Św. Jan od Krzyża. Człowiek i mistyk. Rozdział piąty

Avila i klasztor Wcielenia (1572–1577)

Avila, dom Jana od Krzyża od 1572 do 1577 roku, nie zmieniła się bardzo od szesnastego wieku. Ufortyfikowane miasto przycupnęło na szczycie wzgórza z widokiem na kilometry równin, które oddzielają je od majaczących na horyzoncie gór Sierra de Grados. Starożytne wieże i mury miasta wyglądają majestatycznie w palącym letnim słońcu. Kryte czerwoną dachówką dachy kościołów i domów tworzą jesienną kolorystykę tego wspaniałego średniowiecznego miasta. Konstrukcje te mówią o sile, potędze i determinacji. To miasto idealnie pasowało do matki Teresy od Jezusa.

W 1571 roku minęło trzydzieści pięć lat od jej wstąpienia do karmelitańskiego klasztoru Wcielenia. W 1561 roku rozpoczęła reformę i w związku z tym żyła praktycznie poza tym klasztorem przez ponad dekadę. Jednak klasztor Wcielenia, umiejscowiony poza murami miejskimi, był jej domem przez znaczną część życia. Klasztor był tak biedny, że często siostry miały niewiele do jedzenia. Czasem warunki były tak złe, że musiały tymczasowo mieszkać u przyjaciół i krewnych w mieście. Ten stan trwający latami zerodował dyscyplinę konwentu. Niektóre siostry zostały wysłane do konwentu przez rodziny i nie myślały zbyt wiele o powołaniu. Były zadowolone z okresów wolności od klasztornej struktury. Wiele z nich było jawnie niezadowolonych z reformy Teresy od Jezusa. W końcu mieszkała z nimi, ale też spędzała wiele czasu poza murami klasztoru. Kim była, by zacząć reformę? W 1571 roku konwent stu trzydziestu sióstr zdecydowanie potrzebował kogoś, kto wziąłby sprawy w swoje ręce. Z powodu tej sytuacji wizytator apostolski, ojciec Piotr Fernandez, wyznaczył matkę Teresę od Jezusa na przeoryszę klasztoru Wcielenia.

Wszyscy spodziewali się kłopotów. Teresa nie tylko przez kilka lat zakładała konwenty reformy, ale też w lipcu 1571 odrzuciła złagodzoną regułę i przyjęła pierwotną regułę karmelitów bosych. Ponadto przeoryszę mianowano z zewnątrz zamiast, jak to zwykle czyniono, pozwolić siostrom wybrać ją samodzielnie. Siostry niechętne surowszemu stylowi życia obawiając się, że Teresa spróbuje zmusić je do życia zgodnie z regułą karmelitów bosych, sprzeciwiały się nominacji. Takie postawy nie pomagają w płynnym przekazaniu władzy.

Mimo to 6 października 1571 roku Fernandez podtrzymał swoją stanowczą decyzję i wyznaczył Teresę na przeoryszę. Jak można się było spodziewać, decyzja spotkała się z silnym oporem. W dniu, w którym miała zająć swoje miejsce jako przeoryszy klasztoru Wcielenia, mała procesja, z matką Teresą od Jezusa, ojcem Angelem de Salazarem, prowincjałem karmelitów trzewiczkowych, burmistrzem Avili i kilkoma strażnikami, szła na północ wzdłuż murów miejskich z klasztoru Świętego Józefa we wschodniej części miasta, w dół wzgórzem do klasztoru Wcielenia. Gdy dotarli do klasztoru i zapukali do bram, zakonnice wewnątrz zaczęły krzyczeć i lamentować. Odmówiły wpuszczenia Teresy i kogokolwiek, kto z nią przybył. Siostry gwałtownie miotały obelgi na Teresę i stanowczo odmówiły przyjęcia jej jako nowej przeoryszy. Im bardziej ojciec Angel próbował uspokoić siostry, tym bardziej były one zdeterminowane. La Madre usiadła na kamiennej ławce i czekała. W końcu, w pewnym momencie ojciec Angel udał, że odchodzi, krzyki ucichły i jedna z sióstr zawołała ze środka: „My jej chcemy!”. Otwarto bramę, niektóre zakonnice zaintonowały Te Deum, wzbudzając zamieszanie wśród sióstr. Urzędnicy towarzyszący Teresie wracając do miasta wciąż słyszeli kłótnie w klasztorze. Siostry przeciwne nominacji Teresy od Jezusa na przeoryszę nadal krzyczały na nią i na swoich przeciwników. Te, które popierały Teresę, odkrzykiwały im. Jednak Teresa od Jezusa stopniowo przekształciła te gwałtowne początki w pokój i spokój.

