Św. Andrzej Bobola. Łowca dusz. Rozdział ósmy

Tragedia janowska z 16 maja 1657 roku

 Pińszczyzna podczas buntu Chmielnickiego do 1656 roku

Chmielnicki, posunąwszy się w swym zwycięskim pochodzie pod Zamość, wysłał stamtąd pułkownika Nebabę z dwudziestoma tysiącami Kozaków na Polesie w celu wzniecenia tam powstania. Teren okazał się podatny, w krótkim czasie Wołyń i Polesie stanęły po stronie Chmielnickiego. Wszędzie tworzyły się zbrojne watahy rebeliantów i pod wodzą Brujaka, Filipowskiego, Wyhowskiego, Zakusiły, Żuka i wielu innych zapuszczały zagony w najbardziej odludne zakątki Polesia, opanowywały miasta i buntowały wsie. „Ogień przez hultajskie od Chmielnickiego kupy zapuszczony, tak się dalece zajął, że powiaty Starodub, Rzerzyca, Mozyr, Pińsk, Brześć i inne zamki niemało na Białej Rusi do szczętu zniszczone zostały”. Najbardziej ucierpiał powiat piński. W 1648 roku z pomocą schizmatyków pińskich i watahy Brujaka zdobyli Kozacy Pińsk, zrabowali go zupełnie, nie oszczędzili kościołów franciszkańskiego i jezuickiego i prawie w pień wycięli miejscowych żydów. Z odsieczą przybył z rozkazu hetmana polnego litewskiego księcia Janusza Radziwiłła, regimentarz Jelski, wziął szturmem miasto i sprawił okrutną rzeź czerni i kozactwa. Resztki buntowników, uciekające z Pińska, wpadły na chorągiew Połubińskiego, która siekąc ich bez litości, wgniotła niedobitków w rzekę Pinę i potopiła. Po bitwie beresteckiej i ugodzie białocerkiewskiej w 1651 roku nastały dla Pińska spokojniejsze czasy. Nie na długo jednak. Z chwilą gdy Chmielnicki poddał się pod zwierzchnictwo cara Aleksego, Moskale wraz z Kozakami zajęli znów w 1655 roku Pińsk, spalili dźwigające się z gruzów miasto i faworyzując wszędzie schizmatyckich Rusinów, zawzięcie tępili katolicyzm. Pomoc polska odbiła miasto i biorąc odwet za krzywdy wyrządzone katolikom: „Łacni wnow w Pinskom prisudie monastyri popalili i prawosławnoho archimandrita Leszczinskoho otca Josifa mało nie ubili, czerncow jeho pobili na smert”. Wskutek tych wypadków, obustronnej zaciętości i wzmożonej agitacji powstanie w Pińszczyźnie, mające z początku charakter raczej socjalny, przybrało formy walki religijnej, która chwilami przycichała, by w odpowiedniej chwili wybuchnąć z większą jeszcze siłą.

