Św. Klara z Asyżu. Oblubienica ubogiego Chrystusa. Rozdział ósmy

Beatrycze di Favarone
Plac Świętego Rufina, Asyż (styczeń 1212)

Beatrycze, trzynastoletnia córka barona Favarone di Offreduccio, i jej starsza siostra, Katarzyna, ulepiły dziesięć śniegowych figur przed schodami posiadłości Offreducciów. Właśnie kończyły postać służki.

Ojciec i wujowie na pewno się zdziwią, kiedy wrócą do domu!

Od strony zasypanej śniegiem Via del San Rufino dobiegł stłumiony tętent kopyt. Och, nie! Myśliwi już wrócili! Śniegowa służba jeszcze nie była gotowa.

Baron Monaldo zatrzymał konia przy schodach i zeskoczył z siodła.

– Z drogi! Do domu! – burknął na dziewczynki. W ciemnej futrzanej szubie, idąc ku grupie wujów, którzy postękiwali i uwijali się wokół konia ojca, Monaldo zdawał się jeszcze większy niż zwykle.

Baron Scipione stanął przy Beatrycze. Jego długie, zgrabne palce były ciemne od brudu i krwi – zapewne wypatroszonego niedźwiedzia albo jelenia. Dziś na kolację będzie świeże mięso!

– Odsuńcie się, panienki – powiedział łagodnie Scipione. – Wasz ojciec jest ranny.

Katarzyna krzyknęła.

– Ojcze! – zapłakała Beatrycze.

Chciała do niego podbiec, ale Scipione zastąpił jej drogę.

– Niech go zaniosą do domu. Potrzebuje lekarza.

Krzepcy wujowie wnieśli ojca po schodach. Przód jego niebieskiej tuniki był przesiąknięty krwią. Wielka czerwona plama widniała też na pelerynie z lisiego futra. Ojciec często wracał z polowania zbroczony krwią zwierząt, ale te dwie plamy były wyjątkowo duże.

– Teraz możecie iść – powiedział Scipione.

Beatrycze zerknęła szybko na postaci ze śniegu. Zobaczyła, że kropla krwi spadła na głowę pokojówki.

Dziewczynki pobiegły po schodach upstrzonych czerwonymi plamkami.

Wszystko było nie tak, jak trzeba. Ciemny, długi korytarz. Zatłoczone sypialnie ojca i matki. Baronowie w okrwawionych szatach. Służący. Zamieszanie. Krzyki. Ojciec leżący na wznak na łóżku. Klara, klęcząca przy nim, trzymała go za rękę. Matka przycupnęła po drugiej stronie. Drżał jej podbródek. Jej delikatne dłonie ostrożnie odsłaniały ranę.

Beatrycze padła na ziemię przy Klarze, a Katarzyna uklękła koło matki.

Życie ulatywało z ojca przez dziurę w brzuchu, tworząc coraz większy purpurowy okrąg. Komnata zdawała się coraz większa, ściany coraz bardziej odległe. Beatrycze z całej siły próbowała zachować przytomność. „Boże, nie każ mi teraz zemdleć!”

– Wszyscy oprócz rodziny niech się odsuną! Odejdźcie!

Szorstki głos lekarza zaskoczył Beatrycze, przywrócił jej jasność umysłu.

Lekarz pospiesznie rozciął zakrwawioną tunikę. Pokój znów zaczął falować.

„Nie zemdleję.”

Beatrycze poczuła silny uścisk na ramieniu.

– Oddychaj głęboko, Beatrycze. – To był głos Klary.

Jeden głęboki oddech. Dwa oddechy. Trzy. „Nie zemdleję.” Słyszała chrzęst nożyc, czuła zapach krwi.

„Nie zemdleję.”

Bandaż z nie farbowanego płótna zakrywał brzuch ojca. Na środku pojawiła się czerwona plama. Ojciec miał zamknięte oczy. Poprzetykane siwizną włosy wychynęły spod krzywo nałożonej czapki i kleiły się do bladego czoła.

Beatrycze odgarnęła je na bok. Skóra ojca była dziwnie chłodna.

„Ojcze, powiedz coś. Nie żyjesz?”

Gdyby tylko umiała przypomnieć sobie jakąś historię albo chociaż wiersz. On zawsze opowiadał jej różne historie, kiedy była chora.

Lekarz rozmawiał z matką:

– Dzik… dwustukilowy… bardzo długie kły… bardzo głębokie rany.

„Nie! Ojcze, zbudź się. Nie umierasz. Odezwij się”.

– Odsuńcie się. Dajcie mu trochę świeżego powietrza.

Beatrycze poznała rozkazujący głos kanonika Crescenzio. Panowie i służący posłusznie oddalili się od łóżka, robiąc miejsce dla młodego ministranta i posępnego kanonika w fioletowej stule.

Ksiądz pobłogosławił dom i zgromadzonych. Kropla wody święconej spadła Beatrycze na czoło. „Boże, uzdrów go!”

– Baronie Favarone! – Dlaczego kanonik Crescenzio krzyczy na ojca?

Szept ojca był tak cichy, że ledwie słyszalny:

– Tak?

– Czy chcesz się wyspowiadać? – Tym razem zapytał łagodniej.

– Tak.

Ksiądz odwrócił się do zebranych.

– Wyjdźcie. Baron chce wyznać grzechy.

