Św. Bernard z Clairvaux. Doścignąć Chrystusa. Rozdział drugi

Blizny w pamięci

Gerard dotrzymał danego słowa i pozostali członkowie rodziny nigdy nie usłyszeli o tym, jak Tescelin, w przejawie niezrównanej moralnej odwagi, zyskał sobie u swego drugiego syna imię tchórza. Pewnego dnia, wiele miesięcy od tamtej chwili, ojciec spotkał w swym pokoju Gerarda przyglądającego się krucyfiksowi i pękniętej włóczni. Kiedy zapytał chłopca, cóż takiego robi, usłyszał zadziwiającą odpowiedź:

– Próbuję odgadnąć zagadkę, ale jeszcze tego nie potrafię.

Powiedziawszy to, chłopiec wyszedł z pokoju. Tescelin roześmiał się wówczas, mówiąc już tylko do głuchych ścian:

– Ten chłopak będzie człowiekiem niezachwianych poglądów. Mam tylko nadzieję, że słusznych!

Władca Fontaines nie zdołał nauczyć Gerarda lekcji, którą chciał mu przekazać, choć problem ten miał jednak podstawę psychologiczną, a nie pedagogiczną. Umysł Gerarda, jego pamięć i wyobraźnia były przepełnione faktami, dlatego właśnie przed otrzymaniem nowych bodźców powinno nastąpić oczyszczenie, a obecni lokatorzy jego głowy okazywali się niezwykle zadowoleni z miejsca swego pobytu. Jego poglądy na temat rycerskości nie ustępowały tym o miłosierdziu. Już teraz Gerard jawił się człowiekiem niezachwianych poglądów. Tescelin odnosił większe sukcesy wychowawcze z pozostałymi członkami rodziny, a w szczególności z Humbeline, jedyną dziewczynką rodziny z siedmiorgiem dzieci. Mimo też prawdziwości twierdzenia, że dominujący składnik męski uczynił z niej swego rodzaju chłopczycę, prawdą jest również i to, że jej wyizolowana kobiecość uczyniła z jej ojca prawdziwego dworzanina. Tescelin nazywał ją bowiem swą „Małą Królową”, a ona przyjmowała ten hołd z iście królewską gracją.

Pewnego dnia ojciec zastał ją klęczącą przed kapliczką świętego Ambrożego, którą zbudował w swej posiadłości. Spojrzał na nią zdziwiony, po czym zawołał:

– Humbeline, moja Mała Królowo, przez chwilę sprawiłaś, że poczułem się dwadzieścia lat młodszy. Kiedy tak klęczałaś, myślałem że przyglądam się dziewczynie, którą tak bardzo kochałem.

– Och, powiedz mi coś o niej, ojcze – Humbeline miała zaledwie piętnaście lat, a w tym wieku słowo „miłość” kojarzy się przecież ze światem romantycznej tajemnicy.

Tescelin uśmiechnął się i odparł:

– Chodź i usiądź obok mnie, a wszystko ci o niej opowiem.

Humbeline wstała z klęcznika i podeszła do wiejskiej ławeczki, na której przysiadł jej ojciec. Kiedy już usadowiła się obok niego, zaczął:

– Miała włosy zupełnie takie, jak twoje, Mała Królowo, miękkie, jedwabiste i kruczoczarne. W jej oczach, zupełnie tak jak i w twoich, zawsze żywe były piękne światełka i widać było gwiezdny blask. Skóra jej była zawsze śnieżnobiała i przejrzysta jak twoja, jej usta, znowu podobnie do twych, przypominały różany pączek, a kiedy uśmiechała się, ukazywała taką samą, błyszczącą linię pereł. Tak, Humbeline. Wyglądała dokładnie jak ty, nie wyłączając tego pięknego dołeczka, który – jak mi powiadają – pozostał po pocałunku anioła.

– Och – zawołała Humbeline, owładnięta czymś w rodzaju zapierającego dech w piersiach zachwytu. – Musiała być doprawdy piękna.

