Św. Antoni z Padwy. Płomienne słowa, promienne życie. Rozdział ósmy

Benedetto
Brzeg rzeki Marecchia, Rimini, Włochy (1222)

Benedetto przykucnął na brzegu rzeki Marecchia, gmerając palcami nóg w chłodnym mokrym piasku. Jego kościste ręce szybko wyjmowały ryby ze skłębionej w sieci masy leżącej tuż przed nim. Niedaleko, w miejscu, gdzie Marecchia wpływa do Adriatyku, fale przypływu uderzały o brzeg. Aby nie oślepił go miotany przez morze piasek, Benedetto odwrócił się plecami do rześkiej morskiej bryzy, która teraz rozwiewała mu wokół twarzy gęste czarne włosy.

Chociaż niebo na wschodzie dopiero zaczynało różowieć, Benedetto dość łatwo rozróżniał ryby nadające się na sprzedaż od tych nieużytecznych i wrzucał je do odpowiednich beczek. Łowił ryby od piętnastu lat i pewnie umiałby je posortować na dotyk.

Teraz nawet nie myślał o rybach. Chyba robił to po raz ostatni, gdy miał dwanaście lat, w siedem lat po rozpoczęciu pracy przy sieciach razem z ojcem. Gdy miał dwanaście lat, zaczął myśleć o dziewczynach. Wtedy jego myśli były cudownie nowe i dziwne, a potem, gdy dorósł, zakazane. Starał się jednak cenzurować te lubieżne fantazje, bo nie spodobałyby się one Bogu.

Kiedy miał lat siedemnaście, zwrócił swe myśli ku piętnastoletniej Ginewrze. Była tą, którą wybrał dla niego ojciec, córką znajomego rybaka z Pesaro. Benedetto widywał dziewczyny piękniejsze od Ginewry, bo jej nos był trochę za duży w drobnej twarzy, ale dostrzegł w niej piękno wewnętrzne. Ginewra kochała dobrego Boga i Kościół tak jak on, co w tej okolicy było cechą niezwykłą.

Dzisiaj, sortując ryby, myślał o Ginewrze, która lada dzień spodziewała się trzeciego dziecka. Może nawet teraz wzywa położną? Czy po powrocie do domu zobaczy trzeciego syna? Dwaj pierwsi chłopcy zgodnie ze zwyczajem otrzymali imiona ojców jego i Ginewry. Trzeci miał nosić imię Benedetta. Serce Benedetta pękało z dumy na tę myśl.

Ale gdyby dziecko się pojawiło, nie mógłby dzielić radości z mężczyznami, którzy wraz z nim łowili ryby na morzu. Benedetto myślał posępnie o Giuseppe i Rodrigu, których łódź cumowała na prawo od niego, i Isidoro, który sortował ryby po lewej stronie. Wszyscy trzej byli katarami, wyznawcami sekty, która rozkładała Kościół nie tylko w cesarstwie, ale na całym świecie. Katarów, których nazwa oznaczała „czystych”, zwano albigensami w południowej Francji, gdzie byli szczególnie silni w mieście Albi. Znani byli pod innymi imionami w krajach tak odległych jak Niemcy i miejsce na końcu morza zwane Anglią.

Katarzy uznawali każdy akt seksualny za grzeszny, ponieważ, jak mówili, pożądanie pochodzi od diabła. Dobry Bóg jest czystym duchem, a Stwórca wszystkiego – uduchowiony i czysty. Bóg zła stworzył świat widzialny i każdą formę życia, włącznie z ludzkim ciałem. Szatan uwięził w ciałach ludzi odszczepieńcze duchy, które kiedyś zbuntowały się przeciw dobremu Bogu. Dusze te muszą czynić pokutę i uwolnić się od wszelkiej cielesności, jeśli mają wejść do nieba. Dla swych towarzyszy rybaków Benedetto był po stronie szatana jako ojciec dzieci, w których uwięzione były istoty duchowe.

