Św. Andrzej Bobola. Łowca dusz. Rozdział dziewiąty

Śmierć męczeńska

W maju 1657 roku przystąpił Rakoczy do oblężenia Brześcia nad Bugiem. Część jego armii szturmowała do twierdzy, a po jej zdobyciu zajęła w niej kwatery. Kozacy zaś ukraińscy, pod wodzą Zdanowicza, Zielenieckiego, Popeńki, Lichego, Sulimeńki i Hromyki, łącznie z Kozakami Rakoczego z Wołoszy dowodzonymi przez Ferencza Serpina, zapuszczali głęboko zagony na Wołyń i Polesie. Rozpoczęły się znów orgie rozpasanego barbarzyństwa, w których szczególnie odznaczyły się watahy Antoniego Zielenieckiego i Popeńki, zwane powszechnie od imienia swego wodza „antoninami”. Dopuszczano się gwałtów i okrucieństw na żydach, rabowano dwory szlachty katolickiej i z największą zawziętością mordowano katolików, bez względu na płeć, wiek i przynależność społeczną. Młodziutkiego Jana Łukaszewicza, później kapłana Towarzystwa Jezusowego, schowali rodzice na wsi, w domu przychylnej im rodziny schizmatyckiej, a sami kryli się po lasach. Kwaterujący we wsi Kozacy łatwo przekonali się, że Łukaszewicz jest katolikiem i groźbami a nawet rózgami usiłowali skłonić chłopca do odstępstwa od wiary. Schwytaną jego matkę dręczyli również i ciągnęli do chrztu z ręki popa. Na oczach księcia Czartoryskiego zhańbili jego żonę i zabili wraz z dziećmi, po czym jego samego przecięli piłą. Przerażeni ludzie kryli się po lasach, inni, by się nie zdradzić, strzygli głowy według mody kozackiej, zostawiając jedynie kosmyk włosów, tzw. osełedec. Że podwładnym Chmielnickiego rzeczywiście chodziło o wytępienie unii i jej obrońców świadczy fakt, że szlachta pińska doprowadzona do ostatecznej ruiny wysłała do Chmielnickiego swych delegatów w osobach marszałka Łukasza Jelskiego i stolnika Adama Spytka Brzeskiego, którzy w imieniu powiatu poddali się całkowicie pod jego władzę i 20 czerwca 1657 roku złożyli przysięgę, w której orzekli, że: „Wiary zaś tak prawosławnej greckiej, jako i rzymskiej katolickiej… my i potomkowie nasi bronić będziemy. Unię i insze obce wiary wykorzeniać powinniśmy jednostajnie ze wszystką bracią, nie żądając w powiecie naszym takowym dusz chrześcijańskich zarazom miejsca i przynęty”. Chmielnicki ugłaskany tym aktem wystawił 28 czerwca 1657 roku dokument: „pod sumieniem ubezpieczając, iż odtąd z nimi ani sami przez się nieprzyjacielsko obchodzić się, ani nasyłać na ich majętności wojska osobliwego prócz osobnych załóg bezpieczeństwu służących, ani kogo obcego na ich zgubę, tak sami przez się, jako i przez namówione osoby, poduszczać będziemy… W rzymskiej zaś wierze, z którą do nas przystępują, w obrzędach im najmniej nie przeszkadzać z potomkami naszymi i wszystkim wojskiem zaporoskim nie będziemy, ani żadnego z nich do prawosławnej greckiej gwałtem przymuszać… Obce jednak sekty i unią, jako wiele złego podniety, wykorzeniać obopólnie stanowimy”. Po tyloletnim, obfitym krwi rozlewie obrządek łaciński uzyskał łaskawe, papierowe zatwierdzenie, dla unii prawo łaski u buntownika nie istniało. Przedtem jednak wiele się jeszcze krwi wyznawców łacińskiego obrządku polało, między innymi ofiarę ze swego życia miał jeszcze złożyć ks. Andrzej Bobola.