Śmiech ojca był lekki, czysty i zwiewny. Wiedział, że jego córka nie do siebie adresowała komplement, który padł w tym okrzyku zachwytu, ale jego poczucie humoru było tak wielkie, że nie pozwoliłby zginąć tak czystej naiwności.

– Właśnie to chcę ci powiedzieć, Humbeline. Była bardzo piękna, ponieważ wyglądała dokładnie tak, jak ty.

– Była bogata?

Pytanie to padło tak szybko, że Tescelin zrozumiał, iż jego córkę całkowicie pochłonęła postać tamtej kobiety, więc mówił dalej:

– Tak, była bardzo bogata. Była córką zamożnego pana, który postanowił dać jej takie wykształcenie, by jej umysł, pamięć i wola były równie piękne, co jej wygląd. Była więc tak bogata w przekonania i ideały, jak jej ojciec w posiadłości. Tak czy owak, była cudowną panienką.

– A ty wielce ją kochałeś, ojcze?

Rozmowa coraz bardziej wciągała i bawiła Tescelina, ponieważ zobaczył, że jego córka całkowicie pogrążyła się w opowieści.

– Kochałem ją całą swą duszą i umysłem – odpowiedział.

– Jak się nazywała?

– Och, nosiła cudowne imię. Takie, które doskonale ją opisywało, oznaczało bowiem „prawdę”. To imię, które z ust ukochanego spływa z niezwykłym wdziękiem, bo stworzono je z wykrzyknienia i westchnienia. Widzisz Mała Królowo, twoje imię będzie kiedyś pieśnią na ustach ukochanego, a tamto było wykrzyknieniem podziwu i westchnieniem tęsknoty. Wypowiadało się je w zachwycie i uwielbieniu.

– O, jak cudownie! – krzyknęła Humbeline. – Wypowiedz mi je, ojcze.

– A-lic-ja – powiedział ojciec sprawiając, by imię to brzmiało niczym pieszczota.

Humbeline wyprostowała się zdziwiona i odrzekła:

– Przecież to imię matki.

– Tak – odparł Tescelin. – Bo dziewczyna, którą ci opisałem, ta, którą tak bardzo mi przypominasz, którą kochałem i kocham nadal, to nie kto inny, jak twoja matka.

Córka gwałtownie westchnęła i zaśmiała się głośno, mówiąc przy tym:

– Ależ z ciebie kpiarz, ojcze. Myślałam, że wtajemniczasz mnie w jakiś romans, a tymczasem po prostu ze mnie zadrwiłeś. Ale jak pięknie opowiadałeś o mamie.

– O córce też powiedziałem jej parę słów – odparł Tescelin z uśmiechem na ustach. – Ale ty naprawdę wyglądasz jak twoja matka z okresu, kiedy zaczynałem się z nią spotykać. Gdy zobaczyłem cię tu, modlącą się przy kapliczce, przez chwilę myślałem, że wróciłem do Montbard sprzed dwudziestu dwóch lat i przyglądam się Alicji, mojej ukochanej Alicji. Powiedz, za kogo się modliłaś?

– Dziękowałam świętemu Ambrożemu za twoje ocalenie. Bardzo byłeś wtedy chory, ojcze?

– Tak bardzo, moje dziecko, że nie wiedziałem gdzie jestem, kim jestem, ani nawet czy w ogóle jestem. I zupełnie mnie to nie obchodziło.

– Opowiedz mi o tym.

– Wracaliśmy wtedy z Jeruzalem…

– Nie, ojcze. Tak się nie zaczyna! Kim byli ci „my” i co robiłeś w Jeruzalem?

