Św. Bernard z Clairvaux. Doścignąć Chrystusa. Rozdział trzeci

Srebrny jubileusz

Wiele lat później, pewnej nocy zamek Fontaines rysował się na tle granatowoczarnego, zdobionego srebrem nieba. Wewnątrz tej budowli paliło się tylko jedno światło. Noc była głęboka, a jej ciszę mąciło jedynie pociągłe wycie jakiegoś psa do księżyca. Majaczące w świetle wysoko wiszącego księżyca zarysy zamku zdawały się mówić o jego sile i obiecywać stały pokój. W budowli tej było coś, co sprawiało, że wyglądała jak żywa. Przy zapalonym świetle siedział Tescelin Płowy i jego żona, Alicja z Montbard. Skończyli właśnie uroczystości związane ze swym srebrnym jubileuszem, a teraz, kiedy księżyc kroczył srebrzystą drogą po granatowoczarnym niebie, radowali się echem pamiętnego dnia i wspomnieniami z dawnych lat.

– Czy nie wydaje ci się, moja droga Alicjo, że te dwadzieścia pięć lat szybko zleciało? – zapytał Tescelin.

– Jakby to było dwadzieścia pięć miesięcy – usłyszał odpowiedź. – A mimo to zdaje się, że zawsze tak było, że nigdy nie doświadczyłam innego życia od tego z tobą w tym zamku, z chłopcami i Humbeline. Wiem, że to co mówię jest sprzeczne – zaśmiała się – ale chyba nie do końca. Bo widzisz, czasami zdaje mi się jakby dopiero wczoraj ojciec powiedział mi, że poprosiłeś go o moją rękę, kiedy jednak pomyślę o dzieciach, wydaje mi się, jakbym nigdy wcześniej nie miała innego życia i innej miłości.

– Chcesz mi więc powiedzieć, że stałaś się „wyłącznie matką”, a czas twego dorastania był jedynie mgnieniem, mglistym wspomnieniem. Całkowicie to rozumiem. Twoje dzieciństwo było krótkie, zostałaś matką, kiedy jeszcze prawie byłaś dziewczynką. Kiedy się pobraliśmy miałaś zaledwie piętnaście lat, pamiętasz? A mimo to zdaje się, jakby wszystko stało się zaledwie parę chwil temu, nieprawda?

– Jakby wczoraj Tescelinie, choć kiedy spojrzę na Humbeline i przypomnę sobie, że w jej wieku byłam już matką Guya i Gerarda, zaczynam myśleć, że jestem już bardzo stara.

Tescelin zachichotał i wtrącił:

– Więc jaki jestem ja? Kiedy się pobraliśmy, byłem ponad dwa razy starszy od ciebie, a jeśli ty jesteś teraz stara, ja zaliczam się chyba do starożytnych. Nie, Alicjo, Bóg był dobry dla nas obojga. Dla mnie wyglądasz tak pięknie, jak dwadzieścia pięć lat temu.

– Tak, ale ty patrzysz oczyma kochającego, zaś moje lustro mówi mi historię bardziej prawdziwą. Ale tak jak mówisz, Bóg był dla nas dobry. Powiedz mi Tescelinie, czy dalej, tak jak dwadzieścia lat temu martwisz się o świat Boga?

– W każdym calu. Świat zupełnie się nie zmienił. Pamiętasz co się stało w roku naszego ślubu?

– Masz na myśli śmierć Hildebranda?

– Tak, i to wszystko, co do niej doprowadziło i co nastąpiło później. Przejmowałem się wówczas i martwiłem o papieża. Miałem ku temu powody. No bo pomyśl! Zastępca Chrystusa musiał umrzeć na wygnaniu, do którego doprowadzili ludzie nazywający go „Ojcem Świętym”. Pomyśl o tym niewdzięczniku Henryku IV. Hildebrand zrobił dla niego wszystko, co zrobiłby ojciec i matka, a mimo to spójrz na wszystko, czym mu się odwdzięczył ten niewdzięcznik. Całe to świętokradztwo! Żeby mieć taką szatańską arogancję, by zdetronizować papieża i siąść samemu na jego miejscu… Kiedy o tym myślę, krew gotuje mi się w żyłach.

