Św. Andrzej Bobola. Łowca dusz. Rozdział czwarty

Pierwsze lata życia kapłańskiego (1622–1630)

 Trzecia probacja

Konstytucje Towarzystwa Jezusowego przepisują dla kapłanów, po ukończeniu studiów, a przed ostatecznym związaniem się z zakonem przez publiczne śluby, odbycie tzw. trzeciej probacji, trwającej mniej więcej cały rok. Wprowadzając probację, wyszedł święty Ignacy Loyola z tego założenia, że Towarzystwu Jezusowemu potrzebni są ludzie nie tylko gruntownie wykształceni, ale przede wszystkim odznaczający się wysokim stopniem wyrobienia duchownego i doskonałości osobistej. Codzienne doświadczenie wykazuje, że studia wymagające wielkiego nakładu sił i wytężania umysłu w kierunku zdobycia wiedzy siłą rzeczy osłabiają pierwotny zapał i gorliwość nowicjacką i kształcąc umysł, powodują pewne zaniedbanie wyrabiania woli. Tymczasem w pracy kapłańskiej obok wiedzy koniecznie potrzebna jest głęboka pobożność i prawość charakteru, bez tego bowiem owoce pracy apostolskiej z góry trzeba wykluczyć. Stąd powstał obowiązek odbycia trzeciej probacji i to bezpośrednio po ukończeniu studiów, o ile tylko bardzo ważne powody temu nie przeszkodzą. Kierownikiem kapłanów odbywających tę ostatnią w zakonie próbę jest tzw. instruktor, którego obowiązki ściśle są określone osobnymi regułami i przepisami. Charakter władzy instruktora podobny jest do władzy mistrza nowicjatu, podobnie tryb życia, zajęcia, ćwiczenia duchowne i próby przypominają ćwiczenia nowicjackie. Wszystko jest tutaj tak urządzone, by każdy, kto ze studiów wyszedł z pewnymi stratami na niekorzyść własnej doskonałości, mógł na probacji, z pomocą łaski Boga, wejść na drogę zupełnego i bezwzględnego zaparcia się siebie, wzrastać w cnotach, nabrać zapasu świeżych sił, skrzepnąć wewnętrznie i w ten sposób stać się odpowiednim narzędziem zakonu, dla pozyskiwania dusz dla Chrystusa i rozszerzania Jego królestwa na ziemi.

Prowincja litewska posiadała dom trzeciej probacji w Nieświeżu, w kolegium ufundowanym w 1582 roku przez księcia na Ołyce i Nieświeżu, Mikołaja Krzysztofa Radziwiłła. Pod koniec sierpnia 1622 roku przybył tam w celu odbycia próby Andrzej Bobola, a wraz z nim Jachnowicz, Hennig, Thill, Milewski, Protaszewicz, Głowiński, Girzyński, Braun, Symonowicz, Kłosowski i Bzowski. Rektorem kolegium był podówczas lwowianin Jan Alandus, człowiek wykwintnych obyczajów, powiernik Mikołaja Radziwiłła, fundatora kolegium, zasłużony głównie jako wychowawca nowicjuszy zakonu, gdyż dłuższy czas był socjuszem, czyli pomocnikiem mistrza nowicjatu, w Połocku i Rydze. Obowiązki instruktora probanistów pełnił Filip Frisius, pochodzący z Prus doktor teologii. Twardy dla siebie i wymagający od podległych sobie księży, cieszył się wielką powagą w zakonie, o czym świadczą urzędy mistrza nowicjuszów, instruktora, rektora w Rydze, Brunsberdze i Wilnie oraz prowincjała litewskiego, jakie nań wkładano.

W takim środowisku rozpoczął Andrzej 1 września 1622 roku wraz z swymi kolegami rok skupienia i przygotowania do prac duszpasterskich.