Wśród ciżby rozległ się pomruk i wszyscy stłoczyli się przy drzwiach. Baron Paolo podniósł Beatrycze z kolan i popchnął ją lekko do wyjścia.

– Ojcze!

To tylko zły sen. Beatrycze zaraz się zbudzi, wyjdzie na dwór i dokończy z Katarzyną śniegowe rzeźby. Ojciec wróci do domu i będzie podziwiał ich dzieło. Ten zdezorientowany tłum na korytarzu – to nieprawda.

– Został rozgrzeszony. – Kanonik Crescenzio stanął w drzwiach.

Ludzie znów weszli do środka i otoczyli łóżko. Ksiądz otworzył małe drewniane pudełko, wyjął z niego Ciało Chrystusa i położył je na języku ojca. Modlitwy. Kanonik Crescenzio zanurzył palec we flakoniku z olejkiem do namaszczania i przyłożył go do oczu ojca. Potem do uszu. Do nozdrzy. Do ust. Dłoni. Stóp.

– Przez to święte namaszczenie niech Bóg wybaczy ci wszystkie grzechy, jakie popełniłeś. Amen.

„Boże, nie pozwól mu umrzeć.”

Kanonik Crescenzio rozejrzał się po komnacie.

– Baron chciałby porozmawiać ze swoją żoną, córkami i braćmi.

Trzęsąc się z zimna, Beatrycze ruszała się jak we śnie. Razem z Klarą uklękły po prawej stronie łóżka, a matka i Katarzyna po lewej. Wujowie skupili się dookoła.

Matka wzięła wielką, zaciśniętą pięść ojca w swoją drobną, kruchą dłoń.

– Jesteśmy tutaj, mój panie.

Ojciec otworzył oczy.

– Moja pani – szepnął, odwracając się wolno do Ortolany. – Wybacz mi przewinienia, zawsze cię kochałem. – Z trudem uniósł dłoń do jej twarzy i delikatnie pogłaskał policzek. – Módl się za mnie.

– Będę się modlić aż do śmierci. – Głos matki był niższy niż zwykle.

– Bicetta – ojciec wezwał Beatrycze jej zdrobniałym imieniem. – I Katarzyno. Nie zaniedbujcie nauki ani obowiązków. Bądźcie posłuszne matce i wujom. – Pogładził lok piaskowych włosów Katarzyny, który przykleił jej się do policzka. Potem czarnymi od zaschniętej krwi palcami odgarnął kasztanowe pasemka z twarzy Beatrycze. – Znajdźcie sobie szlachetnych, kochających mężów. Módlcie się za mnie, dobrze?

Beatrycze skinęła głową. Słowa nie chciały przejść jej przez gardło.

– Chiarita… – Ojciec wyciągnął rękę do Klary i dotknął jej złotych loków. Klara ujęła jego dłoń i przycisnęła sobie do policzka.

Oddech ojca stał się głębszy.

– Chiarita… jeśli naprawdę chcesz pozostać panną dla Chrystusa… Niech cię Bóg błogosławi… Kiedy oddasz swoje życie Jezusowi… módl się za mnie.

Drżącym gestem Klara przycisnęła dłoń ojca do ust i delikatnie ją pocałowała.

– Dziękuję, ojcze. Zawsze będę się modlić za ciebie. Kocham cię.

Ojciec lekko skinął głową.

– Od teraz baron Monaldo… będzie waszym ojcem… Traktujcie go z należytym szacunkiem… miłością… posłuszeństwem.

Ojciec odkaszlnął i wstrzymał oddech.

– Monaldo – szepnął. – Teraz ty jesteś panem… tego domu. Obiecaj… że zawsze będziesz dbał… o moją żonę.

Monaldo klęknął po prawej stronie ojca i położył masywną dłoń na jego sercu.

– Obiecuję.

– Obiecaj… że nie będziesz sprzeciwiał się woli… Chiarity.

– Obiecuję.

– I że… będziesz pomagał… Bicetcie i Katarzynie… we wszystkich ich planach.

– Obiecuję.

Ojciec zakaszlał i znów wstrzymał oddech. Czerwona plama na bandażu wciąż się powiększała.

– Moi bracia… – stęknął – wspierajcie mój dom… Dbajcie o niego… Bądźcie hojni dla biednych… Dobrze zarządzajcie włościami.

Potem rzekł trochę głośniej, spoglądając na zebrane osoby:

– A wy wszyscy… wybaczcie, jeśli kiedykolwiek wam… zaszkodziłem. Żyjcie dalej… w wierze… Módlcie się za mnie.

W komnacie rozległy się potakujące głosy niczym staccato.

Ojciec spojrzał w górę.

– Ojcze nasz… któryś jest w niebie… święć się imię Twoje… – Nagle wstrząsnął nim spazm, a z ust dobyło się ostatnie tchnienie. Ojciec zamknął oczy, jego głowa opadła na poduszki i obróciła się w lewo.

Katarzyna krzyknęła.

– Do diaska! – zaklął Monaldo, nadal trzymając dłoń na sercu brata.

Kanonik Crescenzio uklęknął. Inni poszli w jego ślady.

– Święci Pańscy, stańcie u jego boku. Wyjdźcie go powitać, aniołowie. Weźcie jego duszę i poprowadźcie do Boga Najwyższego.

cdn.

Madeline Pecora Nugent

Powyższy tekst jest fragmentem książki Madeline Pecory Nugent Św. Klara z Asyżu. Oblubienica ubogiego Chrystusa.