W pierwszej połowie maja 1657 roku poczęły na Polesiu grasować oddziały Zdanowicza rozbite na luźne watahy. Pińsk zajął z dwoma tysiącami Kozaków Jan Lichyj. Schizmatycka szlachta i lud wiejski począł się z nim natychmiast łączyć, unici zaś i Polacy, tak świeccy, jak duchowni, szukali w lasach ocalenia przed grożącymi napadami. Dla tych samych, prawdopodobnie, powodów najbardziej z jezuitów pińskich zagrożeni, księża Szymon Maffon i Bobola, opuścili Pińsk i udali się na zachód, by w spokojniejszej okolicy przeczekać dni grozy. Maffon udał się do Horodca, gdzie pracował w miejscowym kościele parafialnym. Dnia 15 maja, z rana napadł niespodzianie na plebanię oddział „antoninów” pod wodzą Zielenieckiego i Popeńki, zdążający od Brześcia w kierunku na Pińsk, i pojmał Maffona. Odartego z odzienia, przybili gwoźdźmi do ławy, głowę okręcili mu powrozami i tak je zaciskali, iż oczy ofierze na wierzch wychodziły, z piersi i pleców zdarli skórę, żywe ciało polewali ukropem, w końcu dobili go, przecinając mu szyję. Dokonawszy tej barbarzyńskiej zbrodni, podążyli do Janowa Poleskiego, gdzie okrucieństwo, w którym Kozacy ukraińscy współzawodniczyli z towarzyszącymi im Kozakami Rakoczego, dosięgało już granic obłędu i szału. Przybywszy niespodzianie do Janowa po południu 16 maja, urządzili taką rzeź żydów i katolików, że nawet schizmatycka ludność popadła w trwogę, którą jednak Kozacy wnet rozwiali, rozgłaszając, że nie mają się schizmatycy czego obawiać, bo rządy i władza przeszła teraz w ręce kozackie, wpierw jednak wytną oni w pień wszystkich katolików. Wobec tego oświadczenia, ludność prawosławna stanęła po stronie Kozaków i pomagała im w tępieniu katolików.

Bobola ukrywał się w tym czasie w Peredyle, na dworze dzierżawcy wsi Mobilna, Przychockiego. Schizmatycy janowscy wskazali Kozakom na niego, jako na wielkiego szkodnika, który spowodował liczne odstępstwa od prawosławia i podburzali ich przeciw niemu. Wtedy dowódca watahy wysłał oddział Kozaków z rozkazem ujęcia Boboli i dostawienia go do Janowa. Możliwe, że wieści o gwałtach w Janowie doszły już do Peredyla i wskutek nich Bobola wsiadł na wóz, by się schronić gdzie indziej. W każdym razie pewne jest, że Kozacy dopadli go jeszcze w Peredyle, jadącego wozem. Woźnica Jan Domanowski rzucił lejce i zbiegł do lasu, Andrzej zaś pozostał na miejscu i polecając się Bogu, oddał się w ich ręce.

Było już po południu. Kozacy powierzyli swe konie Jakubowi Czetwerynce i zaczęli natychmiast „nawracać” Andrzeja na wiarę prawosławną. Namowy i groźby nie odniosły skutku, wobec tego obnażyli go, przywiązali do płotu i skatowali nahajkami, po czym odwiązanego bili po twarzy, na skutek czego Andrzej postradał kilka zębów. Następnie związali mu ręce, umieścili go między dwoma końmi, do których go przytroczyli i ruszyli do Janowa. Kiedy w ciągu czterokilometrowego marszu Bobola opadał z sił, popędzali go nahajkami i lancami, po których pozostały dwie głębokie rany w lewym ramieniu od strony łopatki, prócz tego jedno cięcie, prawdopodobnie od szabli, na lewym ramieniu.