Nowa przeorysza rozpoczęła próby zaprowadzenia porządku w konwencie. Tak szybko, jak tylko mogła, uzyskała nominację Jana od Krzyża na spowiednika sióstr. Wiedziała, że jego łagodność i głęboka znajomość życia z Bogiem mogą bardzo pomóc konwentowi. Była pewna, że jego wiedza nie jest tylko wiedzą wyuczoną, ponieważ widziała jak żyje z Bogiem dzień po dniu. Podczas pięciu lat spędzonych w klasztorze Wcielenia osiągnął bardzo wiele, ale nie wszyscy byli przekonani o jego mądrości.

Ze strony niektórych sióstr pojawił się silny opór przeciw wybraniu Jana na spowiednika. Co prawda ich największe obawy przed narzuceniem im prymitywnej reguły nie spełniły się, ale la Madre uporządkowała wiele spraw i od tej pory obyczaje były surowsze. Dlatego teraz uznały mianowanie ojca Jana na spowiednika za kolejny delikatny krok ku uczynieniu ich konwentu surowym, kontemplacyjnym zgromadzeniem. Były karmelitankami trzewiczkowymi i zawsze ich przewodnikiem był karmelita trzewiczkowy. Teraz Teresa chciała narzucić im karmelitę bosego. Ich strach zwiększała jeszcze reputacja Jana od Krzyża, uznawanego za człowieka bardzo surowego. Sytuacja miała być bardzo napięta nie tylko przez kilka pierwszych dni po jego przyjeździe, ale przez kilka lat.

Wybór Jana od Krzyża jako jednego z kilku spowiedników i duchowych przewodników sióstr był naprawdę słuszny (1). Zakonnice, które podejrzewały, że jest to delikatny krok w stronę reformy nie do końca były w błędzie. Teresa chciała mieć Jana blisko, żeby mogli dyskutować o reformie i łatwiej rozwiązywać związane z nią problemy. Wiedziała także, że pod jego przewodnictwem siostry stopniowo pogłębią swoje życie duchowe. Ponadto część sióstr była zainteresowana aktywnością Teresy mającą na celu zakładanie nowych konwentów reformy. Połączenie tych elementów powinno uczynić siostry bardziej wiernymi, przynajmniej złagodzonej regule karmelitów trzewiczkowych. Jednak nie mogło się to stać bez teoretycznego i praktycznego pouczenia sióstr o ideałach religijnego życia Zakonu Góry Karmel. Kto zrobiłby to lepiej niż mały brat z Kastylii?

Jan od Krzyża przyjął nominację z pełną świadomością konsekwencji. Teresa skontaktowała się z wizytatorem apostolskim, dominikaninem, ojcem Piotrem Fernandezem, i uzyskała niezbędne pozwolenie i zatwierdzenie wyboru dwóch braci bosych: ojca Jana od Krzyża i ojca Germana od Świętego Macieja. Z pewnością nie pomogło to w ułożeniu spraw między braćmi bosymi z karmelitami trzewiczkowymi. Przez lata bracia trzewiczkowi byli kapelanami i spowiednikami zakonnic z klasztoru Wcielenia i płacono im za ich usługi. Teraz ci dwaj bracia reformy przychodzili z zatwierdzeniem od wizytatora apostolskiego i bracia trzewiczkowi nie mogli zrobić nić oprócz pogodzenia się z tym faktem. Niektórzy bracia mieszkający w klasztorze karmelitów trzewiczkowych na wzgórzu byli rozgoryczeni. Zazdrość, podejrzenia i niechęć wobec dwóch braci rozkwitły jeszcze przed ich przyjazdem.