Alicja uśmiechnęła się, odpowiadając:

– Obawiam się, że pan na Fontaines nie przyswoił sobie jeszcze ważnej lekcji. Ciągle patrzysz na świat tak, jak robiłeś to dwadzieścia pięć lat temu. Ależ z ciebie mało inteligentny uczeń, a może to ja jestem słabą nauczycielką?

– Ach, już wiem. Wiem – odparł szybko Tescelin. – Mówisz, że Bóg zawsze równoważy rzeczy i masz w tym zupełną rację. Hildebrand miał swą hrabinę Matyldę z Toskanii, taką drugą Deborę, a w tym samym czasie jakiś Piotr Damiani we Włoszech, jakiś Lanfranc w Anglii, Stefan z Muret, Hugon z Cluny i Bruno ze swą kompanią oraz Chartreuse w naszym kraju powiedzieli nam, że człowiek nie do końca opuścił Boga, ani też Bóg nie do końca porzucił świat przez ludzkie niegodziwości. Myślę jednak, że nasz spór moglibyśmy podjąć tam, gdzie dwadzieścia pięć lat temu wszystko zaczęliśmy i dojść w nim tak daleko, jak wtedy. Nigdy nie zdecydowaliśmy, kto patrzył na cienie, a kto w światło, nieprawdaż?

Mówiąc to uśmiechnął się, a jej odwzajemniający uśmiech pełen był całkowitego zrozumienia. W chwilę potem dodał:

– Gdy spojrzeć na cały obraz, czeka nas ukojenie, Alicjo. Wciąż jednak utrzymuję, że czyny grzeszników robią więcej zła, niż czyny świętych, dobra. Zastanów się proszę, dlaczego bowiem na miejsce jednego, który gotów jest imitować Bruna i jego kartuzów, potrafię znaleźć dwustu, jeśli nie dwa tysiące innych, chętnych zastąpić naszego króla i jego bezmyślność.

– Spójrz na główną atrakcję – jego żona bez mała krzyknęła. – To oczywiste, że Filip przynosił wstyd szlachectwu. Był równie złym człowiekiem, jeśli nie gorszym nawet od samego Heroda. Spójrz jednak na równowagę! Filip odstawia swą prawą żonę i wykrada sobie żonę hrabiego Anjou, jednak prawie natychmiast drugi Jan Chrzciciel zjawia się mu w osobie Iwa z Chartres. Filip okazał się bestią, czającą się w człowieku, Iwo zaś aniołem. I bez względu na to, co mówisz o swych dwustu, czy nawet dwóch tysiącach, ja utrzymuję że powszechny protest przeciwko królowi ukazuje, w jaki sposób ze zła powstaje dobro.

– Chciałbym umieć dzielić twój optymizm, Alicjo, ale obraz całości zupełnie mnie przeraża. Być może nie jestem wystarczająco uduchowiony, bo mimo że dostrzegam równoważenie przez Boga spraw Anglii, obawiam się że w kraju tym wiele jeszcze pozostało do zrobienia. Wilhelm Rufus plądruje mienie Kościoła, więc Bóg prawie natychmiast daje mu Anzelma. To „równowaga”, jak powiadasz, choć ja twierdzę że to „brak równowagi”, bo Anzelm zostaje skazany na wygnanie, a Rufus wciąż pozostaje przy władzy.

– Och, Tescelinie, jesteś tak krótkowzroczny, jak nigdy dotąd! Jeden święty człowiek wart jest przecież stu albo i tysiąca twoich monarchów. Anzelm będzie wpływał na ludzi by czynili dobro, podczas gdy Rufus nie pozostaje niczym więcej, jak tylko bardzo, ale to bardzo mglistą nazwą w historii. Żyjesz zbyt blisko władców, Tescelinie. Uważasz ich za wszechpotężnych. Ale oni tacy nie są! Robią wiele hałasu ale przecież tak samo jest z pustymi bębnami. Władcy powodują poruszenie, choć czyni je również przemijający wiatr.

– Tak moja droga – szybko odparł jej mąż. – Znam jednak puste bębny, które wzywały pustoszące wszystko armie, i przemijające wiatry, co zrównywały z ziemią całe krainy.