Odarty z odzienia, pokryty sińcami i krwawiącymi ranami odbył Andrzej swój wjazd triumfalny do Janowa, gdzie eskorta oddała go niezwłocznie w ręce starszyzny. Tu przyjęto go podobno szyderstwami i okrzykami: „To ten Polak, ksiądz rzymskiej wiary, który od naszej wiary odciąga i na swoją polską nawraca!”. Jeden z Kozaków dobył szabli i wymierzył cięcie w głowę Boboli, ten jednak, wskutek naturalnego odruchu, uchylił się i zasłonił ręką, tak że częściowo udaremnił śmiertelne cięcie, ale za to poniósł bolesną ranę w pierwsze trzy palce prawej ręki. Równocześnie sprowadzono unickiego proboszcza janowskiego, Jana Zaleskiego i uwiązano go do płotu, by go później poddać torturom. Jakiś litościwy wieśniak, korzystając z tego, że Kozacy zajęci byli męczeniem Boboli, przeciął więzy i ułatwił Zaleskiemu ucieczkę. Przygotowane przez Kozaków krwawe widowisko ściągnęło liczny tłum ciekawego pospólstwa, wśród którego znajdowali się obok Czetwerynki: Joachim Jakusz, Chwedko, Jan Skubieda, Paweł Hurynowicz, Stanisław Wojtkiewicz, Dryk i Utnik. Tymczasem Kozacy bezzwłocznie zajęli się Bobolą. Kolejności katuszy mu zadanych, wobec chaotycznych zeznań świadków w procesach apostolskich, ustalić niepodobna, zastosowanie ich oraz rodzaj nie ulega jednak żadnej wątpliwości.

Na rynku janowskim, w pobliżu drogi wiodącej do Ohowa, stała szopa Grzegorza Hołowejczyka, służąca za rzeźnię i jatkę. Wprowadzono tam Bobolę, rzucono go na stół rzeźnicki i uwiwszy wieniec z młodych gałęzi dębowych, ściskano mu głowę.

Następnie, wzywając go do porzucenia wiary katolickiej, przypiekano mu ciało ogniem. Stałość Andrzeja doprowadzała ich do coraz większego okrucieństwa. „Tymi rękami Mszę odprawiasz, my cię lepiej urządzimy”, mieli wołać do niego i wbijali mu drzazgi pod paznokcie. „Tymi rękami przewracasz kartki ksiąg w kościele, my ci skórę odwrócimy; ubierasz się w ornat, my cię lepiej ozdobimy; masz za małą tonsurę na głowie, my ci wytniemy większą”, wołali podobno w dalszym ciągu, zdzierając nożami skórę z rąk, piersi i głowy, odcinając wskazujący palec lewej ręki, końce obydwu pierwszych palców i wycinając skórę z dłoni. Łaska, jakiej Bóg udziela swym wybranym męczennikom, krzepiła Bobolę i dodawała mu wprost nadludzkich sił fizycznych i moralnych, dzięki czemu, poddając się woli Boga, wśród jęków wzywał świętych imion Króla i Królowej Męczenników, Jezusa i Maryi, a w odpowiedzi na szyderstwa i bluźnierstwa swych katów wzywał ich do opamiętania. Ci prowadzili swe ohydne dzieło w dalszym ciągu. Wykłuli mu prawe oko, przewrócili go na drugą stronę, zdzierali mu skórę z pleców i świeże rany posypywali plewami z orkiszu, odcięli mu nos i wargi, przez otwór wycięty w karku wydobyli język i odcięli u nasady, wreszcie powiesili go u sufitu za nogi, głową w dół i naśmiewali się z ciała, rzucającego się w konwulsjach i skurczach nerwowych: „Patrzcie, jak Lach tańczy!”. Dwugodzinne katusze dobiegały już końca. Odcięty ze sznura, padł Bobola na ziemię i odziany w najcenniejszy ornat, bo utworzony z purpury krwi własnej, wznosił swe okaleczone ręce ku niebu, składając u tronu Boga ofiarę z życia i krwi własnej. Tak kończył swą pielgrzymkę ziemską apostoł miłości i jedności, który prawie całe swe życie oddał na służbę Bogu i dobru dusz i nie zawahał się nawet przed złożeniem ofiary ze swego życia, tego dowodu najwyższego stopnia miłości Boga i bliźniego. Dwukrotne cięcie szablą w szyję było ukoronowaniem tragedii janowskiej, której ofiarą padł 16 maja 1657 roku Andrzej Bobola.

