Św. Andrzej Bobola. Łowca dusz. Rozdział jedenasty

Uwolnienie księcia Wiśniowieckiego w 1710 roku

Po rozbiciu narodu na stronników Augusta II i Leszczyńskiego Sapiehowie ogłosili się po stronie Leszczyńskiego i popierającego go króla Szwecji, Karola XII, ich zaś przeciwnicy, z księciem Michałem Serwacym Wiśniowieckim na czele, trwali wiernie przy Auguście II. W nagrodę za to otrzymał ks. Wiśniowiecki, po śmierci Józefa Bogusława Słuszki, godność hetmana polnego litewskiego, a dnia 17 stycznia 1702 roku kasztelanię wileńską. W tym charakterze występował w 1703 roku w Lublinie jako marszałek izby poselskiej. Nie na tym koniec jego kariery. „Po zdrajcy Kazimierzu Sapieże” został mianowany przez Augusta II (27 listopada 1703 roku) hetmanem wielkim litewskim, a w maju lub czerwcu 1706 roku wojewodą wileńskim. Kariera ta była jednak krótkotrwałą. Karol XII, chcąc zupełnie pognębić Augusta II, wkroczył do Saksonii, zajął ją bez trudności i nie ustąpił z niej, aż August w pokoju zawartym w październiku 1706 roku w Alt Ranstadt zrzekł się korony polskiej na korzyść Leszczyńskiego. Wiśniowiecki był jedną z najbardziej czynnych jednostek w obozie Augusta II i walczył mężnie, choć ze zmienny szczęściem, przeciw Szwedom i Leszczyńskiemu. Kiedy po abdykacji Augusta II Leszczyński ogłosił amnestię, przystąpił Wiśniowiecki w 1707 roku do jego stronnictwa, przy czym pogodził się z Sapiehami, kosztem zrzeczenia się buławy wielkiej i godności wojewody wileńskiego. Siłą rzeczy musiał on teraz zwrócić oręż przeciw swym dawnym towarzyszom broni, wojskom rosyjskim Piotra Wielkiego. Powróciwszy od króla Stanisława z Malborka, osiadł on z końcem 1708 roku w Albrychtowie pod Pińskiem.

Wnet jednak zemściła się na księciu zmiana orientacji politycznej. Piotr Wielki, występujący w obronie Augusta Saskiego, zadał Karolowi XII pod Połtawą (8 lipca 1709 roku) stanowczą klęskę. Wskutek tego sprawa Leszczyńskiego, opartego głównie o potęgę szwedzką, upadła, August II wrócił do Polski, a wojna rozgorzała na nowo. Wiśniowiecki pośpieszył znów do obozu, ale już dnia 8 września 1709 roku dostał się w Skomorochach pod Sokalem do niewoli rosyjskiej. Los księcia podzielił jego kapelan nadworny, jezuita Andrzej Narewicz, unicki biskup łucko-włodzimierski Djonizy Dymitr Zabokrzycki, późniejszy biskup smoleński Bogusław Gosiewski, pułkownik Pilchowski i kilku dworzan. Przez Połonne i Kijów przewieźli Rosjanie więźniów do Moskwy, a wreszcie 19 grudnia 1709 roku osadzili ich w Głuchowie, twierdzy kozackiej nad Dnieprem. Na miejscu rozdzielono więźniów, Wiśniowiecki z niektórymi dworzanami i pułkownikiem Pilchowskim otrzymał stosunkowo wygodną kwaterę. Komendę nad dobrze obwarowaną twierdzą sprawował Izmael, a strzegły jej gęsto rozstawione straże i konne patrole, krążące ustawicznie wkoło. O wydostaniu się z niej trudno było myśleć, pobyt zaś w niewoli rosyjskiej groził utratą życia, a przynajmniej zdrowia z powodu niedostatków, jakich więźniowie doznawali. W skrajnej nędzy zmarł w Rosji wywieziony w 1707 roku przez generała Ronnego arcybiskup lwowski Konstanty Zieliński, podobnie marnie skończył w 1714 roku wywieziony współcześnie z Wiśniowieckim za przyjęcie unii biskup Zabokrzycki oraz zesłany na Sybir generał artylerii Wielkiego Księstwa Litewskiego Kazimierz Krzysztof Bończa-Siennicki.

