Św. Antoni z Padwy. Płomienne słowa, promienne życie. Rozdział drugi

Jan usłyszał szelest szaty, szuranie sandałów i cichy odgłos zamykanych drzwi do celi. Uklęknął przy stole, opierając głowę na księdze, którą Fernando przed chwilą położył na drewnianym blacie.

„Fernando, Fernando! Mogłeś być tym, kim ja nigdy nie byłem, choć tak bardzo tego chciałem. Pojedziesz do Maroka i zostaniesz zabity. Za co?”

Jan oddychał ciężko, a przed oczami przemknęło mu jak wicher całe życie Fernanda. Nie mógł uwolnić się od tych wspomnień, tak jak młode drzewo jest bezsilne wobec porywów burzy.

Fernando był zbyt wątły, by zostać rycerzem jak jego ojciec Martino, bogaty szlachcic z Lizbony. Zdobył jednak gruntowne wykształcenie i miał talent do liczb i rachunków. Martino planował więc: „Będzie zarządzał moim majątkiem i ziemią”.

Martino był człowiekiem religijnym i codziennie uczestniczył w Mszy świętej. Pewnego dnia piętnastoletni Fernando przyszedł do niego i powiedział:

– Chcę zostać księdzem.

Martino sprzeciwił się temu gwałtownie:

– Dlaczego zostawiasz swoje dziedzictwo? Bądź świętym w domu.

Fernando nalegał. Ojciec ustąpił.

Fernando odszukał przeora Gonzalo z opactwa Świętego Wincentego, filii klasztoru Świętego Krzyża, leżącego tuż za murami Lizbony.

– Martwi mnie wpływ świata – wyznał. – Wizje rozkoszy małżeństwa i pokusy ciała dręczą mnie ponad miarę, ale chcę poświęcić życie Bogu. Ojcze, jeśli nadal będę się zabawiał z przyjaciółmi i nie porzucę świata dla Chrystusa, popadnę w ciężki grzech i zgubię swoją duszę.

Wiedząc dobrze, jakie pokusy odrzuca Fernando, przeor Gonzalo przyjął młodzieńca do nowicjatu.

Odtąd blady, pucołowaty Fernando modlił się w ciemnej kaplicy oraz ciężko pracował w spiekocie słońca. Jego długie, wypielęgnowane palce nabrały siły od wyrywania chwastów w klasztornym ogrodzie. Krągłe ramiona wyszczuplały i stały się muskularne od zmagań z motyką i miotłą. W ciągu kilku miesięcy Fernando zmienił się w rumianego, krzepkiego młodzieńca i zdawało się, że zwalczył pokusy ciała.

Ale nie był szczęśliwy.

Po roku spędzonym w klasztorze Świętego Wincentego poprosił przeora Gonzalo o przeniesienie do Świętego Krzyża.

– Odwiedza mnie tu zbyt wielu bliskich i przyjaciół. Przyciągają mnie z powrotem do świata. Aby pójść za Bogiem, muszę opuścić świat i pozostać z Nim sam na sam – wyjaśnił.

Przeniesiono go więc do Coimbry, stolicy Portugalii, odległej od Lizbony o sto sześćdziesiąt kilometrów. Odwiedzali go tutaj sporadycznie członkowie rodziny i żaden z przyjaciół.

Tu, w Coimbrze, mistrz Jan poznał Fernanda. W klasie Jana okazał się bystrym, wnikliwym, dystyngowanym i pełnym wdzięku młodzieńcem, którego szlachetne urodzenie widać było na pierwszy rzut oka. Kiedy przydzielono go do kuchni, dał się poznać jako zdolny kucharz i gospodarz domu, świetnie sobie radząc z garnkami i szczotkami. Pracując w ogrodzie, uprawiał ziemię, sadził i zbierał plony. Wolne chwile spędzał w bibliotece pochłonięty lekturą albo w kaplicy zatopiony w modlitwie. Gdy wygłaszał kazanie w kościele, zebrani słuchali go z przejęciem.

