Św. Jan od Krzyża. Człowiek i mistyk. Rozdział drugi

 Las Bubas

Choć Jan był tylko jednym z wielu małych chłopców w Medina del Campo, zainteresował się nim Don Alonso Alvarez de Toledo, administrator szpitala Matki Bożej Niepokalanej, popularnie zwanego Las Bubas. Dojrzałość młodego chłopca uderzyła Don Alonsa, postanowił coś zrobić, by pomóc Janowi.

Don Alvarez zaoferował mu pracę pielęgniarza w swoim szpitalu. Obserwował młodego Jana przez kilka tygodni w klasztorze i zrozumiał, że umiejętności i nastawienie Jana były dokładnie takie, jakich potrzebował szpital. Gdy Don Alonso zaproponował chłopcu pracę w szpitalu, Jan mając w pamięci bolesne wspomnienia porażek z Colegio de la Doctrina, chętnie skorzystał z okazji by pomóc matce. Przyjmując propozycję, Jan postanowił, że nie będzie to kolejna porażka.

Kiedy Jan zaczął pracować w Las Bubas, było tam od czterdziestu pięciu do pięćdziesięciu łóżek, czasem więcej gdy pacjenci przynosili swoje. Wszystkie łóżka, zrobione z solidnych drewnianych ram ze słomianymi materacami i poduszkami wypchanymi wełną, stały w jednej wielkiej sali, bez żadnych przepierzeń (1). Doña Teresa Enrriquez, księżna Maquedy, ufundowała szpital Las Bubas w 1480 roku, by leczyć ludzi dotkniętych wrzodami i chorobami zakaźnymi (co w zasadzie oznaczało zarażonych chorobami wenerycznymi). Był to jeden z kilku specjalistycznych szpitali w Medina del Campo. Szpital leżał w pewnej odległości od centrum miasta, ponieważ troszczono się w nim o ubogich z chorobami zakaźnymi. Ponadto, doroczne jarmarki przyciągały prostytutki, które kusiły biednych oferując przyjemności cielesne, by zarobić trochę pieniędzy. Oznaczało to, że szpital był pełny przez cały rok. Fizyczne, psychiczne i społeczne cierpienie pacjentów wywarło wrażenie na Juanie de Yepes – młodzieńcu w okresie kształtowania charakteru, kiedy mieszkał i pracował w Las Bubas.

Jan zatopił się w pracy. Najważniejsi dla niego byli chorzy. Mimo że, niektórzy z nich byli w okropnym stanie, robił dla nich wszystko, co było w jego mocy. Ich otwarte rany oraz często wyrażana złość i odrzucenie nie powstrzymywały go przed wypełnianiem swoich funkcji. Podtrzymywał słabych by ich karmić lub umyć, kiedy trzeba było zmieniał bandaże. Wielu ludzi obrzydziłaby sama myśl o dotknięciu chorych, ale Jan nie wzdragał się przed tym. Chciał, żeby chorzy widzieli, że chce im pomóc, okazywał to przez zbliżanie się do nich. Był przy umierających, w miarę możliwości dodając im odwagi i pocieszając ich. Poświęcał więcej czasu tym, którzy nie mieli krewnych lub przyjaciół, którzy by ich odwiedzali. Kiedy ogarniał ich smutek i samotność, Jan próbował ich rozweselić.

Czynił to opowiadając im historie i śpiewając piosenki (2). Uwielbiał rozśmieszać ludzi, pocieszać ich muzyką. Zaspokajał ich potrzeby z taką troską, na jaką tylko był w stanie w danym czasie się zdobyć – nawet jeśli w pewne dni mógł niewiele, bo on także był człowiekiem i potrzebował czasem otuchy. Jan nie uważał zajęć w szpitalu za zwykłą pracę, ale za okazję do pomocy innym, do bycia przy nich w chwili potrzeby. Wszystkich zadziwiało szczere współczucie i delikatność tego nastolatka. Z typową młodzieńczą hojnością, Jan oddawał się potrzebującym, próbował stłumić wzbierającą w nim odrazę, gdy mył okropne rany i widział ludzką udrękę na twarzach pacjentów.

Będąc osobą o wielkiej czułości i wrażliwości, Jan dzielił cierpienie innych. Był jedną z tych osób, których serce garnie się do innych i których życie zdominowała miłość do cierpiących. Bliski kontakt z nędzarzami nauczył Jana prawdziwej wartości życia: odnalazł klucz do dojrzałości i stania się człowiekiem. Nie traktował pacjentów jako obiektu swojego apostolskiego zapału. Widział w nich przede wszystkim ludzi. Szanował ich, bo odkrył, że ich sposób odnoszenia się do niego i do siebie nawzajem nauczył go wiele o życiu. Uwrażliwili go na piękno i brzydotę życia. Jan poprzez pracę w szpitalu odnalazł Boga – Boga cierpiacego w drugim człowieku. Darzył Go takim samym szacunkiem, jaki miał wobec swoich podopiecznych.