– Ach tak, więc chcesz całą historię? Proszę bardzo. Działo się to w roku 1075. W tym czasie świat był w kiepskim stanie i wszyscy chodzili nerwowi, zatroskani i niespokojni. Miałem wówczas zaledwie dwadzieścia pięć lat, więc przepełniała mnie młodzieńcza siła. Och, jakże byłem wówczas w sobie rozdarty! Wzywała mnie Anglia, ponieważ Wilhelma Zdobywcę, ówczesnego księcia Normandii koronowano na króla, a francuskich rycerzy mile widziano pod jego chorągwią. Emocji miało nie zabraknąć dla nikogo, ponieważ Saksończycy trzymali się wciąż swych starych zwyczajów i krain, więc często dochodziło do bitew. W tym samym czasie chciałem też jechać do Niemiec, tyle że z zupełnie innych powodów. Cesarzem był tam młody Henryk IV, a za możliwość zmierzenia się z nim w boju oddałbym swoje prawe oko. Zadawał bowiem gwałt własnemu szlachectwu, sprzeciwiając się Hildebrandowi, człowiekowi który w młodości nauczył go praktycznie wszystkiego, a zaledwie dwa lata wcześniej został wybrany na papieża.

Były to czasy wielkich emocji, Humbeline, i wszędzie dochodziło do wielu potyczek. Nawet nasza Francja nie pozostawała w pokoju, bo wielu jej biskupów i książąt żywiło urazę do papieża za jego dekret sprzeciwiający się okropnemu zachowaniu kleru. Jak ci już powiedziałem, w moich żyłach płynęła gorąca krew. Chciałem walczyć, choć nie wiedziałem z kim i przeciw komu. Były to jednak smutne dni, Mała Królowo, smutne dla Kościoła i dla kraju. W każdym razie w tym czasie biskup Langres o imieniu Raynard zadał mi pytanie, które zmieniło całe moje życie. Znał sytuację i przejrzał mnie na wylot, więc cicho zapytał, czy kiedykolwiek zastanawiałem się nad tym, by walczyć dla Boga. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Pytanie to przepełniło mnie trwogą, choć z drugiej strony otwierało przede mną cudowne możliwości. Biskup wyczuł moje reakcje i powiedział: „Walczmy przeciwko Henrykowi IV w Ziemi Świętej. Walczmy za Hildebranda z pomocą duchowej broni modlitwy i pielgrzymki. Zróbmy coś dla Boga, bo tak wielu postanowiło robić co w ich mocy przeciwko Niemu”.

Dołączyłem do niego, Humbeline. Z małą grupą wyjechaliśmy do Grobu Chrystusa, gdzie modliliśmy się za Jego Ciało, którym jest Kościół. Była to pierwsza bezkrwawa bitwa, którą stoczyłem, ale Bóg nie zamierzał pozostawić mnie bez blizny. O, nie… W drodze powrotnej, kiedy przechodziliśmy przez Konstantynopol, dopadła mnie gorączka. Nikt nie potrafił jej zaradzić. Paliła mi ciało, a mój umysł zaczął błądzić, jednakże byłem jeszcze na tyle świadomy, że poprosiłem o relikwię świętego Ambrożego. Nie pamiętam, co się stało później. Moi towarzysze mówili mi potem, że obawiali się o moje życie, ale biskup zdobył relikwię i przyłożył mi ją do głowy. Następnego ranka klęczałem już przy kapliczce Świętego, mówiąc to, co przed chwilą mówiłaś i ty – „Dziękuję”.

– Czy całkowicie wyzdrowiałeś? – spytała ze zdziwieniem w głosie Humbeline.

– Całkowicie, Mała Królowo. Czułem się jeszcze słabo, to prawda, ale gdy ruszyliśmy z miejsca, codziennie miałem się lepiej. Relikwię zawsze nosiłem przy sobie, a teraz znajduje się w kapliczce. Czy Bóg nie był dla mnie dobry?

– Dlatego, że ty byłeś dobry dla Niego, ojcze?