Nic zatem dziwnego, że Katarzyna z Dolskich Wiśniowiecka niepokoiła się i martwiła na myśl o grożących jej mężowi niebezpieczeństwach. Współczująca z nią szlachta województwa wołyńskiego wysłała do króla Augusta II, bawiącego w Gdańsku, posłów w osobie Karola Ważyckiego i Wojciecha Nencha z prośbą, by król zechciał swą powagą interweniować u cara w sprawie uwolnienia księcia. August, pomny licznych zasług, jakie dla niego położył Wiśniowiecki, polecił swemu nadzwyczajnemu posłowi hrabiemu Fikstonowi, doprowadzić tę sprawę do skutku. Przywiózł on jednak odpowiedź odmowną, Piotr Wielki obiecał wypuścić księcia na wolność dopiero po zawarciu pokoju powszechnego, godził się jednak na dowożenie mu przesyłek od księżnej przez specjalnego posłańca. Księżna widząc, że na drodze dyplomatycznej nie uzyska zwolnienia męża, postanowiła uciec się do wstawiennictwa Boboli, o którym już wiele słyszała. Poczęła zatem najpierw nalegać na jezuitów pińskich, by ciało Męczennika przenieśli z krypty na bardziej dostępne i zaszczytne miejsce, obiecując przyozdobić je odpowiednio, oraz w celu uproszenia ocalenia męża złożyć jako wotum jedwabne okrycie na trumnę i własnoręcznie uszyty ornat na ciało. Gdy nie chciano zadośćuczynić jej prośbom, skorzystała z przyjazdu do Pińska prowincjała Krzysztofa Łosiewskiego i 23 sierpnia 1710 roku przedstawiła mu ponownie swe gorące pragnienia. Zwyciężony jej prośbami, po naradzie ze swymi doradcami, polecił Łosiewski przenieść trumnę Boboli i umieścić ją w przyległym do kościoła składzie na rzeczy kościelne. W ten sposób 14 września spoczęła trumna na nowym miejscu. Księżna, wysłuchawszy Mszy świętej w kościele, spieszyła odtąd codziennie do trumny Męczennika i u stóp jej spędzała długie chwile na modlitwie. W domu zaś całymi godzinami pracowała nad wykończeniem tkanin i ornatu; gdy pokojówka Anna Rotaszewiczowa zwracała jej uwagę, by miała wzgląd na zdrowie, odpowiadała, że zależy jej na szybkim złożeniu wotum na grobie Boboli, gdyż jest przekonana, że za jego wstawiennictwem natychmiast po spełnieniu ślubu Bóg uwolni jej męża z niewoli. Dnia 10 grudnia przysłała księżna tkaniny dla ozdobienia salki, w której spoczywało ciało, a 13 grudnia ukończyła pracę nad srebrnym krzyżem, przeznaczonym na wieko trumny, i bogatym, haftowanym ornatem. Obawiając się odnieść go do kolegium w dzień z powodu przybyłych do Pińska na sesję trybunału wielu przeciwników swego męża, posłała swe wotum wieczorem przez Annę Brzoszczankę i ochmistrzynię dworu Mariannę Pancerzyńską, z prośbą o natychmiastowe złożenie go na grobie Męczennika. Sama pogrążyła się w gorącej modlitwie. Około godziny ósmej wieczorem ks. Mikołaj Czarzasty i Sebastian Rybałtowski spełnili życzenie księżnej i nie zawiodła się ona w swej ufności. W tym samym bowiem czasie, to jest w sobotę 13 grudnia 1710 roku, około godziny ósmej wieczorem książę szczęśliwie wymknął się z więzienia, z którego ucieczka uchodziła za niemożliwą. By to zrozumieć, należy zapoznać się z okolicznościami, w jakich ucieczka nastąpiła.

