Św. Bernard z Clairvaux. Doścignąć Chrystusa. Rozdział czwarty

Nie umiesz się modlić?

Osiem lat później Tescelin ponownie siedział w samotnym świetle, jednak tym razem płonęło ono w zamku księcia Burgundii, a nie w Fontaines, po przeciwnej zaś stronie nie siedziała Alicja, lecz głośny i nieco podrażniony Hugo II.

– Ale, Płowy, jesteś na to za stary – mruczał książę. – Twoja decyzja sprawia, że zdajesz mi się coraz bardziej dziecinny.

– Cóż, wasza wysokość – odpowiedział śmiejący się Tescelin. – Czy Nasz Pan nie mówił, że czeka nas coś przykrego jeśli nie staniemy się jak małe dzieci?

– Tak – usłyszał szybką, choć szorstką odpowiedź – ale nie mówił wówczas o drugim dzieciństwie! On chce prostoty, a nie starczego otępienia, a w twoim działaniu nie widzę niczego innego, jak tylko starczą głupotę. No dalej, bądź sobą!

– Czyż to nie dziwne, mój panie, że używasz tego samego zwrotu, którym posługiwał się mój chłopiec, Bernard? Jego odpowiedzią na każdy sprzeciw, a równocześnie ostatecznym zawołaniem było: „No dalej, bądź sobą!”.

– Przez ostatnie pięć lat ten twój Bernard przysporzył mi więcej kłopotów, niż oblegająca armia. Zaczął, zabierając do Citeaux trzydziestu moich najlepszych ludzi. Od tej pory całe księstwo stało się krainą fanatyków. Każdy rycerz jedzie do Citeaux, Clairvaux bądź którejś z ich filii. A teraz zabiera jeszcze ciebie, mojego najlepszego doradcę. Kiedy i gdzie przestanie to robić? Czy następny będę ja?

W odpowiedzi Tescelina dało się słyszeć nutę humoru:

– Hugo I dokonał żywota w Cluny, dlaczego więc Hugo II nie mógłby zrobić tego w Clairvaux?

– Bo to szaleństwo! Właśnie dlatego. Czyste szaleństwo! Tescelinie, masz prawie siedemdziesiąt lat. Cóż mógłbyś robić w Opactwie?

Słysząc to, Tescelin powstał, ścisnął dłonie za plecami i zaczął chodzić po sali.

– Wasza wysokość – odpowiedział w końcu. – Proszę pozwolić, bym opowiedział pewną historię. Nie przerywaj, chyba że będzie taka potrzeba. Jak powiedziałeś, mam prawie siedemdziesiąt lat. Miałem życie pełne, życie długie i szczęśliwe. Oczywiście, zdarzały się cienie, smutki i gorzkie rozczarowania ale spoglądając na to wszystko po czasie, mogę powiedzieć, że byłem szczęśliwy. Urodziłem się w arystokratycznej rodzinie, muszę za to dziękować Bogu. Od ojca otrzymałem siłę cielesną, zaś od matki, Ewy z Grancy, całą swą pobożność. Kiedy miałem dwadzieścia pięć lat, zobaczyłem Grób Chrystusa i stanąłem na Kalwarii. Takie przeżycie zostawia znaki na osobowości, wasza wysokość. Wszystko później wygląda zupełnie inaczej. W drodze powrotnej z Ziemi Świętej prawie umarłem przez gorączkę. Uleczyła mnie relikwia świętego Ambrożego. I proszę pozwolić sobie powiedzieć, to również zostawia znaki na osobowości!

Wiesz, wasza wysokość, my ludzie szlachetnie urodzeni i sprawnie władający bronią stajemy się niezwykle samowystarczalni, praktycznie zapominamy o tym, że jesteśmy istotami zależnymi. Potyczka ze śmiercią, bądź wizyta w miejscu, w którym umarł Chrystus, sprawiają, że człowiek inaczej myśli. Cóż, te dwa doświadczenia nie zdążyły jeszcze dotrzeć do mojego serca, kiedy poślubiłem istnego anioła. Kobieta ta nauczyła mnie takiej pobożności, jakiej nie zdołała nauczyć którakolwiek z mych pielgrzymek. Alicja z Montbard, mój panie, była duszą pełną płonącej wiary. Widziała świat i wszystkie jego sprawy oczyma, które ty, ja i pozostali z nas z rzadka tylko używają: widziała wszystko w świetle wiary, jako część Boskiego planu. Nic nie potrafiło wyprowadzić jej z równowagi, ponieważ wszystko było dla niej „nadejściem Chrystusa”. Stały kontakt z taką osobą dużo daje człowiekowi. Zmieniła moje życie. Co więcej, zmieniła mnie całego.