– Gdybym tylko mógł być dobry dla Boga! Ale wiem, co masz na myśli, Mała Królowo i masz zupełną rację. Bóg nigdy nie zapomina naszych wysiłków, więc kiedykolwiek klęczysz przy tej kapliczce, musisz zrobić dwie rzeczy: powiedzieć „dziękuję” świętemu Ambrożemu za jego pomoc i pomodlić się, jak robiłem to trzydzieści dwa lata temu w Palestynie, za Kościół Boży. Nie wszystko bowiem jest już w porządku. Módl się również za naszych książąt i prałatów, bo wiele od nich zależy.

– Będę to robić, ojcze, ale teraz powiedz mi co czułeś, stojąc na Kalwarii.

– Och, moja dziewczynko, nie wypowiedzą tego żadne słowa – stwierdził Tescelin, a ton jego głosu stał się teraz tak poważny, jak nabożne śpiewy.

– Cóż, więc powiedz mi ojcze dlaczego nie wyruszyłeś na krucjatę w 1098 roku?

Tescelin zdobył się na powolny, smutny uśmiech, potrząsnął głową i odparł:

– Jakże chciałem tam wyruszyć! Jak bardzo chciałem na nią jechać!

– Co więc cię powstrzymało? – dopytywała go Humbeline.

Tescelin spojrzał na nią skupiony, po czym zachichotał i odparł:

– Mała królowa ze złotą poświatą w kruczoczarnych włosach i z promieniami gwiazd w oczach. Mała królowa, którą większość ludzi zwie Humbeline, a którą sam często chcę nazywać Alicją. To ona mnie zatrzymała. Serce chciało jechać, lecz poczucie obowiązku wzywało do pozostania. Przykro ci z tego powodu?

– Oczywiście że nie, ojcze. Cokolwiek czynisz, wszystko to jest prawe. Ale często się nad tym zastanawiałam. Pokaż mi tę bliznę, którą Bóg obdarował cię w trakcie pielgrzymki.

– Przecież właśnie ci ją pokazałem. Jest w mojej pamięci, to blizna, która nigdy nie zejdzie. Wiesz, Mała Królowo, tkanka na której znajduje się blizna jest zawsze mocniejsza od zwykłej, dlatego właśnie mówię, że blizna z Konstantynopola nigdy nie zniknie. Jest głęboka, postrzępiona i bardzo, bardzo mocna. Zawsze też pamiętam o tym, że Bóg wezwał mnie wówczas prawie do swego domu, a miałem przecież zaledwie dwadzieścia pięć lat. Nie miałbym Mu wtedy wiele do zaoferowania, nieprawdaż?

– Nie wiem, ojcze.

– Ale przynajmniej nie miałbym ciebie, tej dziewczyny wyglądającej jak ty, ani też żadnego z chłopców.

– To my pomożemy ci dostać się do nieba?

– Bardziej niż moja pielgrzymka, mój tytuł i posiadłości! Prawda jest taka, Humbeline, że jeśli nie dostanę się do nieba za wszystko co zrobiłem z wami i dla was, obawiam się że w ogóle się tam nie dostanę. Bo widzisz, jedyna drabina do nieba o której mi wiadomo, oczywiście poza Jakubową, to drabina obowiązku. Zawsze próbowałem na nią wejść, a ty i chłopcy to mocne szczeble. Albo mówiąc inaczej, spoglądam na życie jak na pielgrzymkę. Pierwszą odbyłem do ziemskiego Jeruzalem, a druga prowadzi do niebieskiego. Tak też, jak w pierwszej pielgrzymce moi towarzysze uratowali mi życie, zdobywając relikwię świętego Ambrożego, w drugiej uratują mi moją duszę. Czy znasz mych towarzyszy, Humbeline?

– Dziewczyna o imieniu, które brzmiało jak wykrzyknienie i westchnienie, sześciu chłopców, którzy często są nieokrzesani i niesforni, a w końcu mała królowa.

– Bardzo dobrze! A co Mała Królowa powinna robić w tej kapliczce?