Książę po kilku miesiącach niewoli doszedł do przekonania, że jedynym środkiem do odzyskania wolności może być tylko ucieczka. Ze względu na warowność twierdzy, gęsty kordon straży, oddalenie od kraju ojczystego, rojącego się zresztą od jego przeciwników, gotowych każdej chwili wystąpić przeciw niemu, a nawet oddać go z powrotem w ręce Rosjan, przedsięwzięcie to było niebezpieczne i związane z ogromnymi trudnościami. Kilkakrotne zamiary wydostania się na swobodę rozbiły się o trudne do przezwyciężenia przeszkody. Wówczas Wiśniowiecki obmyślił plan, który wsparty pomocą Męczennika ułatwił mu uwolnienie. Za zgodą cara posiadał dworzanin księcia, Stanisław Brodowski, paszport na wolny wjazd i wyjazd z Polski do Rosji z pieniędzmi i przesyłkami księżnej dla męża. Odbywał on tę podróż z kilkoma towarzyszami. Gdy jednego razu przybył do Głuchowa, polecił mu książę, by na przyszły raz przyprowadził ze sobą kilka luźnych koni i po ukryciu ich w lesie niedaleko Głuchowa, zawiadomił go o tym. Brodowski spełnił polecenie i 13 grudnia 1710 roku zawiadomił księcia o wykonaniu rozkazu. Gdy zapadły ciemności, kazał Wiśniowiecki Brodowskiemu spuścić się z okna swej kwatery, starać się przedostać przez linię straży i udać się do koni, czekających na polanie leśnej pod opieką Zajezierskiego. Próba udała się szczęśliwie. Za jakiś czas ponowiono próbę, podobnie jak Brodowski wymknął się z twierdzy pułkownik Ważyński, Książę nabrał otuchy i około godziny ósmej, w towarzystwie pułkowników Budnego i Pilchowskiego spuścił się z okna, przebrnął fosę, przebył szczęśliwie wał i niezauważony ani przez straże, ani przez konne patrole kozackie, znalazł w lesie ocalenie, gdzie dosiadłszy z towarzyszami konia, spiesznie ruszył naprzód, by ujść spodziewanej pogoni. W szybkiej ucieczce zmylili jednak zbiegowie drogę i natknęli się na warownię, zwaną Nowogród, bardzo groźną ze względu na wielką liczbę stojącego w niej wojska. Powodzenie sprzyjało im nadzwyczajnie; udało im się szczęśliwie wyminąć niebezpieczeństwo i przebyć Dniepr pokryty krą. Był to już ostatni moment, bo z powodu kilkudniowych deszczów i odwilży, rzeka całkowicie odtajała i w kilka godzin po ich przejeździe kra ruszyła, uniemożliwiając wszelką przeprawę na drugi brzeg.

Na drugi dzień straż odkryła ucieczkę i zaalarmowała całą załogę Głuchowa. Kozacy wysłani w pogoń powrócili wieczorem z niczym, usprawiedliwiając się tym, że kra płynąca Dnieprem uniemożliwia jego przebycie i każdemu śmiałkowi grozi oczywistą zgubą. Wieść o wydarzeniu rozeszła się po Głuchowie, dotarła nawet do uprowadzonych razem z księciem, kapelana Narewieża i służących księcia, Daniela Owsianego i Teodora Morozyły. Kra spłynęła dopiero 15 grudnia, w tym też dniu nowy oddział Kozaków ruszył wieczorem w pogoń. Zbiegowie byli już jednak daleko. Czekały ich jeszcze ogromne trudności, gdyż nie mieli koni na zmianę i uciekali przez okolice zajęte przez wojsko rosyjskie na zimowe leże. Męczennik opiekował się nimi tak, że cało przybyli w styczniu 1711 roku na Śląsk do Wrocławia, gdzie książę poczuł się wreszcie bezpieczny.

Możnowładcy Wielkiego Księstwa Litewskiego u grobu Męczennika

Tymczasem odbywał swe posiedzenia trybunał piński. Niektórzy jego członkowie, jak kanclerz Wielkiego Księstwa Litewskiego książę Karol Stanisław Radziwiłł, hetman wielki litewski Ludwik Konstanty Pociej i inni odwiedzili dnia 17 grudnia grób Boboli i modlili się przy nim gorąco. Księżna Wiśniowiecka, nie wiedząc jeszcze o szczęśliwej ucieczce męża, wpadła w ciężką chorobę, z której nadspodziewanie szybko wyzdrowiała, dzięki wstawiennictwu Męczennika, którego prosiła o zdrowie. Podobnie żona hetmana Pocieja zawdzięczała Boboli swe wyzdrowienie. W podzięce za zdrowie, złożyła księżna na trumnie swego patrona kosztowny, złoty, zdobny w dziewięć diamentów pierścień i ozdobiła jego biret wianuszkiem pereł, a Pociejowa ofiarowała złoty pierścień, wysadzany piętnastoma diamentami.

