Św. Klara z Asyżu. Oblubienica ubogiego Chrystusa. Rozdział dziesiąty

Brat Franciszek Bernardone
Dom Offreducciów, Asyż (noc Niedzieli Palmowej, marzec 1212)

Pod osłoną mroku Franciszek i brat Leon siedzieli w ukryciu, oparłszy się o ścianę domu rodziny Offreducciów. Przyszli tutaj o zmierzchu, kiedy miasto kładło się spać po dniu wypełnionym modlitwą, procesją i świętowaniem. Czekając, próbowali się zdrzemnąć.

Franciszek poczuł, że serce skoczyło mu z radości, kiedy podczas dzisiejszej Mszy świętej biskup Gwidon odwrócił się od ołtarza, zszedł i podał Klarze gałązkę oliwną! Po Mszy świętej Franciszek został w kościele, żeby zmówić dziękczynną modlitwę. Klara dołączyła do niego. Uklękła przed ołtarzem z Pacyfiką, bo Bona spędzała Wielki Tydzień w Rzymie. Jak dobrze, że zaślubiny Klary z ubogim Jezusem miały odbyć się właśnie tej świętej nocy, kiedy dla Jezusa zaczął się tydzień cierpienia, zakończonego śmiercią i wniebowstąpieniem!

– Ojcze Franciszku.

Cichy szept wyrwał Franciszka ze snu. Stały przed nim dwie kobiety. Ich twarze były ukryte pod kapturami szat pokutnych.

– Bracie Leonie. – Franciszek potrząsnął ramieniem krzepkiego mnicha z Asyżu. Leon zbudził się i zerwał na równe nogi.

W milczeniu wszyscy czworo przeszli przez oświetlony plac Świętego Rufina. Szli w pełnym świetle, żeby strażnicy dobrze ich widzieli. Nikt ich nie zatrzymał ani nie zaczepiał.

Franciszek był zachwycony. To była ta kobieta, którą ujrzał dawno temu w swojej wizji. Szła razem z nim ulicą tego samego miasta. Córka rycerza, bosa, odziana w łachmany. Dziękuję, Panie.

Dotarli do pałacu biskupa Gwidona. Wartownik dał znak głową. Strażnik otworzył małą prywatną furtkę biskupa i pozwolił czworgu wędrowcom wyjść z miasta. Za murem czekali z łuczywami bracia Bernardo i Piotr.

Cała grupa bez słowa zaczęła schodzić stromym zboczem z miasta na równinę. Kierowali się ku Strada Francesca. Mieli nią iść aż do Strada della Porziuncola, a potem skręcić na południe, w stronę kościoła Najświętszej Maryi Panny Anielskiej.

Zejście było strome, a damy, podobnie jak bracia, nie nosiły sandałów. Nie okazując bólu, dotrzymywały kroku mężczyznom. W dół, w dół. Wreszcie doszli do Strada della Porziuncola. Droga się wyrównała, kiedy znaleźli się na płaskowyżu. Pochodnie rzucały migotliwe światło na drogę i drzewa majaczące po obu stronach. Podróżni mieli wrażenie, jakby szli mrocznym tunelem, oświetlonym Boskim płomieniem.

W końcu stanęli przed niewielkim kościółkiem Najświętszej Maryi Panny Anielskiej. Z oświetlonej łuczywami kaplicy niósł się przez ciemną polanę niski, melodyjny śpiew mnichów.

Bracia poprowadzili niewiasty do małej chatki. Franciszek odpalił świecę od pochodni i postawił ją na stole, na który przedtem wylał parę kropel roztopionego wosku. Pokłonił się kobietom i wyszedł z chaty. Razem z braćmi skierował się do kościoła.

Po chwili Klara stanęła w drzwiach do kaplicy. Płomień świecy, którą trzymała przed sobą, oświetlał jej twarz, nadając jej anielski blask. Promieniała, uśmiechała się tak radośnie jak nigdy do tej pory. Za namową Franciszka ubrała się pięknie niczym panna młoda, w tę samą szkarłatną suknię zdobioną szafirami, którą nosiła podczas Mszy świętej w Niedzielę Palmową. W jej jasnych włosach migotały klejnoty i wstążki. Towarzyszyła jej Pacyfika w prostej, musztardowo-żółtej sukni.