Pogrzeb i echa męczeństwa

Tymczasem oddział wojska polskiego pod wodzą regimentarza Naruszewicza począł się zbliżać do Janowa, by grasujące tam oddziały kozackie rozpędzić i oczyścić z nich okolicę. Na wieść o tym Kozacy w popłochu, pośpiesznie wycofali się z Janowa. Po ich odejściu, ludzie ochłonąwszy z przerażenia, zebrali się gromadnie na rynku, skąd zdjęci ciekawością weszli do rzeźni. Okrutnie umęczone ciało Męczennika leżało bezwładnie, jedyne jego okrycie stanowiła purpura krwi własnej, obficie sączącej się z licznych ran. Współcześni naoczni świadkowie w prostych rysach odtwarzają straszny obraz, jaki roztaczał się przed ich oczyma: „Widziałem ciało jego, krew bardzo obficie spływała z głowy, rąk i nóg”. „Ciało Boboli leżało na stole, widziałem rany okrywające je od szyi aż po biodra, twarz była spuchnięta od uderzeń, tak iż ani oczu, ani nosa, ani uszu rozpoznać nie było można.” Wnet wyszedł też z ukrycia ks. Zaleski, polecił zwłoki przenieść na swą plebanię, a później umieścił je, przykryte całunem, w kościele parafialnym. Jezuici pińscy powiadomieni o okrutnej śmierci członka ich kolegium wysłali dwóch księży, którzy przybyli do Janowa w piątek (18 maja), przybrali ciało w sutannę jezuicką i przez Duboję, wieś i stację misyjną kolegium pińskiego, wozem przewieźli je do Pińska. Ludność Duboji, a zwłaszcza Pińska, pogrążona w głębokim smutku, oddawała hołd zwłokom Męczennika. Na miejscu włożono ciało do drewnianej, na czarno malowanej trumny, na wieku której widniał krzyż i napis: „Pater Andreas Bobola Societatis Iesu”. Klerykom zakonnym i świeckim uczniom kolegium nie pozwolonooglądać ciała ze względu na jego okropny wygląd. Pogrzeb odbył się bez żadnego przepychu, trumnę wniesiono do podziemi kościelnych i umieszczono ją obok innych, w rogu po lewej stronie krypty znajdującej się pod wielkim ołtarzem. Po pogrzebie, na karcie zawierającej nazwiska jezuitów pochowanych pod kościołem, zapisano i nazwisko Męczennika: „Pater Andreas Bobola anno 1657, Maii 16, Ianoviae occisus crudelissime ab impiis Cosacis varie necatus, deinde decoriatus, positus ante Altare Maius”.

Według zwyczaju zakonu, polecono wszystkim członkom prowincji litewskiej Towarzystwa Jezusowego odprawić za duszę okrutnie umęczonego Boboli przepisane modlitwy. W kronice kolegium pińskiego umieszczono pod 1657 roku krótką notatkę o jego śmierci. Wiceprowincjał litewski, Andrzej Guzewski, doniósł generałowi zakonu, Goswinowi Nikelowi, o nowych stratach, jakie prowincja poniosła, i szerzej omówił śmierć Maffona i Boboli. W odpowiedzi na to, generał Nikel w liście z 17 listopada 1657 roku zażądał dokładnych wiadomości o życiu i ostatnich chwilach Boboli i Maffona. „Ufam bowiem – pisał – że obydwaj otrzymali wieniec męczeństwa, gdyż, jak się zdaje, nie można wątpić, że zadano im śmierć z nienawiści do wiary świętej. Dlatego też sądzę, że raczej radować się, niż boleć nad ich okrutną śmiercią wypada.” Stosownie do zarządzenia generała i zwyczaju zakonu powstała wtedy pierwsza biografia Męczennika w formie schematycznego, oficjalnego nekrologu, opracowana według przyjętego szablonu, nieodtwarzająca jednak należycie postaci Boboli. Badającego pożółkłe od starości karty, z których pochodzą podane wyżej wiadomości, ogarnia pewne rozczarowanie. Nie zawierają one bowiem ani jednego wyrazu entuzjazmu, owszem, wieje z nich pewnego rodzaju chłód i obojętność, będąca jakby wykładnikiem uczuć, jakie względem osoby Męczennika i jego bolesnej śmierci żywili pozostali jeszcze przy życiu współbracia zakonni. Dziwić się temu jednak nie można, a tym mniej czynić im z tego powodu zarzutów. Stosunki panujące wszechwładnie w tych czasach „potopu”, wydarzenia bolesne, a prawie codzienne, nie usposabiały do unoszeń i entuzjazmu, przeciwnie, pobudzały do głębokiej, poważnej zadumy i powodowały niejako przytępienie wrażliwości na zjawiska niezwykłe. Wiadomości o tragicznych zgonach jezuitów polskich czy litewskich zbyt często obijały się o ich uszy, oczy ich oswoiły się niejako z widokiem okrutnie storturowanych i zhańbionych ciał kapłanów i braci zakonu. Andrzej Bobola był już z rzędu czterdziestą dziewiątą ofiarą, jaką zakon złożył ze swych członków w pierwszych latach „potopu”. Ten sam los w najbliższych latach podzielić miało jeszcze kilkunastu jezuitów.

