Św. Jan od Krzyża. Człowiek i mistyk. Rozdział dziesiąty

Papieska aprobata dla karmelitów bosych

Po wielu negocjacjach karmelici bosi wreszcie uzyskali to, na co tak długo czekali. 22 czerwca 1580 roku papież Grzegorz XIII sporządził brewe potwierdzające rozdzielenie karmelitów bosych od trzewiczkowych. Dopiero w listopadzie wyznaczono jednak dominikanina, ojca Jana de las Cuevas, wykonawcą brewe. Cuevas zwołał pierwszą legalną kapitułę karmelitów bosych, która odbyła się, z wielkim splendorem i pompą, 3 marca 1581 roku. Jan został wybrany jednym z definitorów, którzy doradzali zarządcy wspólnoty, pozostałymi zostali ojcowie Mikołaj od Jezusa Marii Dorii, Antoni od Jezusa i Gabriel od Wniebowzięcia. Wielu członków kapituły chciało by wybrano Jana od Krzyża lub Antoniego od Jezusa na prowincjała, jednak wybrano ojca Hieronima od Matki Bożej (Gracjana). Cuevas cenił Gracjana, tak więc przechylił szalę na jego stronę.

Wybór Jana na definitora zapoczątkował okres wytężonej pracy administracyjnej i duchowej, który miał zakończyć się dopiero kilka miesięcy przed śmiercią Jana w dziesięć lat później.

Podczas pobytu w Baezie Jan dużo podróżował. Nadal był spowiednikiem i przewodnikiem duchowym sióstr w Beas. Ponieważ mógł tam teraz jeździć tylko raz lub dwa razy w miesiącu, zostawał dłużej niż wtedy gdy mieszkał w El Calvario. W czerwcu 1581 roku wyruszył do Caravaca, by uczestniczyć w wyborze przeoryszy. W listopadzie był już w Avilli próbując przekonać Teresę, że powinna osobiście założyć konwent w Granadzie. Zamiast tego Teresa wysłała z tą misją jego i kilka sióstr, wyznaczając matkę Annę od Jezusa z Beas na przełożoną. Od 8 grudnia do 15 stycznia 1582 roku Jan czekał w Beas na pozwolenie na założenie konwentu w Granadzie. Sprawy toczyły się powoli. Kiedy on i siostry nie mogli dłużej czekać, wyruszyli do Granady i zatrzymali się pięć kilometrów od miasta. Podróż była bardzo trudna. Deszcz zmienił drogi w rzeki błota, a wiele z nich było po prostu nie do przebycia. 19 stycznia 1582 roku w Albolete wikariusz prowincjalny poinformował ich, że biskup nadal nie wydał pozwolenia na założenie przez nich konwentu. Co więcej, dowiedzieli się, że dom, który chcieli zająć nie był już dostępny. Mimo wszystko postanowili ruszyć naprzód. Dwudziestego stycznia przybyli do Granady do domu bogatej kobiety, Señory Anny del Peñalosa, która obiecała im pomoc. W Segowii stała się wielką przyjaciółką i dobrodziejką Jana od Krzyża. Jan poszedł do klasztoru Los Martires, by zamieszkać z braćmi do czasu gdy siostry się zadomowią. Miał to być pobyt dużo dłuższy i bardziej oficjalny niż Jan planował.

Los Martires

Wspaniała lokalizacja Los Martires zafascynowała Jana. By dojść do klasztoru trzeba było podjąć wyczerpującą wspinaczkę na szczyt stromego wzgórza, gdzie znajdowała się Alhambra, dawny pałac Maurów. Los Martires leżało nieco niżej od Alhambry po jej prawej stronie. Między tymi pomnikami dwóch religii znajdował się mały jar wypełniony drzewami. Klasztor, niewielki i prosty, został zbudowany w ogrodzie, w którym podczas mauretańskiej okupacji Hiszpanii znajdowały się lochy dla chrześcijan. Kiedy kilka lat wcześniej bracia przejęli ten teren posadzili winorośl, krzewy i drzewa. Klasztorny staw zasilany był wodą z Alhambry, płynęła ona, tak jak dziś, akweduktem. Z urwiska, na którym zbudowany był klasztor widać było równiny rozciągające się na południu. Kilka domów stało u stóp stromego wzniesienia, jednak głównej części Granady nie było stąd widać. Miasto leżało po drugiej stronie Alhambry. Na północy można było za to zobaczyć podgórze i pokryte śniegiem szczyty gór Sierra Nevada. Jan był oszołomiony przez nieskończoność symbolizowaną przez góry, równinę rozciągającą się poniżej i piękno roślinności i budynków zbudowanych ludzkimi rękami. Boże stworzenie ukazywało się tu w całej swojej cudowności i różnorodności.

