Św. Jan od Krzyża. Człowiek i mistyk. Rozdział ósmy

Ucieczka

Wiosną 1578 roku Jan dostał nowego strażnika, Jana od Najświętszej Maryi Panny. Zanim Jan od Najświętszej Maryi Panny został wyznaczony na strażnika, miesiącami obserwował jak źle inni bracia traktowali więźnia. Nie minęło wiele czasu jak dzięki bliskiemu kontaktowi poznał Jana takim, jakim był: uprzejmego, łagodnego, cierpliwego, zrównoważonego i wierzącego. Widział również jak bardzo uwięziony brat potrzebuje odmiany. Zaczął od zaopatrzenia Jana w czystą, nową szatę, która zastąpiła tę noszoną przez niego od początku niewoli. Następnie Jan otrzymał zupełnie niespodziewany dar. Podczas sjesty braci strażnik otwierał drzwi celi Jana i pozwalał mu spacerować na zewnątrz, by mógł złapać trochę światła i świeżego powietrza. Jan był tak wdzięczny, że wylewnie podziękował strażnikowi i podarował mu mały drewniany krucyfiks, który nosił pod szatą przy sercu. Ich relacje układały się tak dobrze, że Jan odważył się poprosić strażnika o papier, pióro i atrament. Strażnik nie wahał się, od razu przyniósł Janowi materiały, których tak bardzo mu brakowało.

Jan zaczął układać wiersze, by utrzymać czujny umysł i powoli utrzymać się przy życiu. Wyobraźnia pozwoliła mu wyrywać się z tego ogłupiającego więzienia i wędrować po wsiach. Pamiętał północne i południowe wiatry Segowii, które wiły nad płaskimi polami, tuż nad srebrnym biegiem rzeki Eresmy, otaczającej skały, na których zbudowano Alkazar. Jego umysł wędrował przez pachnące lasy i piękne pola, dotykając ich piękna i wdychając je. Odnalazł oblubienicę, namiętną i pełną pożądania. Przypomniał sobie fragmenty Pisma, które tak kochał: Pieśń nad Pieśniami i psalmy. W tym ciemnym, wilgotnym wiezieniu spisał to co miał już ułożone w głowie: pierwszych trzydzieści jeden zwrotek Pieśni Duchowej, romancę o Ewangelii In Principium erat Verbum – Na początku było Słowo, oraz Nad rzekami Babilonu (Ps 136). Z wielką troską przenosił je na papier i trzymał zawsze przy sobie. Wiersze te zawierały jego wewnętrzną udrękę i piękno. Wyrażały proces, który go formował i ukształtował.

Uchwycił swoje cierpienie pisząc:

„Nad brzegami rzek płynących
W Babilońskiej ziemi
Siadłem w smutku pogrążony,
Ze łzami gorzkimi.

Przypomniałem święty Syjon,
Kres mojej miłości,
A na słodkie to wspomnienie
Wzmógł się płacz żałości…

I dla Ciebie jam się budził
I znowu umierał –
Tyś mi bowiem dawał życie
I znowu odbierał.

Cieszyli się ludzie obcy,
Chcieli słyszeć pienia,
Co się wznoszą na Syjonie
W hymnach uwielbienia.

Powiedzcie mi jak mam śpiewać
Wam pieśń uroczystą,
Kiedy serce moje tęskni
Za ziemią ojczystą?” (1)

Najsławniejszy z tych utworów Pieśń duchowa mówi o pragnieniu Oblubieńca, które poznał tak dobrze w swoim więzieniu. Komponowanie i przerabianie tych prac pozwalało mu utrzymać się przy zdrowych zmysłach. Za to nieustannie pogarszał się jego stan fizyczny. Dzień po dniu zbliżał się do śmierci. Nie mógł znieść coraz gorszego letniego żaru, bał się czy przeżyje. Cały ból, którego doświadczył, wciąż był w Janie, ale nie miał już nad nim kontroli. Przełamał to i mimo trwania tej próby, mógł żyć i rozwijać się.

Torturowany i osłabiony, wiedział, że musi coś zrobić. Niespodziewana wizyta niedługo przed świętem Wniebowzięcia stała się katalizatorem decyzji. Tego dnia do jego celi wszedł przełożony i dwóch braci. Jan leżał zgarbiony na podłodze, mimo ich obecności. Wyprowadziło to przełożonego z równowagi, więc kopnął Jana i powiedział: „Dlaczego nie wstajesz, gdy wchodzi twój przełożony?” (2). Z wielkim wysiłkiem drobny brat podniósł się i próbował się wytłumaczyć. Nie wstał ponieważ nie pozwalał mu na to stan fizyczny, poza tym myślał, że to strażnik. Jan odważył się spytać czy mógłby odprawić Mszę świętą następnego dnia, w święto Wniebowzięcia. Odpowiedź przełożonego była błyskawiczna i zadziwiająca: „Nie za mojego życia”. Później jeden z braci powiedział do przełożonego: „Chodź ojcze, wyjdźmy z tej nory. Jest strasznie smrodliwa” (3). Drzwi zatrzasnęły się za nimi, a dźwięk klucza przekręcanego w zamku przyspieszył podjęcie decyzji przez Jana.

