Św. Ojciec Pio. Rozdział dziesiąty. Niespokojne czasy, cz. 2

Ojciec Pio po raz pierwszy zobaczył Amerykankę Mary Pyle, pewnego słonecznego, ciepłego dnia w październiku 1923 roku. Ona również miała około trzydziestu pięciu lat, była wysoka i smukła, o niebieskich oczach i jasnej cerze. Ojcu Pio spodobała się jej wrażliwa, interesująca twarz. Nie wątpił, że odtąd będzie ją często widywał, a ta myśl stanowiła dla niego pociechę.

Mary Pyle urodziła się 17 kwietnia 1888 roku w Morristown w stanie New Jersey jako Adelia McAlpin Pyle. Pochodziła z bardzo bogatej rodziny – dziadkowie ze strony matki byli właścicielami hotelu McAplin w Nowym Jorku – i miała pięcioro rodzeństwa. Jej rodzice wywodzili się z Nowej Anglii, a jako gorliwi prezbiterianie wychowali córkę w tej wierze; nad jej wykształceniem czuwali prywatni nauczyciele, ale uczęszczała również do Chaplin School, a potem do Masters School w Dobbs Ferry, w stanie Nowy Jork.

Jako nastolatka często wysyłana była do Europy. Pewnego razu poznała tam sławną włoską nauczycielkę, doktor Marię Montessori, która nieco później przyjechała do Nowego Jorku i zaproponowała, by Adelia towarzyszyła jej w podróżach jako tłumaczka. Jednak dziewczyna, choć znała już wówczas biegle język angielski, francuski, włoski, hiszpański i niemiecki, nie była pewna, czy powinna się zgodzić.

– Uważam, że powinnaś przyjąć tę pracę – namawiał ją brat.

Po dłuższych rozważaniach Adelia przyjęła w końcu proponowane stanowisko i napisała o tym do matki, która przebywała wówczas w podróży. Kiedy list dotarł do pani Pyle, pospiesznie odpisała, że nie pochwala tej decyzji, ponieważ praca wiąże się z ciągłymi wyjazdami z domu, ale jej odpowiedź nadeszła zbyt późno. Adelia wyjechała.

Kiedy doktor Montessori podróżowała z cyklem wykładów po Hiszpanii, w Barcelonie Adelia nawróciła się na katolicyzm. Na chrzcie przybrała imię Maria, i od tamtej pory znana była jako Mary Pyle.

Później, kiedy wraz z doktor Montessori przebywała na Capri, jej przyjaciółka Rina d’Ergin, prawosławna Rumunka, zaproponowała wyjazd do San Giovanni Rotondo, żeby zobaczyć ojca Pio. Obie wzięły udział w jego Mszy świętej i wyspowiadały się u niego. Potem miały też okazję poznać go osobiście.

– I co o nim sądzisz? – zapytała podniecona Rina.

Mary rozpromieniła się.

– Ojciec Pio zostanie moim duchowym przewodnikiem – zawołała radośnie.

Chwilowo musiała jednak wracać na Capri i dalej wypełniać obowiązki tłumaczki doktor Montessori. Wyjechała z nią najpierw do Londynu, a potem do Amsterdamu, ale nie mogła się skupić na pracy i w końcu wyznała pracodawczyni co ją gryzie.

– Odkąd zobaczyłam ojca Pio dręczy mnie niepokój i nie mogę sobie znaleźć miejsca. Wie pani, ciągle widzę przed oczami obraz jego naznaczonej stygmatem ręki wzniesionej w geście błogosławieństwa.

Doktor Montessori wysłuchała jej cierpliwie.

– Na świecie żyje prawdziwy święty, a ja przebywam z dala od niego – dodała z westchnieniem Mary.

Pracodawczyni uśmiechnęła się ze zrozumieniem i wzięła ją za rękę.

– Widzę, że zamierzasz złożyć ponowną wizytę temu swojemu ojcu Pio.

Oczy Mary rozbłysły. Nie potrafiła mówić o niczym innym, a wszystkie rozmowy sprowadzała na temat ojca Pio i znaczenia jego stygmatów.

W tym czasie Kościół nie uczynił nic by poddać w wątpliwość te stygmaty, nie wydano też oficjalnego potępienia osoby ojca Pio. W 1923 roku Święte Oficjum nie miało w tej sprawie do powiedzenia nic, poza krótkim stwierdzeniem: „Nie można potwierdzić z całą pewnością, iż rany ojca Pio są nadprzyrodzonego pochodzenia”.

