Św. Klara z Asyżu. Oblubienica ubogiego Chrystusa. Rozdział pierwszy

Baronowa Ortolana di Favarone
Sypialnia w posiadłości Offreducciów, Asyż, Włochy (druga połowa stycznia 1200 roku)

Ortolana di Favarone poczuła dym przez sen. Mimo gęstej mgły, która spowijała ją i galopującego kasztanowego wierzchowca, widziała się wyraźnie – długie, smukłe nogi, obejmujące grzbiet rumaka, siodło, kształtny, wąski nos, niewielki podbródek, kosmyki blond włosów wymykające się spod czepka. Rząd wozów zaprzężonych w woły posuwał się naprzód noga za nogą, a jednak jakimś magicznym sposobem dotrzymywał kroku pędzącemu ogierowi Ortolany.

Zdążała do stojącego w płomieniach zamku Sasso Rosso z czerwonego kamienia, górującego nad okolicą. Mieszkali w nim jej przyjaciele, baron Leonardo di Gislerio z rodziną. Płomienie oświetlały wszystko czerwono-pomarańczową poświatą. Ortolana zsiadła z konia i wyciągnęła z sakw bochny chleba, podczas gdy służący zajęli się zdejmowaniem koców, garnków i broni z wozów. Nagle cała służba zmieniła się w tłum asyskich kupców i rzemieślników. Krzycząc, miotali przedmiotami w stronę zamku, śmiejąc się za każdym razem, kiedy jakaś rzecz roztrzaskała się o mur i zajęła ogniem.

Kupcy z pobliskiego rynku Marcato przerzucali haki na linach przez mury, wspinali się w płomieniach, burzyli ściany. W kłębach czarnego dymu Sasso Rosso runął niczym dziecięcy domek z klocków.

Ciżba się rozpierzchła. Sparaliżowana strachem, obsypana popiołem Ortolana stała z Leonardem, jego żoną, dziećmi i służbą wśród tlących się ruin. Krucha, pięcioletnia Filipa tuliła zwęgloną lalkę, którą często bawiła się z dziewczynkami Ortolany. Kiedy Ortolana próbowała oczyścić lalkę, ta rozsypała się w proch.

Nagle rodzina Gislerio znikła. Teraz spopielony dom był mieszkaniem Ortolany. Stała w nim ślepa jak kret wraz z mężem Favaronem i swoimi dziećmi – sześcioipółletnią Klarą, prawie trzyletnią Katarzyną i maleńką Beatrycze. Po chwili ujrzała w kaplicy pulchniutką, jasnowłosą Klarę w szkarłatnej sukience. Z arrasów pożeranych przez ogień dym unosił się prosto do nieba, kiedy kaplicę trawił pożar. Bardzo jasna iskra uleciała z miejsca, w którym stała Klara. Ortolana wyciągnęła dłoń, żeby pochwycić rozżarzony węgielek, ale znikł w słońcu.

Ortolana obudziła się z krzykiem.

Leżała w sypialni.

Przez szczeliny w okiennicach dobiegały nawoływania i roztańczone świetliki płomieni. Niechybnie koszmar okazał się prawdą.

Od wieków Asyżem rządzili szlachetnie urodzeni, baronowie i rycerze, tacy jak jej rodzina i rodzina jej męża. Teraz pospólstwo zamierzało zmienić ten stan. Zaledwie dwa lata temu stworzyli nową władzę miejską – komunę. Znalazło się w niej o wiele więcej kupców, rzemieślników i rolników niż szlachty. Ludzie z niższych klas zaatakowali i spalili Sasso Rosso oraz kilka innych zamków i wybrali własnego władcę zamiast cesarskiego namiestnika.

Najwidoczniej teraz tłum postanowił puścić z dymem rozległą posesję Offreducciów.

Po śmierci ojca, hrabiego Offreduccio di Bernardino, mąż Ortolany, Favarone, odziedziczył ten dom i lwią część ogromnych posiadłości. Codziennie po porannej Mszy świętej w kaplicy Favarone odwiedzał swoje ziemie albo polował na dzikiego zwierza. Zazwyczaj cichy, krępy, o kruczoczarnych włosach, nieco zezowaty, Fava rone potrafił zmienić się w szarżującego byka, gdy niebezpieczeństwo groziło jego domostwu. Dziś jednak wyjechał do Cannary.

