Św. Antoni z Padwy. Płomienne słowa, promienne życie. Rozdział siódmy

Ojciec Gracjan
Klasztor Braci Mniejszych, Forli, Włochy (19 marca 1222)

Gracjan zawsze lubił święcenia, ponieważ ceremonia ta oznaczała, że będzie miał w swoim zakonie więcej księży.

Tamtego ranka klasztor Braci Mniejszych w Forli wydawał się Gracjanowi trochę zbyt ubogi dla Braci Kaznodziejów, którzy otrzymali tu święcenia razem z franciszkanami. Jednak smaczny posiłek, którym się teraz delektowali, rekompensował ubóstwo otoczenia. Goście powinni wybaczyć nieduże porcje prostych potraw – był wszakże okres Wielkiego Postu. Ale to, co przygotowano, było bardzo dobre.

Gracjan rozkoszował się nowalijkami z patelni, przyprawionymi oliwą i czosnkiem. Jako drobny rolnik obserwował kiedyś, jak wytwornie spożywał posiłki pan, któremu służył. Usługując mu, podpatrzył eleganckie maniery szlachty przy stole. Miał nadzieję, że ich nie zapomniał, zostając franciszkaninem. Teraz siedział przy jednym stole z biskupem Albertem i nie chciał, by jego zachowanie wydało się dostojnikowi prostackie.

Kiedy mężczyźni pogawędzili i napełnili żołądki prażonymi orzeszkami, Gracjan przełknął ostatni pyszny kęs i wstał od stołu. Posiłek się kończył i w sali robiło się coraz głośniej. Teraz była najlepsza pora na poobiednią mowę. Wyznaczono do tego zadania jednego z braci kaznodziejów, należącego do zakonu założonego przez wielkiego Dominika Guzmana. Gracjan chciał się dowiedzieć, kto będzie mówił, więc uciszył zgromadzonych.

Odszukał wzrokiem prowincjała dominikanów, mężczyznę o surowym wyglądzie, z siwą kozią bródką.

– Ojcze, kogo wyznaczyłeś do przemówienia? – spytał Gracjan. – Chciałbym go przedstawić.

Zakonnik w czarnym płaszczu szeroko rozłożył ręce.

– Nikt nas nie prosił, byśmy wyznaczyli mówcę. Zakładaliśmy, że ktoś od was przemówi, skoro wyświęcenie odbywa się w klasztorze franciszkanów.

Gracjan zachmurzył się, ale zaraz spróbował się uśmiechnąć. Wiedział, że jego taktyka jest bezskuteczna. Nigdy nie potrafił nadawać twarzy wyrazu sprzecznego z miotającymi nim uczuciami.

– Nie jesteśmy przygotowani, ojcze – powiedział z desperacją. – Może ty sam przemówisz?

– Jestem dobrym kaznodzieją tylko wtedy, gdy się przygotuję – odpowiedział prowincjał, a jego bródka poruszała się przy każdym słowie. – Czemu nie poprosisz któregoś z moich mnichów? Może ktoś się zgodzi.

Gracjan z przebłyskiem nadziei przeszedł się wzdłuż stołu, zadając jedno pytanie. Czy któryś z braci dominikanów zechce wygłosić mowę? Wszyscy mieli tę samą wymówkę. Nikt nie był przygotowany.

Kiedy Gracjan wrócił do swoich zakonników, biskup Albert skinął na niego ręką. Gracjan niechętnie podszedł do biskupa.

– Czy coś się stało? – zapytał dostojnik. – Twoja twarz wygląda gorzej niż suszona śliwka.

Gracjan nie mógł powstrzymać uśmiechu.

– Ekscelencjo, nie kłopocz się moimi zmartwieniami.

– Chodź tutaj i powiedz mi, co się stało. Nie chcę, by twoja ponura mina zepsuła to wspaniałe przyjęcie.

– Nikt nie jest przygotowany, by przemawiać.

– Czyż nie jesteś prowincjałem? Wyznacz kogoś.

– Wśród nas są prawie sami bracia.

– Przemów sam. Jesteś duchownym.

Gracjan jęknął.

– Nie jestem przygotowany.

Biskup Albert podparł pięścią podbródek.

– Czy nikt nie wygłosi kazania z nakazu posłuszeństwa?

Gracjan rozejrzał się po sali. Jego wzrok spoczął na Antonim, który siedział przy ostatnim stole, rozmawiając cicho z przeorem Monte Paolo siedzącym naprzeciw niego. To był ten chudy ksiądz o niezdrowym wyglądzie, którego Gracjan posłał w zeszłym roku do Monte Paolo. Od tamtej pory twarz zakonnika trochę się zaokrągliła. Odzyskał zdrowie w Monte Paolo, pomyślał Gracjan. Wtedy przypomniał sobie o czymś jeszcze.