Odkąd strażnik złagodził zasady, Jan zapoznawał się z częścią klasztoru, w której znajdowała się jego cela. Sąsiedni pokój i korytarz z oknem i małym balkonem pozwalały zobaczyć miasto około trzy i pół metra niżej, i Tag u stóp skalistych klifów.

Zdeterminowany by uciec, Jan uważniej przyglądał się otoczeniu. Pewnego dnia próbował zmierzyć odległość od okna do ściany. Wziął nić, którą mu dano, by pozszywał swój zużyty habit, obciążył ją małym kamieniem i spuścił z okna. Wziął pod uwagę swój wzrost i ten niedokładny pomiar stwierdził, że mógłby spaść z niewielkiej wysokości na mur. Ucieczka wydawała się możliwa, ale trzeba było rozważyć wiele rzeczy. Czy obudzi kogoś i zostanie złapany jeśli spróbuje uciec w nocy? Jak otworzy zamek od drzwi? Czego użyje jako liny, żeby opuścić się z okna? Czy to w ogóle jest możliwe? Jan nie mógł już dłużej czekać, musiał spróbować.

Zaczął poważnie planować ucieczkę. Codziennie wychodząc na spacer poluzowywał śrubki w zamku, wykręcając je po trochu aż do dnia ucieczki. W końcu śrubki były na tyle luźne, że wystarczyło pchnąć drzwi, by zamek wypadł. Pokoje braci były wystarczająco daleko, by dźwięk spadającego zamka ich nie obudził. W dniu ucieczki Jan podarł swoje koce na pasy i zszył je razem, by zrobić linę o długości trzech i pół metra. Później do liny przymocował lichtarz. Miał on działać jak hak, mocując linę do balkonu. Wszystko wydawało się gotowe. Będąc na zewnątrz podczas sjesty jeszcze raz przemyślał wszystkie szczegóły ucieczki. Strażnik zabrał go z powrotem do celi, ale nie zauważył poluzowanych śrubek. Jan czekał na zapadnięcie nocy, pełen obaw, ale zdeterminowany.

Niestety, pojawił się nowy problem, który mógł zagrozić jego planom. Pod koniec dnia do klasztoru przybyło dwóch braci, dano im pokój sąsiadujący z celą Jana. Noc była gorąca, więc bracia zostawili otwarte drzwi, by wpuścić więcej powietrza do pokoju. Przesunęli też łóżka w pobliże drzwi, gdzie było chłodniej. Niestety nie poszli spać wcześnie, rozmawiali jeszcze przez pewien czas. Tymczasem Jan zmagał się ze sobą. Czy powinien opóźnić próbę ucieczki? Czy następnym razem będzie lepiej? W końcu postanowił zrobić wszystko tak, jak planował.

Około drugiej w nocy, kiedy wszystko ucichło, Jan mocno pchnął drzwi swojej celi. Zamek wypad z hałasem, który wydawał mu się tak głośny jak wystrzał z armaty. Bracia śpiący w pokoju obok, obudzili się i zawołali: „Kto tam?”. Jan stał bez ruchu, choć jego serce biło jak oszalałe. Wstrzymywał oddech zastanawiając się czy bracia wstaną, ale musieli dojść do wniosku, że dźwięk dobiegł z zewnątrz i poszli spać.

W ciemności Jan widział tylko cienie ludzi leżących na podłodze. Gdy już znalazł się za drzwiami szybko poszedł w kierunku balkonu z swoją prowizoryczną liną w ręku. Zahaczył lichtarz o balustradę balkonu, zdjął habit i zrzucił go na mur poniżej. Zaczął się opuszczać. Balustrada nieco się wygięła, ale wytrzymała. Gdy opuścił się do końca liny, uświadomił sobie, że będzie musiał się trochę rozbujać, by spaść na mur szeroki na pół metra. Robotnicy niechcący zwiększyli niebezpieczeństwo obluzowując górne kamienie, by przygotować mur do naprawy. Gdyby Jan nie trafił na mur, zginąłby na postrzępionych, ostrych klifach schodzących do Tagu. Świadomy tego niebezpieczeństwa, ale zdecydowany by działać, puścił się i spadł bezpiecznie na mur. Założył habit i ruszył dalej.

