Św. Bernard z Clairvaux. Doścignąć Chrystusa. Rozdział piąty

Matka, która została świętą

Widząc, że dyskusja nie prowadzi do rozstrzygnięcia, opat Jarenton zdecydował się na zmianę tematu, jednakże poszukujący ostatecznych rozwiązań w każdej rozmowie opat Fryderyk stwierdził, że nie powinni jeszcze rezygnować. I mimo, że był on jedynie gościem w opactwie św. Benignusa z Dijon i nie znał nawet opata Jarentona, musiał wykazać się niezwykłym mistrzostwem sztuki rozmowy, pokazując, że ulega z wdziękiem swemu gospodarzowi, podczas gdy w rzeczywistości uparcie podtrzymywał swe twierdzenia. Fryderyk był bystry, jednak Jarenton żył już zbyt długo, by nie przejrzeć jego starań i miał zbyt wielkie poczucie humoru, by nie wdać się w gierkę Fryderyka. Tak więc dyskusja została podtrzymana, choć obecni rozmawiali teraz o innych sprawach.

Rozmowa była dla jednego zabawna, dla drugiego zaś absorbująca, żaden jednak pająk i mucha, czy kot i kanarek, jeszcze nigdy nie obserwowały się wzajemnie tak uważnie, jak ci dwaj opaci, mówiąc o pogodzie, zbiorach, prałatach, księżach i rządzących siłach, wciąż jednakże dyskutując o świętości. Fryderyk utrzymywał, że była to całkowicie kwestia Boga, że święci to Jego szczególni ulubieńcy, których zasypywał tak wielką łaską, iż praktycznie nie mogli zmienić swego przeznaczenia. Jarenton zaś nalegał, że każdy z synów Adama i każda córka Ewy mieli w sobie możliwość zostania świętymi, jeśli tylko potrafili zapłacić odpowiednią cenę.

Fryderyk był Niemcem, tak fizycznie jak i psychicznie, dlatego swym drobiazgowym, systematycznym, powolnym i bez mała rozwlekłym sposobem myślenia i mówienia tworzył ostry kontrast z pełnym życia, lotnym i szybkim w mowie Francuzie Jarentonie. Dyskusja zajęła większą część przedpołudnia, a podczas jej trwania obaj uczestnicy przeciwstawiali sobie teksty i przykłady z życia świętych. Fryderyk triumfalnie cytował:

– „Albowiem to Bóg jest w nas sprawcą i chcenia, i działania zgodnie z Jego wolą.”

W tym samym czasie Jarenton dobrodusznie ripostował:

– Tak, ale nie zapominaj zdania poprzedzającego i tego, które następuje później. Obydwa są rozkazami! A jeśli dobrze pamiętam, poprzedzające brzmi „Zabiegajcie o własne zbawienie z bojaźnią i drżeniem”, natomiast następujące po twoim cytacie to „Czyńcie wszystko bez szemrań i powątpiewań”.

Fryderyk spróbował później podsumować całą swą wypowiedź pojedynczym zdaniem świętego Pawła „Lecz za łaską Boga jestem tym, czym jestem”, choć w chwilę potem Jarenton poprosił go o zacytowanie pozostałej części tej samej wypowiedzi „A dana mi łaska Jego nie okazała się daremna, przeciwnie, pracowałem więcej od nich wszystkich”. Francuski opat delektował się swą ripostą i mocno akcentował słowo „pracowałem”. Fryderyk pozwolił mu się nacieszyć, jednak wkrótce odpłacił się jego własną monetą, pytając:

– A jakże kończy się ten werset? Czy nie brzmi „nie ja, co prawda…”, słyszysz, drogi opacie? „Nie ja, co prawda… lecz łaska Boga ze mną”.