– Tam z tyłu siedzi ksiądz, który powiedział mi kiedyś, że zrobi wszystko, cokolwiek mu każę – powiedział Gracjan do biskupa. – Wezwij go tutaj – polecił biskup.

Kiedy Antoni klęknął przed biskupem, Gracjan spojrzał z konsternacją na jego szorstkie, spękane ręce przyciśnięte do piersi. Widać było, że przeor zrobił z niego pomocnika kuchennego.

„Przedstawiam biskupowi jako kaznodzieję człowieka, który zmywa garnki i szoruje podłogę”, pomyślał Gracjan.

– Czy umiesz mówić kazania? – zapytał biskup Antoniego.

– Tak, ekscelencjo.

– Nakazuje ci więc, pod rygorem posłuszeństwa, wznieść toast.

– Ale, ekscelencjo…

– Pod rygorem posłuszeństwa.

– Tak, ekscelencjo.

– Masz rozwinąć słowa: „Chrystus stał się posłuszny aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej”.

– Tak, ekscelencjo.

– I mów, cokolwiek ci podsunie Duch Święty. Udzielam ci teraz błogosławieństwa w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. – Biskup uczynił znak krzyża nad Antonim, który przeżegnał się przy tych słowach. Wtedy biskup Albert lekko położył dłoń na głowie Antoniego. Kiedy ją cofnął, Antoni podniósł wzrok na dostojnika, który powiedział: – Możesz zaczynać.

Gracjan modlił się pospiesznie, gdy niepozorny mnich wyszedł przed audytorium i spoczęły na nim oczy wszystkich zebranych. „Duchu Święty, podsuń mu słowa.”

Antoni stał nieruchomo z lekko pochyloną głową, lecz wyprostowanymi plecami. Po sali przeszedł szmer, który szybko ucichł. Mężczyźni poprawili się na swoich miejscach i skrzypienie krzeseł ucichło. Antoni podniósł głowę i spojrzał nieco w górę, jakby na Kogoś, kogo tylko on mógł zobaczyć.

– „Chrystus stał się posłuszny aż do śmierci” – zaczął. Jego głos lekko drżał, nim nabrał mocy: „i to śmierci krzyżowej”. – Ogarnął spojrzeniem siedzących przed nim mężczyzn. – W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.

Mnisi przeżegnali się.

Antoni znów przemówił, tym razem głośniej.

– Chrystus. – Pauza. – Stał się. – Pauza. – Posłuszny. – Pauza. – Słowa te pojawiają się po raz pierwszy w Ewangelii świętego Łukasza, rozdział 2, werset 51. Po tym, jak Maryja i Józef znaleźli Jezusa w świątyni. „Poszedł z nimi i wrócił do Nazaretu, i był im posłuszny”. Wrócił do Nazaretu, ogrodu pokory, i „był im posłuszny”.

Antoni przerwał, wodząc wzrokiem od jednej skupionej twarzy do drugiej. Nagle wykrzyknął:

– Niech zniknie wszelka chełpliwość i zuchwalstwo w obliczu tych słów: „Był im posłuszny”. Kim był ów posłuszny? Tym, który stworzył wszystko z niczego.

Mówiąc to, Antoni podniósł oczy i wyciągnął ręce do nieba.

– Ten, „który – jak mówi Izajasz – zmierzył wody morskie swą garścią i piędzią wymierzył niebiosa; zawarł ziemię w miarce, zważył góry na wadze i pagórki na szalach”.

– Ten, „który – jak mówi Hiob – ziemię poruszy w posadach: i poczną trzeszczeć jej słupy. On słońcu zabroni świecić, na gwiazdy pieczęć nałoży. On sam rozciąga niebiosa, kroczy po morskich głębinach; On stworzył Niedźwiedzicę, Oriona, Plejady i Strefy Południa. On czyni cuda niezbadane, nikt nie zliczy Jego dziwów.”

Antoni opuścił ręce i znów spojrzał na mnichów.

– Ten, który czyni wszystkie te rzeczy, „był im posłuszny”. A kogo słuchał? Cieśli. – Wyciągnął lewą rękę. – I ubogiej, pokornej panny. – Wyciągnął prawą rękę. – On, który jest Początkiem i Końcem, Władcą aniołów, stał się posłuszny istotom ludzkim. Stwórca niebios słucha cieśli, Bóg wiecznej chwały słucha biednej panny. Czy ktokolwiek widział coś, co można by z tym porównać? Czy ktokolwiek słyszał o czymś podobnym?