Zdawało się, że spośród licznych klasztornych obowiązków najbardziej odpowiadało mu przyjmowanie gości. I tę właśnie funkcję przydzielił mu ostatecznie mistrz Jan. W pokoju gościnnym Fernando rozdzielał jałmużnę, kiedy była taka potrzeba, oraz przyjmował gości wszystkich stanów: księży, biedaków, biskupów, trędowatych, szlachtę, żebraków, królową Portugalii Urrakę i Braci Mniejszych.

Bracia Mniejsi mieszkali w klasztorze w Olivares, który podarowała im sama królowa Urraca. Fernando zaprzyjaźnił się z wieloma żebrzącymi zakonnikami od świętego Franciszka. Kiedy umarł jeden z męczenników, brat Kwestor, Fernando zwierzył się mistrzowi Janowi ze swojej wizji.

– Kiedy odprawiałem Mszę świętą, zobaczyłem duszę brata Kwestora przelatującą przez czyściec i wstępującą do chwały jak gołębica.

Mistrz Jan powinien był przykładać większą wagę do zainteresowania Fernanda Braćmi Mniejszymi. Fernando często opowiadał mu o Franciszku z Asyżu, powtarzając historie, które musiał usłyszeć od braci. Franciszek marzył o tym, by zostać szlachetnym rycerzem. Porzucił jednak wszystko, by pójść za Chrystusem, w skrajnej biedzie i bezgranicznej miłości. Chrystus z krucyfiksu w kościele Świętego Damiana w Asyżu przemówił do Franciszka tymi słowami:

– Pójdź, Franciszku, i napraw mój Kościół, który popada w ruinę.

Franciszek zaczął od żebrania o kamienie, by odbudować gmach. Dołączyło do niego paru idealistów, więc założył zakon, by odbudować Kościół z żywych kamieni, samych ludzi, którzy tworzą Kościół dla Chrystusa. Przez głoszenie prostych kazań, surowy tryb życia i przykład świętości, Franciszek i jego zakonnicy ewangelizowali tłumy na polach, rynkach i placach publicznych. Z Asyżu rozeszli się po świecie do krajów pogańskich i ośrodków herezji. Świat zaczynał słuchać przesłania mnichów w habitach z niezielonej, szarej lub brązowej wełny.

Pewnego dnia pięciu młodych braci mniejszych z Włoch przyszło prosić o jałmużnę. Powiedzieli Fernando, że są w drodze do Maroka, gdzie zamierzają głosić naukę Chrystusa poganom. Ich zapał i uduchowienie zrobiły na nim wielkie wrażenie. W porze posiłku Fernando opowiedział, w typowy dla siebie teatralny sposób, swoim współbraciom augustianom o spotkaniu z franciszkanami.

– Brat Berard powiedział, że idą umrzeć na chwałę Bożą. Brat Piotr to potwierdził. Brat Otto zażartował, że będzie pokarmem dla kruków. Brat Adjutus mówił niewiele, ale śmiał się razem z nim. Brat Akursjusz powiedział, że nie ma nic lepszego, niż umrzeć dla Boga, który umarł za nas.

Pięciu braci wyruszyło do Maroka jako kapelani żołnierzy sułtana pod dowództwem dom Pedro, brata króla Portugalii Alfonsa. Dom Pedro był dobrze opłacanym dowódcą armii sułtana.

Ojciec Jan Robert udał się na wygnanie razem z dom Pedro. Ale gdy dom Pedro przysłał szczątki pięciu męczenników do Świętego Krzyża, ojciec Jan Robert przyjechał z nimi. Od niego mnisi w Coimbrze dowiedzieli się poruszających szczegółów śmierci męczenników.

W Maroku, powiedział Jan Robert, bracia mówili o Chrystusie tym, którzy chcieli ich słuchać, i tym, którzy nie chcieli. Słysząc te nierozważne słowa, sułtan uznał ich za szaleńców i kazał wrócić do Europy albo zamilknąć. Odmówili, więc skazał ich na dwadzieścia dni więzienia, głodówkę i tortury.