Odrzuciwszy pierzynę i wełniane koce, Ortolana wyskoczyła z łóżka i po omacku szukała swojej luźnej sukni. Szybko się odziała, nie dbając, by zasznurować rękawy i gorset. Nie mogła znaleźć płaszcza, więc bez niego wybiegła na oświetlony łuczywami korytarz. Skierowała się do głównych drzwi, prowadzących na drugie piętro domu. Młody Ioanni di Ventura, którego czarna broda przypominała zaledwie meszek, miał pilnować wejścia. Ioanni był młodzieńcem godnym zaufania, odważnym, zawsze czujnym. Ze śmiertelną celnością potrafił mierzyć z wielkiej strażniczej kuszy. Dlaczego jej nie obudził?

Ortolana uderzyła pięścią we frontowe drzwi.

– Ioanni! Ioanni!

– Tak, moja pani – usłyszała zdziwiony głos.

– Co tam się dzieje?

– Domina Savia znów zbiegła, moja pani. Jej rodzina przybyła, żeby zabrać ją do domu.

Ortolana zdjęła sztabę z drzwi i otworzyła je na oścież. Śnieżyca szalała na Piazza del San Rufino. Przed drzwiami katedry Świętego Rufina tłoczyła się hałaśliwa gromada służących i panów z pochodniami w rękach. Ponad ich głosy wybijał się przenikliwy, rozdzierający serce wrzask:

– Puśćcie mnie! Chcecie mi odebrać dzieci!

Ze stajni Offreducciów po prawej stronie, żebracy, którym Favarone pozwolił spać w zagrodzie, wykrzykiwali:

– Cicho tam! Idźcie do domów!

Domina Savia. Kiedy jej dzieci i mąż zmarli podczas zarazy, szlachetnie urodzona kobieta straciła rozum. Chociaż dla bezpieczeństwa była pilnowana przez straże, czasami udawało jej się uciec. Błąkała się wtedy po ulicach miasta, opłakując martwe dzieci.

Ortolana zamknęła drzwi i oparła się o nie, bo nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Była hrabiną Sterpeto, potomkinią nieustraszonego rodu Fiume, siostrą śmiałego hrabiego Accarino, spadkobierczynią dzielnych panów i rycerzy, których koneksje rodzinne sięgały aż do cesarza Karola Wielkiego. Jako kobieta o niewyczerpanej energii, głęboko wierząca, odbyła pielgrzymki do Rzymu, Monte Gargano i Ziemi Świętej. Często narażała swe życie i zdrowie w niebezpiecznym terenie, wśród chorób i bandytów. Ale dzisiejszy sen sprawił, że opuściła ją cała odwaga, która do tej pory krążyła w jej żyłach wraz z krwią zacnej rodziny.

Ortolanie od czasu do czasu zdarzały się bardzo wyraźne sny, a w każdym z nich tkwiło ziarno prawdy. Chociaż baron Favarone zabronił jej jechać samej do Sasso Rosso, zgodził się, by wysłała tam zapasy żywności. Służący opisali ze szczegółami ruinę, więc domyślała się, że sen dokładnie odzwierciedlał rzeczywistość. W koszmarze jednak jej dom również zmienił się w zgliszcza, a Klara spłonęła w kaplicy.

Przerażona, Ortolana popędziła zimnymi korytarzami do nie ogrzewanej sypialni. Drzwi do pokoju dzieci stały otworem. W środku paliły się lampki oliwne.

Bona i Pacyfika, siostry Guelfuccio, które służyły Offreducciom, zerwały się z miejsc, kiedy Ortolana weszła do komnaty. Obie kobiety, odziane w ciemne futrzane płaszcze, wyglądały wyjątkowo blado w jaskrawym świetle.

Dwa maleńkie ciałka, jedno pulchne, drugie chude, szczelnie owinięte ciężkimi pelerynami, przylgnęły do sukni Ortolany. Cztery małe ramionka objęły jej nogi. Klara i Katarzyna.

Katarzyna płakała, jej drobne żebra spazmatycznie wznosiły się i opadały.

– Mamo, oni spalą nasz dom, tak jak spalili dom Filipy.