Antoni przycisnął dłonie do serca.

– I usłyszeliśmy o jeszcze większych cudach, bo On, Chrystus, Stwórca, stał się posłuszny, nie tylko Maryi i Józefowi, którzy go karmili, ale do śmierci, śmierci krzyżowej.

I mówił dalej. Gracjan zupełnie stracił poczucie czasu. Słyszał wielu mnichów, mówiących w prosty, bezpośredni sposób, jakiego nauczał Franciszek. Wielu miało siłę przekonywania Antoniego, a niektórzy jego urok osobisty. Ale żaden z tych, których słyszał, nie miał tak pogłębionej wiedzy i uduchowienia. Antoni otwierał przed nimi Pismo, opromieniając słowo „posłuszeństwo” blaskiem, który mógł pochodzić tylko od samego Boga.

– I tak oto Syn, posłuszny nakazowi swego Ojca, pospieszył na spotkanie śmierci, śmierci krzyżowej. – Antoni szeroko rozłożył ramiona. – Dlatego „Stał z rozpiętymi na krzyżu rękami, pomiędzy żywym a umarłym”. Powieszono go między dwoma złoczyńcami, z których jeden został zbawiony, a drugi potępiony. Stał między tymi, których trzymano w więzieniu świata umarłych, a żyjącymi w nieszczęściu wygnania tego świata. Wszystkich Jezus wydobył z płomieni piekielnych, kiedy oddał się Ojcu w słodkiej ofierze poświęcenia.

Gracjan czuł, że jest świadkiem czegoś cudownego, czegoś, co rosło i rozprzestrzeniało się jak skrzydła Ducha Świętego wypełniające pokój.

– Chrystus nas przygarnia rękami rozpiętymi na krzyżu. – Antoni rozłożył ramiona, jakby chciał objąć nimi wszystkich braci i przycisnąć do piersi. – Tuli nas do łona swego miłosierdzia jak matka swoje dziecko. Karmi nas swoją krwią jak mlekiem. I nosi nas w swych ramionach rozpiętych na krzyżu. Dlatego radujmy się, ponieważ Chrystus za nas umarł.

Antoni podniósł wzrok, wołając:

– Po krańce ziemi, kaznodzieje, głoście to słowo radości. Głoście je nie tylko sprawiedliwym, którzy są w Kościele, ale poza granice Kościoła, według nakazów Pana, których musimy przestrzegać. Niech świat usłyszy to słowo, aby ludzie mogli poznać pełną radość, która nie ma granic. Ponieważ Chrystus był posłuszny aż do śmierci za nas, prowadząc nas w ten sposób do życia wiecznego, stańmy się mu posłuszni i głośmy wszystkim, że On, nasz posłuszny i miłosierny Zbawca, ma być pochwalony. On jest początkiem i końcem, cudownym, niewysłowionym przez wszystkie wieki wieków. Amen. Alleluja!

Gracjan na wpół przytomnie patrzył, jak Antoni wraca do swojej ławki i siada. Nikt się nie poruszył. Po długiej ciszy przez salę przeszedł szmer. Gracjan czuł uniesienie wibrujące w jego duszy.

Biskup uśmiechał się do niego.

– Wspaniały wybór, ojcze Gracjanie. Musi być wielkim kaznodzieją w twojej prowincji.

Gracjan uśmiechnął się. Wstał z ławki i zmusił swoje nogi, żeby szły, a nie biegły do miejsca, w którym stał Antoni, otoczony tłumem gratulujących mu mnichów. Odciągnął na bok przeora Monte Paolo, który siedział w milczeniu, patrząc na Antoniego i otaczających go zakonników.

– Trzymałeś go dla siebie przez dziewięć miesięcy – powiedział z ożywieniem Gracjan. – Teraz należy do całej naszej prowincji. Musi przejść przez Romanię, wygłaszając kazania.

– Ojcze Gracjanie, on nigdy nie mówił dla nas kazań. Myśleliśmy, że nie potrafi, i nigdy go o to nie prosiliśmy.

– Jeszcze tej nocy wyślę wiadomość do duszpasterza generalnego brata Eliasza – ciągnął Gracjan. – Rimini jest pełne heretyków. Niech ojciec Antoni uda się najpierw tam, by głosić dla nich kazania.

cdn.

Madeline Pecora Nugent

Powyższy tekst jest fragmentem książki Madeline Pecory Nugent Św. Antoni z Padwy. Płomienne słowa, promienne życie.