Po przybyciu w lecie 1572 roku Jan i brat German początkowo mieszkali w klasztorze karmelitów trzewiczkowych Matki Bożej del Carmen. Był on usytuowany przy północnym murze miasta, a jego dzwonnica była wyraźnie widoczna z klasztoru Wcielenia, który leżał u stóp wzgórza poniżej murów miejskich. Oznaczało to, że spowiednicy i duchowi przewodnicy mogli dojść do klasztoru w ciągu krótkiego spaceru zajmującego pięć lub dziesięć minut. Fizycznie było to bardzo wygodne, ale nienawiść i podejrzliwość niektórych braci spowodowała, że Jan i brat German w 1573 roku przenieśli się gdzie indziej.

Na terenie należącym do klasztoru Wcielenia, ale poza obszarem klasztornym znajdowało się kilka chat, blisko klasztornego ogrodu. W tych malutkich budyneczkach stłoczonych blisko siebie mieszkali pracownicy zatrudniani przez klasztor i ich rodziny. Jan i brat German zamieszkali w jednej z tych małych chat. Było to ubogie miejsce, niemal bez mebli, odpowiadało upodobaniom małego brata w szorstkim habicie karmelitów bosych.

Przez następne cztery lata centrum życia Jana od Krzyża stanowiła Avila, ta chata i klasztor Wcielenia. Dzień po dniu wykonywał swoje zwykłe rutynowe zadania, ale robił to ze świadomością, która nawet małym rzeczom nadawała znaczenie. Podczas tego okresu stopniowo zrozumiał, że to, co wydawało mu się końcem jego osobistego dramatu w Duruelo, było tylko pierwszym krokiem w jego nowym życiu. Jan rozpoczynał każdy dzień modlitwą z bratem Germanem w ich małej chacie. Później szedł do kaplicy klasztornej, by odprawiać Mszę świętą dla tamtejszej wspólnoty. Siostry szły do spowiedzi zwykle co tydzień lub dwa. Tak więc Jan mógł zajmować się duszpasterstwem. Choć sakrament pokuty nie był właściwie duchowym przewodnictwem, nastawienie Jana sprawiało, że dawał on wiele odwagi i rad. Był zbyt wrażliwym człowiekiem, by rutynowo traktować ten sakrament. Dla niego było to jedno z miejsc spotkań pomiędzy Bogiem a człowiekiem. Jako takie potrzebowało cierpliwej celebracji, współczucia i zrozumienia. Gdy spowiadał Jan, sakrament wypełniony był tymi jakościami, ponieważ leżały one w charakterze Jana, został nimi obdarzony i rozwinął je w sobie.

Nie minęło wiele czasu nim zakonnice (nie wszystkie) odkryły jak wspaniałego przewodnika zyskały w tym człowieku. Każda z sióstr opowiadała mu o swoim stanie duchowym. Im poważniej siostry traktowały swoje życie religijne, tym bardziej widziały w bracie Janie człowieka zdolnego pomóc im w ich drodze do Boga. Często dawał siostrom rady napisane na małych karteczkach papieru, miały one służyć jako drogowskazy. Rady te były podobne do platicas, które znajdujemy w jego pracach, takich jak: „Szukajcie w czytaniu, a znajdziecie w rozmyślaniu; pukajcie w modlitwie, a otworzą wam w kontemplacji” (2). „Nie myśl wcale o tym, kto z tobą, a kto przeciw tobie, starając się tylko Bogu przypodobać. Błagaj Go, by się działa zawsze jego wola. Kochaj Go nade wszystko, bo On tego godzien” (3). „Nie wyjawiaj tego, co ci Bóg mówi, pamiętając o słowach oblubienicy: «Tajemnica moja dla mnie» (Iz 24,16)” (4).

Poprzez te maksymy i używając innych środków próbował pomóc siostrom zrozumieć, że Bóg jest tak realny, jak kwiaty w ich ogrodzie. Chciał, by zdały sobie sprawę, że Bóg bardzo blisko dotyka ich życia, że mogą znaleźć Boga w każdym człowieku, w każdym życiu. Klasztor stracił swoje poczucie celu, ale Jan, który nauczył się jak być bliżej Boga, mógł oświetlić drogę tym siostrom, które poszukiwały prawdziwego centrum swojego życia.