Bracia z Los Martires postanowili zrobić użytek z praw nadanych klasztorom braci bosych w nowych konstytucjach. Prawa te pozwalały im wybrać na przeora każdego w prowincji, nawet jeśli był już przełożonym innego klasztoru. W marcu 1582 roku bracia wybrali Jana od Krzyża na swojego przełożonego. Rozpoczął się sześcioletni okres zamieszkiwania Jana w Granadzie, choć ostatnie lata tego czasu wymagały od Jana tylu podróży, że trudno to było nazwać mieszkaniem.

Osobowość Jana rozkwitła w Granadzie. Granada, miasto pełne niesamowitego piękna, stało się dla niego wiosennym deszczem budzącym drzewa i kwiaty do rozkwitu. W tym okresie nadal wyraźnie widoczna jest jego trwała miłość do chorych, troska o biednych i umiłowanie samotności. On sam mógł być ubogi i znosić cierpienie, nie było to ważne dopóki mógł złagodzić ból innych.

Pewnego dnia, gdy Jan był już przeorem w Granadzie, jeden z braci zachorował. Jan był bardzo zaniepokojony i wezwał lekarza. Ten powiedział mu, że nie może nic zrobić, by wyleczyć brata, jednak istnieje kosztowny lek, który mógłby złagodzić jego ból. Bez wahania Jan poprosił lekarza o przepisanie tego leku i natychmiast go nabył. Jest to tylko jeden z przykładów jego szczerej troski o chorych.

Jeśli jakiś brat był chory Jan odwiedzał go i czuwał przy nim. Rozmawiał z nim lub w ciszy spędzał godziny przy jego łóżku, trzymając go za rękę, ocierając rozpalone czoło, karmiąc go. Mówił o rzeczach, które mogły pomóc bratu odprężyć się i odpocząć. Czasem mówił o Bogu i Jego miłości, którą ofiarowywał wszystkim ludziom, innym razem opowiadał o wspólnocie, pogodzie lub pięknie natury. Swoje słowa dostosowywał do potrzeb każdego chorego. Najważniejsze było pocieszenie chorej osoby, ale Jan nie uważał tych rozmów za nudne lub głupie. Jeśli mówił o rzeczach, które pomagały komuś innemu, było to zawsze coś, co jego również interesowało. Nigdy się nie wywyższał. Jego szczerość była oczywista dla wszystkich obserwatorów. Można było mieć pewność, że cokolwiek Jan robi lub mówi wychodzi to z głębi jego serca.

Obowiązki Jana jako wikariusza prowincjalnego wymagały od niego podróży, zawsze gdy przybywał do jakiegoś klasztoru chciał jak najszybciej spotkać się z chorymi. Wydawało się, że wchodząc do infirmerii wchodzi do domu, jakby miał znowu szesnaście lat i pracował w szpitalu w Medina del Campo. Odwiedzał chorych, by zobaczyć jak się czują. Jeśli nie chcieli jeść wymieniał nazwy różnych rzeczy, na które mogliby mieć ochotę. Gdy już dowiedział się co chcieliby zjeść, szedł i często własnoręcznie przygotowywał posiłek, po czym wracał i karmił pacjenta. Niezależnie od tego czy pacjent był stary czy młody, wykształcony czy nie, Jan był jego kochającym bratem. Wszyscy, którzy spotkali się z Janem zauważali jego nieprawdopodobną czułość.

Głód w Andaluzji w 1584 roku przywołał szczególne cechy charakteru Jana. Zbiory się nie powiodły. Było niewiele jedzenia. Wielu ludzi ze wsi przybywało do miasta w poszukiwaniu pożywienia i pomocy. Los Martires przyjęło wielu potrzebujących, szukających jedzenia i opieki. Jan i pozostali bracia wiedzieli, że ich zasoby także są ograniczone, ale Jan nie wahał się dawać jedzenia każdemu, kto przyszedł. Nie odmawiał nikomu. A nawet potajemnie wysyłał jedzenie wysoko postawionym rodzinom, które także były w potrzebie. Chciał oszczędzić im wstydu przychodzenia do klasztoru i żebrania. Jan nieustannie okazywał swoją miłość i wrażliwość wszystkim ludziom, niezależnie od ich sytuacji.