Chmielnicki, brnąc coraz głębiej w swych buntowniczych zapędach, zawarł dnia 7 września 1656 roku traktat wieczystej przyjaźni z księciem Siedmiogrodu Jerzym Rakoczym, który znów wszedł w sojusz i związek broni z Karolem Gustawem (6 grudnia 1656). Groźba rozbioru zawisła nad Polską. W styczniu 1657 roku przybył już Rakoczy do Synowódzka, skąd przez Skole i Stryj pomaszerował na Przemyśl, gdzie miał oczekiwać na pomoc Kozaków Chmielnickiego. Rozkaz połączenia się z Rakoczym otrzymali pułkownicy kozaccy, stacjonujący na Wołyniu i Polesiu, których oddziały zbyt już ciążyły ludności tamtych okolic. Napady, rabunki i gwałty, jakich rzekomo w obronie prawosławia się dopuszczali, zmusiły nawet takiego wielbiciela Chmielnickiego, jakim był książę Stefan Światopełk-Czetwertyński, do zwrócenia się do hetmana kozactwa z prośbą o ukrócenie swawoli kozackiej. W odpowiedzi swej doniósł mu (17 stycznia 1657 roku) Chmielnicki: „Nam ni o czym bardziej w głowie nie kołacze, jako żebyśmy zadawnione na Cerkwi wschodniej synach jarzma pokruszywszy i samą Matkę swoją miłym ucieszyli swobody dostojeństwem. Dosyć się już najechała tak wiele lat przysiodłaną bywszy od persekutorów; dosyć napłakała tak wielu ukołatana niewczasów. Czas, by już od łez osuszyć jej oczy z ruin cerkwi Bożych zamoczone… gdyżeśmy z osobna upomnieli pana pułkownika kijowskiego, aby pobliższych z pułku swego Kozaków na załogach będących już dalej od tych pohamował wiolencyj.” Ziemie te odetchnęły spokojniej dopiero wtedy, gdy z końcem stycznia 1657 roku Kozacy je opuścili i ruszyli na południe, by jak najprędzej wesprzeć Rakoczego. Dowodzili nimi pułkownik bracławski Michał Zieliński, pułkownik kijowski Antoni Zdanowicz, Antoni Zielniecki, pułkownik czernichowski Iwan Abramowicz Popowicz alias Popeńko i inni. Grupa ta, licząca około dwudziestu tysięcy Kozaków z samopałami i blisko drugie tyle uzbrojonej czerni pod naczelnym dowództwem Zdanowicza, stanęła w obozie Rakoczego w Torkach za Sanem, między Jarosławiem a Przemyślem, dnia 22 lutego 1657 roku, o czym w dniu 24 lutego Zdanowicz zdał raport Chmielnickiemu. Stąd rozpoczęto pochód na Kraków, znaczony ogniem i mieczem, ruiną i zgliszczami. W oswobodzonej w ten sposób od opiekunów prawosławia Pińszczyźnie rozpoczęli jezuici prace apostolskie.

 Ostatnie prace Boboli

W miesiącach letnich 1652 roku przybył Andrzej po raz drugi do Pińska, gdzie z niedługimi przerwami przebywał aż do końca swego życia. Przez cały ten czas pełnił obowiązki kaznodziei w kościele Świętego Stanisława i misjonarza w okolicy. Warunki pracy misyjnej na Polesiu były wówczas bardzo ciężkie. W żywych kolorach odtworzyli je w 1621 roku misjonarze jezuiccy, którzy na wezwanie biskupa łuckiego, Andrzeja Lipskiego, przeorali w tym czasie pas Pińszczyzny w promieniu mniej więcej czterdzieści kilometrów od Pińska. Bezsprzecznie w ciągu trzydziestu lat wiele zmieniło się tam na lepsze, z relacji jednak, jakie się z czasów pracy misyjnej Boboli przechowały, przekonać się można, że wiele wiadomości z opisu z 1621 roku odpowiada stosunkom religijnym i terenowym, jakie panowały w Pińszczyźnie, w chwili gdy Andrzej rozpoczął tam działalność misyjną.

Jedną z największych może trudności była bezdrożność okolicy, zwłaszcza na południe od Pińska. Ludność skupiała się w wioskach wzniesionych na wydmach piaszczystych, otoczonych lasami i bagnami, i pędziła w nich życie prawdziwie leśnych ludzi. Stan religijny był wprost opłakany. Katolicy, rozrzuceni wśród schizmatyków, przyjmowali ich formy religijne, poza chrztem nie dbali o inne sakramenty, w prawdach wiary zupełnie nieuświadomieni. Jedyną ich modlitwą były słowa „Hospody pomyłuj”, jedyną praktyką, jaką objawiali swój katolicyzm, było powstrzymanie się od mięsa i to w sobotę! W naiwności swej hołdowali licznym przesądom i zabobonom. W niedzielę i święta zjeżdżali tłumnie do Pińska, gdzie w najlepsze odbywał się targ, sprzedaż i zakupy. Na znak dzwonem udawali się do kościoła lub cerkwi, by otrzymać „błogosławieństwo”, po czym po brzegi wypełniali karczmy i gospody, skąd wracali na noc do domów, pijani, bez grosza zarobionego na targu. Zjawiających się w 1621 roku misjonarzy jezuickich przyjmowali niechętnie, nawet wrogo, uważając ich za kupców wędrownych lub szpiegów tureckich, gdyż pierwsi to byli kapłani, jakich zobaczyli w swych lasach i trzęsawiskach. Ci dopytywali się o katolików, zwanych tu powszechnie Litwinami (jako potomków rzymskokatolickich przybyszów z Litwy), odwiedzali ich w domach i wyznaczali im miejsce i czas na ogólne zebrania. Na zebrania przychodzili katolicy tłumnie. Misjonarze, w krótkich a przystępnych dla ich umysłowości naukach, pouczali ich o potrzebie spowiedzi, Komunii świętej i innych sakramentów, uczyli ich podstawowych prawd wiary i pacierza. Przygotowawszy w ten sposób grunt, słuchali spowiedzi, po czym odprawiali Mszę świętą w jakimś czystym spichlerzu i po stosownym przemówieniu rozdawali Komunię świętą. Następnie udzielano sakramentów chrztu świętego i małżeństwa. Na tym kończyła się misja, księża udawali się do innej wsi i w ten sam sposób nad nią pracowali.