Działania brata Jana od Krzyża pokazywały ścieżkę wiodącą do Boga i ujawniały obecność Boga na tej ścieżce. Każdego dnia zakonnice przynosiły z klasztoru posiłki do chaty brata Jana i brata Germana. Jan jadł wszystko co przysłały, bez skargi. Kiedy jednak zauważył, że kucharz przysłał na tacy coś specjalnego, prosił siostrę, by zabrała to z powrotem do klasztoru i dała jednej z sióstr w infirmerii. Motywacją tego gestu nie była ascetyczna chęć ukarania swojego ciała, ale miłość do innych. Jak zawsze chorzy byli szczególnym obiektem jego miłości. Wszystkie prezenty, które otrzymywał traktował w ten sam sposób. Dawał je osobom, które naprawdę ich potrzebowały, by podnieść je na duchu i pokazać, że komuś naprawdę na nich zależy. Jego miłość do innych była uderzająca. W wieku trzydziestu lat i później Jan był człowiekiem nieprawdopodobnie łagodnym, wrażliwym i pełnym współczucia.

Pewnego dnia idąc do klasztoru zobaczył zakonnicę, która była bosa, mimo że nie należała do zgromadzenia karmelitanek bosych. Nie miała butów ponieważ klasztoru nie było stać, by kupić jej parę. Jan poszedł do Avili żebrać o pieniądze. Gdy zebrał ich wystarczająco wiele wrócił do klasztoru i dał je siostrze, by mogła kupić sobie buty.

Niewątpliwie nastawienie i aktywność brata Jana były efektem jego własnych życiowych doświadczeń, w których Bóg przyszedł do niego, jak Stwórca przychodzi do każdego człowieka. Przeżywając swoje życie, późniejsze relacje z innymi i rosnącą świadomość obecności Boga, Jan stopniowo stawał się człowiekiem Boga jakim miał być.

Podczas pobytu w Avili, praca brata Jana nie ograniczała się tylko do klasztoru. Chata, którą dzielił z bratem Germanem była blisko innych chat zamieszkanych przez rodziny pracowników. Jego pustelnia znajdowała się w środku codziennego życia. Dzieci bawiły się na podwórkach. Matki krzyczały na nie. Sąsiedzi drażnili się ze sobą i rozmawiali przez płoty. Rodziny te były tak biedne jak jego własna rodzina w Fontiveros i później w Medina del Campo. Jan interesował się nimi wszystkimi i wszystkich kochał, ponieważ wszyscy byli tacy jak on. Bawił się z dziećmi i uczył je podstaw czytania i pisania, uczył je także katechizmu (5). Dzieci wciągały go do rozmów. Te sąsiedzkie kontakty czyniły jego życie bardziej zwyczajnym, bardziej zakorzenionym w codziennym życiu niż można się było spodziewać… Po latach od śmierci Jana ludzie pamiętali dobrego małego brata, który mieszkał blisko nich w klasztorze Wcielenia.

Dzięki swoim sąsiadom i innym ludziom, którzy czasem odwiedzali lub widzieli brata Jana na wąskich ruchliwych ulicach Avili, stał się on znany w mieście. Nie wszyscy rozumieli tego brata w grubym habicie, którego mizerny wygląd wywoływał wrażenie szorstkości i surowości. Wśród tych, którzy się co do niego mylili była pewna bogata, młoda kobieta z miasta. Jej przyjaciele martwili się, że jej próżne i samolubne postępowanie zniszczy jej całe życie. Jednak żadne słowa nie miały na nią wpływu. Gdy nalegali, by odwiedziła brata Jana w klasztorze, wahała się, bo wydawał jej się zbyt surowy. Wymyślała najróżniejsze powody, dla których nie powinna tam iść, ale w końcu dzięki naleganiom przyjaciół, poddała się ich życzeniom i powiedziała, że pójdzie odwiedzić brata Jana.

Wędrując w dół wzgórza do klasztoru nadal nie była przekonana, że powinna porozmawiać z bratem Janem. W głębi czuła, że on nie zrozumie. Do tego była przekonana, że będzie zbyt wiele od niej wymagał, będzie wymagał rzeczy, których nie będzie mogła wypełnić. Te myśli wywołały w niej wahanie, ale nadal podążała do klasztoru. W obecności brata Jana zrozumiała jak bardzo się myliła. Opowiadając mu o swoim życiu czuła się coraz swobodniej. Gdy, zaskoczona, skończyła opowiadać historię, Jan powiedział, że nie da jej żadnej innej pokuty oprócz tego, co już wycierpiała przychodząc tu, by się z nim zobaczyć. Jan wiedział jak trudno jej było otworzyć przed nim swoje serce. Stawał się coraz bardziej współczujący i pełen intuicji.