Jednak czasem wzdragał się na widok ich chorób, czasami zmęczony ciągłą harówką, której wymagała opieka nad chorymi, chciał pobyć sam. Okazje do samotnych studiów znajdował Jan na strychu stodoły należącej do szpitalnego kompleksu, gdzie znajdował cenne momenty ulgi od ciągłego napięcia w swojej pracy. Kiedy Don Alvarez, który szybko przywiązał się do Jana, zaproponował mu kontynuowanie nauki w nowo otwartej szkole jezuitów, Jan był rozemocjonowany.

Oprócz zdobycia większej wiedzy o gramatyce, retoryce i metafizyce, Jan poznał także młodego, niewiele starszego jezuitę, który stał się jego nauczycielem. Brat Jan Bonifacy został przyjacielem i przewodnikiem młodego Jana. Rozmawiali o obawach chłopca, o trudnościach jego wymagającego życia jako studenta i pielęgniarza. Brat Jan Bonifacy dał swemu gorliwemu uczniowi solidne podstawy łacińskiej i hiszpańskiej klasyki oraz poprowadził Jana poza poziom podstawowy.

Podczas czterech lat studiów (1559–1563) Jan zaczął zastanawiać się nad życiem, po części było to rezultatem przyjaźni i intelektualnej zachęty Bonifacego. Był zakłopotany biedą swojej rodziny, śmiercią ojca, siłą matki i cierpieniem oraz wewnętrzną siłą jaką widział w ludziach, którymi opiekował się w szpitalu. W swoim zagubieniu uświadomił sobie, że wydarzenia jego życia miały znaczenie, że w to wszystko zaangażowany był Bóg, choć nie wiedział jak. Dopiero pod koniec życia zobaczy jak wszystko układając się we wzór pasuje do siebie.

To że Jan rozmyślał o swoim życiu i marzył, nie oznaczało bynajmniej, że miał dużo wolnego czasu. Praca w szkole i pielęgniarstwo wypełniały jego czas, ale miał też inne obowiązki. Ponieważ szpital pomagał ubogim, pacjenci, jeśli w ogóle coś dawali, nie mogli dać wiele na jego utrzymanie. Personel szpitala musiał znaleźć gdzieś fundusze. Od czasu ufundowania Las Bubas prawie sto lat wcześniej, co najmniej jedna osoba z personelu szła do miasta żebrać, wkładając wiele wysiłku w zbieranie funduszy zwłaszcza w czasie targów (3). Kiedy Jan zaczął pracować w Las Bubas, żebranie było jednym z jego obowiązków. Ludzie wrzucali do jego koszyka pieniądze lub dary – chleb, ziarno, jedzenie, ubrania, wosk do świec i tym podobne. To było dla niego nowe doświadczenie. Mimo że jego rodzina była bardzo biedna, nigdy nie musiał żebrać na ulicy o pomoc. Był to dla niego bardzo trudny obowiązek. Tylko miłość, jaką ten wrażliwy młody człowiek czuł dla ludzi, którzy od niego zależeli, dawała mu odwagę, by prosić o dary. Zależało mu, by wyprosić jak najwięcej, to doświadczenie pomogło mu poznać trochę lepiej samego siebie.

Sytuacja Jana nie była o wiele lepsza od sytuacji pacjentów, których pocieszał. Warunki mieszkalne były opłakane. Jego „pokój” był po prostu kątem z kilkoma gałązkami rozrzuconymi po podłodze. Jednak Jan zawsze był czysty i schludny. Jego troska o czystość, typowa dla niego przez całe życie, była dość niezwykła w czasach, gdy ludzie kąpali się kilka razy do roku. Jedynym cichym miejscem, gdzie mógł mieć trochę prywatności by uczyć się i myśleć o życiu był opanowany przez robactwo strych. Pewnego dnia znalazła go tam matka, czytanie tak go zaabsorbowało, że był nieświadomy robactwa wokół siebie. Czas spędzony w szpitalu w Medina del Campo nauczył Jana ascezy – uwolnienia się od wszystkich rzeczy, by kochać je mocniej i szczerzej, nawet z pasją.

Jan miał pozostać człowiekiem drobnej postury – miał około sto pięćdziesiąt centymetrów wzrostu – rósł duchem, a jego osobowość rozwinęła się w ciągu lat przepracowanych w szpitalu. Miłość dla innych i troska, by ulżyć im w cierpieniach stawały się coraz ważniejsze dla Jana. Bóg był „naturalną” częścią codziennego życia w szesnastowiecznej Hiszpanii, ale dla Jana Bóg był czymś więcej. Zmagając się z kłopotliwymi aspektami dojrzewania, stracił Boga z oczu, ale ponownie odkrył Stwórcę i nauczył się głębiej komunikować z Bogiem, tak jak Bóg komunikował się z nim przez codzienne zdarzenia. Bóg stawał się jego bliskim przyjacielem. Jan praktycznie zakochał się w Bogu.