Nie znaczy to, że Giuseppe i Rodrigo żyli w czystości. Inaczej niż perfecti (doskonali) w ich sekcie, których ci łajdacy zwali „dobrymi ludźmi” lub, jeszcze bardziej bluźnierczo, „dobrymi chrześcijanami”, dwaj nikczemnicy nie otrzymali jeszcze consolamentum, sekretnej ceremonii chrztu wprowadzającej do katarów. Mogli więc prowadzić rozwiązłe życie, ponieważ sakrament, jak twierdzili, oczyści ich z wszelkiego grzechu. Z chwilą przyjęcia consolamentum, co zamierzali uczynić na łożu śmierci, mieli zapewnione wejście do nieba. Gdyby umarli nagle, ich dusze narodziłyby się na nowo w innych ciałach, aż odbyłyby wystarczającą pokutę i stały się perfecti. Dusze Benedetta i Ginewry, którzy wierzyli w Kościół rzymski, były potępione do nieskończonych cykli ponownych narodzin i śmierci, dopóki nie przyjmą prawdy katarów.

Benedetto nie miał sympatii ani cierpliwości dla Giuseppe i Rodriga. Dla niego byli katarami dlatego, że według swego przekonania mogli grzeszyć bez poczucia winy, jakiego musieliby doświadczyć, będąc rzymskimi katolikami. Ich ochrypły pijacki śmiech niósł się echem po nocy przez ulice Rimini, kiedy szli do miejskiego burdelu. Ich zwierzęca egzystencja nie pociągała Benedetta w najmniejszym stopniu.

Isidoro był inny. W obecności rudobrodego młodzieńca Benedetto sam czuł się grzeszny i zawstydzony. Isidoro przyjmował swoją wiarę w takiej pełni, jak gdyby sam był już „dobrym człowiekiem”. Nie zabijał ptaków ani zwierząt czworonożnych, mówiąc, że to grzech. Nie jadł mięsa ani nawet ryb, które łowił, by zarobić na utrzymanie. Nie pił wina i nie uwodził żadnej kobiety. Trzy razy w tygodniu pościł o chlebie i wodzie. Po przyjęciu pierwszej części consolamentum był już godny odmawiać Ojcze nasz kilka razy dziennie. Raz w miesiącu uczęszczał na nabożeństwo odprawiane przez „dobrych ludzi”.

Święte życie Isidora drażniło Benedetta, który czasami był zbyt zmęczony, by w pełni uczestniczyć w niedzielnej Mszy świętej, chociaż zawsze na nią chodził, i który często myślał z niechęcią o dniach postu i towarzyszących im bólach głodowych. Czy Bóg weźmie go do nieba pomimo jego win? Idea otrzymania consolamentum, a wraz z nim pewności wiecznej nagrody, była pociągająca. Zastanawiał się coraz częściej, czy nie trzyma się wiary katolickiej tylko dlatego, że został w niej wychowany.

Isidoro współczuł Benedetto, więc często próbował go nawracać. Słowa Isidora były echem słów katarskich kaznodziejów w czarnych szatach, których Benedetto często słyszał na placach Rimini. Perfecti mówili, że pokładają wiarę w dobrym Bogu, a nie w fałszywych sakramentach Kościoła rzymskiego. Wychwalali ubóstwo, czystość, miłosierdzie i praktykowali wszystkie te trzy cnoty. Nie posiadali niczego i żyli z jałmużny, dużo się modląc i poszcząc. Odrzucali wszelkie związki seksualne i chętnie oferowali pociechę, pomoc i zachętę potrzebującym. Byli naprawdę bezinteresownymi, dobrymi ludźmi.

Katarzy uważali, że prawdziwi chrześcijanie muszą wierzyć w prawdziwy kościół, za którego przedstawicieli się podawali, twierdząc, że Kościół rzymski pobłądził.

– Popatrz na kanonika Alonzo – powtarzał nieraz Isidoro. – Czy uważasz, że on naśladuje Chrystusa?

Benedetto nie mógł zaprzeczyć, że kanonik Alonzo kupuje słodycze za pieniądze zbierane dla ubogich. Dom, który zajmował, był znacznie okazalszy niż ten Benedetta. Benedetto widział też, jak wraca chwiejnym krokiem z miejscowej tawerny.

– Widzisz – mawiał Isidoro – rzeczy, które Kościół głosi jako prawdziwe, wcale takimi nie są. Mówisz, że chodzisz na Mszę dla Eucharystii, ale czy święty Chrystus wiązałby swoje ciało z takimi ziemskimi substancjami jak chleb i wino? Nawet gdyby to uczynił, czy przyszedłby na wezwanie grzesznego księdza? Wierzący mogą się modlić wszędzie. Wiejskie podwórze jest równie dobre jak kościół, by wzywać Boga. A gdy mówimy o Alonzo, nawet lepsze.