Jan mądrze używał swoich darów, by dawać nadzieję tym, którzy myśleli, że w ich życiu nie ma już miejsca na żadną nadzieję. Pokazywał im pozytywne wymiary życia i zachęcał ich do życia w duchu miłości Bożej. Na przykład, jedna z zakonnic opowiedziała mu o swoim ogromnym zniechęceniu. Dzień po dniu rozmyślała nad swoim życiem i nad tym, że nie była całkowicie wierna swojemu powołaniu. Zaplątała się w negatywnych myślach i uwierzyła, że jej grzechy są tak wielkie, że nie ma dla niej nadziei. Była na krawędzi rozpaczy. Gdy ujawniła swe najskrytsze lęki i myśli, spojrzała na brata Jana i czekała z obawą w ciszy. Jan przemówił do niej ciepło o Bogu pełnym miłości, który nieustannie wybacza. Być może była to okazja dla jednego z najsławniejszych platicas: „Pod wieczór będą cię sądzić z miłości. Staraj się miłować Boga, jak On chce być miłowany, zapomnij o sobie samym” (6). Słowa brata Jana otworzyły jej serce, które zalał Boży spokój. To jego osobiste przekonanie o miłości Boga dla wszystkich i wszystkiego pozwoliło Janowi od Krzyża rozwijać głęboką troskę o innych, niezależnie od tego kim byli i jakie mieli problemy.

Kolejny incydent z czasu pobytu brata Jana w Avili ujawnia inny wymiar jego wspaniałej osobowości. Wydarzenie to musiało wywrzeć na nim wielkie wrażenie, umiał barwnie opowiedzieć je nawet dwadzieścia lat później. Prawdopodobnie jego towarzysz wyjechał gdzieś na kilka dni, więc Jan został sam w ich małej chacie. Pewnego wieczoru, gdy zjadł skromną kolację, usłyszał, że ktoś idzie przez ogródek przylegający do chaty. Gdy odwrócił się od stołu ujrzał w drzwiach piękną młodą kobietę. Mieszkała w mieście, widywał ją tam i w klasztornym kościele. Była tak uderzająco piękną kobietą, że każdy, kto na nią spojrzał, musiał to dostrzec. Zaczęła mówić, a mały brat odkrył, że jej słowa zaskoczyły go jeszcze bardziej niż jej obecność w jego domu. Z pasją wyznała, że pragnie zostać jego ukochaną. Wydaje się, że szaleńczo się w nim zakochała i chciała, by o tym wiedział. Być może myślała, że jego uczucia są takie same. Zachowała się z wielką śmiałością jak na kobietę żyjącą w szesnastowiecznej Hiszpanii. Czy wygoni ją jak podobno zrobił św. Tomasz z Akwinu w podobnych okolicznościach? Czy wykrzyczy swoje potępienie dla jej grzesznej bezczelności? Czy może ulegnie jej pasji? W rzeczywistości nie zareagował w żaden z tych sposobów. Zamiast tego zaczęli rozmawiać. Nikt nie wie co Jan powiedział tego wieczora, ale kobieta wróciła do swojego domu na szczycie w Avili, rozumiejąc, że ten rodzaj związku jakiego z nim pragnęła jest niemożliwy. Jan mówił do niej łagodnie i spokojnie, taki był jego sposób postępowania. Wiele lat wcześniej przysiągł wierność Bogu i karmelitom. A gdy Jan obowiązywał się do czegoś, pozostawał temu wierny tak długo, jak żył. Trwał przy swoich zobowiązaniach nawet, gdy ta wierność powodowała osobiste trudności i ból. Młoda kobieta zrozumiała, że brat, którego kochała, całkowicie poświęcił się Bogu. Czego nie wiedziała, to jak czuł się Jan, gdy wypowiadał do niej te uspokajające słowa.