Mając dwadzieścia jeden lat, Jan zaczął rozmyślać o innym życiu dla siebie. W tym czasie Don Alvarez przedstawił Janowi kolejną propozycję. Alvarez chciał, by Jan został wyświęcony na szpitalnego kapelana. Jego zadaniem byłoby odprawianie Mszy świętej i sakramentalna posługa wobec pacjentów. To otworzyłoby nowe możliwości przed Janem i jego rodziną. Gdyby przyjął ofertę, mógłby wreszcie zaoferować matce solidną finansową pomoc. Z pewnością nie byłby bogaty, ale mógłby pozwolić matce nieco odpocząć. Oznaczałoby to także, że mógłby pomóc chorym nie tylko fizycznie – jak to robił do tej pory – ale także duchowo. To, że znał szpital, lekarzy i pielęgniarki tylko ułatwiało sprawę. To byłoby fascynujące, pomyślał, już lubił tę pracę. Im dłużej o tym myślał, tym jaśniejsze było, że będzie to dla niego idealne miejsce. Jednak coś skłaniało go do odrzucenia tej oferty. W końcu po wielu modlitwach i przemyśleniach, Jan zdecydował, że bycie kapłanem w Las Bubas nie jest dla niego.

 Powołanie karmelity

Około 1560 roku karmelici ufundowali klasztor, zwany konwentem świętej Anny w Medina del Campo. W 1563 roku, gdy Jan ukończył swoje studia u jezuitów, postanowił przyłączyć się do karmelitów. Z niewiadomych powodów, nie powiedział o swojej decyzji Don Alvarezowi, lecz potajemnie opuścił szpital i poszedł do klasztoru. Tego ciepłego dnia, gdy szedł do klasztoru karmelitów rozmyślał o swoim przeszłym życiu i o przyszłości. Wszystko co otrzymał – wydarzenia, ludzie – wypełniało jego umysł. Był zbyt delikatny i wrażliwy by nie pamiętać tych darów przeszłości, kiedy wchodził na nową ścieżkę życia. Ale czy naprawdę była nowa?

Po przybyciu do małego klasztoru, Jan porosił o przyjęcie do wspólnoty. Szybko wyrażono zgodę, przełożony dał mu habit, miał teraz też tonsurę na znak swego nowego duchownego stanu. Od razu rozpoczął roczny nowicjat. Niewiele wiadomo o tym rocznym doświadczeniu zdobywanym w tradycji karmelitów, wiemy, że klasztor był w tym czasie tylko małym domem. Pokój Jana był malutki, wąski i ciemny. W czasie rocznego nowicjatu, Jan bardzo rygorystycznie przestrzegał reguły zakonu: wstrzemięźliwość, posty, całonocne czuwania, dyscyplina i modlitwa. Jego determinacja i oddanie sprawiły, że był gorliwy w praktykowaniu religijnego życia, na otoczeniu wrażenie wywierała jego prostota i nieustanna troska, z którą wykonywał nawet najmniej istotne zadania.

Jeśli tylko było to możliwe, Jan szukał samotności. Miał potrzebę przebywania z ludźmi, ale jednocześnie potrzebował też samotności i ciszy. Te dwie strony życia stanowiły ważny wymiar w rozwoju jego osobowości i życia duchowego. Jego umiłowanie ciszy i samotności sprawiło, że inni bracia uważali go za raczej dziwnego. Surowe przestrzeganie przez niego reguły oddzieliło go od innych, nie stał się częścią grupy. Bracia podziwiali go, ale uważali też, że jest zbyt gorliwy. Później, gdy został przełożonym, jego reputacja poprzedzała go i wielu braci obawiało się spotkania z nim, myśląc, że będzie zbyt surowy. Zamiast tego odkrywali, że surowe początki życia zakonnego uformowały inną osobę niż się spodziewali.

Rok nowicjatu skończył się dla Jana zbyt szybko. Złożył śluby zakonne jakiś czas po 21 maja 1564 roku (4). W tym samym roku, czcigodny ojciec Rubeo został przełożonym generalnym zakonu. Jan, a raczej brat Jan od św. Macieja, to imię nosił jako karmelita, celebrował wejście do wspólnoty w obecności ojca Alonso Ruiza, przełożonego w klasztorze św. Anny, i swojego przyjaciela Don Alonso Alvareza. Rozpoczął się nowy etap w życiu Jana.

Richard P. Hardy

(1) Martín Alberto Marcos, El sistema hospitalerio de Medina del Campo en el siglo XVI [w:] „Quadernos de Investigación Historica”, 2, 1978, s. 349–351.

(2) Jeronimo de San José, op. cit., s. 23–24.

(3) Martín Alberto Marcos, op. cit., s. 348.

(4) Crisogono de Jesús OCD, op. cit., s. 45.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Richarda P. Hardy’ego Św. Jan od Krzyża. Człowiek i mistyk.