Wreszcie 23 grudnia skończyły się długie dni cierpień księżnej. Zjawił się bowiem u niej szlachcic Kulczycki, wysłany przez księcia zmierzającego do Wrocławia i zawiadomił ją, że książę jest już na wolności, a życiu jego nic nie zagraża, na dowód czego wręczył jej jakiś znak od księcia. Księżna, otrzymawszy tak niecierpliwie oczekiwaną wiadomość, nie mogła powstrzymać swej radości i rozgłosiła tę wielką łaskę, jakiej za przyczyną Męczennika doznała. Deputaci trybunalscy, którym zbieżność chronologiczna złożenia wotum przez księżnę i ucieczki Wiśniowieckiego kazała uznać w tym dowód interwencji Boboli, poczęli na wyścigi odwiedzać jego grób, zabiegać o potężną jego protekcję i prosić go o łaski. Kwiat magnatów i szlachty, jak kanclerz Radziwiłł, hetman Pociej, biskup żmudzki sufragan wileński Ancuta, kasztelan brzeski Renald Sadowski, starosta miński Zawisza i inni ustawicznie bywali u grobu. Po skończonej kadencji trybunału rozjechali się do swych siedzib, uwożąc z Pińska wiadomości o nadzwyczajnych zdarzeniach i łaskach, dziejących się za wstawiennictwem Boboli, i opowiadając je innym, przyczyniali się do rozszerzenia jego kultu. Odpowiednio do rozrostu kultu mnożyły się cuda i łaski, jakie na czcicieli Męczennika spływały.

Jeszcze podczas sesji trybunału w Pińsku, pisarz grodzki województwa nowogródzkiego, Kazimierz Władysław Kondratowicz, po modlitwie u grobu Boboli uleczony został od bolesnego kamienia w pęcherzu, a pisarz Wielkiego Księstwa Litewskiego kanonik wileński Karol Pancerzyński, dzięki jego wstawiennictwu, szybko powstał z śmiertelnej choroby. Jemu też zawdzięczała starościna żmudzka, księżna Hrehorowa Ogińska pomyślny wyrok trybunału w sprawie, którą powszechnie uważano za straconą. Podkomorzyna pińska Giedroyciowa doniosła 15 stycznia 1711 roku o dwóch wielkich łaskach, jakich od Boboli doznał jej krewny, Antoni Ciechanowicz. Podczaszyna witebska Barbara Krzeczetowska z powodu zabicia kilku żołnierzy rosyjskich przez jej poddanych została pozbawiona posiadłości i osadzona w więzieniu. Kiedy wszelkie kroki podjęte przez ludzi wpływowych w celu jej uwolnienia okazały się bezowocne, Krzeczetowska zwróciła się do Boboli i wraz z wolnością odzyskała swe mienie. Wojewoda podlaski, hetman polny koronny Mateusz Stanisław Rzewuski, który za pośrednictwem Męczennika powrócił do zdrowia z nieuleczalnej choroby, nadesłał 27 lutego 1711 roku do kolegium pińskiego list dziękczynny i ofiarę na ozdobę grobu w sumie trzysta czterdzieści złotych. Podobne ofiary i listy napływały do Pińska z różnych stron. Obok opisanych zdarzeń zaszły w 1711 roku dwa fakty, które walnie zaważyły na rozwoju kultu Męczennika.