Taka ostrożność w sprawie stygmatów wynikała z czasów, kiedy naukowe badania podobnych zjawisk były dużo słabiej rozwinięte. Jednak nie ulegało wątpliwości, że niezależnie czy są to rany naturalne, czy też związane z mistycznymi zagadnieniami sacrum i profanum, zadawały ojcu Pio wielkie cierpienie i odbierały mu sen i łaknienie. Przyznawano również jednogłośnie, że w grę wchodzą rzeczywiste uszkodzenia tkanki i znaczna utrata krwi, nawet w formie krwotoków.

W historii Kościoła uznano oficjalnie zaledwie około siedemdziesięciu stygmatyków, a w przypadku każdego z nich, z wyjątkiem świętego Franciszka z Asyżu, Kościół zachowywał daleko idącą ostrożność, nie potwierdzając jednoznacznie, że rany zostały zesłane przez Boga. Zwykle nie uznawano nawet stygmatów za dowód świętości, mimo opinii, że jest to zjawisko nadprzyrodzone. Kościół nigdy nie uznawał za stosowne składać oświadczeń w ich kwestii, z wyjątkiem jednego przypadku świętego Franciszka z Asyżu. Ustanowiono nawet święto na pamiątkę otrzymania przez niego stygmatów.

Kiedy Mary Pyle niecierpliwie czekała na realizację swych planów przyjazdu do klasztoru, dla ojca Pio sprawy znów przybrały zły obrót. Jesień przeszła w mroźną zimę, ale kontrowersje wokół stygmatów stawały się coraz gorętsze. Kiedy śniegi stopniały i ziemię pokryła pierwsza warstewka zieleni, wielką wrzawę wywołały ostre ataki ojca Agostino Gemelliego.

– Proszę spojrzeć – wykrzyknął tęgi, wybuchowy brat zakonny. Rzucił otwarty list na mały drewniany stolik w celi ojca Pio.

Ojciec Pio podciągnął habit i usiadł bokiem na krześle. Widział rozbiegane, nerwowe spojrzenie nieszczęsnego brata. Odsunął od siebie list.

– Wiem, co tu piszą. Mam zostać przeniesiony w jakieś odludne miejsce w Hiszpanii.

– A więc wie ojciec również, że jeśli rozgłos wokół ojca… ojca problemu… się zwiększy, klasztor będzie musiał albo zamknąć swe podwoje, albo sprzedawać bilety poszukiwaczom sensacji. Wie ojciec ile tu dziś przyjechało autobusów? Wie ojciec jak długa kolejka czeka przed drzwiami kościoła? Ludzie przyjeżdżają tu z całej Europy, z Ameryki, z całego świata!

Ojciec Pio starał się ukryć wyraz bólu, jaki zagościł w jego oczach. Znużonym gestem oparł łokieć na blacie stolika i ze smutkiem pokręcił głową.

– Przykro mi, że mój… kłopot… stał się również problemem dla was. Ale to nie ja uczyniłem rany na moich dłoniach, stopach i w boku.

Zakonnik otarł czoło dużą białą chustką. Odetchnął głęboko i wziął list do ręki.

– Mnie również jest przykro. Oczywiście, że to nie ojca wina. Cierpi już ojciec dość mocno. Proszę mi wybaczyć ten wybuch.

Ojciec Pio potarł dłonią podbródek i uśmiechnął się lekko.

– Nie mam czego wybaczać.

Przez drzwi celi wetknął głowę jasnowłosy nowicjusz.

– Ojcowie mi wybaczą, ale mamy kłopoty w San Giovanni Rotondo – powiedział zdyszany.

Ojciec Pio wstał z wysiłkiem.

– Kłopoty? Jakie kłopoty?

– Ludzie dowiedzieli się o przeniesieniu ojca do Hiszpanii.

– Ale to przecież tylko plotki i domysły?

– Wiem ojcze, ale ludzie nie zamierzają czekać na ich potwierdzenie. Przygotowują broń, żeby ojca bronić.

– O nie – wyszeptał przerażony zakonnik nadal ściskając list w dłoni.

Chwycił ojca Pio za ramię.

– Co teraz zrobimy?

Ojciec Pio zastanawiał się przez chwilę.

– Wszystko, co tylko zaoszczędzi tym ludziom bólu i smutku – zdecydował. – Wiem, że chcą dobrze, ale trzeba ich jakoś powstrzymać.

– Zgadzam się z ojcem – powiedział zakonnik.

Komendant i kilku policjantów próbowali opanować tłum przed klasztorem.