– Jeśli tak, była to więc wola Boga. Kiedy zaś armie te spustoszyły miasta, cywilizacje rozkwitały na nowo, a kiedy przeszły równające wszystko wiatry, rosła nowa zieleń.

– Co jednak, jeśli wiatry i armie nie ustąpią?

– Ustąpią.

Tescelin uśmiechnął się na to pozytywne stwierdzenie żony i powiedział:

– Wracamy więc do miejsca, gdzie byliśmy dwadzieścia pięć lat temu. Dochodzimy do pewnego punktu i przestajesz dyskutować. Zapewniasz mnie, a twoim stałym zapewnieniem jest zawsze Bóg. I masz oczywistą rację, Alicjo. Bóg zawsze ma ostatnie słowo. Jednak moja droga, mówiąc całkowicie poważnie, obawiam się o Jego Kościół. Wiem, że bramy piekła nie dadzą Mu rady, ale mogą spowodować i powodują wiele zniszczenia. Kościół przetrwa, mamy na to słowo Boże, ale nie mamy Jego słowa w kwestii stanu, w jakim wkrótce może się znaleźć. I właśnie to mnie martwi.

Wydaje mi się, że w tej chwili sprawy mają się równie źle, jak to było za czasów panowania Hildebranda. W swej arogancji Henryk V Niemiecki jest trochę podobny do Henryka IV, a Paschalisowi II przewiduję takie samo cierpienie, jak to, które wymierzono Grzegorzowi VII. Zagrożeniem jest Henryk I Angielski. To kalkulujący, intrygancki polityk. Nie potrafię mu zaufać. A tutaj we Francji… Cóż, mam jedynie nadzieję, że powiązanie Ludwika VI z Filipem I będzie mniej szkodliwe, niż okazały się rządy samego Filipa, jednakże nadzieja ta może okazać się bezpodstawna. Suwereni żądają od prałatów Kościoła zbyt wiele władzy. W tym cały problem. Rządy świeckich nad Kościołem to skandal.

– Powiedziałabym – wtrąciła Alicja – że kłopot leży w Świętym Cesarstwie Rzymskim, a raczej w jego części, która nie jest cesarstwem, w żadnym też wypadku nie jest rzymska, a już z pewnością nie święta. Do czego jednak doszliśmy dwadzieścia pięć lat temu? Czyż nie znaleźliśmy sposobu na zmianę całego świata?

Tescelin stanął na moment, spojrzał na uśmiechającą się żonę, pomyślał przez chwilę, aż w końcu zaśmiał się sam i powiedział:

– Pamiętam. Doszliśmy do wniosku, że istnieje sposób na zmienienie całego świata, a polega na zmienianiu nas samych. Ustaliliśmy to w oparciu o podstawową zasadę, według której duszą wszystkich reform jest reforma własnej duszy. Stwierdziliśmy, że to Bóg wysłał nas do tego zakamarka świata, który sami nazywamy Fontaines, a wszystko po to, byśmy go uczynili dla Niego pięknym. Tak, Alicjo, pamiętam. Nigdy o tym nie zapomniałem. A mimo to muszę myśleć również o innych zakamarkach.

– Tak, ale zbyt wiele o nich myślisz. Módl się więcej za nie, a będziesz bardziej spokojny.

– Wygrałaś – zaśmiał się Tescelin. – Zawsze wygrywasz. Wszystko, co mówisz jest prawdą. Powinienem się więcej modlić. Zauważyłem też, że w tej kwestii Humbeline podobna jest do swojej matki.

– Tak, a większość chłopców do swego ojca. Wychowujesz rodzinę świetnych rycerzy, podczas gdy ja chciałam mieć księży i prałatów.

– Czy twoja równowaga nie działa w obydwie strony, Alicjo? Czyż na jedną świętą duszę nie powinno być stu, bądź tysiąc rycerzy?

– Nie w jednej rodzinie – padła odpowiedź Alicji. – Ale nie skarżę się. Jestem naprawdę dumna z Guya i Gerarda, a pewna że Andrzej już niedługo stanie się rycerzem. Jednak Bernard należy do mnie.