– Będziemy z nimi walczyć – zaprotestowała Klara, tupiąc nóżką.

– Nie, moje dzieci. – Ortolana pochyliła się i pogładziła główki dziewczynek. Musiała być silna. – Nikt nie chce niczego spalić. Nie będzie żadnej walki. Po prostu domina Savia znów się wymknęła spod ochrony.

– O, mój Boże! Dziękuję! – Pacyfika padła na kolana, a jej pełne usta rozciągnęły się w radosnym uśmiechu.

Bona mocno wsparła pięści na biodrach i rozłożyła łokcie niczym skrzydła.

– Nigdy bym nie wybaczyła temu motłochowi, gdyby puścili nasz dom z dymem.

Katarzyna zaszlochała jeszcze głośniej:

– Spalą nas!

– Nikt nas nie spali – rzekła szorstko Ortolana do swojej damy dworu. Zerknęła w stronę okiennic. Nie widziała za nimi nic oprócz mroku. Noc znów była spokojna.

Po chwili przyłożyła palec do ust.

– Katarzyno, ćśś… posłuchaj.

W komnacie było słychać tylko ciężki oddech Katarzyny.

– Rozeszli się do domów – rzekła spokojnie Ortolana. – Wracajcie do łóżek. – Ucałowała dziewczynki i spojrzała na Bonę. –Beatrycze się nie obudziła?

– Jednoroczne maluchy mają twardy sen – odparła Bona.

– W takim razie dobrej nocy – powiedziała Ortolana. – Ja położę dziewczynki spać.

Bona i Pacyfika wróciły do swojej sypialni, przylegającej do pokoju dziewczynek. Siostry, dalekie krewne Ortolany, służyły jej, od kiedy wyszła za mąż. Grubokoścista, elokwentna i towarzyska Bona zazwyczaj asystowała Ortolanie podczas wizyt w mieście i znała wszystkie najnowsze plotki. Skromna Pacyfika, brunetka, której rzymski profil zdradzał szlachetne urodzenie, w pełni zasługiwała na swoje imię, znaczące „spokojna”. Pacyfika prowadziła pokutny żywot pustelnicy, wychodziła z domu tylko po to, żeby się modlić, uczestniczyć w Mszy świętej albo towarzyszyć Ortolanie w pielgrzymce. Rzadko się odzywała i spuszczała wzrok w towarzystwie mężczyzn, więc nie rozpoznawała nawet tych, którzy mieszkali w posiadłości Offreducciów.

Ortolana zdjęła z dziewcząt peleryny, potem ułożyła Klarę i Katarzynę na szerokim łożu. Owinęła zziębnięte ciała pierzyną, którą wyciągnęła ze skrzyni, potem usiadła na skraju łóżka, głaszcząc czoła córeczek.

Złotowłosa Katarzyna, zmęczona płaczem, zapadła w głęboki, spokojny sen.

Klara leżała bez ruchu z zamkniętymi oczami pod kilkoma warstwami ciepłych koców.

– Mamo, jeśli przyjdą spalić nasz dom, będę z nimi walczyć. – Dziewczynka zagryzła wąską dolną wargę.

– Cicho, Klaro. Śpij.

– Będę walczyć u boku papy i baronów Monaldo, Ugolino, Scipione, Paolo. – Wszyscy byli jej wujami. – Baronów Martino, Giorgio di Ugone i Angelo di Tancredi. – Ci byli kuzynami.

– Cicho. Zaśnij już, bambina. – Gdyby Ortolana umiała śpiewać, zaśpiewałaby córce do snu.

Klara milczała, leżąc z zamkniętymi oczami, ale jej drobne ciało było napięte jak struna. Ortolana głaskała jej czoło i delikatnie poprawiała ciasny czepek, zakrywający popielato-blond loki Klary.

Jeśli przyjdą spalić nasz dom… Nasz dom. Na parterze znajdował się spichlerz, magazyny i kuchnia. Na pierwszym piętrze sypialnie, szwalnie i główna komnata z paleniskiem. Na drugim były pokoje służby i kaplica rodowa.