Po uwolnieniu wrócili z radością do głoszenia kazań, czym rozsierdzili sułtana. Rozkazał dom Pedro, by wsadził ich na statek i odesłał do domu. Dom Pedro, który już wcześniej przekonywał braci, by zachowali umiar, dwukrotnie próbował wyprawić ich do Hiszpanii. Uparci mnisi nie słuchali jednak żadnych argumentów i, wymykając się strażom, odnajdywali drogę powrotną do sułtana.

Kiedy Berard wspiął się na rydwan sułtana, by przemówić, ten dostał napadu wściekłości.

– Dość tego! – krzyknął. Rozkazał, by poddać mnichów torturom i zabić – i tak krew pięciu braci została przelana w Maroku.

Dom Pedro, wzruszony do łez, użył swoich wpływów politycznych, by zażądać wydania ciał i złożyć je w dwóch srebrnych trumnach. Szczątki przewieziono przez Hiszpanię do Portugalii, gdzie trafiły do stolicy kraju Coimbry. Nie wiedząc, czy pochować je w klasztorze w Olivares z uwagi na pokorę braci, czy w katedrze z uwagi na ich męczeństwo, żona Alfonsa, królowa Urraca, która przybyła pieszo na spotkanie procesji, oświadczyła, że trzeba puścić wolno muła niosącego relikwie, by sam poszedł tam, gdzie zechce. Ku zdziwieniu wszystkich muł poczłapał do Świętego Krzyża, gdzie uklęknął przed ołtarzem, by zdjęto z jego grzbietu święty ciężar.

Mistrz Jan widział zachowanie muła i uznał je za dziwne, choć chwalebne. Bóg chciał, by relikwie męczenników zostały umieszczone w Świętym Krzyżu. Ale dlaczego? Teraz poczuł złość na Boga. Czy sprowadził tutaj męczenników, by poprzez ich obecność wezwać Fernanda?

Nikt bowiem nie mógł zaprzeczyć, że obecność ciał męczenników odmieniła młodego księdza z Lizbony. Łamiącym się ze wzruszenia głosem mówił o nich w swoim kazaniu na Mszy świętej. Później mistrz Jan znajdował go wiele razy modlącego się przy trumnach, z głową opartą o lśniący metal i strużkami łez na policzkach.

Czy Fernando modlił się o śmierć?

Jutro odejdzie. Czy Bóg tego chce? „Boże, dlaczego? Dlaczego Fernando?”

Jan wiedział, że musi się modlić. Wciąż klęczał przy stole z głową opartą na książce. Teraz dźwignął się, znów czując przeszywający ból w kolanach. Pójdzie do kaplicy i otworzy przed Bogiem serce.

Fernando jednak go uprzedził. Klęczał pochylony przed kaplicą Najświętszej Matki, niemal leżąc na kamiennej posadzce.

Jan ukląkł w ławce z tyłu kaplicy. „Boże, dlaczego? Dlaczego Fernando? Czy wzywasz go, Panie? Każdemu w życiu dajesz wezwanie. Wiele wezwań. Aby wypełnić Twoją wolę, trzeba ich posłuchać. Czy powołujesz go do Braci? Do śmierci? On ma takie zdolności, Panie. Czy naprawdę tego chcesz? Czy wzywasz go, Panie? Boże, błagam Cię, jeżeli to wola Fernanda, nie Twoja, udaremnij jego plany”.

Wtedy z głębi duszy, ukradkiem jak mysz, wyłoniła się inna myśl. „Jeśli to Ty wzywasz, Panie, zakonnicy pozwolą mu odejść.”

***

Następnego dnia przeor Jan zwołał zgromadzenie wszystkich mnichów. Usiedli w sali zebrań, każdy na swoim zwykłym miejscu na ławkach ustawionych pod ścianami. Fernando, stojąc na środku sali, przedstawił swoją sprawę. Pod ścianami rozległy się szepty. Chociaż mistrz Jan z powodu słabego wzroku nie widział wyraźnie twarzy zebranych mężczyzn, potrafił rozróżniać odcienie ludzkiego głosu. Nie rozpoznał w nich zaskoczenia, jakiego się spodziewał. Może Fernando rozmawiał z nimi wcześniej. A może sam Bóg.