– Nie bądź tego taka pewna – powiedział Tescelin. – Nie cieszy się może najlepszym zdrowiem ale jego duch jest śmielszy, niż pozostałych. Co więcej, sposób w jaki zdobywa honory szkolne bardzo mnie zastanawia.

– Więc nie wkładaj mu do głowy swoich pomysłów. Zostaw to mnie. Przecież przez ostatnie dwadzieścia pięć lat tym się właśnie zajmowałam. Nie przerywaj mi więc. Bernard jest mój. Możesz wziąć dla siebie pozostałych.

– I to nazywasz równowagą? – drażnił się z nią mąż.

– Oczywiście że nie – odpowiedziała Alicja. – Oszukuję. Nie znasz ognia płonącego w duszy tego chłopca. Ćwicz swych rycerzy, będą ciebie warci, ale zostaw mi mojego chłopca.

– Cóż, jeśli Bernard ma ogień – powiedział Tescelin – wiem, gdzie go znalazł. Nie jest zupełnie podobny do pana na Fontaines, bo swoje dwa grosze dodała również mała pani tego zamku. Wszystko co mogę teraz powiedzieć o Bernardzie, to „niech się dzieje wola Boska”.

– A ja dopowiem „niech tak się stanie!” – dodała szybko Alicja. – Wszystkie jego cechy już wskazują na to, gdzie chce go widzieć Bóg.

Tescelin spojrzał z podziwem na swą małą żonę, stwierdzając:

– Dwadzieścia pięć lat nie zmieniło cię ani o włos i Bogu za to dziękuję.

– Tak, i ja również dziękuję Bogu za te lata.

– Zanim połączymy się w modlitwie – dodał Tescelin – chciałbym zadać ci bardzo osobiste pytanie.

– O co chodzi? – spytała mała żona.

– Dwadzieścia pięć lat temu przyjechałem do Montbard i zapytałem twego znakomitego ojca, Bernarda, czy mógłbym mieć cię dla siebie. Zawahał się, potrząsnął głową, po czym powiedział: „Nie wiem. Myślę, że ona należy do Boga. Chciałem, by wstąpiła do klasztoru”. Powiedz mi uczciwie w swą dwudziestą piątą rocznicę: czy przykro ci, że ojciec zmienił decyzję?

Alicja nie odpowiedziała natychmiast. Zamknęła oczy, złożyła dłonie na podołku i skłoniła głowę lekko do przodu. Wyglądało to, jakby próbowała zaglądnąć w głąb swego serca. Pozostała w tej pozie przez okres, który Tescelinowi zdawał się niezmiernie długi, choć tak naprawdę był tylko chwilą. Następnie podniosła głowę, otworzyła szeroko swe duże, błękitne oczy pełne migoczących iskierek, rozłożyła ramiona i podeszła do męża, obejmując go.

– Przez dwadzieścia pięć lat – powiedziała – byłam zawsze tam, gdzie chciał widzieć mnie Bóg i robiąc to, czego chciał. Czy mogłabym więc być nieszczęśliwa? Jestem przekonana, że to właśnie z woli Boga kocham cię i wychowuję twoje dzieci. Płowy Tescelinie z Fontaines, jestem szczęśliwa tak teraz, jak i w każdej chwili z dwudziestu pięciu minionych lat, szczęśliwa że mój ojciec zmienił zdanie, bo uważam, że taka właśnie była wola Boga.

Przy ostatnim słowie przycisnęła go czule. Było to objęcie młodych zakochanych.

– Tescelinie, słyszę twe serce. Zastanawiam się, czy wyjaśni mi ono pewną zagadkę – powiedziała, trzymając swą kruczoczarną głowę na piersi męża.

– Spróbuj więc zapytać – odparł miękko Tescelin.

– Powiedz mi więc, dlaczego wszyscy świętują złote lata jubileuszem, który nazywają srebrnym?

– Nie wiem, ja go nazywam czułym hołdem Alicji z Montbard, a moje serce woła „dziękuję ci”. A teraz, moja pani, zmykaj do krainy snów i niech to będą sny ze złota!

O. Mary Raymond Flanagan OCSO

Powyższy tekst jest fragmentem książki o. Mary Raymonda Flanagana OCSO Św. Bernard z Clairvaux. Doścignąć Chrystusa.