Powrót do życia Głuszyńskiej i Grudzińskiej w 1711 roku

Starosta Piotr ze Skrzynna Dunin Głuszyński z powiatu wołkowyskiego zapadł w styczniu 1711 roku na jakąś ciężką chorobę, która powaliła go na łoże. Powracający z trybunału pińskiego rotmistrz Kulesza odwiedził chorego i opowiadaniem o ucieczce Wiśniowieckiego i innych łaskach przypisywanych pośrednictwu Boboli starał się go zachęcić do wezwania jego ratunku. Głuszyński powątpiewał jednak w prawdziwość tych wydarzeń, owszem, w sceptycyzmie swoim tak daleko się posunął, że oświadczył, iż nie uwierzy w potęgę Boboli, dopóki we własnym domu nie zobaczy cudu przez niego zdziałanego. Niedługo potem choroba go opuściła. Dnia 1 lutego żona jego Marcjanna Teresa Hołubówna, wybierając się około godziny szóstej z rana do kościoła, poleciła służącej obudzić dziewięcioletnią córeczkę, Annę. Za chwilę wróciła przerażona służąca z wiadomością, że dziecko nie daje żadnego znaku życia. Zaskoczeni tym rodzice pospieszyli do dziecka, które wieczorem zupełnie zdrowe udało się na spoczynek i zobaczyli je leżące w łóżeczku z oczyma szeroko rozwartymi, nieczułe na krzyki i dotknięcia. Poczęto stosować wszelkie znane wówczas środki w celu obudzenia w niej zamarłego życia. Głuszyńska kłuła ją igłą w palce, ale nawet krew się nie pokazała. Palono siarkę koło jej nosa, rozgrzewano ją kordiałami, złotą łyżeczką podważano zęby i w otwarte z trudem usta, wsypywano proszki lecznicze, których dziecko nie przyjmowało ani ich nie zwracało. Nie pomogła kąpiel w ekstrakcie z ziół, pulsu ani bicia serca nie można było wyczuć, na lusterku przykładanego siłą otwartych ust śladów oddechu nie było. Wobec tego uznano dziecko za martwe, przybrano je odpowiednio, ułożono na stole okrytym czarną materią, zapalono świece i rozpoczęto modlitwy za jego duszę. Wysłany tymczasem po proboszcza mieszkającego w odległości trzech kilometrów służący Jakub Kiersnowski powrócił z wiadomością, że proboszcz wyjechał na jakiś zjazd kapłanów. Wtedy sprowadzono z Iwaszkiewiczów księdza unickiego, by według swego obrządku udzielił Annie rozgrzeszenia i ostatniego namaszczenia. Około godziny czwartej kapłan rozpoczął modły, a zrozpaczeni rodzice, przypomniawszy sobie opowiadania Kuleszy, padli w kapliczce domowej na kolana i w gorącej modlitwie błagali Boga o zmiłowanie. Między innymi prosiła matka: „Boże w Trójcy Świętej Jedyny, jeśli wolą Twoją jest uwielbić sługę Twego jezuitę Andrzeja Bobolę, to zdziałaj cud w naszym domu i przywróć nam zdrową córkę dla zasług sługi Twego, którego ludzie czcią otaczają”. Bóg wysłuchał stroskanych rodziców, gdyż w chwili gdy kapłan począł, według przepisów swego obrządku, czytać nad zmarłą słowa Ewangelii: „Nie zmarła dzieweczka, ale śpi”, Anna poruszyła głową i odżyła. Zdjęta z katafalku, poczęła chodzić, ale wskutek osłabienia musiała jeszcze kilka dni pozostać w łóżku.

Dnia 20 lutego przybyli Głuszyńscy z córką do Pińska, by grobu Boboli podziękować Bogu za wielką łaskę, jakiej za jego przyczyną doznali. Dziwnym zbiegiem okoliczności zamieszkali u Macieja Grudzińskiego, który dwa dni przedtem otrzymał podobną łaskę. Czteroletnia jego córeczka zmarła po trzytygodniowej chorobie. Złożono ją w domu na katafalku, a ojciec polecił wykopać grób i udał się do miasta, by zamówić trumienkę. Pogrążony w głębokim smutku, wstąpił do kościoła jezuitów i w gorącej modlitwie u grobu Męczennika prosił go, by kiedy tyle dobrodziejstw wyświadcza innym ludziom i jego pocieszył, przywracając córce życie. Po półgodzinnej mniej więcej modlitwie wrócił do domu, gdzie ku swej niesłychanej radości dowiedział się, że córeczka ożyła. Obydwie uszczęśliwione rodziny stawiły się u grobu Boboli i podziękowawszy mu za otrzymane łaski, zgłosiły je u rektora kolegium.

Ks. Jan Poplatek SI

Powyższy tekst jest dodatkiem do książki ks. Jana Poplatka SI Św. Andrzej Bobola. Łowca dusz.