Mężczyźni rozpoczęli głosowanie. Jeden za drugim wyrażali zgodę. Niechętnie. Z żalem. Wbrew sobie. Ale się zgadzali. Z każdym głosem Jan tracił ducha. Głosowali, by posłać Fernanda na śmierć. Widział, jak pączkujący kwiat jego przyszłości miażdży ciężka, nieubłagana ręka przeznaczenia.

Teraz przyszła kolej na Jana. Wstał niezgrabnie.

– Fernando, nie rozumiem, dlaczego Bóg chce twojego życia. Ale jeśli On naprawdę go chce, musisz Mu je dać. Widzieliśmy, że się modliłeś, że pragnienie męczeństwa nie pochodzi z twej własnej woli, lecz z woli Boga. To, co my w naszym niedoskonałym rozumieniu poczytujemy za szaleństwo, Bóg często uważa za mądrość. Jeśli jest Jego wolą, byś poszedł do Maroka, musisz tam iść. – Głos Jana zaczął drżeć, gdy mistrz kuśtykał w stronę młodzieńca z wyrazem niepokoju na twarzy. – Fernando, nie będę tym jedynym, który ci się przeciwstawi. – Wyciągnął ramiona i objął nimi młodego człowieka, który zaczął dygotać. Głos Jana był teraz ochrypły: – Idź więc i zostań świętym.

– Och, mistrzu – odrzekł Fernando drżącym głosem. – Kiedy o tym usłyszysz, będziesz chwalić Boga.

Kilka godzin później dwóch braci mniejszych, z których jeden, brat Jan Parenti, był prowincjałem, przyszło, niosąc szorstki szary habit. W pokoju dla gości, w obecności mistrza Jana, przeora Jana i wszystkich kanoników klasztoru, Fernando zdjął swój biały habit i sznur i ucałował je. Wręczył strój przeorowi Janowi i włożył zgrzebną, długą do ziemi tunikę, obwiązując się w pasie postrzępionym sznurem.

– Dziękuję – powiedział, ściskając każdego z obecnych kanoników, zanim zdjął sandały, zostawił je na podłodze i wyszedł boso.

Gdy Fernando odszedł z mnichami, Jan, wciąż czując w dłoniach ukłucia szorstkiej wełny, ukląkł w kaplicy i podniósł wzrok na obraz Najświętszej Matki. Patrzył na nią przez długą chwilę.

– Miej w opiece Fernanda – powtórzył wiele razy.

Modlił się za Fernanda codziennie przez tydzień, kiedy do Świętego Krzyża przybyli dwaj bracia mniejsi z wiadomością, że Fernando przybrał nowe imię. Przybysze nazwali go imieniem świętego ze swojego konwentu w Olivares.

Jan wiedział o nim sporo. Prawie tysiąc lat temu w Egipcie człowiek ów przez całe życie toczył walkę między pragnieniem uświęconej samotności, a wezwaniem do wspólnoty chrześcijańskiej. Wyrzekł się bogactwa, by zostać biednym pustelnikiem. Walczył z pokusami i diabłem, i odniósł zwycięstwo. Żył głęboką modlitwą i nieustającą pokutą w całkowitej samotności, a mimo to założył pierwsze chrześcijańskie klasztory oparte na zasadzie całkowitego wyrzeczenia się świata dla Chrystusa. Człowiek ten dodawał ducha prześladowanym chrześcijanom, był doradcą nisko urodzonych i cesarzy, głosicielem Ewangelii i najlepszym oponentem heretyków, którzy twierdzili, że Jezus nie miał Boskiej natury. A teraz Fernando nosił jego imię: Antoni.

Od tej pory mistrz Jan miał się modlić: „Boże, miej w opiece Antoniego”.

Madeline Pecora Nugent

Powyższy tekst jest fragmentem książki Madeline Pecory Nugent Św. Antoni z Padwy. Płomienne słowa, promienne życie.