– Dziękować świętemu Ambrożemu za to, że mojej mamie dał tatę, i modlić się za Kościół.

– Doskonale! – wykrzyknął Tescelin. – Jesteś bardzo pojętna. Chciałbym móc to samo powiedzieć o wszystkich twoich braciach.

– Oczywiście nie myślisz teraz o Bernardzie – zagadnęła jeszcze Humbeline. – Przecież jest najlepszy w całej szkole.

– Nie – zaśmiał się ojciec. – Myślałem o Gerardzie. Ale muszę już iść. Książę na mnie czeka. Swoją lekcję wdróż natychmiast w życie, bo mam dziś sądzić sprawę dotyczącą Kościoła. Módl się, bym dobrze to zrobił.

W chwilę potem Tescelin pocałował swą córkę i odszedł, szepcząc „Alicja – Humbeline – moja Mała Królowa”.

Książę szaleje

Jakieś dziesięć godzin po tym, gdy Tescelin ucałował swą córkę i tak czule wyszeptał jej imię, książę Burgundii wpadł w szał, a najczęściej pojawiające się imię na jego ustach brzmiało Tescelin Płowy. Nastał już wczesny wieczór. Książęce gospodarstwo ucichło po zakończeniu codziennych prac, ale w prywatnym pokoju zebrań Księcia wcale nie było cicho. Władca chodził po pokoju niczym uwięziony w klatce lew i nie kierując swych słów konkretnie do żadnego z zebranych mówił:

– Lubię ludzi o prostym karku, ale nie takich, którzy mają karki tak proste, że aż się przeginają. Wierzę w zasadę czystych dłoni, ale nie oznacza ona, że powinniśmy sobie zdzierać z nich skórę. Wiem, że uczciwość popłaca, ale nie znaczy to jeszcze, że mam zostać bez środków do życia. A właśnie takim zostanę, jeśli Tescelin Płowy wciąż będzie wydawał wyroki przeciwko mnie. Ten człowiek nie ma wrażliwego sumienia – ma sumienie iście wstydliwe, które blednie na samą myśl o stronniczości i czerwieni się na wspomnienie o faworyzacji. Bogini sprawiedliwości może i miała zawiązane oczy i była bezstronna, ale licho by wypadła w stosunku do pana na Fontaines.

– Ale, wasza wysokość. To przecież tylko kwestia kilku pól. W końcu mnisi potrzebują ziemi i dziesięciny – uspokajająco zaczął Seguin z Volnay.

– Oddałbym im i pola i lasy, oddałbym dziesięcinę i wszystkie zbiory. Nie to mnie boli, Seguinie. Nie! Raczej przegrana w bitwie i to z moim doradcą w roli sędziego. Właśnie to mnie boli! Czy nie ufundowałem opactwa świętego Benignusa z Dijon? Czy mój ojciec Eudes I i mój wuj Hugo I, po którym otrzymałem imię, nie dawali i dawali i dawali na rzecz Kościoła? Nie Seguinie, zrozum mnie dobrze. Nie chodzi o utratę ziemi ale o przegraną. A winię za to Tescelina Płowego. Jest zbyt uczciwy.

– Cóż – uspokoił go Ranier majordomus. – Jest sposób, by to zakończyć, wasza wysokość. Tescelin nie urodził się jako członek twej rady, więc nie musi nim umrzeć.

– Tak – burknął Hugo. – To świetna myśl. Pozbyć się jednego z najwaleczniejszych wojowników całego księstwa, rycerza, który poza strachem przed Bogiem nie zna innego strachu, pozbyć się najbardziej nieprzeniknionego człowieka w królestwie, człowieka, którego wzrok jest jak wzrok orła. A to wszystko dlaczego? Żeby utrzymać kilka nieużywanych pól i zebrać dziesięcinę, której nie potrzebuję! Nie Ranierze, nie zrobię tego. Płowobrody zostaje w radzie ale chciałbym trzymać go z dala od ławy sędziego, albo przynajmniej zmusić, by ugiął się choć o cal. Jest zbyt uczciwy.