W podobnych warunkach pracował Andrzej Bobola w towarzystwie księdza Marcina Tyrawskiego SI, wyzyskując chwile względnego spokoju, jakie po 1651 roku zapanowały w Pińszczyźnie.

Wyprawy misyjne urządzał on w okolicach rozciągających się między Pińskiem a Janowem Poleskim. Obchodząc miasteczka i wioski, wygłaszał w większych skupiskach ludzkich kazania, a przede wszystkim wstępował do wiejskich lepianek, gdzie ludność zupełnie zaniedbaną i ciemną w rzeczach wiary nauczał katechizmu, w prosty i przystępny sposób wskazywał im, jak mają urządzić swe życie po katolicku, o ile zaszła potrzeba, udzielał chrztu świętego, łączył pary małżeńskie, spowiadał i ze szczególnym umiłowaniem udzielał Komunii świętej. Najbardziej celował w pracy nad zaniedbaną młodzieżą, którą miłym swym usposobieniem przyciągał do siebie i z wielką gorliwością oraz umiejętnością uczył katechizmu. Dla utwierdzenia prześladowanych za wierność wierze unitów nie opuszczał ich domów i cerkiewek, w których podobnie jak w kościołach łacińskich krzepił ich na duchu i zachęcał do stałości w przestrzeganiu zasad wiary katolickiej. W apostolskiej swej gorliwości czynił wszelkie możliwe wysiłki, zmierzające ku temu, by oderwanych od jedności z Rzymem schizmatyków sprowadzić z powrotem na łono Kościoła katolickiego. O rozmiarach i owocach tej pracy świadczy wymownie fakt, że uczeni mnisi prawosławni, chcąc go w oczach swych współwyznawców poniżyć, wszczynali z nim dysputy, stawiali mu rozliczne zarzuty, które on, dzięki znajomości wielkich Ojców i Doktorów Kościoła greckiego, z łatwością zbijał i wykazywał, że jedynie prawdziwym jest Kościół katolicki, a prawosławie błędem i odszczepieństwem. Uciążliwej pracy Andrzeja towarzyszyły błogosławione skutki. Wielu wątpiących utwierdziło się w wierze, inni powstawali z długoletnich nałogów i porzucali grzeszny tryb życia, wreszcie wielu schizmatyków tak spośród ludu, jak też ze szlachty wyrzekało się swych błędów i składając wyznanie wiary, wracało na katolicyzm. Do największych sukcesów pracy misyjnej Boboli należy zaliczyć przejście dwóch wsi, Bałandycze i Udrożyn, liczących około osiemdziesięciu domów, na katolicyzm.

Wobec tego, nie wyda się dziwnym lub niezasłużonym tytuł, jakim go jeszcze za życia zaszczycono. Schizmatycy zwali go „duszochwatem”, katolicy „łowcą dusz” i „apostołem Pińszczyzny”. Proporcjonalnie do owoców jego pracy misyjnej i wzięcia, jakim się cieszył wśród ludności katolickiej, wzrastała u zwolenników prawosławia nienawiść do jego osoby i żądza zemsty za liczne nawrócenia na katolicyzm. Nierzadko zdarzało się, że na widok Andrzeja, odwiedzającego chaty wieśniaków katolików, wybiegały na drogę dzieci schizmatyków i obrzucały go obelgami, a nawet błotem.