Tak jak ustalili wcześniej, bracia Bernardo i Piotr podeszli i poprowadzili ją do oświetlonego świecami ołtarza pod ceglastoczerwoną ścianą. Tam Klara uklękła przed obrazem Najświętszej Panny otoczonej aniołami, pięknej, w niebieskiej szacie i koronie. Mnisi zaintonowali pieśń pasyjną. Klara uniosła wzrok do wieżyczki, w której przechowywano Eucharystię.

Pieśń umilkła. Brat Angelo zaczął czytać głębokim, dźwięcznym głosem:

– Ewangelia św. Jana, rozdział dwunasty, wersy jeden do jedenaście. – Wszyscy uczynili znak krzyża. – „Maria zaś wzięła funt szlachetnego i drogocennego olejku nardowego i namaściła Jezusowi nogi, a włosami swymi je otarła. A dom napełnił się wonią olejku…”

Radość zagościła w sercu Franciszka. Maria oddała wszystko Chrystusowi, tak jak teraz Klara.

Drugie czytanie pochodziło z komentarzy świętego Augustyna: „Kto z was chce mieć świętą duszę, niech dołączy do Marii i namaści stopy Jezusowi drogocennymi olejkami… To znaczy, że ma naśladować Pana, żyjąc cnotliwie… Jeśli czegoś ma w nadmiarze, niech rozda biednym, a w ten sposób otrze Jego stopy swoimi włosami…”

Klara sprzedała cały majątek, a pieniądze przekazała ubogim. Teraz była gotowa oddać ostatnią rzecz, jaka jej została – siebie samą.

Kiedy kantor zaintonował pieśń, Franciszek wystąpił z grupy mnichów. W ręce trzymał nożyczki. Wziął od Klary na wpół wypaloną świecę, upuścił kilka kropel wosku na ołtarz i postawił świecę na nim. Pewnym ruchem Klara wyjęła z włosów szlachetne kamienie i wstążki i pozwoliła im spaść na podłogę. Potem wzniosła twarz do swego Eucharystycznego Pana i czekała.

Piotr i Bernardo podeszli i stanęli po obu stronach, a Franciszek zbliżył się od tyłu. Położył dłonie na głowie Klary i cicho się modlił:

– Panie, dziękujemy Ci za tę chwilę. Pobłogosław naszą siostrę Klarę. Niech Ci służy przez wieki.

Piotr i Bernardo unieśli złociste pukle, a Franciszek zaczął je obcinać, rzucając miękkie kosmyki na podłogę. Kiedy włosy Klary zostały ścięte na znak pokuty i poświęcenia Bogu, Franciszek pomógł jej wstać i podał świecę z ołtarza wraz z dwoma kawałkami materiału – czarnym i białym. Kątem oka dostrzegł szczery uśmiech i łzy, które lśniły na jej policzkach niczym płatki złota.

Brat Leon podszedł ze świecą i bez słowa wyprowadził Klarę i płaczącą Pacyfikę z kościoła. W kaplicy mnisi uklękli i cicho się modlili. Po chwili Leon wrócił i dołączył do nich.

Niedługo Klara znów stanęła w drzwiach. Miała na sobie prostą, zgrzebną tunikę, którą nosiła poza miastem. Skrawek białego welonu wystawał spod czarnego materiału, który całkowicie zasłaniał jej krótkie włosy. Biel symbolizowała dziewictwo, a czerń pokutę.

Klara uklękła przy ołtarzu. Franciszek podszedł i powiedział: – Zwróćmy się dziś do Dobrego Pasterza, który cierpiał podczas Drogi Krzyżowej, żeby zbawić swoje owieczki. Owieczki Pana trwały przy Nim, kiedy cierpiał i był prześladowany, w głodzie i chorobie, i otrzymały od Niego życie wieczne. Dziękujmy dzisiaj Panu za to, że siostra Klara postanowiła zostać owieczką w Jego stadzie.

Mnisi odśpiewali ostatnie pieśni. Kiedy skończyli, Klara wstała i cicho wyszła z kościoła. Pacyfika, Franciszek i Filip sięgnęli po pochodnie umieszczone na zewnętrznych ścianach, potem poszli za nią. Wszyscy czworo podążali traktem. Powietrze było rześkie, przyjemnie chłodne. Biały szron błyszczał na wyjeżdżonej drodze i suchych liściach. Przed świtem powinni dotrzeć do Świętego Pawła della Abbadesse.