– Proszę – błagał komendant. – Proszę, cofnijcie się! Wracajcie do domu!

Ale jego głos tonął wśród gniewnych okrzyków.

– Co za pomysły! – wykrzykiwali ludzie. – Wysyłać go do Hiszpanii! Po naszym trupie! To święty! To chwała naszego narodu!

Komendant próbował zapobiec kłopotom. Ustawił uzbrojone warty przy wszystkich wejściach do klasztoru, wzdłuż muru ogrodu i za kościołem.

– Ludzie powiadają, że jeśli ojciec Pio zostanie wysłany do obcego kraju, świat uzna, że Włosi nie wierzą w jego moc – poinformował go szeptem jeden z policjantów.

Rumiane policzki komendanta poczerwieniały z gniewu.

– Musimy ich przeczekać – stwierdził zaciskając zęby.

Ale przez następne trzy dni i noce tłum rósł, aż wreszcie cały dziedziniec, parking i ogrody pełne były ludzi. Z wielką niechęcią komendant odwołał policjantów i poszedł do domu.

Ojcu Pio zabroniono wychodzić z klasztoru, więc, nie mogąc zrobić nic innego, wykonywał jak zwykle swoje obowiązki. Ale nawet tutaj, w klasztorze, nie był bezpieczny. Kiedy stał pewnego dnia przy ołtarzu celebrując Mszę świętą, rzucił się na niego jakiś obdarty, nieogolony człowiek. Wyciągnął z kieszeni pistolet i przytknął lufę do skroni zakonnika.

– Jeśli opuścisz San Giovanni to tylko w trumnie – oświadczył ze złością.

Ojciec Pio odzyskał oddech i zajrzał w szalone oczy mężczyzny. Następnie odwrócił się i z wielkim spokojem podjął odprawianie Mszy świętej. Natychmiast do mężczyzny podbiegło dwóch kapucynów: wyrwali mu broń, po czym wyprowadzili go z kaplicy. Przez długą chwilę ojciec Pio wpatrywał się w drzwi, za którymi zniknął rozpaczliwie wyrywający się mężczyzna. Wierzył głęboko, że jego życie znajduje się całkowicie w rękach Boga i że nie ma nad nim żadnej kontroli. Poczuł jak ogarnia go uczucie okropnej bezradności.

Następnego dnia napisał do Francesco Morcaldiego, burmistrza San Giovanni Rotondo.

„Wydarzenia ostatnich dni poruszyły mnie głęboko. Jestem ogromnie zmartwiony ponieważ zaczynam się obawiać, że mogę się mimowolnie stać przyczyną smutnych wydarzeń w moim ukochanym miasteczku.

Modlę się do Boga, aby zamiast dopuścić do takiej tragedii, zesłał na mnie umartwienia. Przekazano mi jednak, że zapadła już decyzja co do moich przenosin. Zamierzam się jej podporządkować, gdyż woli Boga i moich przełożonych jestem winien bezwzględne posłuszeństwo.

Zawsze będę wspominać tych szlachetnych ludzi w moich prostych modlitwach, i błagać Boga aby zesłał im pokój i dostatek. Ponieważ nie mogę zrobić nic innego, na znak mych uczuć do tego miasteczka proszę, aby za zgodą mych przełożonych moje kości spoczęły w jakimś spokojnym zakątku tej krainy.

Wszystko to mówię w Imię Słodkiego Pana Jezusa
Ojciec Pio z Pietrelciny”

Święte Oficjum przysłało wkrótce kilku wizytatorów, którzy mieli zbadać zachowanie i postępowanie ojca Pio. Pierwszy pojawił się w klasztorze monsignore Benevenuto Cerretti.

– To Boży człowiek – powiedział po powrocie papieżowi Piusowi XI.

Natomiast w Rzymie minister spraw wewnętrznych, pan De Bono, udał się do sekretarza stanu, kardynała Merry del Val i poprosił, aby wstrzymano przeniesienie ojca Pio z San Giovanni Rotondo.

I tak zakończyła się cała sprawa. Kiedy ojciec Pio otrzymał dobre wieści, podszedł do otwartego okna małego kościółka, pobłogosławił czekających na zewnątrz ludzi i z szerokim uśmiechem zawołał do nich:

– Nigdzie nie jadę! Zostaję tutaj!