Jeśli przyjdą spalić nasz dom… Płomienie wzniosą się ponad Piazza del San Rufino i zagrożą katedrze Świętego Rufina. Woda z pobliskiej fontanny nie na wiele się zda wśród pożogi. Płomienie przemierzą plac i zniszczą stajnie, kanonię i posiadłość Guelfuccio.

Jeśli przyjdą spalić nasz dom… Służący zostaną bez dachu nad głową. Strażnik. Jałmużnik. Pokojówki. Kucharz. Stajenni. Zarządca. Giermkowie. Pomoc kuchenna. Ochmistrz.

Jeśli przyjdą spalić nasz dom… Będziemy musieli się przeprowadzić. Żebracy będą błagać o jałmużnę, o jedzenie i ubranie gdzie indziej.

Jeśli przyjdą spalić nasz dom… Co się stanie z Klarą?

Strach niby dym kłębił się w duszy Ortolany – ten sam strach, który nabrzmiewał w niej, kiedy była w ciąży z Klarą. Gdy głaskała Klarę po policzku, wróciły wspomnienia pierwszej ciąży. Bała się, że jej pierworodne dziecko umrze, więc żarliwie się modliła, żeby przeżyło.

Pewnego dnia Ortolana otrzymała znak. Dzień zaczął się dość zwyczajnie. Modlitwa. Msza święta. Poranna praca. Modlitwa. Południowy posiłek. Sjesta. Potem cztery damy zebrały się w komnacie do robótek ręcznych, żeby cerować, plotkować, wspierać się i wzajemnie sobie radzić.

Młoda, delikatna Alguisa, żona barona Giorgio di Ugone, matka Paolo, jakby senna, o romantycznej duszy, i Emilia, niecierpliwie oczekująca kolejnej córki, której mogłaby dać na imię Ginewra ku czci królowej Kamelotu.

Dominująca nad wszystkimi Bona, której ochota na zamążpójście dawno osłabła, bo zbyt wielu zacnych rycerzy zginęło na wojnach.

Słodka, łagodna Pacyfika, zadowolona ze swego sekretnego, samotnego życia pokutnicy.

I Ortolana.

Po kilku godzinach kobiety poszły do katedry Świętego Rufina na codzienne modły. To dzięki ich rodzinom powstał ów kościół. Ponad sześćdziesiąt lat temu rodzina Giorgio di Ugone wyłożyła dużą sumę na rozwój katedry. Piętnaście lat później unia, której członkami byli hrabia Offreduccio i baron Guelfuccio, zrobiła to samo.

Nad ołtarzem wisiał olbrzymi krucyfiks z Chrystusem w pełnej chwale. Jego dobre oczy uśmiechały się do każdego, kto przyszedł się pomodlić. Ignorując pokrzykiwania i stukot narzędzi robotników rozbudowujących katedrę, Ortolana uklękła i skupiła wzrok na twarzy Pana, ciemnej w półmroku. Tego gorącego, parnego dnia brzemienna Ortolana czuła się wyjątkowo zmęczona. Zamknęła oczy i pozwoliła swemu sercu przemówić.

„Urodzisz dziecko, które stanie się światłem dla całego świata.”

Skąd padły te słowa wypowiedziane męskim głosem? Czy tylko ona je usłyszała? Bona, Pacyfika i Alguisa milczały, klęcząc z pochylonymi głowami.

Dla Ortolany ta obietnica była jak rzadki klejnot. Powtarzała ją sobie podczas pracy, a potem za każdym razem, kiedy zaraza wkraczała do Umbrii albo gdy Klara chorowała.

Dziewczynka, którą teraz głaskała, została poczęta z gorącej miłości. Ortolana sama uszyła jej sukienkę do chrztu, karmiła piersią, kąpała i ubierała. Uczyła Klarę szyć, pisać, czytać po łacinie, modlić się. Dzieci Ortolany nie miały być wychowywane przez służących.

Klara. To imię znaczyło „blask”.

„Urodzisz dziecko, które stanie się światłem dla całego świata.”

We śnie Ortolany Klara znikła w płomieniach.

„Boże, proszę” – modliła się Ortolana. „Cokolwiek znaczył ten sen, nie pozwól, żeby się spełnił.”

Madeline Pecora Nugent

Powyższy tekst jest fragmentem książki Madeline Pecory Nugent Św. Klara z Asyżu. Oblubienica ubogiego Chrystusa.