Bardzo pożyteczny, obowiązujący rektora, instruktora i ministra domu trzeciej probacji jest przepis zobowiązujący do spisania pod koniec roku informacji o każdym z probanistów. Szczęściem dla historyka jest fakt, że tego rodzaju informacje o Boboli przechowały się do naszych czasów. Pozwalają one odtworzyć próby, jakim poddawano Andrzeja, i umożliwiają naszkicowanie jego sylwetki duchowej w tej postaci, w jakiej przedstawiała się ona współczesnym jego przełożonym. Informacja, zwłaszcza instruktora Friziusa, skłonnego raczej do surowego niż pobłażliwego oceniania ludzi, stanowi w tym względzie bardzo poważne źródło. Dowiadujemy się z niej, że Bobola odbył wszystkie przepisane próby. Miesięczne rekolekcje odprawił z pożytkiem, dzięki temu że przykładał się do nich z wielkim wysiłkiem woli. W pracach służebnych w kuchni wykazał duży stopień uległości i świecił dobrym przykładem. Pielgrzymkę żebraczą (peregrynację) odbył z całą gotowością i bez uszczerbku na zdrowiu. Do nauczania prostaczków katechizmu zabrał się ze średnim zapałem, z wielką zaś gorliwością i zadowoleniem słuchaczy pracował na misji ludowej. W ciągu całego roku, a przede wszystkim w odbywanych próbach, okazał Andrzej niezmordowaną energię i pewnego rodzaju zaciętość, z jaką walczył i łamał się sam z sobą, by wykorzenić swe wady, a zdobyć i wzmóc w sobie cnoty, jakich potrzebę w życiu kapłana jezuity widocznie doceniał; nie szukał siebie i zapominał o własnych wygodach dla osiągnięcia wyższych celów. Dzięki temu instruktor zanotował pewien rzucający się w oczy postęp na drodze jego doskonałości, przejawiający się głównie we wzroście w miłości bliźniego, prostocie i otwartości w postępowaniu, umiłowaniu ubóstwa i przywiązaniu do zakonu.

Jego pobożność, ducha modlitwy oraz pokorę, posłuszeństwo, skromność i zachowanie reguł ocenił Frizius pozytywnie, ale osądził, że w tych kierunkach Andrzej nie wybił się ponad miarę przeciętną. Na tym polu wiele jeszcze pozostało do zrobienia. Więcej do życzenia pozostawiały inne cechy Boboli. Zbytnie jeszcze przywiązanie do własnego zdania, łatwe wybuchy niecierpliwości, ledwie przeciętne opanowanie strony uczuciowej, zbyt silne jeszcze odzywanie się zmysłowości, zapewne w kierunku nadmiaru w stosowaniu pokarmów i napojów, tak silne u ówczesnej szlachty polskiej, jak i jezuitów z niej się rekrutujących, oto wady i pociągi, których opanowanie wymagało długiej jeszcze walki. Dodajmy do tego zarzuty postawione Boboli przez ministra domu Rudzińskiego, wskazujące na zbyt słabe panowanie nad językiem, objawiające się przekraczaniem nakazanego w kolegium i zakrystii milczenia, oraz na mały stopień obojętności względem rozporządzeń przełożonych, który zdradził przygnębieniem w chwili, gdy otrzymał dyspozycję prowincjała, nakazującą mu na rok 1623/1624 pozostać w Nieświeżu, a będziemy mieli Andrzeja takim, za jakiego uważali go najbliżsi jego przełożeni w 1623 roku. Fizycznie zdrowy i pełen sił, zdatny do owocnej pracy apostolskiej nad ludźmi, w miarę pobożny, pokorny, skromny, posłuszny, obdarzony usposobieniem choleryczno-sangwinicznym, przyprawiającym go o niecierpliwość, nieopanowanie uczuć i nastręczającym mu wiele trudności we wspólnym życiu i panowaniu nad mową. Z drugiej jednak strony cechuje go miłość do zakonu, jego ustaw i ślubów, szczerość w obcowaniu, a nade wszystko zapał do pracy nad sobą, do ujarzmiania ujemnych stron swego usposobienia a wzmożenia i wciągnięcia w służbę Bogu i ludziom jego zalet, przy całkowitym zapomnieniu o swych własnych wygodach. Takim człowiekiem, nie wolnym od wad i ułomności, ale też zdobnym w wielkie rokujące nadzieje, zalety, był Andrzej w 1623 roku. W całości charakter Andrzeja i jego właściwości przedstawiają się dodatnio, zwłaszcza w porównaniu z jego kolegami z probacji. Opowiedział się za tym stanowczo rektor kolegium nieświeskiego, wykwintny lwowianin Alandus, gdy pisał w swym liście do prowincjała: „Nie widzę potrzeby pisania długiej informacji o księżach probanistach, wszystkich bowiem można scharakteryzować jednym słowem. Wyjąwszy księży: Jachnowicza, Thilla i Bobolę, wszyscy inni to ludzie małego ducha, mało dbający o pobożność, skromność i zachowanie reguł. Słusznie zatem w późniejszych katalogach notowano, że Bobola odbył trzecią probację zadowalająco.

Dnia 22 lipca 1623 roku zakończono trzecią probację, a tym samym ostatni wspólny i oficjalny w zakonie kurs ascezy. Kapłani opuszczający mury kolegium nieświeskiego mieli odtąd w wirze prac na różnych, naznaczonych im zarządzeniem przełożonych placówkach sami czuwać nad sobą i swym postępem na drodze doskonałości.