Ranier zaśmiał się i powiedział:

– Wasza wysokość, przypominasz mi bardziej swego wuja, aniżeli ojca. Hugo I zawsze chciał „zjeść całe ciastko i zarazem odłożyć je na potem”. Tak się nie da, panie. Jeśli chcesz mieć Tescelina za wojownika i radcę, musisz go mieć również za sędziego. Skoro będziesz miał jego odwagę i dalekowzroczność, będziesz też musiał radzić sobie z jego nieugiętą uczciwością.

– Ależ właśnie na to się uskarżam – warknął książę. – Jego uczciwość nagina się, tyle że do tyłu! Czy prowadząc tę sprawę nie moglibyście wręczyć mi decyzji od razu? Czyż nie byłaby to jedynie kwestia czysto techniczna? Czy nie moglibyście zaplanować i powiedzieć, że w przeszłości miałem prawo po swojej stronie, choć na przyszłość mnisi ze świętego Benignusa z Dijon mogliby posiąść ziemie i dziesięciny? Nie moglibyście?

– Ja bym mógł, tyle że nie jestem Tescelinem.

– Nie jesteś uczciwy?

– Jestem ale mam też w sobie odrobinę pochlebcy. Tescelin zaś nie. Mówisz, że jego sztywny kark aż się przegina do tyłu. Rozumiem cię, choć jemu zazdroszczę! Gdybym tylko był tak całkowicie niezależny od ludzi i zawsze spoglądał, jak spogląda Tescelin, jedynie na Boga… On zawsze taki był, wasza wysokość. Zachowywał się tak przy twoim ojcu, i przed nim, przy twoim wuju. Tescelin był taki od pierwszej chwili, kiedy go poznałem, a wyrastał wówczas dopiero z chłopca na mężczyznę, po powrocie z Ziemi Świętej. Płowobrody jest dokładnie taki, jak mówisz: waleczny, nieustraszony, prostolinijny, przewidujący i nieprzenikniony. Nie powiedziałeś jednak o nim wszystkiego, ani też nie powiedziałeś nawet połowy. Pominąłeś bowiem to, co pomija wielu – Tescelin jest święty!

Książę zatrzymał się w połowie kroku, spojrzał ostro na Raniera i prawie wykrzyczał:

– Na niebiosa, masz słuszność! I właśnie to czyni go innym. Jest cichy i opanowany, jakby był dobry we wszystkim prócz bitew. Ale gdy pomyślę o jego kapliczce świętego Ambrożego, jego pielgrzymce do Jeruzalem, niezachwianej uczciwości, która aż przypomina mi wrogość, o jego poświęceniu rodzinie, znajduję na to tylko jedną odpowiedź, której mi właśnie udzieliłeś. Więcej w nim złota niż na jego brodzie i włosach! A mimo to muszę powiedzieć, że życzyłbym sobie, by nie był aż tak uczciwy, gdy to ja jestem jego podsądnym.

Pokój narad zadrżał od śmiechu, bo Seguin i Renier rozumieli już w pełni kłopotliwą sytuację swego władcy i jego sprzeczne odczucia.

– Śmiejcie się – dodał książę. – No dalej, śmiejcie się ale mnie nie zmienicie, a ja nie zmienię Tescelina. Jestem biednym przegranym, a on… użyję słów Raniera: on jest święty. Wychylmy więc toast za świętego człowieka, który służy swemu księciu tak dobrze, że doprowadza go do wściekłości.

Spełnili toast i pomiędzy żartami i śmiechem Hugo II Burgundzki wrócił do swego hałaśliwego, dobrodusznego stanu ducha.

O. Mary Raymond Flanagan OCSO

Powyższy tekst jest fragmentem książki o. Mary Raymonda Flanagana OCSO Św. Bernard z Clairvaux. Doścignąć Chrystusa.