Powolne zapomnienie

Tymczasem stosunki polityczne w Polsce oraz dola i niedola, jakiej kolegium pińskie w tym okresie zamieszania, najazdów i walk wewnętrznych ulegało, ustawiczna zmiana składu personalnego kolegium, wszystko to przyczyniło się do tego, że pamięć o Męczenniku coraz bardziej poczęła słabnąć. Po śmierci Bohdana Chmielnickiego i poddaniu się jego następcy, Jerzego, pod protektorat moskiewski wybuchły nowe zaburzenia wojenne na Ukrainie i Litwie. W początkach maja 1660 roku znowu zawisła nad Pińskiem groźba najazdu kozackiego.

Wobec tego, rektor Szymon Wdziekoński rozesłał swych podwładnych w miejsca bezpieczniejsze, a na straży kolegium pozostawił ks. Eustachego Pilińskiego. Niedługo czerń kozacka zdobyła Pińsk, zrabowała kolegium i kościół jezuicki, a Pilińskiego zamordowała. Gdy burza przycichła, powrócili jezuici w 1662 roku do Pińska i doprowadzili kolegium do dawnego stanu. Już jednak w połowie następnego, 1663 roku jakaś zbrodnicza ręka podpaliła kolegium w kilku miejscach, tak że od razu stanęło ono w płomieniach, a mieszkańcy ledwie uszli z życiem. Osiem lat później, gdy odbudowa gmachu była już na ukończeniu (1671), obsunęła się i rozpadła w gruzy znaczna część kolegium. Wobec tych kłopotów natury materialnej, zaczęto zapominać z wolna o Męczenniku. Z jezuitów najdłużej przechowywał i podtrzymywał jego pamięć ks. Jan Łukaszewicz, który jako uczeń kolegium pińskiego znał dobrze Bobolę i był naocznym świadkiem jego pogrzebu. I wśród szlachty powiatu pińskiego nie brak było ludzi, którzy ustawicznie i otwarcie wyrażali uczucia głębokiej czci, jaką dla osoby Męczennika żywili. Sędziwy podczaszy piński, Arnulf Giedroyć, często go wspominał i głosił publicznie, że w niedługim czasie Litwa oglądać go będzie w aureoli świętych. Kasztelan trocki, Jan Karol Kopeć zbierał skrzętnie bliższe szczegóły dotyczące męczeństwa, a chcąc uwiecznić pamięć Boboli, zapisał w 1678 roku kolegium pińskiemu sumę dwudziestu tysięcy złotych, z obowiązkiem utrzymywania stałej stacji misyjnej w Janowie. Generał zakonu, Jan Paweł Oliva, przyjął tę fundację, o czym zawiadomił prowincjała Jana Błaszkowskiego listem z 27 sierpnia 1678 roku. Giedroyć wnet zakończył pielgrzymkę ziemską, w ślady jego poszedł w 1680 roku Kopeć.

Żywą też była przez czas jakiś pamięć „duszochwata” u ludu pińskiego, ale i ta zanikała w miarę, jak wymierali bezpośredni, naoczni świadkowie jego prac apostolskich i bohaterskiego zgonu. Zdawało się, że imię Męczennika skazane już było na wieczną niepamięć, świetlaną jego postać coraz bardziej przesłaniały mroki tak niedalekiej zresztą przeszłości, mroki, w których zatonęły, może bezpowrotnie, nazwiska tylu współczesnych mu bohaterów Kościoła, zakonu i ojczyzny.

Ks. Jan Poplatek SI

Powyższy tekst jest dodatkiem do książki ks. Jana Poplatka SI Św. Andrzej Bobola. Łowca dusz.