Opowiadając tę historię przyjacielowi, bratu Janowi Ewangeliście, w ostatnich latach swojego życia, Jan od Krzyża powiedział mu, jak bardzo pociągająca była dla niego ta młoda kobieta. Była dla niego atrakcyjna pod każdym względem (7). Ta historia pokazuje nam mężczyznę, człowieka, który był zdolny żyć w swojej cielesności i poświęcić się Temu, którego wybrał wiele lat wcześniej, niezależnie od okoliczności. Przecież nie było to dla niego łatwiejsze, niż dla każdego innego człowieka. Pasje, pragnienia, śmiertelność, człowieczeństwo były tym, w czym zobowiązanie się zakorzeni i rośnie. Jan stał się głęboko ludzką osobą, którą nie byłby odrzucając życie i wszystko to, co ono niesie. Dorastał akceptując swoje życie i przeżywając je coraz bardziej świadomie. Nie było to łatwe, jednak próbował nieustannie i jak wszyscy ludzie nie raz upadł zmierzając do Boga.

Ponieważ także miał uczucia i namiętności, mógł pomagać innym ludziom w bolesnych chwilach ich życia. Podczas pobytu Jana w Avili pewna zakonnica była głęboko i namiętnie związana z mężczyzną z miasta. Po pewnym czasie jej zachowanie i niemożność zmienienia się stały się dla niej ogromnym problemem. Po rozmowie z bratem Janem odnowiła swoje zobowiązanie wobec Boga, co rozjuszyło jej kochanka. Co więcej, człowiek ten wiedział, że osobą winną zmiany jej nastawienia jest młody spowiednik z klasztoru Wcielenia. Mężczyzna nie zamierzał puścić tego płazem. Pewnego wieczoru, gdy Jan wysłuchał już spowiedzi sióstr, wracał do swojej pobliskiej chaty. Nagle ktoś wyskoczył z cienia i dotkliwie go pobił. Kilka dni później wciąż opuchnięty i posiniaczony, Jan odmówił wskazania winnego. Powiedział tylko, że jest słuszne, by cierpiał w służbie Boga. Chciał także oszczędzić zakonnicy i mężczyźnie publicznych zniewag. Doprawdy był bardzo wrażliwym i głęboko wierzącym człowiekiem.

Żyjąc w klasztorze Wcielenia, Jan był czasem wzywany do innych konwentów, gdzie z różnych powodów był potrzebny. Jedną z tych podróży sprowokowało wezwanie, by odprawił egzorcyzmy nad jedną z zakonnic z Medina del Campo. Po spotkaniu z zakonnicą, powiedział jej przełożonym, że nie była opętana, ale chora psychicznie. W wieku, w którym obawa przed opętaniem i złymi duchami kwitła, trzeba było bardzo zrównoważonej i wnikliwej osoby, by zrozumieć przyczynę i odwieść ludzi od poszukiwania nadprzyrodzonych wyjaśnień zupełnie naturalnych chorób.

Podczas pobytu w Medina del Campo Jan odwiedził matkę i brata. Bardzo ich kochał i na pewno będąc w mieście nie przepuściłby okazji, by ich zobaczyć i spędzić z nimi chociaż trochę czasu (8). Niewątpliwie rozmawiał z matką o życiu we wspólnocie karmelitów bosych i o swoim szczęściu niezmąconym trudnościami jakie napotykała wspólnota.

Wydarzenia, które miały miejsce podczas następnej podróży ujawniają frustrację, jaką znosili karmelici bosi zakładając nowe konwenty. W połowie marca 1574 roku Jan pojechał z matką Teresą od Jezusa, bratem Julianem z Avili i kilkoma innymi osobami, by założyć konwent w Segowii. Chociaż nie mieli pisemnego pozwolenia od biskupa, powiedział im, że mogą stworzyć klasztor karmelitanek bosych. Planowali zrobić to 19 marca 1574 roku, w święto św. Józefa. Jednak biskupa nie było na miejscu gdy przybyli do Segowii. La Madre instynktownie obawiała się, że wikariusz generalny sprzeciwi się utworzeniu klasztoru bez pisemnej zgody biskupa. W związku z tym Teresa postanowiła, że brat Julian z Avili odprawi Mszę świętą wcześnie rano, a Jan odprawi później drugą. Zgodnie z ówczesnym zwyczajem, powinno to automatycznie utworzyć klasztor i nie można byłoby nic zrobić, by to zmienić. (Teresa stosowała różne podstępy, gdy nie posiadała niezbędnych dokumentów i pozwoleń.) Jednak sprawy nie ułożyły się tak gładko, jak mieli nadzieję.