Baron Monaldo di Offreduccio
Dom Offreducciów, Asyż (Wielki Poniedziałek, 19 marca 1212)

Stojąc przed drzwiami domu Offreducciów, baron Monaldo czuł, że coś jest nie w porządku. Kiedy odprowadził ogiera do stajni, chłopcy stajenni unikali jego wzroku tak samo jak wtedy, gdy zmarł baron Favarone.

Monaldo rzucił się pędem po schodach, jego ciężkie buty łomotały na drewnianych stopniach. Stanął przed umięśnionym strażnikiem, Ioanni di Venturą, który wyglądał przy nim jak karzeł, i zapytał:

– Co się stało?

– Dzisiaj w nocy pani Klara uciekła… potajemnie. Wymknęła się przez wrota zmarłych.

Wrota zmarłych! Te sekretne, zwykle zabarykadowane drzwi otwierano tylko po to, żeby wynieść nieboszczyka z domu nogami do przodu, wyprowadzić pannę młodą na ceremonię ślubną albo uciec przed wrogiem.

Monaldo pchnął drzwi domu Offreducciów i popędził przez korytarze, aż dotarł do rzadko używanej części posesji – sieni zmarłych. Pomieszczenie kończyło się drzwiami na wysokości drugiego piętra, do których jednak nie prowadziły schody z ulicy. By wyjść wrotami zmarłych, trzeba było odważyć się na skok. Ci, którzy przez nie wyszli, stawali się – rzeczywiście lub symbolicznie – martwi dla rodziny.

Drzwi były szeroko otwarte. Słońce, które przez nie wpadało, przyciągało Monalda. Zbliżył się wolno, chłonąc widok. Ktoś zdjął ciężkie drewniane belki, które blokowały wrota od środka, i wypchnął obydwa skrzydła na zewnątrz. Monaldo podszedł, ostrożnie omijając rozrzucone kloce, i wyjrzał na pustą ulicę.

– Do diabła! – Zatrzasnął drzwi. Założył z powrotem ciężką żelazną sztabę, potem podsunął belki, żeby znów zablokować drogę. Skąd w tej młodej kobiecie wzięło się tyle siły, żeby otworzyć wrota, wyskoczyć na ulicę i zniknąć?

Pospiesznie ruszył do szwalni i bezceremonialnie pchnął drzwi. Zobaczył przed sobą baronową Ortolanę, Beatrycze, Katarzynę i Krystynę, córkę barona Bernardo da Suppo, goszczącą w tych dniach w posiadłości. Kobiety trzymały robótki na kolanach. Spojrzały na niego, rozmowa nagle zamarła, a na ich twarzach pojawiło się przerażenie.

– Kto pomógł Klarze się wydostać? – zawołał.

Nikt się nie przyznał. Przesłuchano nawet służących. Klara zostawiła list, w którym oznajmiła, że od teraz jest poślubiona Jezusowi. Przed godziną brat Bernardo di Quintavalle odniósł jej codzienny strój.

Pacyfika też znikła z domu Guelfucciów.

Monaldo wezwał pozostałych rycerzy z rodziny Offreducciów: baronów Ugolino i jego syna, Martino, Paolo z synem, Bernardino, Scipione z synem, Paolo, Ranieriego i innych. Mieli jechać do Porcjunkuli i przywieźć stamtąd Klarę.

Monaldo nie musiał nawet grozić Franciszkowi, żeby otrzymać informacje.

– Uzyskała święcenia i znalazła sanktuarium u Świętego Pawła delle Abbadesse w Bastii – powiedział duchowny.

Rycerze pogalopowali do Bastii. Monaldo próbował się uspokoić. Jeśli Klara rzeczywiście pojechała do Świętego Pawła, sytuacja nie przedstawiała się najgorzej. Święty Paweł był wielkim klasztorem benedyktyńskim, w którym zakonnice – wszystkie pochodzące z najmożniejszych rodzin – żyły w przepychu i cieszyły się dużymi wpływami. Ten zamożny bastion chrześcijaństwa, rozciągający się wzdłuż brzegów rzeki Chiago, był doskonałym miejscem dla córki rodu Offreducciów, która nalegała na służbę Bogu.

Przełożona opactwa, ubrana w gustowny habit, uprzejmie poleciła rycerzom poczekać w małym kościółku Świętego Pawła z beżowego i różowego kamienia, ale kazała im uwiązać konie na zewnątrz. Rycerze, którzy zazwyczaj wjeżdżali konno wprost do kościołów, posłusznie spełnili jej prośbę.