 Nieśwież

Pierwszy rok po probacji spędził Bobola na pracy w Nieświeżu. Rodzaj jego pracy określa dokładnie współczesny katalog kolegium, rozmiary zaś jej i wyniki można w wielkim przybliżeniu ustalić na podstawie kroniki kolegium z 1623/1624 roku. Jako rektor kościoła miał on dbać o schludność i ozdobę kościoła, porządek i wystawność w nabożeństwach oraz czuwać nad szafowaniem sakramentów świętych. Jego staraniem odnowiono całkowicie ściany kościoła na zewnątrz i położono nowy dach. Do uświetnienia nabożeństw przybyły jedwabne draperie i kilka ornatów wartości okrągłych ośmiuset złotych. Praca apostolska w świątyni, w której Andrzej brał udział jako rektor kościoła, spowiednik i kaznodzieja nadzwyczajny, święciła prawdziwe triumfy. Spowiedzi wysłuchano ponad sześć tysięcy, w czym z całego życia czterysta pięćdziesiąt dziewięć; z herezji nawrócono na wiarę katolicką dziesięciu, schizmatyków trzydziestu czterech, ateistów dwudziestu. Wielu wahających się utwierdzono w wierze, ze skutkiem pracowano nad lichwiarzami, rozbójnikami i skazańcami. Część, może największą, tych zasług należy przyznać Andrzejowi. Chociaż kolegium nieświeskie liczyło dwudziestu czterech księży, to po odliczeniu rektora, instruktora, ministra, dwóch misjonarzy pracujących w Bobrujsku, trzech profesorów, dwóch zmarłych, oraz jedenastu probanistów do pracy w kościele pozostanie zaledwie trzech księży. Prócz tego pracował Andrzej jako misjonarz ludowy w okolicach Nieświeża. Obchodząc zaniedbane pod względem religijnym wioski ordynacji nieświeskiej, zbierał bogaty plon swej gorliwości apostolskiej. Stu osobom po wsiach udzielił sakramentu chrztu świętego, związkiem małżeńskim złączył czterdzieści dziewięć par żyjących dotychczas bez ślubu kościelnego, wielu publicznych gorszycieli skłonił do spowiedzi i lepszego życia. W Nieświeżu pełnił również obowiązki prefekta bursy dla ubogiej młodzieży szlacheckiej, założonej w 1620 roku przez marszałka kowieńskiego, kawalera Bożego Grobu, Andrzeja Skorulskiego.

 W domu profesów przy kościele Świętego Kazimierza w Wilnie

W Wilnie obok kolegium akademickiego i domu nowicjatu przy kościele Świętego Jana wznieśli jezuici piękny barokowy kościół Świętego Kazimierza, a przy nim tzw. dom profesów. Kościół wykończono ostatecznie w 1616 roku. Wprawdzie wnętrze kościoła w 1616 roku sprawiało wrażenie pustki, ale jezuici żywili nadzieję, że „świątynia ta zawsze będzie przepełniona wiernymi. Ma ona bowiem dogodne położenie, a przy tym tak jest piękną, iż w kraju tym nic się z nią równać nie może ani pod względem architektury, ani wspaniałego, majestatycznego wyglądu”. Że nadzieja ta była uzasadniona, wykazała rzeczywistość. W czasie nabożeństw kościół, pomimo swych ogromnych rozmiarów, był wypełniony po brzegi. Niewielka, ze względu na brak odpowiedniego pomieszczenia, liczba księży stale przebywających przy kościele Świętego Kazimierza nie mogła podołać pracy, tym bardziej że frekwencja z roku na rok rosła. Wreszcie w 1624 roku ukończono budowę domu profesów, mogącego pomieścić większe grono pracowników. W 1624 roku osiadło w nim dwunastu kapłanów, a wśród nich i Andrzej Bobola przeniesiony z Nieświeża. Sława kaznodziei, jaką zdobył sobie w Nieświeżu, odbiła się echem i w Warszawie, skąd prepozyt domu profesów, Andrzej Nakiel miał 18 marca 1624 roku pisać do prowincjała Michała Ortiza: „Koniecznie potrzebny jest nam kaznodzieja, który by nadawał się równocześnie do utrzymywania stosunków z magnatami. Proszę zatem przysłać nam ks. Andrzeja Bobolę”. Jednak poważniejszy głos w tej sprawie miał były prowincjał, a wówczas prepozyt wileńskiego domu profesów, Paweł Boksza, skoro Ortiz ustąpił jego prośbie i w 1624 roku przeznaczył Bobolę do Wilna.