Teraz musiał znaleźć sposób zejścia z muru do miasta. Jedyną myślą, która kołatała mu się po głowie było, że musi znaleźć klasztor karmelitanek bosych w Toledo. One mu pomogą, był tego pewien. Przesuwał się uważnie wzdłuż muru. Księżyc dawał niewiele światła, Jan zobaczył coś, co wziął za boczną uliczkę. Opuścił się i ku swojej konsternacji odkrył, że był to ogród pobliskiego klasztoru żeńskiego. Jeśli zostanie tu złapany będzie to oznaczało okropny skandal, powrót do więzienia i o wiele surowszy nadzór. Gorączkowo krążył wokół szukając wyjścia, mur był zbyt wysoki, by mógł się na niego wspiąć, zwłaszcza tak osłabiony. Jego serce biło szybko, wpadł w panikę. Jego oddech stał się cięższy. Zaczął się mocno pocić, całe jego ciało było obolałe. Nagle w niespodziewanym przypływie energii wydostał się z ogrodu wspinając się w narożniku muru.

Znalazłszy się znowu na szczycie muru poszedł dalej i opuścił się w miejscu gdzie, był tego pewny, była ulica. Nadal było ciemno, ale zbliżał się wschód słońca. Kobieta, która go zauważyła zawołała nagle: „ Braciszku, jest za zimno, by być na dworze. Choć i spędź tę noc ze mną”. Przyspieszył. Inni ludzie, którzy byli w pobliżu i słyszeli kpiny kobiety wołali za Janem. Zaczął biec, biegł tak długo aż musiał stanąć. Gdzie jest klasztor? W końcu, ustalił, w którą stronę musi iść, by dotrzeć do konwentu. Było bardzo wcześnie gdy przybył, więc zaproszony przez wracającego do domu właściciela usiadł na wewnętrznym podwórku.

Słysząc dzwony klasztorne wzywające na poranną modlitwę, zadzwonił do wrót klasztoru. Furtianka otworzyła i Jan od Krzyża wyczerpany, ale szczęśliwy, że jest w tym niebie powiedział: „ Córko, nazywam się Jan od Krzyża. Właśnie uciekłem z więzienia. Proszę, powiedz przełożonej, że tu jestem” (4). Przełożona, matka Anna od Aniołów, gdy tylko to usłyszała pośpieszyła do drzwi. Jedna z sióstr zachorowała i chciała się wyspowiadać, więc matka Anna od Aniołów wiedząc, że Jan jest świetnym spowiednikiem zaprosiła go do klasztoru. Po wysłuchaniu spowiedzi, Jan rozmawiał z siostrami. Były przerażone jego stanem: zmęczony, nieprawdopodobnie chudy, blady, wyczerpany i odziany w za duży, brudny habit prezentował się żałośnie. Dały mu coś do jedzenia i wysłuchały go.

Tymczasem bracia odkryli ucieczkę Jana i zaczęli go szukać. Dwóch braci przyszło do konwentu po klucze do sąsiedniego kościoła, gdzie spodziewali się znaleźć Jana. Gdy go tam nie zastali poszli oddać klucze i próbowali dowiedzieć się czy zakonnice wiedzą coś o miejscu pobytu Jana. Furtianka subtelnie uchyliła się od odpowiedzi i bracia odeszli.

Matka Anna od Aniołów wiedziała, że Jan nie może długo u nich pozostać. Skontaktowała się z przyjacielem wspólnoty, Piotrem Gonzalezem de Mendozą, kanonikiem katedry i zarządcą szpitala Świętego Krzyża w Toledo. Piotr przyszedł do klasztoru i zabrał Jana, przebranego w sutannę, do szpitala położonego niedaleko od klasztoru, z którego właśnie uciekł. Mógł nawet dostrzec klasztorny balkon i okno.

Jan mógł wreszcie odpocząć i pomodlić się. Jego wielka próba dobiegła końca, ale miały nadejść kolejne, gdy żył z Bogiem we wspólnocie braci bosych.

Richard P. Hardy

(1) Św. Jan od Krzyża, Nad rzekami Babilonu [w:] Dzieła, s. 76–77.

(2) BNM, Ms. 12738, fol. 138.

(3) Alonso de la Madre de Dios, op. cit., BNM, Ms. 13460, fol. 126.

(4) BNM, Ms. 12738, fol. 386.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Richarda P. Hardy’ego Św. Jan od Krzyża. Człowiek i mistyk.