Zerwały się wiwaty i ludzie zaczęli się zbierać do odejścia. Ale na wypadek, gdyby zawiązał się inny spisek mający na celu wykradzenie ojca Pio, pozostawili straże, które zmieniały się regularnie. Dopiero po tygodniu uwierzono wreszcie, że ojciec Pio naprawdę zostaje w San Giovanni Rotondo w klasztorze Matki Boskiej Łaskawej. Mieszkańcy miasteczka wygrali. Ojciec Pio przyjął ten obrót wydarzeń z wielką ulgą, ale nadal pozostawał za murami klasztoru, rzadko wychodząc na zewnątrz: opuszczał klasztor jedynie po to, by odwiedzać umierających i głosować.

Liczba otaczających go wiernych rosła z dnia na dzień, a władze kościelne obawiały się, że ten religijny zapał może się obrócić w fanatyzm. Dlatego 24 lipca 1924 roku Święte Oficjum zajęło oficjalne stanowisko w sprawie ojca Pio: ogłoszono, że nadnaturalne pochodzenie jego stygmatów nie jest pewne, a zatem wskazane jest, by wierni powstrzymali się od wizyt u niego.

Niespokojne czasy nadal kładły się cieniem na losie ojca Pio, kiedy do San Giovanni Rotondo wróciła Mary Pyle.

– Chcę zamieszkać w pobliżu klasztoru, w pobliżu ojca – oświadczyła.

Ojciec Pio wysłuchał jej uważnie, a choć nigdy mu nie powiedziała, że jej matka sprzeciwiła się podjęciu pracy u doktor Montessori, powiedział po prostu:

– Bądź posłuszna matce.

Mary zebrała się na odwagę, by poinformować o swojej decyzji doktor Montessori.

– Zamierzam zostać w San Giovanni Rotondo – oznajmiła, po czym popatrzyła niespokojnie na swoją pracodawczynię szukając aprobaty.

Starsza kobieta odpowiedziała uśmiechem.

– Co mam ci powiedzieć? – zapytała.

Mary rzuciła jej się na szyję i serdecznie ją ucałowała.

– Dziękuję. Pani jest taka dobra.

Doktor Montessori wstrzymała się od uwag, póki nie zostały z Mary same.

– Zatrudniałam cię przez dziesięć lat – przypomniała wówczas.

– Tak, pamiętam. To były naprawdę cudowne lata.

– Gdyby nie wpływ ojca Pio, mogłybyśmy spędzić razem jeszcze wiele kolejnych.

Błyszczące oczy Mary pociemniały na widok irytacji doktor Montessori.

– Przepraszam. Proszę mi uwierzyć, ja muszę tu zostać, ale to moja własna decyzja. Ojciec Pio nie zachęcał mnie w żaden sposób, bym odeszła od pani.

Doktor Montessori westchnęła. Pogodziła się z faktem, że nic już nie zmieni decyzji Mary.

– Dobrze ci życzę, kochana – powiedziała uśmiechając się z wysiłkiem. – Daj znać, gdybyś mnie kiedyś potrzebowała.

Kiedy Mary została sama, przede wszystkim kupiła działkę ziemi u stóp wzgórza, w pobliżu klasztoru. Tam, wśród drzew migdałowych, kazała zbudować różową willę, bardzo franciszkańską w stylu. Wkrótce zamieszkała w niej pod duchowym przewodnictwem ojca Pio.

Nie zadowalało ją jednak bycie zwykłą chrześcijanką, chciała osiągnąć więcej na drodze cnoty, dlatego zapytała ojca Pio czy powinna wstąpić do zakonu franciszkanek.

– Klasztor nie jest dla ciebie odpowiednim miejscem – odparł. – Wstąp do trzeciego zakonu.

Ojciec Pio odział ją w habit 6 września 1925 roku.

– Przyjęłam habit kapucynów, ale bez kaptura i zerwałam wszystkie swoje związki ze światem – powiedziała wówczas.

Po przyjęciu reguły zakonnej Mary Pyle postanowiła sprzedać wszystkie swoje klejnoty, a pieniądze przeznaczyć na cele charytatywne ojca Pio. Napisała do doktor Montessori, pod której pieczą się znajdowały, z prośbą o ich przesłanie, jednak jej była pracodawczyni, uważając, że biżuteria jest zbyt cenna, by ją wysyłać, przekazała ją kapucynom w Rzymie.

– Nie wierzymy w oddanie Mary Pyle ojcu Pio i dlatego nie powinniśmy chyba przyjmować tego daru – stwierdzili bracia zakonni.

Zgodzili się przyjąć klejnoty dopiero po wielu naleganiach.