Według Brzozowskiego, miał Bobola w 1653 roku pracować przez krótki czas w Smoleńsku. Za czasów Brzozowskiego istniało podobno w archiwum prowincji pisemne zlecenie Jana Szyłpy SI z 11 grudnia 1653 roku, w którym tenże, ustępując z urzędu rektora, informował swego następcę Jana Czyżewskiego o stanie zdrowia Andrzeja i o potrzebnych mu lekarstwach. Powołując się na nieznany również obecnie rękopis rektora kolegium połockiego, Stanisława Przygockiego, opowiada Brzozowski o pobycie Andrzeja w Połocku, skąd po zajęciu miasta przez Moskali, pod wodzą Szeremeta, miał on wraz z innymi udać się pieszo do Wilna, a później do Pińska. Wiadomości te posiadają pewną dozę prawdopodobieństwa z tym wyjątkiem, że częściowa emigracja jezuitów z Połocka miała miejsce nie w 1654, ale w 1653 roku. Wobec tego pobyt Boboli w Połocku przypadałby na rok 1653.

W lipcu 1655 roku brał Bobola udział w kongregacji prowincji w Warszawie, skąd wyjechał do Wilna, ponownie przeznaczony do pracy w kościele Świętego Kazimierza. Niedługo po jego przybyciu nastały dla Wilna bardzo ciężkie czasy. Moskale, którzy wystąpili przeciw Polsce pod pozorem wsparcia Chmielnickiego, uważali je za bardzo ważny punkt strategiczny i skierowali na Wilno swe oddziały. Tymczasem miasto zdradzone przez Janusza Radziwiłła, pozbawione odpowiednich fortyfikacji i załogi, zdane było wyłącznie na własne, słabe zresztą siły, które zaraz podczas pierwszego szturmu moskiewskiego, dnia 8 sierpnia 1655 roku uległy przewadze.

Nieprzyjaciel opanował miasto i rozpoczął swe rządy od rzezi i grabieży. Zołtareńko, dowódca oddziałów, które pierwsze wdarły się do miasta, w raporcie swym doniósł carowi: „Gorod Wilniu wziali i mnogo neprijatelej W. C. W. na miestie poległo”. O rozmiarach rzezi przekonał się car Aleksy naocznie, kiedy nazajutrz po zdobyciu Wilna urządził doń wjazd triumfalny. Widok licznych trupów, zaścielających ulice i place, musiał silne wywrzeć wrażenie na Aleksym, skoro jeszcze przed wyjściem z triumfalnej karety wydał rozkaz usunięcia ich i pogrzebania. Załatwiono to szybko, zwłoki powrzucano do piwnic domów prywatnych i kościelnych. Jeszcze kilka dni miasto było widownią rabunkowej gospodarki zdziczałego żołdactwa. W poszukiwaniu broni i amunicji przetrząsano składy kupieckie, rewidowano domy, klasztory i kościoły. Miary nieszczęść dopełnił pożar, szalejący przez siedemnaście dni.

Wielu mieszkańców szukało ocalenia w ucieczce, rozproszeniu ulegli też jezuici wileńscy. Najpierw przeniesiono w spokojniejsze okolice nowicjat i kolegium akademickie, na koniec i członkowie domu profesów, z rozkazu prowincjała, rozjechali się po świecie, a na straży kościoła Świętego Kazimierza pozostało dwóch księży. Wyjechał też do Pińska Andrzej Bobola, gdzie jako „wygnaniec z domu profesów” przebywał aż do śmierci. W podobnym charakterze korzystali z gościnności kolegium pińskiego księża Szymon Maffon, Rafał Kłosowski i inni.

 Jego sylwetka duchowa

Bobola liczył już sześćdziesiąty czwarty rok życia, a czterdziesty czwarty pobytu w zakonie. Pracował dotychczas na wielu placówkach, z wieloma ludźmi się stykał. Wiadomości o jego pracy na zewnątrz podaliśmy wyżej, obecnie wypada pokusić się o odtworzenie i scharakteryzowanie jego rozwoju duchowego. Nieliczne i zwięzłe, ale dość bogate w treść sądy współczesnych pozwalają naszkicować tę najciekawszą, bez wątpienia, stronę jego życia.