Mężczyźni pokornie czekali w chłodnym wnętrzu o pobielonych ścianach. Po chwili przełożona pojawiła się przy niewielkich drzwiach po lewej stronie. Towarzyszyła jej kulejąca pokutnica w czarnym welonie i szarym habicie Ubogich Braci, obwiązana sznurem w pasie i bosa.

Klara.

Wszystkie gorzkie uczucia, które trawiły barona Monaldo, kiedy myślał o swojej bratanicy, nagle ożyły. Przypomniał sobie, z jakim dziecinnym uporem nalegała, żeby zabrać żebraków do Perugii. Wspomniał niezwykłe, bardzo rygorystyczne posty, które wychudziły jej okrągłą, ładną twarz, odrzucenie małżeństwa, które mogło połączyć Offreducciów z innym potężnym rodem, odmowę odsprzedania swojego spadku i części spadku Beatrycze rodzinie, pozbawiając ich tego, co prawnie do nich należało, i rozdając to ubogim. Teraz przyniosła rodzinie jeszcze większy dyshonor, zostając nędzarką.

Monaldo próbował zachować spokój.

– Przyjechaliśmy, żeby zabrać cię do domu.

– Jesteś chora – powiedział łagodnie baron Ugolino. – Znajdziemy dla ciebie najlepszego lekarza.

– Nie potrzebuję lekarza – odparła zdecydowanie Klara. – Nigdzie nie jadę.

– Matka martwi się o ciebie – rzekł baron Paolo.

– Powiedzcie jej, że dobrze się czuję.

Monaldo rzucił niecierpliwie:

– Pani Klaro, twoje miejsce jest w domu.

– Zawsze chciałaś zostać zakonnicą – dodał baron Ranieri, jeden z odrzuconych zalotników Klary. – Dlaczego nie chcesz spełnić tego życzenia tak, jak przystoi kobiecie z twoją pozycją? Wyglądasz jak żebraczka.

– Mój drogi panie, ta suknia przystoi małżonce ubogiego Jezusa – powiedziała łagodnie Klara. – Czy twoja żona dobrze się czuje?

– Bardzo dobrze.

– Nie wiesz, co jest dla ciebie najlepsze – rzekł Monaldo. – Żadna dobrze urodzona kobieta nie zrobiłaby tego co ty.

– Chcemy twojego dobra – wtrącił Ugolino. – Prawdopodobnie post albo śmierć ojca miały tragiczny wpływ na twój umysł. Chodź z nami i poddaj się leczeniu.

Nagle rozległo się bicie dzwonów. Ich głęboki dźwięk rezonował w kościele. Boczne drzwi się otworzyły i stanęła w nich przełożona.

– Mam nadzieję, że udała wam się wizyta – powiedziała słodko. – Teraz pani Klara musi iść na modlitwę.

Klara pokłoniła się rycerzom.

– Żegnajcie, panowie. Proszę, powiedzcie wszystkim w domu, że dobrze się czuję. – Nieznacznie utykając, poszła za przełożoną i znikła za drzwiami.

Monaldo uderzył pięścią w grubą kolumnę.

– Wrócimy tu jutro.

Rycerze wrócili we wtorek, środę i czwartek. Codziennie kłócili się z Klarą. Ta każdego dnia odchodziła z przełożoną i zamykała za sobą drzwi.

Potem nadszedł Wielki Piątek. Klara musiała pojechać na Wielkanoc do domu. W Wielkanoc szlachetne panny ubierały się w najlepsze stroje i rozpraszały młodych szlachciców podczas Mszy świętej. Jeśli nie wróciłaby na Wielkanoc, byłaby na zawsze stracona dla rodziny.

Ołtarz był przykryty prostym, białym obrusem. Znikła gdzieś niewielka wieżyczka z Eucharystią, która zawsze stała z boku. Czerwony znak krzyża u podnóża ołtarza zdawał się namalowany krwią. W kościele było cicho jak w grobie.

Jak zwykle przełożona wprowadziła Klarę przez boczne drzwi.

– Proszę, uszanujcie powagę dnia, w którym ukrzyżowano Jezusa – powiedziała. – Niech wasza wizyta będzie krótka. Starajcie się nie podnosić głosu.

Nie podnosić głosu? Niby jak? Przez cztery dni Klara nie chciała słuchać głosu rozsądku. Była upartym, zepsutym dzieciakiem. Trzeba jej pokazać, co narobiła.

Monaldo patrzył na bratanicę, stojącą niewzruszenie przy nakrytym białym suknem ołtarzu.