Na wołania potrzebujących odpowiadał hojnie, zawsze oddając swój czas i oferując wysiłek. Nieważne czy akurat się modlił czy pracował, gdy ktoś go wołał, Jan zostawiał wszystko, by do niego pójść. Dla Jana Bóg był zawsze obecny, dlatego cokolwiek robił, czynił to w Bożej obecności. Ta głęboka świadomość obecności Boga pozwalała Janowi dawać ludziom nadzieję, nawet jeśli zwątpili już we wszystko. Pokazywał zniechęconym ludziom pozytywne strony ich życia i tak pomagał im nadal walczyć. W obejściu z ludźmi dotkniętymi wyrzutami sumienia lub na krawędzi rozpaczy, Jan był wzorem dobroci, cierpliwości, otwartości, zrozumienia i łagodności. Jego głębokie zrozumienie dla ludzi pozwoliło mu być spowiednikiem wielu osób w Granadzie. Księża, zakonnicy, ludzie świeccy, bogaci i biedni przychodzili do niego, ponieważ wiedzieli, że on zrozumie i dlatego spowiedź będzie dla nich sakramentem Bożej obecności.

W szesnastowiecznej Hiszpanii przeor zakonu zyskiwał bardzo wysoką pozycję społeczną. Jan jednak nie był osobą, której by imponowały społeczne gry i rozróżnienia. Pewnego dnia pomagał robotnikom na ziemiach klasztoru, z wizytą pojawił się ważny przełożony zakonnik. Furtian znalazł Jana, jednak gdy inni bracia i robotnicy dowiedzieli się kto przybył, zasugerowali Janowi, że powinien się oporządzić. Jednak Jan nie zamierzał robić nic specjalnego. Po prostu poprosił furtiana, by przyprowadził gościa do niego. Przy innej okazji przełożony z innej wspólnoty religijnej przyszedł z wizytą i powiedział: „Drogi ojcze, ponieważ siedzisz w klasztorze i nie widujemy cię w mieście, można by pomyśleć, że jesteś synem robotnika”. Jan, nieco zirytowany odpowiedział: „Och, nie jestem nikim ważnym. Jestem tylko synem tkacza” (1). Jego gość zrozumiał.

Kiedy Jan mówił, ludzie byli pod wrażeniem, ponieważ był tak autentyczny. Marcin od Świętego Józefa mówi: „…Ani przedtem, ani potem, we wspólnocie zakonnej czy poza nią nie spotkałem osoby, która tak pięknie mówiłaby o Bogu” (2). Słowa Jana były prawdziwe, wyrosły z jego modlitwy i relacji z innymi ludźmi. Jego studia na pewno dały mu ogromną wiedzę, ale ciepło jego słów pochodziło z osobistego doświadczenia Boga, o którym mówił. Słuchając go, każdy stawał się spokojny i pogodny. Wydawało się, że znikają wszystkie problemy. Ludzie byli potem gotowi żyć dalej pełni entuzjazmu. Niezależnie czy było to kazanie, krótka wypowiedź, czy po prostu rozmowa, efekt jaki wywierał Jan na słuchaczach był zawsze taki sam: byli pełni spokoju i miłości. Brat Jan Ewangelista, który był u Jana nowicjuszem, a później także jego towarzyszem w ostatnich latach życia, powiedział, że kiedy Jan mówił do braci podczas odpoczynku, zwykle mówił o Bogu, ale nigdy w przesadnie poważny sposób. Mówił o nim w taki sposób, że bracia śmiali się i wychodzili z sali przepełnieni radością (3). Jan, jak psalmista z czasów biblijnych, był bliskim przyjacielem Boga. Bóg był tak realny i tak bliski, że mógł uczestniczyć nawet w poczuciu humoru.

Jan od Krzyża z pewnością nie był statecznym, poważnym i niedostępnym człowiekiem. Nadal jednak kochał samotność, która dawała mu poczucie wolności. Jego umysł i serce mogły wtedy wędrować z Bogiem po rzeczach pięknych i sprawach życia. Kiedy był sam, czytał Pismo Święte i pozwalał Słowu Bożemu wsiąkać głęboko w serce. Samotność nie była tylko szansą, by po prostu uciec. Pozwalała Janowi pełniej kochać Boga i braci. Samotność oznaczała bycie z Bogiem i, na swój sposób, bycie Bogu podobnym. Świat, a szczególnie ludzie, bardzo mu pomogli w osiągnięciu tego poziomu samotności. Nakłaniał swoich braci do przebywania w samotności. Wybrali życie pełne skupienia, rozmyślań i wycofania z kaprysów społeczeństwa. Wiedział, że nie wycofali się ze świata, a tylko z gierek, które ludzie podejmowali, by ustalać klasy i podziały. Samotność z Bogiem pomogła Janowi wyraźniej zobaczyć piękno świata i równość wszystkich ludzi. Jego rodzice cierpieli z powodu reguł społecznych. Wielu ludzi uważało jego brata Franciszka za żałosnego, ponieważ był biedny. Samotność nauczyła Jana prawdy o świecie, a połączona z jego wnikliwością uczyniła go jeszcze bardziej ludzkim i prostym.