Wszystko to mówione było z czarującym wdziękiem. Fechtowały przecież dwa zapalone umysły, więc pełno było zasłon i uderzeń, uderzeń i zasłon, i tak przez całe przedpołudnie. Świętego porównywano ze świętym, Jana Chrzciciela mierzono z Piotrem, apostołów, którzy odpowiedzieli na wezwanie, z młodym, bogatym mężczyzną, który odszedł zasmucony. Jak tylko Fryderyk zwrócił uwagę na zapędy Jarentona podobne w swych założeniach do twierdzeń pelagian, Francuz natychmiast przypominał swemu gościowi o manichejczykach. Kiedy zaś Fryderyk zapytał, czy człowiek ma określać Boga Wszechmocnego, Jarenton spytał, czy Bóg ma zniszczyć wolną wolę swych stworzeń. Na koniec Jarenton stwierdził:

– Chodźmy, odwiedźmy kościół.

Fryderyk powstał, jednak kierując się w stronę drzwi powiedział:

– Kościół, w którym dusze uświęcone są przez Boga i jego sakramenty.

– Tak – zaśmiał się Jarenton. – Kościół, w którym dusze uświęcają się, otrzymując sakramenty i chwaląc swego Boga.

Obaj nie mieli ani chwili wytchnienia, ponieważ opat ze Św. Benignusa od razu wskazał wiele zalet tej budowli. Być może jednak dyskusja zakończyłaby się, gdyby opaci nie natknęli się na dwóch chłopów, stojących i rozmawiających przed sześcioma kamiennymi posągami. Jarenton skinął na swego towarzysza, by ten się nie odezwał, po czym zaprowadził go do małej niszy, w której mogli widzieć i słuchać bez bycia zauważonymi czy usłyszanymi.

– Teraz posłuchaj – szepnął Jarenton. – To powinno być dobre. Czekali krótko i już po chwili dobiegł ich wysoki, czysty głos jednego z chłopów:

– Ten trzeci posąg przedstawia Bernarda. Nie miał dobrej ręki do lancy czy topora wojennego, ale miał rozum. To ten, który całą rodzinę powiódł do klasztoru.

Fryderyk podniósł pytająco brwi, a Jarenton odpowiedział mu tylko skinieniem głowy. Niemiecki opat zaczął się coraz bardziej przysłuchiwać słowom chłopa:

– Był wspaniałym chłopakiem, a teraz jest jeszcze wspanialszym mężczyzną. Zabrał śmietankę naszej szlachty, trzydziestu najlepszych ludzi z księstwa i powiódł ich do klasztoru na bagnach w Citeaux. Ale to dopiero początek. Kilka lat potem został opatem Clairvaux, a w tej chwili ma całą dolinę przepełnioną mnichami. Jest z nim też cała jego rodzina, przedstawiona w tych posągach – powiedział, machając ręką w kierunku sześciu kamiennych figur. – Poszło za nim wielu krewnych, cała kupa rycerzy i szlachty, no i tylu chłopów, że nie dałoby rady ich policzyć. Ba, miał tam nawet swojego ojca! Tak, Tescelin Płowy, władca zamku Fontaines, zmarł zaledwie kilka lat temu jako konwers w Clairvaux.

– Jego ojciec! – wykrzyknął drugi chłop. – Mówisz o doradcy księcia Burgundii?

– Mówię o doradcy księcia Burgundii – odparł pierwszy z protekcjonalnością i wielkim samozadowoleniem. – Och, ten chłopak jest cudowny! A następny posąg to młody Andrzej, ależ on się dobrze zapowiadał! No bo pomyśl: pasowano go na rycerza zanim jeszcze skończył siedemnaście lat. Mógł z niego wyrosnąć niezły wojownik. Ale wyjechał za Bernardem i został z nim na zawsze. A to Bartłomiej, chłopak tak rozkoszny, jakiego wcześniej nigdy nie spotkałeś. Zbudowany jak ojciec, ale z usposobieniem matki. Wszyscy go kochali. Ten ostatni to Nivard i właśnie jego cenię najbardziej ze wszystkich.

– A to czemu? – zapytał drugi.