Prepozyt domu profesów w Wilnie Andrzej Nowacki określił w 1628 roku jego temperament jako wybitnie choleryczny i skłonny do silnych wybuchów. Charakterystykę tę podtrzymał częściowo w 1633 roku Mikołaj Łęczycki, który stwierdził też domieszkę temperamentu sangwinicznego. Sangwinikiem nazwał Andrzeja rektor kolegium łomżyńskiego w roku 1639. Chcąc sprawdzić te charakterystyki, podane w terminach wprowadzonych przez Galenusa i stwierdzić stopień ich wierności, należy zbadać objawy temperamentów, przypisywanych Boboli. Podniety zewnętrzne działają na sangwinika bardzo silnie i żywo, reaguje on jednak na ogół słabo. Sangwinik to człowiek, który lubi zawsze być wesoły. Wszystko w nim tchnie życiem i ruchliwością, ożywionej mowie towarzyszy zawsze gestykulacja. Samym pojawieniem się w jakimś towarzystwie i naturalną swą wesołością ożywia je i wprawia w dobry humor. Stąd wszędzie mile widziany, nie zna wrogów, wszyscy mu przyjaciółmi. Wszystko żywo go interesuje, zawsze czynne organy zmysłowe przysparzają mu mnóstwo spostrzeżeń i wiadomości, które wypierają się wzajemnie i nie pozwalają żadnej z nich zapuścić trwałych korzeni. Zawsze czynna wyobraźnia sprawia, iż nie może on skupić uwagi na jednym przedmiocie, ale przenosi ją z tematu na temat, podobnie jak motyl zmieniający ustawicznie kwiaty, na których na chwilę usiądzie. Liczne skojarzenia, poddawane ustawicznie przez wybujałą fantazję, powodują przeskoki z zagadnienia na zagadnienie, bez względu na zasady logiki. Z natury jest sangwinik materiałem raczej na poetę niż na uczonego. Zdolny zazwyczaj i utalentowany w wielu kierunkach, uczy się wielu rzeczy, zdobywa wiele wiadomości encyklopedycznych, zna się z czasem na wszystkim, ale na niczym gruntownie. Z zamiłowaniem zwraca się do tych tylko przedmiotów, które nie wymagają większego wysiłku umysłowego i raczej rozbudzają fantazję, niż rozwijają rozum. Prawda, piękno i dobro łatwy mają doń przystęp, trwałego wpływu jednak na niego nie wywierają. Pozbawiony samolubstwa, zawsze gotów do usług, głęboko odczuwa i współczuje z cierpieniem, ale tylko przez krótki czas. Obiecuje wiele, nawet zbyt wiele, wskutek czego obietnic prawie zupełnie nie dotrzymuje. W opowiadaniu przesadza, w uczuciach zmienny, w pragnieniach goni za przyjemnościami. Krótko mówiąc, lekkomyślność, próżność, rozproszenie, żądza rozrywek i użycia, swawola, płytkość, uczuciowość, towarzyskość, ofiarność, uległość i wesołość, to wady i zalety temperamentu sangwinicznego. Zdradza go już wygląd zewnętrzny: delikatna i smukła budowa ciała, lekki chód, kwitnąca cera, otwarte, wesołe i ruchliwe spojrzenie, a przede wszystkim pobudliwość systemu nerwowego.

Choleryk reaguje silnie i śmiało na zewnętrzne podniety. Jest to człowiek zapalny, odważny i zdecydowany na wszystko. Odznacza się żądzą władzy i poczuciem swej wyższości nad otoczeniem. W rozmowie zwięzły, ale treściwy, ton mowy rozkazujący. Odważny aż do zuchwalstwa, ze wzrostem trudności przybiera na odwadze. Radość sprawia mu to wszystko, co wymaga śmiałości, zdecydowania na ostateczność i energii. Życie spokojne, ciche, w osamotnieniu sprawia mu nieznośną przykrość. W towarzystwie innych ludzi obejmuje przewodnictwo. Chętnie spieszy z pomocą i obroną słabszym, zwalcza jednak silniejszych lub równych. Skłonny do gwałtownych wybuchów gniewu, w uporze posuwa się do niemożliwości. Prawdomówny i otwarty w postępowaniu, uporczywie broni swych nawet złych czynów. W trosce o swą niezależność, nie znosi władzy, marzy o wybiciu się ponad innych przez głośne i błyszczące czyny. Spostrzeżenia, zdobyte działaniem władz zmysłowych, nie są zbyt liczne, odznaczają się jednak trwałością. Wyobraźnia działa w granicach normalnych, uczucia stosunkowo nieliczne występują szybko i gwałtownie na zewnątrz. Umysł bystry i gruntowny. Choleryk pracuje gruntownie i bada zagadnienia w głąb. Namiętności, głównie pycha, żądza zaszczytów, gniewliwość i mściwość są bardzo silne. Szybko się decyduje i decyzję wprowadza w czyn, wkładając weń całą energię i siłę swej woli. Słowem, choleryka cechuje upór, pycha, zarozumiałość, przekonanie o własnej nieomylności, żądza czci, duch niezależności, mściwość, surowość i zuchwalstwo z jednej strony, z drugiej zaś strony szczerość i otwartość, wielkoduszność, wspaniałomyślność, bystrość umysłu i siła woli. Temperament choleryczny to materiał na człowieka wybitnego i wielkiego, na bohatera kutego w spiżu lub na zdecydowanego na wszystko zbrodniarza, na organizatora lub rewolucjonistę, na Szawła lub Pawła. Wskazuje na niego zwarta, muskularna budowa ciała, ostre rysy twarzy, wzrok pałający, ciężki, energiczny chód.