W Granadzie, tak jak w innych klasztorach, cela Jana była najuboższa. Była mała i wąska, umeblowana jedynie małym stołem i ławką, łóżkiem z sianem zamiast materaca i małym malowanym krucyfiksem na ścianie. Stół ozdabiały tylko Biblia i Flos Sanctorum. Nosił stary habit. Jeśli czasem czegoś potrzebował, szedł do składu i wybierał najstarszą i najbardziej znoszoną rzecz mówiąc, że jest to wystarczająco dobre dla niego.

Dni spędzone w Granadzie wypełniły się. Odwiedzał zakonnice mieszkające poniżej Los Martires. Siadał po jednej stronie kraty rozmównicy, a zakonnice gromadziły się po drugiej słuchając go przez około godzinę. Wciąż mówił im, by nie przejmowały się niczym poza Bogiem. Prowadził je, słuchał, wyjaśniał, pomagał wszystkim wzrastać w Bogu. To samo robił dla sióstr w Beas, które nadal odwiedzał.

Podczas jednej z jego podróży do Beas podeszła do niego kobieta z małym dzieckiem i powiedziała, że to jego dziecko i że powinien łożyć na jego utrzymanie. Jan zapytał o matkę dziecka, usłyszał, że była to szlachetna kobieta i że nigdy nie opuściła Granady. Wtedy zapytał o wiek dziecka. Kiedy dowiedział się, że dziecko miało roczek, Jan powiedział: „Chwalmy Boga, bo stał się cud, jestem w Granadzie od mniej niż roku i nie byłem tu nigdy wcześniej” (4). Chichotał całą drogę do Beas, kiedy przybył nie mógł się doczekać, żeby powiedzieć przełożonej o swojej przygodzie. Śmiał się opowiadając jej tę historię.

Dalsze podróże i pisma

Dnia 1 maja 1583 roku Jan od Krzyża był w Almodovar del Campo na drugiej kapitule reformy. Prowincjał, ojciec Gracjan, nalegał na bardziej aktywną rolę wspólnoty. Jan sprzeciwił się argumentując, że karmelici bosi są przede wszystkim wspólnotą kontemplacyjną i że powinno się unikać każdej aktywności, która mogłaby ich od tego odciągać. Powiedział też, że praca misyjna była częścią ich życia. Chciał po prostu uniknąć zepchnięcia kontemplacji na drugi plan.

Po tej podróży do Almodovar, gdy nie odwiedzał Beas i nie nauczał zakonnic w Granadzie, pisał. W 1584 roku, roku głodu, Jan napisał pierwszy szkic Pieśni duchowej, wiersz Żywy płomień miłości, a może nawet komentarz (5). Matka Anna od Jezusa słyszała jak Jan opowiada o swoim wierszu Pieśń duchowa i nalegała, by spisał swoje komentarze. Po pewnym oporze Jan ustąpił i spisał swoje refleksje w uporządkowany sposób. Było to dość proste. Po rozmowach z siostrami wracał do klasztoru i myślał o niektórych tematach poruszonych w rozmowie. Następnie zapisywał te myśli. W ten sposób skończył Pieśń duchową (w tym samym czasie skończył też Wejście na Górę Karmel i Noc ciemną), a następnie, ulegając naleganiom Anny del Peñalosa, w czternaście dni, ukończył komentarz do Żywego płomienia miłości. Czas spędzony w Granadzie był czasem najbardziej literacko twórczym w jego życiu. Jego najważniejsze prace zostały ukończone, przed śmiercią naniesie jeszcze tylko pewne poprawki do Pieśni duchowej i Żywego płomienia miłości.

W 1585 roku rozpoczął się dla Jana nowy okres podróży i zarządzania. W lutym przemierzył sto trzydzieści kilometrów z Granady do Malagi, by założyć konwent karmelitanek bosych w tym nadmorskim mieście. Góry będące tłem miasta mocno przyciągały Jana. Ukochał ten konwent w dużej mierze dzięki jego malowniczemu usytuowaniu. Dziesiątego maja był już w Lizbonie na kapitule generalnej.