Wieśniacy z San Giovanni Rotondo nazywali Mary Pyle Maria l’Americana (Maria Amerykanka), gdyż nie zrzekła się swego amerykańskiego obywatelstwa. Wkrótce wyrobiła sobie wśród nich imię. Kiedy ubodzy pielgrzymi przybywali zobaczyć ojca Pio i nie mieli gdzie nocować, oferowała im schronienie. Hojnie udzielała finansowego wsparcia młodym ludziom, którzy chcieli wstąpić do zakonu, nie miała też żadnych obiekcji by pomagać finansowo młodym małżeństwom. Jej sława zawędrowała daleko – stała się równie znana jak ojciec Pio.

– Jest cudowna, nie uważa ojciec? – zapytał pewien zakonnik ojca Pio.

– Dzięki niej świat staje się o wiele lepszy – odparł kręcąc głową w zdumieniu.

Mary była utalentowana muzycznie, dlatego założyła dla kościoła Matki Boskiej Łaskawej Scuola Cantorum, a poza tym codziennie grała na organach do Mszy świętej i podczas popołudniowych nabożeństw. Kierowała również grupami franciszkańskich tercjarzy.

Jej skromnie umeblowany dom był zawsze otwarty dla gości. Przewijali się przez niego ludzie ze wszystkich klas społecznych i zakątków Europy i Ameryki. Mary założyła nawet wielką brązową księgę, w której goście wpisywali swoje nazwiska. Niektóre podpisy należały do gwiazd amerykańskiego kina, takich jak Loretta Young czy Ramon Navarro. Inne złożyli zwykli ludzie, których przyciągał magnetyzm ojca Pio.

Niestety, w latach, które ojciec Pio spędził w zamknięciu, gdy jego sprawa rozpatrywana była przez Kościół, wieśniacy oskarżali Mary Pyle o to, że jest przyczyną jego kłopotów.

– To ona opowiada dziennikarzom historie o jego cudach i nadprzyrodzonej mocy – twierdzili. – A dziennikarze robią z tego sensacyjne nagłówki.

Uważali, że to dlatego wobec ojca Pio toczy się śledztwo.

Mary Pyle została wręcz wykluczona ze społeczności San Giovanni Rotondo. Nikt się do niej nie odzywał. Przez długi czas wszędzie napotykała wyłącznie ciężkie, oskarżycielskie spojrzenia. Cierpiała wówczas bardzo, nie tylko z powodu tego odrzucenia, ale również dlatego, że nie mogła spowiadać się u ojca Pio. Kiedy podczas Mszy świętej podchodziła do ołtarza by otrzymać Komunię, wszyscy wieśniacy cofali się i zostawała przy ołtarzu zupełnie sama. Kobiety często specjalnie zapalały świece i odmawiały litanię za zmarłych w jej obecności.

– Kiedy moja biała angorska kotka urodziła prześliczne kocięta, tak bardzo chciałam się podzielić tą nowiną z ludźmi w kościele, ale nikt nie chciał mnie wysłuchać – opowiadała później przyjaciołom.

Mary modliła się gorliwie o zdjęcie restrykcji z ojca Pio. Pewnego dnia przeszła czterdzieści kilometrów do kościoła św. Michała w Monte Sant’Angelo i z powrotem, a rok później znowu tam poszła, ale tym razem zanocowała w wiosce i wróciła do San Giovanni Rotondo następnego dnia. Dla niej również były to ciężkie czasy.

Kiedy z ojca Pio zdjęto wreszcie zakazy, świętowała to wydarzenie razem z wieśniakami. W miarę upływu czasu zaczęli się do niej uśmiechać, aż w końcu lodowate spojrzenia zniknęły zupełnie i zrozumiała, że wreszcie została zaakceptowana. Wówczas skontaktowała się z nią grupa mieszkańców Pietrelciny z pytaniem, czy mogłaby ufundować klasztor dla ojców kapucynów w ich maleńkim miasteczku. Mary Pyle uznała to za doskonały pomysł, ale nawet przez myśl jej nie przeszło wyrażenie zgody bez zapytania o zdanie ojca Pio.

– Czy mogę zbudować klasztor w Pietrelcinie? – zapytała go następnego ranka.

Ojciec Pio założył ręce na piersiach i przybrał poważną minę.

– Tak – odpowiedział. – Wybuduj go szybko. Ma być pod wezwaniem Świętej Rodziny.

Tu spojrzeli na siebie i oboje zaczęli się śmiać, niezwykle szczęśliwi.

Dorothy M. Gaudiose

Powyższy tekst jest fragmentem książki Dorothy M. Gaudiose Św. Ojciec Pio. Współczesny prorok.