Za punkt wyjścia do określenia temperamentu Andrzeja Boboli i przedstawienia jego późniejszej ewolucji bierzemy rok 1628. Relacja Nowackiego z tego roku i bardzo obszerna opinia Frisiusa o Andrzeju z czasów trzeciej probacji (1623), zawierają pewne szczegóły, pozwalające zarysować jego charakterystykę w tym czasie. Frisius stwierdził, że do ciężkich prób zabrał się Andrzej bez ociągania się i z zapałem, w którym trwał zdecydowanie aż do ich ukończenia, zapominając o własnych wygodach i drodze mniejszego oporu. Odznaczał się szczerością i otwartością w postępowaniu. Nad zdobyciem cnoty posłuszeństwa i pokory pracował z pewnym dodatnim skutkiem, widać stąd, że w tym względzie musiały istnieć jakieś braki. Wskazał na nie minister kolegium Rudziński, zarzucając mu brak uległości wobec przełożonych, ujawniony wyraźnym niezadowoleniem z przeznaczenia go na 1624 roku do Nieświeża. Skłonność do wybuchów niecierpliwości, uporczywe obstawanie przy własnym zdaniu i dość wysoki stopień zmysłowości, to zdaniem Frisiusa zasadnicze, ujemne właściwości Andrzeja, dla których pięć lat później uznaje go Nowacki za czasowo niezdatnego do zajęć nauczycielskich i obowiązków przełożonego. Z tym wszystkim rektor kolegium nieświeskiego, Alandus, uważa Andrzeja za jednego z najlepszych członków trzeciej probacji. Zdaniem Frisiusa i Nowackiego odznaczał się on bystrym i głębokim umysłem, trzeźwym sądem, dobrym wykształceniem, talentem krasomówczym i umiejętnością oddziaływania na ludzi, u których zyskiwał sobie sympatię.

Szczęściem dla społeczności ludzkiej, typy o czystym temperamencie należą do znikomej mniejszości, podczas gdy temperamenty mieszane stanowią przytłaczającą większość. Przytoczone wyżej właściwości Andrzeja wskazują na słuszność charakterystyki jego, zanotowanej przez Łęczyckiego, który określił go jako typ choleryczny z domieszką sangwinicznego. Za objawy typu sangwinicznego należy uznać zmysłowość, talent krasomówczy i zalety jednające mu umysły i serca ludzi, z którymi miał do czynienia. Upór, skłonność do gwałtownych wybuchów niecierpliwości, trudności w pokorze i posłuszeństwie, bystrość umysłu, trzeźwość sądu, tężyzna woli, gruntowność w pracy i otwartość w postępowaniu, to cechy wskazujące na temperament choleryczny. O ile Andrzej sam nie zdawał sobie ze stanu swego usposobienia sprawy, to dopomogli mu w tym względzie przełożeni przed profesją w 1630 roku, jak o tym była mowa w odnośnym rozdziale. W przeglądzie własnych wad i zalet znalazł równocześnie program pracy nad sobą na przyszłość. Usunięcie wad i pełne wykształcenie zalet to kierunki tej pracy, wiodące wprost do doskonałości.

Zadanie to nie należało do łatwych, krzyż, jaki Bogu spodobało się włożyć na barki Andrzeja, nie był lekki. Z właściwym sobie hartem i energią podjął go Andrzej i poniósł aż do chwili, kiedy Bóg odwołał go do siebie po nagrodę. Stwierdził to wyraźnie jezuita, Adam Delamars: „W zakonie Opatrzność Boża prowadziła go drogą krzyża, na której zajaśniała szczególnie jego cierpliwość i poddanie się woli Boga”. Na dodatnie wyniki tej zaciętej walki z sobą wskazują późniejsze opinie przełożonych. Zanikają w nich wytykane dawniej Andrzejowi błędy, zajęcia, do których przedtem uważano go, przynajmniej czasowo, za niezdatnego, pełni on z widocznym zadowoleniem swej władzy zakonnej. W latach 1630–1633 z pożytkiem i uznaniem rządzi rezydencją w Bobrujsku, przez dziewięć lat kieruje szkołami w Płocku, Łomży i Pińsku. W 1639 roku wysunięto jego kandydaturę na przełożonego. Otoczenie, wśród którego pracował, darzyło go pełnym zaufaniem i miłością, sympatia i wzięcie u szlachty i ludu prostego wzrastały z dnia na dzień.

