Św. Klara z Asyżu. Oblubienica ubogiego Chrystusa. Rozdział siódmy

Bona di Guelfuccio
Posiadłość Offreducciów, Asyż (późna jesień 1210)

W szwalni domu Offreducciów damy szyły stroje, rozmawiając żywo. Ortolana. Pacyfika. Klara. Krystyna. Katarzyna. Beatrycze. Alguisa. Emilia. Ginewra. Bona.

Bona niezbyt uważnie przysłuchiwała się rozmowie, bo całą uwagę skupiła na gorsecie oliwkowozielonej sukni, którą trzymała na kolanach. Zaprojektowany według wymyślnego, zawiłego wzoru, musiał być bardzo dokładnie zszyty. Wsunęła pod czepiec niesforny kosmyk przedwcześnie posiwiałych włosów i ostrożnie wykonała kolejny ścieg.

– Moje panie.

Niski, donośny głos lokaja brutalnie wyrwał Bonę z zamyślenia. Wzdrygnęła się i niemal zepsuła szew.

– Pani Klara jest proszona przez barona Rufino di Scipione o przejście do wielkiej sali.

Bona westchnęła, zdziwiona. Baron Rufino? Tutaj? Po tym co zrobił?

Klara wyszła z komnaty. Damom zdawało się, że zrobiła to trochę za szybko. Zaniepokojona, Bona odłożyła suknię i pospieszyła za Klarą. Zawsze jej towarzyszyła.

Kilka tygodni temu Bona wróciła z pielgrzymki do Santiago de Compostela. Klara namówiła ją, żeby jak najszybciej wybrała się w tę pokutną podróż, by uzyskać specjalne odpuszczenie grzechów z okazji jubileuszu czterechsetlecia odkrycia szczątków świętego Jakuba w tym zachodnim zakątku Hiszpanii. Bona otrzymała wiele łask! Dotknęła pastorału, zachwycała się bogato zdobionymi rzeźbami w kościele, modliła się przed złoconym ołtarzem. Błagała świętego Jakuba, by umocnił jej wiarę. Wracając, przytroczyła do sakwy na chleb tradycyjną muszlę pielgrzymią. Rozpierała ją radość i spokój.

Potem dowiedziała się, co uczynił baron Rufino i cała radość znikła bez śladu.

Gdy weszła z Klarą do sali, ujrzała dwóch młodych, bosych mnichów. Nosili pokutne szaty i czekali, onieśmieleni. Wraz z nimi stał Rufino. I jeszcze jeden młodzieniec.

Mnisi się ukłonili. Klara dygnęła. Bona niechętnie uczyniła to samo.

Klara objęła niskiego, przystojnego Rufino, który wtulił twarz w jej ramię i zapłakał. Po kilku minutach doprowadził się do porządku.

– Dobrze cię widzieć. – Klarze załamywał się głos, a ręce drżały nerwowo, kiedy tuliła kuzyna.

– Ciebie też – wychrypiał Rufino.

Powoli rozluźnili uścisk i spojrzeli sobie w oczy.

– Jesteś wspaniały, bracie – powiedziała Klara.

– Tylko dla ciebie. Na pewno nie w oczach innych Offreducciów. Nienawidzą mnie za to, co zrobiłem.

– Nie rozumieją, że wybrałeś służbę najszlachetniejszemu z panów. – Biorąc Rufina za rękę, Klara poprowadziła go do ławy przy ogromnym stole. – Usiądź i przedstaw nam swojego brata. Opowiedz, jak ci się żyje u brata Franciszka.

Zaskoczona, Bona usiadła obok Klary i próbowała zrozumieć, co się dzieje. Ten… ten żebrak… był baronem. Baronem Rufino. Szlachetnym. Wytwornym. O nienagannych manierach.