Tescelin przerwał swą mowę ale nie spacer po sali. Po wykonaniu dwóch kolejnych okrążeń wznowił opowieść w niższym, choć bardziej chwytliwym tonie.

– Umarła młodo – powiedział. – Kiedy nas opuściła, miała zaledwie czterdzieści lat. Bolało, wasza wysokość, bardzo bolało. Bolało w ciemności nocy i w słonecznym pięknie dnia. Wciąż boli. Mówią „czas leczy rany” i może mają rację, ale niektóre rany potrzebują bardzo długiego czasu. Zrozum mnie dobrze, panie, mówię o samotności, a nie o rezygnacji. Wiem, że wolą Boga było to, by wówczas odeszła, choć byłem wtedy zrezygnowany jak nigdy dotąd. Jednak rezygnacja nie wypełnia pustki. O, nie! Bóg jednak wszystko równoważy. Kopię Alicji odnalazłem w Humbeline. Zachowywała się jak matka, wyglądała jak matka i myślała prawie jak matka. Później zaś, kiedy zobaczyłem jak moi najstarsi synowie stają się rycerzami, dana mi była wizja przyszłej starości. Pierwszy był Guy, później Gerard, a na końcu Andrzej. Myślałem, że ostatnie lata spędzę pośród stukotu kopyt i szczęku zbroi, bo moi chłopcy robili wszystko, co wcześniej robiłem sam, i jeszcze więcej. Wiesz jednak, co stało się później. Wszystkich ich zagarnął do siebie Bernard. Pomyśl o tym, panie, każdego z nich! Ja zaś zostałem w zamku pełnym echa. Czy nie uważasz, że to też bolało?

Tescelin ponownie przestał mówić, nie przestając chodzić. Nagle jednak zatrzymał się tuż przed krzesłem księcia i stwierdził:

– Niech mi będzie wolno powiedzieć jeszcze jedno. Doświadczyłem tego, co wielu nazwałoby „błogosławionym życiem”. A dlaczego? Ponieważ urodziłem się w szlacheckiej rodzinie, otrzymałem olbrzymie posiadłości, cudowną żonę, zawsze miałem szczęście w bitwie, cieszyłem się przychylnością swego możnowładcy i rodziną, która była błogosławieństwem. Ale, wasza wysokość, ludzie którzy tak mówią, nie znają prawdziwych błogosławieństw mego życia. Nie! Powiem ci, że największe błogosławieństwa, jakie kiedykolwiek otrzymałem, to te, które wielu nazwałoby troskami! Powinienem za wiele dziękować Bogu, mój panie, nigdy jednak nie odwdzięczę się Mu w pełni za to, że powalił mnie na kolana, wycisnął łzy z mych oczu i zmusił do powiedzenia: „Tyś jest Bogiem wszystkich”. Wasza wysokość, na całym świecie nie ma niczego, co uświadomiłoby nam kim jesteśmy, że jesteśmy jedynie lichymi, zależnymi od Boga stworzeniami. Nie istnieje nic takiego, poza żalem – po tych słowach uderzył pięścią w stół tuż przed twarzą księcia Burgundii, a po krótkiej pauzie mówił dalej: – Pięć lat minęło, odkąd Bernard i chłopcy wyjechali do Citeaux. Było to najdłuższe i najbardziej samotne pięć lat w moim życiu. A mimo to być może najbardziej korzystne. Och, mój panie, ojciec nie powinien nigdy zostawać sam, a jednak mój wielki, pusty zamek stał się dla mnie samotnią. I wówczas naszła mnie wielka myśl: życie jest tylko po to, by zbliżyć się do Boga. Nic innego nie ma znaczenia.