Wikariusz generalny, gdy tylko usłyszał o porannych wydarzeniach, które miały miejsce tak blisko katedry, wpadł w zrozumiałą furię. Ruszył w dół niewielkiego wzgórza, swoim nadejściem narobił takiego hałasu, że brat Julian uciekł i schował się, zostawiając matkę Teresę i brata Jana samych, by stawili czoła wściekłemu urzędnikowi diecezjalnemu. Wikariusz wykrzykiwał swoje rozkazy: „Najświętszy Sakrament ma być spożyty. Dekoracje tej tak zwanej kaplicy mają zostać usunięte, przy drzwiach stanie strażnik, by zapobiec kolejnym celebracjom”. Zagroził nawet osadzeniem brata Jana od Krzyża w więzieniu, za pomoc w tworzeniu klasztoru na terenie jurysdykcji segowiańskiej. Mimo gróźb Jan pozostał spokojny. La Madre próbowała wyjaśnić wikariuszowi sytuację, ale on jej nie dorównywał, a ona nigdy nie poddawała się szybko i łatwo. Sprawa została wyjaśniona kilka dni później i niedługo potem mały klasztor mógł rozpocząć zapuszczanie korzeni w tym pięknym starożytnym, hiszpańskim mieście.

W czasie tygodniowego pobytu w Segowii Jan skorzystał z okazji, by powędrować po lasach znajdujących się tuż za murami miasta, gdzie mógł pomyśleć i pomodlić się w samotności. Schodząc ze stromego wzgórza, na którym leżała Segowia, w kierunku Alkazaru, gdzie prawie sto lat wcześniej koronowano Izabelę na królową, poczuł, że pewnego dnia tu powróci. Za wieżami pałacu, które wystrzelały w błękitne niebo poniżej stromego uskoku, zobaczył lśniące wody rzeki Eresmy płynącej wokół skalistego urwiska, na którym zbudowano pałac. Wyglądał on jak wielki hiszpański galeon żeglujący w nieskończoną niebieską przestrzeń. Wciąż słyszał wodę szemrzącą i spieszącą przez dolinę, gdy wspinał się na przeciwną stronę wzgórza, gdzie latem zwykle pasły się stada owiec. Połowa marca była nadal chłodna, łachy śniegu pozostały miejscami na ziemi. Jan jednak łatwo mógł sobie wyobrazić sielankową letnią scenerię. Naturalne piękno okolic Segowii wycisnęło piętno w jego umyśle i wyobraźni. Wrażliwość Jana na piękno natury przechowywała te widoki w pamięci, gdzie spoczywały aż pewnego dnia wydobędzie je w swojej poezji.

Richard P. Hardy

(1) Nicolás Gonzáles y Gonzáles, El Monasterio de la Encarnación de Avila, t. I, Avila 1976, s. 295–302.

(2) Św. Jan od Krzyża, Słowa światła i miłości, 157 [w:] Dzieła, s. 114.

(3) Św. Jan od Krzyża, Słowa światła i miłości, 154 [w:] Dzieła, s. 114.

(4) Św. Jan od Krzyża, Słowa światła i miłości, 152 [w:] Dzieła, s. 114.

(5) Nicolás Gonzáles y Gonzáles, op. cit., s. 312.

(6) Św. Jan od Krzyża, Słowa światła i miłości, 59 [w:] Dzieła, s. 106.

(7) Silverio de Santa Teresa OCD (red.), Obras de San Juan de la Cruz, Doctor de la Iglesia, Biblioteca Mistica Carmelitana (dalej BMC), Burgos 1931; Relación de Fray Juan Evangelista, t. 13, s. 389, BNM, Ms. 12738, ca. fol. 559.

(8) Crisogono de Jesús OCD, op. cit., s. 84–85.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Richarda P. Hardy’ego Św. Jan od Krzyża. Człowiek i mistyk.