– Bo miał lepsze perspektywy niż pozostali i więcej czasu na zrozumienie, co odrzuca. Widzisz, kiedy jego bracia wyjechali, stał się dla wszystkich z rodziny z Fontaines ostatnim prawowitym następcą rodu. Pomyśl tylko, co mogło stać się jego własnością – tamten wielki zamek to tylko najmniejsza tego część. Mógł mieć więcej ziemi, niż ty zdołałbyś przebiec w dwa dni, tylu chłopów, że mógłby utworzyć kolonię, mógł mieć przyjaźń i przychylność księcia. Słowem: miałby wszystko, czego człowiek pragnie, na co pracuje i o co się modli. A mimo to wyjechał. Jak tylko dostatecznie dorósł, wyjechał.

– Myślisz, że był wystarczająco dorosły, by wiedzieć co robi?

– Oczywiście – padła kategoryczna odpowiedź. – Miał dwa lata do namysłu. Nie był już dzieckiem. Skończył szesnaście lat, a żaden z synów Tescelina Płowego nie dożył takiego wieku bez wiedzy, że dwa plus dwa to cztery. Dobrze wiedział co robi i nawet lepiej od pozostałych, bo miał czas przyjrzeć się obydwu stronom medalu. Widzisz, odwiedzał czasami swych braci w Citeaux i widział jak żyją. A, jak mówił mi mój przyjaciel, w domu wciąż walczył ze swym ojcem, który chciał ponoć, by Nivard był taki jak on sam. Oczywiście Tescelin życzył sobie, by któryś z jego synów zachował imię rodowe i utrzymał zamek.

Fryderyk spojrzał ponownie na Jarentona, zadając mu brwiami pytania, a jako odpowiedź otrzymał to samo potwierdzające skinienie głowy. Niemieckiego opata ogarnęło zainteresowanie. Stał teraz na palcach nóg, a chcąc usłyszeć każde słowo chłopów, wychylał się do przodu. Widząc to, Jarenton uśmiechnął się.

– To już wszyscy – mówił dalej pierwszy chłop – ale z drugiej strony wcale nie, bo dobry opat Jarenton nie dokończył swojej pracy. Powinny tu stanąć jeszcze dwa posągi: samego Tescelina i Humbeline, jedynej dziewczyny w rodzinie. Była z niej prawdziwa królowa. Spodobałaby ci się. Wyszła za Guya z Marcy, a cały kraj aż dudnił, że to ślub najlepszy z możliwych. Wiesz jednak, gdzie ta piękna pani teraz przebywa?

– Nie wiem – padła odpowiedź.

– W klasztorze w Jully.

– Co? – krzyknął drugi. – Po ślubie?

– Po ślubie – z dumą odparł pierwszy. – Więc jak myślisz? Czy to, co ci powiedziałem jest prawdą? Czy największa chwała Dijon nie leży poza Dijon? Czy rodzina z Fontaines to nie temat do rozmowy? Słyszałeś kiedyś coś podobnego?

– N ie. Muszę powiedzieć, że nigdy. Ale jestem zdziwiony, więc proszę cię o pomoc. Stoi tu sześć posągów, z których każdy przedstawia jednego chłopca. Mówisz, że powinny być jeszcze dwa: jeden dla ojca i jeden dla siostry. Dobrze. Wszyscy są zakonnikami, więc wydaje mi się, że w kościele jest dla nich miejsce. Ale czy powiesz mi, co ona tu robi? – tu wskazał na grobowiec matki. – Była jedyną całkiem świecką z rodziny. Więc skąd dla niej miejsce w tym kościele?

– Skąd dla niej miejsce? – powtórzył pierwszy oburzonym tonem, po czym burknął: – Teraz widzę, mój przyjacielu Clontofie, dlaczego nie wychodzi ci hodowla bydła. Bez wątpienia twój pan wysłał cię tu po naukę. Czyś nigdy nie słyszał powiedzenia „Po tym poznać dobrą krew”?

– Słyszałem – odpowiedział mu nieco obrażony Clontof – ale chciałbym wiedzieć co ma wspólnego z moim pytaniem hodowla bydła i krew.