Przeszedł ponownie długość sali, po czym dodał:

– Chcę powiedzieć jeszcze coś innego. Wiesz, że nie tak dawno temu Bernard był w Fontaines. Wiesz pewnie i to, że wygłosił wówczas niezwykle mocne kazanie. Nie wiesz jednak, że odbyłem z nim długą rozmowę, w której powiedziałem mu wiele z tego, co teraz mówię tobie. W odpowiedzi powiedział mi, że Bóg wzywa mnie do klasztoru. Może nie zaskoczyło mnie to ale sprzeciwiłem się i to na tym samym gruncie, na którym dziś sprzeciwiłeś się i ty. „Cóż takiego siedemdziesięcioletni mężczyzna może robić w opactwie?” Znasz odpowiedź?

– No powiedz…

– Odpowiedział mi prostym pytaniem. Spojrzał na mnie i spytał: „Nie umiesz się modlić?”.

Tescelin pozwolił, by ostatnie słowa wywołały na księciu odpowiedni efekt, a po chwili mówił dalej:

– Nie czekając na mą odpowiedź ciągnął dalej: „Siedmioletnie dziecko potrafi wznieść swe serce i umysł do Boga. Przypuszczam, że siedemdziesięciolatek też to potrafi? Mamy mnóstwo silnych, młodych pracowników, więc przydałyby się nam osoby nieco starsze, ale za to płomiennie modlące”. Później zaś, mój panie, powiedział coś, co sprowokowało mnie do myślenia. To najbardziej użyteczna prawda, o której rozmyślałem od miesięcy, a może nawet i lat całych. To najbardziej inspirujący fakt, o którym myślałem w ciągu całego życia. Powiedział: „Na całym Bożym świecie nie ma czegoś takiego, jak bezużyteczny starzec! Bóg nigdy nie tworzy bezużytecznych rzeczy. Nie daje życia komuś, kto jest bezużyteczny, bo jak długo oddycha, Bóg ma dla niego szczególne zadania!”. Czy nie jest to po prostu zdrowy rozsądek, mój panie? A mimo to, jakże często spoglądamy na ludzi, szczególnie tych starych, jako na bezużytecznych! Mylimy się. Bóg nigdy nie daje życia komuś, kto jest bezużyteczny! Widzisz więc, dlaczego chcę iść do Clairvaux – nie jestem bezużyteczny i potrafię się modlić!

Książę był pod dużym wrażeniem zachowania i przesłania Tescelina. Przyglądał się każdemu ruchowi swojego doradcy i chwytał każde jego słowo. Ostatnie zdanie uderzyło go tak mocno, że wyraźnie się poruszył. Jednak zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Tescelin wrócił do swej historii, mówiąc:

– A teraz, wasza wysokość, ostatni powód. Całe życie byłem bardzo zatroskany o Kościół Boży i wciąż bolało mnie serce na widok wszystkiego, co książęta z nim wyczyniali. Dlatego też, kiedy usłyszałem: „Przyjedź do Clairvaux i módl się o Kościół Boży, przyjedź i opłakuj grzeszników”, zdawało mi się, że mówi do mnie moje własne serce. Oto, mój panie, powody, dla których siedemdziesięcioletni mężczyzna rusza do opactwa, by stać się konwersem. Nie chodzi o tęsknotę za moimi chłopcami ale o miłość do mojego Boga. Mam już słabe ramiona. Zwolniłem kroku. Ale moje serce i umysł mogą się wznieść do Niego, a to już modlitwa. Nie będę bezużyteczny. Będę odprawiał pokutę i modlił się. W ten sposób oddam chwałę Bogu, a przecież to jedyny cel istnienia. Czy mężczyzna w moim wieku może inaczej odpowiedzieć na ostre, krótkie i inspirujące pytanie: „Nie umiesz się modlić?”.