– To jest brat Barbaro – Rufino przedstawił swojego uśmiechniętego, chudego kompana o twarzy dziecka. – Mieszkaniec Asyżu, którego krewki temperament sprawił, że dołączyłem do Franciszka. – Rufino uśmiechnął się, widząc zdziwione spojrzenia kobiet. – Mniej więcej przed rokiem pojechałem do Limigiano, żeby odwiedzić zamek Scipionów. Przejeżdżając przez plac, ujrzałem brata Barbaro. Kłócił się z innym mnichem!

– Przecież Franciszek uczy pokory – zdziwiła się Bona.

– To prawda – potaknął Rufino. – Dlaczego więc ci dwaj podnieśli na siebie ręce? Nagle brat Barbaro rzucił się na ziemię i zaczął napychać sobie usta oślim łajnem.

– Fuj! – jęknęły Klara i Bona.

– Kłótnia wynikła z mojej winy – wyjaśnił Barbaro. – Uznałem za stosowne ukarać i upokorzyć swoje usta.

– Moje panie – powiedział Rufino, odwracając się do kobiet. – Nie potrafiłem ich zapomnieć. Zastanawiałem się, kim są ci mnisi. Poszedłem więc do Rivo Torto, gdzie w opuszczonej stajni znalazł schronienie Franciszek i jego braciszkowie.

„Obrzydliwe!” – pomyślała Bona.

– Kiedy jakiś wieśniak chce przenocować swojego osła w stajni, bracia przenoszą się do Porcjunkuli.

– Zeszłego lata Rufino odwiedzał nas tak często, że zaczęliśmy nazywać go naszym zamożnym bratem. – Barbaro się uśmiechnął.

Rufino mówił dalej drżącym głosem:

– W otoczeniu ojca Franciszka jest tak wiele miłości. Jeśli jakiś Offreduccio obrazi innego Offreduccia, to na pewno skończy się awanturą i krzykiem. Jeżeli zaś jeden z braci obrazi drugiego, winowajca ze wstydu pada na twarz i prosi tego, któremu uczynił krzywdę, by postawił stopę na jego ustach.

– Ty też tak robisz? – zapytała Bona.

– Przez trzy miesiące, od czasu kiedy przystąpiłem do bractwa, zaszkodziłem innym trzy razy.

– Myślałeś, że uraziłeś mnie, nie odwiedzając nas od tamtego dnia? – zdziwiła się Klara.

– Widziałem miny mojego ojca i wuja, kiedy w samych pantalonach nauczałem w San Rufino. Obydwaj wyglądali na obrażonych.

– Raczej zhańbionych – mruknęła Bona.

Barbaro położył dłoń na ramieniu Rufina.

– Ojciec Franciszek nakazał memu bratu wygłosić kazanie, ale on jest nieśmiały i nie umie swobodnie posługiwać się słowami. Błagał więc ojca Franciszka, by ten zwolnił go z obowiązku.

– Okazałem krnąbrność – potaknął cicho Rufino. – Byłem pyszny, bałem się wyjść na głupca. Jakże miałbym być posłuszny Bogu, jeśli nie potrafiłem być posłuszny ojcu Franciszkowi? To dlatego ojciec Franciszek kazał mi nauczać, nosząc tylko pantalony.

Bona przypomniała sobie rozweseloną gawiedź. Sądzili, że Rufino postradał zmysły za sprawą pokuty.

Rufino spojrzał Klarze prosto w oczy.

– Pani, tylko twój ojciec okazał współczucie. Myślę, że okryłby mnie płaszczem, gdyby nie fakt, że po chwili pojawił się ojciec Franciszek. – Franciszek wszedł do kościoła również w samych pantalonach i wygłosił kazanie o pokucie, ubóstwie i poniżeniu się dla chwały Królestwa Bożego. Kiedy wreszcie nałożył habit i okrył Rufina, śmiechy ludzi zamieniły się w płacz.

– Jak możecie służyć Bogu w ten sposób? – Bona nie mogła powstrzymać słów wyrzutu. – Razem z baronem Angelo di Tancredi moglibyście obdzielić chlebem wszystkich żebraków w Asyżu, a jednak sami zostaliście żebrakami. Dlaczego?