– Zrobiłaś nam wielkie świństwo – syknął. – Uczyniłaś z siebie niewolnicę tych zakonnic, które pochodzą z gorszych rodzin. Nawet świńskie łajno jest mniej obrzydliwe niż ty. Splamiłaś honor Offreducciów, zmieszałaś nasze nazwisko z błotem i unurzałaś je w odchodach.

Słowa płynęły gniewnym potokiem, pełne wściekłości i rozczarowania.

– Ty, którą ojciec rozpieszczał, nazywał swoją małą Chiaritą, zbrukałaś pamięć o nim. To wcale nie oznaka czci dla Boga tylko buntu i głupoty. Sprawiłaś, że Offreducciowie stali się tematem plotek w całym Asyżu, celem najbardziej grubiańskich dowcipów.

Klara poczuła, że zaczyna drżeć.

– Ty nikczemna, nieznośna smarkulo. Czy wiesz, ilu ludzi zraniłaś? Nawet gdybyś zechciała teraz wrócić do domu, nie zdołasz w pełni naprawić szkód. Wstyd mi, że jesteś córką mojego brata. Jesteś niegodna barona Favarone.

Klara zbladła, a łzy popłynęły po policzkach. Mrugając, odwróciła się do krzyża za nią, potem padła na kolana. Chwyciła skraj białego obrusa i spojrzała żałośnie na rycerzy.

Monaldo wiedział, co ma na myśli, trzymając kurczowo obrus. Korzystała z prawa świętego miejsca. Gdyby teraz ją tknęli, popełniliby świętokradztwo, naraziliby się na ekskomunikę.

Ale zarzut świętokradztwa i ekskomunikę można zdjąć. Czy biskup Gwidon wykorzystałby fakt uprowadzenia Klary przeciwko baronowi Monaldo? Przecież wiedział, że jego obowiązkiem jest bronić honoru rodziny. Gdyby Klara nie chciała zachować się rozsądnie, będzie musiał użyć siły. Gdyby rycerze, którzy przysięgli bronić tego klasztoru, próbowali interweniować, rycerze Offreducciów będą zmuszeni walczyć.

Monaldo wbiegł po biało-różowych marmurowych schodach, prowadzących do ołtarza. Szarpnął Klarę za prawe ramię, nakazując jej wstać, i wyrwał jej z ręki rąbek obrusa.

Jednym szybkim ruchem Klara uniosła lewą rękę i zerwała z głowy welon. Ich spojrzenia spotkały się. Przez chwilę przyglądali się sobie lodowatym wzrokiem.

Jej głowa była ogolona.

Monaldo puścił jej ramię, jakby nagle zmieniło się w węża. Odsunął się, cofnął od ołtarza i niemal potknął na schodach. Patrzył, przerażony, na zaciętą twarz bratanicy, naznaczoną śladami łez.

Monaldo nigdy nie widział ogolonej głowy kobiecej. Długie włosy były u kobiet koroną, bogactwem, symbolem piękna, skromności i bogactwa.

Klara uniosła prawą dłoń znad ołtarza i obrusa, teraz pogniecionego i w nieładzie. Złączyła obie dłonie przy piersi i pochyliła głowę.

Czy to ta sama kobieta, która nigdy nie przesiadywała przy oknie, żeby na widok przypadkowego przechodnia nie zaznać grzesznej myśli? Ta sama, której rękawy zawsze skromnie zasłaniały nadgarstki, a tren skrywał stopy? Tylko kobieta poświęcona Bogu mogła ściąć włosy. Tonsura była aktem ostatecznym, który pozwolił Klarze na bezpieczne schronienie w objęciach Kościoła. Z tego powodu prawo kościelne zabraniało rycerzom zabrać ją do domu. Zresztą, nawet by tego nie chcieli. Łysa kobieta była bezwartościowa jak bezpłodny ogier.

– Powinnaś się wstydzić. – Monaldo wypluł te słowa jak płonące żagwie. – Pozbawiłaś się urody i wartości w oczach każdego mężczyzny i swojej rodziny. Już nie możesz nazywać się Offreduccio ani córką barona Favarone.

Odwrócił się do zaskoczonych rycerzy. Jego głos drżał wściekłością.

– Wracamy do domu. Od dziś pani Klara jest martwa dla naszego rodu.

cdn.

Madeline Pecora Nugent

Powyższy tekst jest fragmentem książki Madeline Pecory Nugent Św. Klara z Asyżu. Oblubienica ubogiego Chrystusa.