W trakcie przemowy Tescelina postawa księcia całkowicie się zmieniła. Nigdy wcześniej nie widział swego doradcy tak głęboko poruszonego i poważnego, nie słyszał też, by ten mówił z taką siłą i uczuciem. Kiedy Tescelin wypowiadał ostatnie pytanie, książę powstał, wyciągnął rękę i powiedział:

– Podaj dłoń, Płowy, i pozwól mi powiedzieć, że znajomość z tobą była dla mnie wyróżnieniem od Boga. Jedź, jak najbardziej, jedź! Zadbam, jak kazałeś, o twe posiadłości, a Humbeline zaopiekuję się jakby była moją córką. Jedź i służ mi w nowy sposób. Módl się za mnie. I powiedz swemu chłopcu, Bernardowi, że jego pytanie „Nie umiesz się modlić?” i te słowa o stworzeniach, które nie mogą być bezużyteczne, wiele dla mnie znaczą. Nigdy ich nie zapomnę.

Arystokraci podali sobie dłonie, a mocą uścisku i światłem oczu powiedzieli więcej, niż powiedzieć mogli słowami.

Śmierć na najbardziej gorzkim pobojowisku świata

Zaledwie w dwa lata po tym, jak Tescelin rozstał się z Hugo Burgundzkim, Gerard – człowiek niezachwianych poglądów – klęczał obok świeżo usypanego kopca grobowego. Obok niego stał, obserwując każdy jego ruch, Geoffrey de la Roche, przeor Clairvaux. Gerard klęczał od pewnego już czasu, przypominając nieco posąg. Poruszały się jedynie jego oczy, przechodząc z żelaznego krzyża, ustawionego na szczycie grobu, do wilgotnej ziemi tworzącej kopiec. Nagle rzucił się całym ciałem na grób, ucałował krzyż i kopiec, po czym zaczął szlochać, zawodząc:

– Wybacz mi, ojcze, za to, że uważałem cię za tchórza!

Z jego oczu popłynęły łzy i srogi, ascetyczny mnich stał się na powrót chłopcem. Przeor czekał właśnie na coś takiego. Poruszył się więc, zgiął, położył dłonie na drżących ramionach przyjaciela i powiedział:

– Chodź, Gerardzie. Chodź do mojego pokoju i opowiedz mi o tym.

Nie zdążyli dobrze wejść do środka, a Gerard ponownie wybuchnął płaczem i zaszlochał:

– Nie płaczę ze smutku, Geoffreyu, ale ze wstydu. Nie płaczę też przez ojca ale przez siebie samego. Kiedyś powiedziałem bowiem, że jest tchórzem. Och, jakimż byłem głupcem. Odparł mi wówczas, że zrozumiem to któregoś dnia, i chcę ci powiedzieć, że dziś właśnie nastał ten dzień!

Geoffrey mądrze odczekał, aż głęboko wzruszony przyjaciel sam opowie mu całą historię. Gerard zaczął:

– Znałeś go od dwóch lat. Był wierny, prawda?

– Najwierniejszy – padła odpowiedź.

– Czy jakakolwiek postronna osoba mogłaby przypuszczać, że ten podstarzały konwers znany pod imieniem Tescelin, to ojciec opata z Clairvaux i pięciu innych z naszej społeczności?

– Nigdy.

– Czy zastanawiałeś się kiedyś co to oznacza, Geoffreyu? Mój ojciec, który w swym życiu dowodził setkami ludzi, był doradcą i bliskim przyjacielem księcia Burgundii, władcą zamku Fontaines i wszystkich zależnych od niego terenów, był posłuszny rozkazom swych chłopców! Toż to prawdziwy heroizm. Wszyscy możemy przyzwyczaić się do ślubów ubóstwa i nie dostrzegać trudności w dotrzymywaniu ślubów czystości, ale czy znajdzie się jakiś doświadczony życiem człowiek, który nie przyzna, że czuje bez mała instynktowny opór przed posłuszeństwem swoim braciom?

– To rzeczywiście wyzbycie się naszej wrodzonej niezależności – zgodził się Geoffrey.

– Tak, ale jakże trudno się jej wyzbyć, kiedy tym, który wydaje rozkazy jest pod pewnymi względami nam równy! Ileż musiało kosztować mojego ojca posłuszeństwo chłopcom? Przecież to cudowne, Geoffreyu.