– Któż to pojmie? – rzekł Barbaro. – Dla niektórych z nas ubóstwo jest ścieżką Boga.

– Pani Klaro – powiedział łagodnie Rufino. – Ojciec Franciszek chciałby porozmawiać z tobą prywatnie o sprawach ducha i o pokucie.

Klara skoczyła na równe nogi.

– Bracie Rufino, od miesięcy się o to modliłam.

– A więc jutro w porze tercji w Porcjunkuli?

– Tak!

– Nie! – sprzeciwiła się Bona.

Klara dała mnichom trochę rzeczy i pieniądze na Msze święte i świece. Czego jeszcze mógł potrzebować Franciszek?

– Twoi rodzice będą niezadowoleni.

– Nic im nie powiemy – zapewniła Klara.

– Będziemy musieli im powiedzieć.

– Nieprawda. Jestem już dość dorosła, żeby sama decydować o tym, co robię – powiedziała zdecydowanie Klara.

Bona jęknęła zawiedziona. Jako dwórka musiała spełnić wolę swej pani.

Rufino wstał.

– A więc do jutra.

– Teraz musisz przywitać się z resztą panien – powiedziała Klara, wychodząc. – Jeśli chodzi o to spotkanie, powiemy tylko, że się widzieliśmy.

Bona i mnisi czekali, zakłopotani, gdy młode kobiety wbiegły do komnaty, przekrzykując się, śmiejąc i ściskając brata Rufino.

Wreszcie Rufino uniósł dłonie.

– Moje ukochane krewne, muszę jeszcze iść kwestować.

– Dzisiaj już dość kwestowałeś – rzekła Ortolana. – Poczekaj. – Wyszła z komnaty i wróciła po chwili z czterema służącymi, którzy nieśli figi, mięso i chleb.

– To dla braci – powiedziała Ortolana.

Uśmiechając się z wdzięcznością, Barbaro i Rufino schowali pożywienie do przepastnych kieszeni doszytych do habitów. Napchali nawet kaptury.

Niewiasty dygnęły przed objuczonymi mężczyznami. Mnisi się pokłonili.

– Odwiedźcie nas wkrótce – zaproponowała Ortolana, ściskając każdemu dłoń.

– Na pewno. Dziękuję wszystkim.

Brat Filip di Lungo
Porcjunkula, Asyż (późna jesień 1210)

Kruczowłosy brat Filip di Lungo usłyszał dzwonki, zanim dobiegł go stukot kopyt. Odłożył drewnianą misę, do której zbierał pietruszkę, żeby nią przybrać dzisiejszą kolację, i pospiesznie ruszył w stronę Strada della Porziuncola, gdzie na polanie spotkał Klarę i Bonę.

Wysoki, szczupły mnich, zaledwie dwudziestolatek, pokłonił się wdzięcznie damom ubranym w pasujące do siebie odcienie zieleni. Pomógł im zsiąść z bogato zdobionych rumaków, potem uwiązał zwierzęta, poprosił kobiety, żeby spoczęły na surowej ławie u stóp olbrzymiego dębu, i poszedł po Franciszka.

Dwa lata temu Filip – rodowity mieszkaniec Costa di San Savino – zostawił stado owiec innemu pasterzowi i dołączył do Franciszka, który właśnie teraz modlił się przy swoim sienniku w jednej z ciasnych, lichych chat otaczających Porcjunkulę.

– Jest tu pani Klara – powiedział cicho.

Franciszek uśmiechnął się i szybko wyszedł, mijając Filipa, który przytrzymał kotarę, służącą za drzwi.

– Pace e bene! – zawołał do dam. Usiadł na sąsiedniej ławie, a Filip przycupnął naprzeciw niego. Franciszek nie pozwalał żadnemu z mnichów rozmawiać na osobności z kobietami. Obecność innego zakonnika pomagała zachować cnotę i reputację.