Podczas pobytu w Lizbonie kilkakrotnie zapraszano go, by zobaczył się z matką Marią od Zwiastowania, przełożoną klasztoru dominikanek w Anunciada. W Hiszpanii i Portugalii była sławna ze swoich wizji i ekstaz oraz ze stygmatów. Odwiedzali ją bardzo wpływowi ludzie – wśród nich teologowie i księża. Kiedy Jan wrócił do Granady, po tym jak został wybrany drugim definitorem i wikariuszem prowincjalnym, spytano go czy widział matkę Marię od Zwiastowania. Odpowiedział: „Nie widziałem tej siostry, ani tego nie chciałem, nie sądzę, że lekceważę moją wiarę myśląc, że wzrośnie choć odrobinę po zobaczeniu jej” (6). Jan nie budował swojej wiary na wizjach i ekstazach, a na czystym zaufaniu Bogu. Jak się później okazało zakonnica ta była oszustką.

Jako wikariusz prowincji Jan był zobowiązany do wielu podróży po Andaluzji. W podróży śpiewał psalmy i hymny, czytał ustępy Pisma Świętego i modlił się. Odkrył, że piękny skalisty krajobraz południowej Hiszpanii nastraja do ciągłej modlitwy. Kiedy nocował podczas podróży, zawsze spał na kocu rozłożonym na ziemi. Zwykle spał niewiele, a resztę nocy spędzał na modlitwie i rozważaniach. Jego nowe stanowisko zapewniało mu obfity materiał do rozmyślań.

Między rokiem 1585 a czerwcem 1588 roku wydawało się, że Jan jest nieustannie w drodze. Jesienią 1585 roku był na kapitule w Pastranie. W drodze powrotnej do Granady w styczniu 1586 roku, przewodził ponownemu wyborowi Anny od Jezusa na przeoryszę. W 1586 roku utworzył klasztor w Kordobie, odwiedził Sewillę, Eciję i ponownie Kordobę, następnie zachorował w Guadalcazar. W Kordobie kamienny mur naprawiany przez robotników zawalił się na część klasztoru, w której znajdowała się cela Jana. Bracia i robotnicy gorączkowo usuwali kamienie, obawiając się, że Jan został zmiażdżony. Kiedy go znaleźli Jan był skulony w rogu. Ze śmiechem powiedział, że Maryja Panna ochroniła go swoim płaszczem, wskazując na kamienną figurę Maryi, która stała nad nim w rogu, w którym pospiesznie się schronił, gdy usłyszał, że mur się wali.

Podczas choroby Jana w Guadalcazar, niedaleko Kordoby, ujawniła się część ascetycznych praktyk Jana. Przyszedł brat, by olejem złagodzić ból w boku spowodowany ropniem płuca. Brat ten odkrył łańcuch, który Jan nosił wokół talii tak długo, że częściowo wrósł w ciało. Za zgodą Jana brat zdjął łańcuch. Po tym wypadku nie mamy żadnych dalszych informacji na ten temat.

Jan kontynuował swoje podróże, gdy tylko wystarczająco powrócił do zdrowia. Resztę 1586 roku spędził w Madrycie, La Manchueli, Granadzie, Caravace, Beas, Bujalance, a w grudniu był ponownie w Madrycie. Rok 1587 był kolejnym rokiem pełnym podróży, ale w czerwcu 1588 na kapitule generalnej w Madrycie został wyznaczony na pierwszego definitora i radcę generalnego, a dziesiątego sierpnia objął stanowisko przeora w Segowii. Wrócił do Kastylii, ale miał to być pobyt krótki i obfitujący w problemy.

Richard P. Hardy

(1) BMC, t. 14, s. 384 (BNM, Ms. 19404, ca. fol. 176).

(2) BMC, t. 13, s. 378 (BNM, Ms. 12738, ca. fol. 855).

(3) BMC, t. 13, s. 386 (BNM, Ms. 12738, ca. fol. 559).

(4) BNM, 12738, fol. 985.

(5) Eulogio de la Virgen del Carmen, San Juan de la Cruz y sus escritos, Teologia y Siglo XX, Madryt 1969, s. 246–247.

(6) BMC, t. 14, s. 13 (BNM, Ms. 12738, ca. fol. 127).

Powyższy tekst jest fragmentem książki Richarda P. Hardy’ego Św. Jan od Krzyża. Człowiek i mistyk.