Isidoro dawał Benedetto do myślenia. Czasami czuł się głupi jak te ryby, które leżały półżywe u jego stóp. Wrzucił tłustą rybę do kosza, by ją zachować i sprzedać, a plątaninę wodorostów do drugiego do wyrzucenia. W którym koszu był on sam, Boga czy szatana? A Isidoro i „dobrzy ludzie”? Czyj kosz się o nich upomni?

– Hej, Benedetto! Idzie twój nowy ksiądz! – zawołał głęboki, ochrypły głos z sąsiedniej łódki.

Wołanie niskiego, muskularnego Giuseppe przerywał plusk rzecznych fal o gładki kadłub łodzi Benedetta. Benedetto wytężył wzrok, by spojrzeć we wskazanym kierunku.

W oddali, z miejsca, gdzie noc i świt zlewały się w jedno dla ludzkiego oka, wyłaniała się postać człowieka, którego chód i sylwetka wskazywały na szlachetne pochodzenie, choć ubrany był w strój ze zgrzebnej żebraczej wełny. Brat Antoni.

– Słyszałem, że ten ksiądz jest świętszy nawet od ciebie i Isidora – zawołał Rodrigo.

– Więc może to Chrystus, który powrócił na ziemię – ryknął Giuseppe. Uszy Benedetta poczerwieniały, gdy usłyszał to bluźnierstwo.

Antoni przybył do Rimini dwa tygodnie temu i głosił kazania w całym mieście tak jak katarzy. Ludzie zbierali się, by go słuchać. Benedetto sam go słyszał parę razy. Antoni nie pochodził z Romanii – Benedetto potrafił to rozpoznać – ale dobrze władał ich językiem. Co więcej, mówił o Bogu z równie wielką mocą jak kaznodzieje katarów. Benedetto nigdy przedtem nie słyszał księdza, który mówiłby w taki sposób.

W niedzielę Benedetto i Ginewra poszli z dziećmi na Mszę świętą, którą Antoni odprawiał w asyście kanonika Alonzo. Tam Benedetto uczestniczył we Mszy tak jak nigdy dotąd. Choć nie rozumiał w pełni łaciny, jakiej używał Antoni, wiedział, że słowa różniły się brzmieniem, a może nawet znaczeniem od tych, które wypowiadał kanonik Alonzo.

Antoni mówił kazanie. Benedetto nigdy nie słyszał, by ktoś wygłaszał kazanie w czasie Mszy świętej. Uczył się wiary od rodziców, z obrazów na ścianach kościołów oraz z modlitw Wierzę w Boga i Ojcze nasz, które kanonik Alonzo kazał wszystkim odmawiać. Ale dopóki Antoni nie przemówił, Benedetto nigdy naprawdę nie pomyślał o miłości Chrystusa. Raz w czasie Mszy świętej Antoni powiedział, że uczniowie Jezusa byli rybakami. Benedetto zastanawiał się teraz, nie przerywając sortowania ryb, czy Jezus wezwałby kogoś tak grzesznego jak on, by za Nim poszedł. Śledził wzrokiem Antoniego idącego plażą. Antoni zatrzymywał się przy każdej łodzi, rozmawiając ze wszystkimi. Benedetto poczerwieniał nagle na myśl o swoich prostackich manierach, ubraniu i ciele cuchnącym rybami oraz rękach pokrytych mułem. Chciał uciec i gdzieś się schować, ale jego palce nie przerywały mechanicznego sortowania.

Teraz Antoni stanął koło łódki Isidora. Obaj mężczyźni rozmawiali tak cicho, że Benedetto ich nie słyszał. Potem Antoni skinął głową i podszedł do łodzi Benedetta.

– Nazywam się brat Antoni – powiedział z uśmiechem, kłaniając się lekko rybakowi.

Benedetto nie wiedział, co ma zrobić z rękami. Wydawało mu się, że nie może ich oderwać od ryb.

– Wiem, ojcze. Słyszałem, jak nauczasz.

– Wiesz zatem, jak bardzo powinieneś być dumny ze swojego zawodu. Jezus wybrał rybaków, by opowiedzieli o Nim światu. Jednego z nich uczynił głową Kościoła.