A więc to była owa Klara, która zdaniem brata Rufino okazywała Bogu tak niezwykłą miłość. W swoim świeckim życiu w Mandrii, wśród Asyżan, Filip nigdy nie słyszał o Klarze. Dochodziły go jednak słuchy o rodzinie Offreducciów – dwudziestu z górą osobach, które cieszyły się największym poważaniem i bogactwem w okolicy.

– Pani Klaro – rzekł Franciszek z uśmiechem. – Mówi się, że jesteś świętą.

Dama spłonęła rumieńcem z zawstydzenia.

– Może ty mógłbyś pomóc sprawić, żeby te plotki stały się prawdą.

Franciszek uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– Czy kiedykolwiek myślałaś o opuszczeniu swojego świata?

– Bardzo często.

Filip wstrzymał oddech. Czyżby Franciszek miał rację, twierdząc, że ta kobieta mogła podzielić jego wizje?

Franciszek pochylił głowę na bok.

– Dlaczego więc jeszcze tego nie zrobiłaś?

– Bo nie odpowiada mi to, co oferują zakony i klasztory. Pragnę tego, co masz ty. Albo raczej, czego nie masz. Chcę oddać się Chrystusowi w Jego ubóstwie. Pomożesz mi?

– Może. – Franciszek oparł łokieć na kolanie i wsparł pięścią podbródek. – Ściśle przestrzegamy przykazań i rad naszego Pana Jezusa Chrystusa. Odrzucamy własne ego, a ciała oddajemy w służbę i nakazujemy im święte posłuszeństwo. Czy jesteś w stanie unieść ten ciężar?

– Nie boję się ubóstwa, ciężkiej pracy ani trudności, bracie. Nie dbam też o opinię ludzi.

Franciszek uniósł brwi.

– Chodzi o coś więcej. Nie wolno nam okazywać mądrości i rozwagi w sensie cielesnym. Zamiast tego musimy być prości, pokorni i czyści. Żyjemy w lekceważeniu i wzgardzie, ponieważ przez własne błędy wszyscy jesteśmy nędzni i zasługujemy na pogardę.

Klara potakiwała z poważną miną.

– Wiem, jak uboga duchem jestem i jak bardzo potrzebuję wsparcia z nieba. Czy pomożesz mi zamienić dobra ziemskie na niebieskie i wskażesz, jak żyć tak jak ty?

Serce Filipa zamarło na ułamek sekundy. Właśnie to ojciec Franciszek chciał zaproponować Klarze.

Franciszek zmarszczył brwi.

– Czy zechciałabyś spotykać się ze mną przez jakiś czas raz w tygodniu, żeby to omówić?

Klara uśmiechnęła się promiennie.

– Tak.

– Chyba nie myślisz o przyłączeniu się do mnichów? – wybuchła Bona.

Klara westchnęła z dezaprobatą:

– To by było niestosowne.

– My też nie moglibyśmy na to pozwolić – dodał Franciszek.

– Cóż więc zamierzasz? – zapytała Bona.

– Brat Franciszek będzie musiał mi podpowiedzieć, bo sama nie wiem.

Bona zerwała się na równe nogi.

– Nie wolno ci tutaj przychodzić! Gdyby rycerze rodu Offreduccio wiedzieli, że tu jesteś i mówisz takie rzeczy, zabiliby cię!

Franciszek gwizdnął przeciągle.

– Naprawdę?

– Całkiem możliwe – potaknęła Bona.

– Niczego się nie dowiedzą – zapewniła Klara. – Będziemy nadal spotykać się w tajemnicy.

– Twoim rodzicom to się nie spodoba – zaprotestowała Bona.

– Rodzice zawsze mnie uczyli – odparła Klara – że należy słuchać Ojca naszego Pana Jezusa Chrystusa.

cdn.

Madeline Pecora Nugent

Powyższy tekst jest fragmentem książki Madeline Pecory Nugent Św. Klara z Asyżu. Oblubienica ubogiego Chrystusa.