– Oczywiście… gdybyś tylko wiedział… zawsze to powtarzasz.

– Nie żartuj sobie Durtalu z tak świętego tematu i w tak świętym miejscu.

– Nie żartować? Nie żartować? W życiu nie byłem bardziej poważny. Twoje pytanie wprawia mnie w osłupienie. Mówisz, że jest tu dla nich miejsce, ponieważ są zakonnikami, jednak dla niej nie ma miejsca, bo nie była w klasztorze. Dosyć, Clontofie, już dosyć! Powiesz mi może, skąd wzięli swoją wiarę? Czy nie wiesz, że nie tylko niebieskie oczy, płowe włosy i jasna skóra, ale również czystość serca, umysłu i świadomości, honor, cnota i męstwo pochodzą od rodziców? Czy nie wiesz, że kwestią dziedziczności jest nie tylko piękno cielesne ale również duchowe? Czy nie wiesz, że krew jest równie ważna w kwestii religijności, co w innych? „Co ona tu robi?” Przecież gdyby nie ona, ich wszystkich nie byłoby na ziemi! Wychowała tych sześciu chłopców i dziewczynę, o której ci powiedziałem. Była żoną Tescelina Płowego i przyczyniła się do tego, jakim był człowiekiem. A ty pytasz: „Co ona tu robi?”. To nie jest inteligentne pytanie. Nie! A przecież spoglądając na te sześć posągów, człowiek, który wie co nieco w temacie dziedziczności, zapytałby natychmiast: „Kim była ich matka?”.

Dziedziczność nie kończy się na ciele, krwi i cechach fizycznych. Nigdy. Przechodzi z ciała i krwi w umysł i wolę duszy. Duchowa dziedziczność to fakt, mój Clontofie. I jest równie prawdziwa, co dziedziczność cech fizycznych. Oczywiście – dodał już nieco spokojniej – to zagmatwana sprawa. Bo tak, jak w zwierzęcym miocie zawsze znajdzie się jakieś chuchro, tak w wielu świetnych rodzinach znaleźć można czarne owce. Nie zmienia to jednak faktu duchowej dziedziczności, tak samo jak obecność słabych zwierząt w miocie nie wpływa na to, że staramy się parzyć tylko pełnokrwiste sztuki.

– Czy chcesz przez to powiedzieć, że nasza świętość to sprawa naszych ojców? – Clontof zapytał tonem, w którym słychać było nie tylko niedowierzanie, ale również wojowniczość.

Durtal spojrzał na niego zadumany, po czym cicho odparł:

– Mój przyjacielu. Jeśli wrzucę najlepsze możliwe ziarno do złej ziemi, nie otrzymam rekordowych zbiorów, ale jeśli będę miał najlepszą ziemię pod słońcem i wrzucę w nią najgorsze ziarna, wiesz dobrze jakich zbiorów doczekam! Z ludźmi jest podobnie. Niektórzy mający najlepszych rodziców okazują się nieszczególni ze względu na swe otoczenie, towarzystwo czy zaniedbanie, ale cudem pierwszej klasy byłoby uczynienie wspaniałego dorosłego z bezmyślnego dziecka. Wiele, mój Clontofie, bardzo wiele zależy od krwi! Nie mówię że wszystko, ale wiele. Mogę przeszczepić dziki odrost na dobrym drzewie, choć zawsze wyczuję w jego owocach nutkę dzikości.

– Czy to znaczy, że jesteśmy tylko jak drzewa czy bydło? – spytał rozzłoszczony już Clontof.

– Nie – zaśmiał się Durtal. – Ale niektórzy ludzie tacy są, jeśli podążać twoim tokiem myślenia! Pozwól przyjacielu, że powiem to inaczej: Bernard był niezwykle pięknym chłopcem. Miał duże, niebieskie oczy, złote włosy i delikatną, gładką karnację. Skąd to wszystko wziął?

– Myślę, że od rodziców – usłyszał szorstką odpowiedź.