Benedetto zaczerwienił się.

– Jak masz na imię, synu?

– Benedetto, ojcze.

Antoni uśmiechnął się.

– To znaczy „błogosławiony”. Dobre imię dla ciebie. Bóg pobłogosławił cię silnym ciałem, dobrą żoną i rodziną, która wkrótce się powiększy.

Benedetto uśmiechnął się.

– Skąd wiesz, ojcze?

Antoni roześmiał się.

– Moje oczy są równie bystre jak twoje, Benedetto. Widziałem cię stojącego z żoną w kościele w niedzielę. Jak miałbym cię nie zauważyć w tak niewielkiej grupce?

– To miasto nie jest dobre do głoszenia kazań – odrzekł z goryczą Benedetto. – Tutaj są sami katarzy. – Spojrzał z ukosa na Giuseppe i Rodriga. – Prawdziwa wiara niemal znikła.

Antoni wzruszył ramionami.

– Znikła? Wiesz, Benedetto, że ryba symbolizuje wiarę.

Benedetto spojrzał z zakłopotaniem.

– Wiarę?

– Wiarę. Jak ryba rodzi się, odżywia i żyje w głębi morza, tak i wiary nie można dostrzec ludzkim okiem. Tak jak ryba, wiara w Boga rodzi się w ciemnych zakątkach serca. Jest uświęcona niewidzialną łaską Ducha Świętego przez wody chrztu. Czy jesteś ochrzczony, Benedetto?

– Tak, ojcze – odrzekł Benedetto z dumą.

– To dobrze. Masz zatem wiarę. Ale musisz pozwolić niewidzialnej pomocy Bożej Opatrzności odżywiać ją, by nie osłabła. Prawdziwa wiara, jak ryba miotana przez morskie fale, nie jest niszczona przez przeciwności losu. Proś Boga o tę wiarę. Powiedz: „Daj mi łaskę, abym żył i umarł w wierze świętych apostołów i Twojego świętego Kościoła katolickiego”.

Benedetto zacisnął usta. Czy ten mnich wiedział, że on kwestionuje swoją wiarę?

– W tym mieście jest wielu ludzi, którzy nie dbają o święty Kościół katolicki. A ich racje są czasami przekonywujące.

Antonio spojrzał w stronę Isidora.

– Wiem.

– Oni są zdesperowani, ojcze.

– Zdesperowani? Więc dla katarów nie ma nadziei na powrót do prawdziwej wiary, tak jak dla tych ryb przed tobą na powrót do morza?

Benedetto wzruszył ramionami.

– Oni są w sieci. Tak jak te ryby.

Antoni pochylił się do stóp Benedetta i podniósł jedną wijącą się rybę.

– Czy mogę wziąć tę?

– Oczywiście.

Ksiądz mocno chwycił rybę, skierował się do rzeki i zaczął brodzić w wodzie. Benedetto widział wodę nasączającą jego habit aż do pasa. Potem Antoni zanurzył w wodzie ręce, a gdy je podniósł, ryby już nie było.

– Płyń, rybo! – zawołał. – Płyń do morza, które dało ci życie i je podtrzymuje. – Potem wrócił na brzeg, a jego głos ogarniał Benedetta jak przybrzeżna fala. – Wszyscy jesteśmy w sieci. Ale Bóg nie rezygnuje z żadnej ludzkiej istoty. Chrystus może cię wyzwolić do poszukiwań Źródła i Podtrzymującego twe życie. Ale najpierw musisz wiedzieć, że jesteś schwytany i bezradny. Potem musisz zaufać przebitym gwoździami rękom Tego, który może cię wyzwolić. W świecie każda wolność jest niewolą. Z Bogiem każda niewola jest wolnością. Czy chcesz być więźniem świata, czy być wolny w Chrystusie? Dziś będę miał tu kazanie w porze seksty. Przyjdziesz?

Benedetto musiał być tutaj w godzinie seksty, by naprawiać sieci i szorować łódź – tak jak inni mężczyźni. Mnich będzie miał słuchaczy mimo woli.

cdn.

Madeline Pecora Nugent

Powyższy tekst jest fragmentem książki Madeline Pecory Nugent Św. Antoni z Padwy. Płomienne słowa, promienne życie.