– Owszem – wtrącił się przeor. – A mówię to nie ze względu na twego ojca, ale ponieważ słyszałem nieco o jego życiu przed przybyciem do nas. Porównując jego ostatnie dwa lata z którymkolwiek z przeżytych przez niego lat będziesz miał dodatkowe powody do zdziwienia. Pomyśl o tym, Gerardzie, twój ojciec wstawał o drugiej w nocy. Po co? Wyłącznie by chwalić Boga. Długimi godzinami bez przerwy pracował na farmie przy bydle. Dlaczego? Dlaczego ten, który był władcą, rycerzem i doradcą, brudził swe ręce i męczył plecy przy tak niewdzięcznych pracach? Dlaczego? Tylko po to, by chwalić Boga. Pozostawał milczący przez większą część dnia, zadowalał się najuboższymi z ubrań i najprostszymi z potraw – a wszystko po co?

– Dlaczego Tescelin, władca Fontaines i ulubieniec księcia, miałby spędzać swe ostatnie dni, zdawałoby się niemądrze męcząc ciało ciężką pracą i odmawiając sobie wszelkich radości życia, odpoczywając na twardym łóżku jedynie kilka godzin na dobę i odświeżając wyłącznie najpospolitszymi z pospolitych warzyw? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? – Jedynie by chwalić Boga! Jakież wrażenie robił na nas wszystkich! Manuskrypty i książki pomagają nam osiągnąć świętość, głos żyjącego nauczyciela jest lepszy, ale dla osiągnięcia prawdziwych wyników potrzeba widoku starego wojownika, kroczącego przez rutynę dnia ze światłem miłości w oczach i pieśnią w sercu. To jest najlepsze! I taki właśnie, Gerardzie, był twój ojciec.

– Dziękuję ci, Geoffreyu – odparł młody zakonnik, wycierając dłonią łzy. – Jestem jego synem. Oczywiście podziwiałbym go i sam, ale cieszy mnie niezwykle, że to ty oddajesz należną mu cześć. Był w każdym calu wojownikiem, a jego ostatnie dwa lata udowodniły to o wiele bardziej, niż sześćdziesiąt osiem poprzedzających. Zmarł na czymś, co zaczynam postrzegać jako najbardziej gorzkie pobojowisko świata, na którym każdy musi zwyciężyć nie tylko świat i zło ale również, a może w szczególności, samego siebie. Ojciec powiedział mi, że istnieje zwycięstwo większe od rozgromienia wroga, który przychodzi ubrany w zbroję i zbrojny w stal. Udowodnił mi to dzięki swym ostatnim dwóm latom. Ale to, czego się wstydzę, Geoffreyu, i czego wstydził się będę już wiecznie, to fakt że któregoś dnia pomyślałem o nim, jako o tchórzu. Byłem wówczas młody i nie wiedziałem co to męstwo. Później dowiedziałem się tego, ponieważ zrozumiałem co czynić, by udowodnić swą miłość do Boga. Mój ojciec był dobrym nauczycielem. Muszę więc żyć w sposób godny jego osoby. Powiedział, że nauczy mnie głębszej lojalności i większej miłości. Tak też zrobił. To właśnie miłość do Boga czyni nasze życie prawdziwie wielkim. Mój ojciec żył więc wielkim życiem.

Kiedy Gerard to powiedział, w jego oczach pojawiło się nowe światło, zaś Geoffrey zrozumiał już, że dobrze zrobił, czekając przy grobie. Rozmowa ta zmieniła bowiem żałobnika w wielbiciela. Gerard wyszedł z pokoju szukając swego brata Bernarda, a kiedy za jego osobą zamknęły się już drzwi, Geoffrey stwierdził:

– Tak, twój ojciec żył wielkim życiem. I bez żadnej obawy mogę stwierdzić „jaki ojciec taki syn”.

Czy więc można winić pełen wdzięczności Zakon Citeaux za to, że wielkiego, starego wojownika nazywał „czcigodnym”?

O. Mary Raymond Flanagan OCSO

Powyższy tekst jest fragmentem książki o. Mary Raymonda Flanagana OCSO Św. Bernard z Clairvaux. Doścignąć Chrystusa.