– Dobrze! – krzyknął dobrodusznie usposobiony Durtal. – Bo jego ojciec znany był jako Tescelin Płowy. Miał złote włosy i złotą brodę. Podczas gdy jego matka, Alicja z Montbard miała najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziałem u człowieka. A teraz ci powiem, że Bernard miał chyba najbardziej gwałtowne, śmiałe i odważne usposobienie wśród wszystkich ludzi, ale w tym samym czasie był jednym z najbardziej taktownych, delikatnych i szczodrych osób, jakich widzieli kiedykolwiek chłopi. W jaki sposób wyjaśnisz mi te cechy?

– Nie wiem – odparł nieco obrażony chłop.

– Zrób tak, jak robiłeś z oczami, włosami i skórą – odparł chichocząc Durtal. – Powiedz po prostu „Od rodziców” i będziesz miał absolutną rację, bo przecież Burgundia nie może pochwalić się rycerzem waleczniejszym od Tescelina Płowego, podczas gdy nie tylko w Fontaines ale i w Dijon śpiewać zawsze będą pieśni na chwałę Alicji, szczodrej Alicji. Więc jeśli chcesz wiedzieć, dlaczego matka tych sześciu pochowana jest w tym kościele, odpowiedzią są słowa: „Ze względu na tych sześciu!”. Bo tak jak wiem, że Bóg jest Bogiem, tak oni świętość swą zawdzięczali w dużej mierze swojej matce.

Ach, mój Clontofie. Przecież ona była matką, zrozum! Wykarmiła każdego z nich swą własną piersią, a obecnie nie robi tego przecież wiele szlachcianek! Jestem przekonany, że te dzieci wyciągnęły z jej mleka o wiele więcej niż jedynie odżywcze substancje. W miarę ich dorastania, matczyne kolano było dla nich jedyną szkołą domową. Tak, jak wcześniej odmówiła zatrudnienia mamek, tak w ich latach szkolnych odmówiła przyjęcia prywatnych nauczycieli. Dopiero gdy byli wystarczająco silni fizycznie, umysłowo i duchowo, zezwoliła im ruszyć w świat, ale nawet wówczas pilnie ich strzegła. Krótko mówiąc, Clontofie, Alicja z Montbard była matką, która wierzyła, że macierzyństwo kończy się dopiero w chwili śmierci, a największymi posągami jej wielkiego macierzyństwa nie jest tych sześć pomników. Nie! Największe jest poświęcenie, z jakim jej dzieci oddały Bogu całych siebie.

Posągi te nie są tutaj ze względu na świętość tych, których przedstawiają, ale przez świętość tej, która ich spłodziła. Opat Jarenton nie kazał ich wykonać na cześć synów ale matki, i tu okazał się mieć absolutną rację. „Po owocach ich poznacie.” Ale chodźmy już. Widzę, że słowa takiego starca jak ja nie robią na tobie większego wrażenia. Chodź więc. Zapytamy Angelę, małą wdowę, i Joannę, małą sierotę, dlaczego Alicja z Montbard pochowana jest w kościele św. Benignusa. Chodźmy.

Chłopi wyszli, a opat Fryderyk spojrzał rozświeconymi zapałem oczami na Jarentona i drżącym od entuzjazmu głosem powiedział:

– Chodźmy za nimi.

Jarenton zaśmiał się delikatnie i zapytał:

– Nie obawiasz się, że Durtal obali twą teorię świętości? Twierdzi przecież wyraźnie, że nie chodzi o człowieka czy Boga, ale o nasze matki. Ale nie, Fryderyku, nie musimy iść za nimi. W moim gabinecie usłyszysz, co mają do powiedzenia Angela i Joanna. Zjedzmy więc najpierw mały obiad. Chodźmy.

cdn.

O. Mary Raymond Flanagan OCSO

Powyższy tekst jest fragmentem książki o. Mary Raymonda Flanagana OCSO Św. Bernard z Clairvaux. Doścignąć Chrystusa.