Liczne opinie o Andrzeju, odnoszące się do ostatnich miesięcy jego pobytu w Pińsku, pozwalają ustalić wyniki jego pracy nad wyrobieniem swego charakteru. Zauważono w nim wysoki stopień umartwienia namiętności i zmysłów, wstrzemięźliwość w używaniu pokarmu i napoju, objawiającą się zwłaszcza podczas wypraw misyjnych, na których, mimo wysiłku fizycznego, zadowalał się nieraz samym chlebem i wodą. Odznaczał się wówczas głęboką pokorą, cierpliwością, panowaniem nad sobą i posłuszeństwem. Z powagą zakonną łączył skromność, łagodność i przystępność. Miłe i przyjazne usposobienie jego występowało w pracach apostolskich i w prywatnych rozmowach, dzięki czemu uwagi jego i napomnienia chętnie przyjmowano i poszukiwano sposobności porozmawiania z nim. W tym tkwił sekret jego powodzenia, miłości i wzięcia, jakim się cieszył zwłaszcza u szlachty. Prawdziwa pobożność kapłańska, zaznaczająca się przede wszystkim w czci, jaką oddawał Chrystusowi w Najświętszym Sakramencie ołtarza, połączona z wymienionymi cnotami, spotykała się z wielkim uznaniem u ludzi garnących się do niego i zwących go „człowiekiem pobożnym”, „świętym” itp.

Jeśli się porówna tę charakterystykę Andrzeja z opinią, jaką się cieszył w 1628 roku, to uderza ogromny postęp jego na drodze doskonałości, będący owocem zdecydowanej, wytężonej i trwałej pracy nad sobą. Zalety swe wydoskonalił, wady i ujemne właściwości temperamentu opanował do tego stopnia, że zamiast utrudniać, ułatwiły mu one rozwój duchowy w kierunku doskonałości. Opatrzność Boża, powołując człowieka do spełnienia jakiegoś zadania, obdarza go prawie zawsze właściwościami naturalnymi, które usposabiają go do spełnienia swej misji. Współpracując z łaską Boga i wyrabiając otrzymane z natury skłonności, człowiek przygotowuje się do osiągnięcia celu, jaki mu Bóg, jako jego zadanie życiowe, do spełnienia wyznaczył. Łaska buduje na naturze. W świetle tych myśli i omówionych powyżej właściwości naturalnych Andrzeja, zrozumiałym się staje jego powołanie. Choleryk z natury, który z właściwą swemu temperamentowi zaciętością przez kilkadziesiąt lat wytrwale i zwycięsko walczył z trudnymi do opanowania wadami, to najlepszy materiał na bohatera gotowego do największych nawet ofiar, do zniesienia najboleśniejszych cierpień. Męczeństwo Andrzeja to nic więcej jak purpurowy kwiat róży zakwitającej na długo pielęgnowanym i bezwzględnie obcinanym krzewie, to ukoronowanie całego życia, w którym natura uszlachetniona i udoskonalona całkowicie dojrzała do współpracy z łaską nad spełnieniem szczytnego zadania.

Kazimierz Tokarzewski i jezuita Jan Łukaszewicz, którzy znali osobiście Bobolę, przekazali nam pewne szczegóły, dzięki którym można odtworzyć jego wygląd zewnętrzny. Andrzej był średniego wzrostu, o zwartej, muskularnej i silnej budowie ciała. Twarz miał okrągłą, pełną, policzki okraszone rumieńcem, przez jasną, przyprószoną siwizną fryzurę z lekka przeświecała łysina. Powagi dodawała twarzy siwiejąca, nisko strzyżona broda.

Ks. Jan Poplatek SI

Powyższy tekst jest dodatkiem do książki ks. Jana Poplatka SI Św. Andrzej Bobola. Łowca dusz.