W kościele Świętego Kazimierza znalazł Andrzej obszerne pole do pracy apostolskiej. 1 lutego 1624 roku zawiązano tutaj Sodalicję Mariańską mieszczan wileńskich pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny Wniebowziętej. Kierownictwo kongregacji zlecono Boboli, który pełnił ten obowiązek w latach 1624–1630. Prócz tego przez cały ten czas był on kaznodzieją, spowiednikiem, miewał popołudniowe wykłady Pisma Świętego i dogmatów, w latach 1626–1628 administrował kościołem jako jego rektor, a od 1628 roku do 1630 był doradcą prepozyta. Wiele czasu zajmowało z pewnością organizowanie sodalicji mieszczańskiej, nie był to jednak czas stracony. Pod sztandar Niepokalanej zaciągała się coraz to większa liczba sodalisów, przyczyniali się oni wielce swą obecnością i hojnością do uświetnienia nabożeństw i procesji, całą duszą oddawali się pracy charytatywnej w szpitalach, przytułkach i więzieniach, a do heroicznych wprost posuwali się czynów w chwilach głodu i moru, jakie Wilno nawiedzały. Nie działo się to z pewnością bez osobistego wpływu moderatora kongregacji, Boboli, który pierwszy z heroicznym zapomnieniem o sobie brał się do pracy. W czerwcu 1625 roku nawiedziła Wilno epidemia i zabójczym swym tchnieniem gasiła życia ludzkie i szerzyła wokół straszliwe spustoszenie. Kilku księży z domu profesów, między nimi i Andrzej, pospieszyło z chętną i ofiarną pomocą zarażonym. Ludność, odczuwająca zawsze w podobnych wypadkach potrzebę zbliżenia się do Boga, tłumnie garnęła się do kościoła Świętego Kazimierza w celu przygotowania się do grożącej śmierci. Księża krążyli w wolnych chwilach po mieście, wyszukiwali po domach chorych i nieśli im pociechę religijną, nierzadko zaopatrywali też na drogę wieczności konających na ulicach. O prawdziwym bohaterstwie Boboli i jego towarzyszy świadczą spustoszenia, jakie zaraza szerzyła w najbliższym ich otoczeniu. W niezbyt odległym od Świętego Kazimierza klasztorze bazylianów imienia Świętej Trójcy, powaliła na łoże boleści wszystkich kapłanów, podobnie owładnęła klasztor bazylianek. W domu profesów porwała z tego świata ośmiu służących, nie oszczędziła oczywiście i tych, którzy bez trwogi patrzyli jej w oczy. Ofiarą chrześcijańskiej miłości bliźniego padli z domu profesów księża: Gabriel Rządkowski, Łukasz Radzikowski, Piotr Klukowski, Jakub Pielaszkiewicz, Jan Isakowicz i brat Jan Spirau. Niemniej jednak bogatym był plon znojnej pracy pozostałej przy życiu garstki pracowników. Wysłuchali przeszło ośmiu tysięcy spowiedzi, w czym około tysiąca dwustu spowiedzi dorosłych, którzy po raz pierwszy przystąpili do sakramentu pokuty, nawrócili dwudziestu sześciu innowierców, udzielili chrztu sześćdziesięciu pięciu osobom, odprowadzili na miejsce kaźni dwunastu skazańców.

Następne lata zwiększyły jeszcze rozmiary pracy. W 1626 roku kościół Świętego Kazimierza był jednym z trzech, których nawiedzenie koniecznym było dla uzyskania zupełnego odpustu jubileuszowego. Spowiedzi było mnóstwo, Komunię świętą przyjęło z górą dziewięć tysięcy osób. W latach 1629–1630 ponownie zaczęła w Wilnie grasować zaraza. Klasztor karmelitów przy kościele Świętej Teresy wymarł zupełnie do tego stopnia, że klucze od niego przechowywano w domu profesów przy kościele Świętego Kazimierza, który też spłacił epidemii daninę w osobach przełożonego Andrzeja Nowackiego oraz księży: Stanisława Danieckiego, Urbana Hepnera, i braci: Stefana Symonowicza i Stanisława Grzegorzewicza. O pracy Boboli w tym czasie nie mamy bliższych wiadomości; rozpiętość jej i owocność możemy jednak w pewnej mierze poznać w świetle bardzo ożywionej korespondencji, której przedmiotem była jego osoba.

 Profesja zakonna

Dnia 31 lipca 1613 roku złożył Bobola w domu nowicjatu pierwsze śluby zakonne, według formuły obowiązującej w Towarzystwie Jezusowym, w której obok ślubów ubóstwa, czystości i posłuszeństwa zawiera się czwarty ślub, ujęty słowami: „I przyrzekam do tegoż Towarzystwa wstąpić, ażeby w nim spędzić całe życie”. Tegoż samego dnia spisał własnoręcznie deklarację, w której oświadczył, iż jasno rozumie, że czwarty ten ślub obowiązuje go do przyjęcia w zakonie stopnia czy to profesa, czy też koadiutora duchownego, według tego, co generał zakonu w tym względzie postanowi. Stopień ten nadaje generał jezuicie dopiero po ukończeniu trzeciej probacji, praktycznie dzieje się to przez dopuszczenie do ostatnich publicznych ślubów albo do publicznej profesji.

W czasach, kiedy święty Ignacy Loyola tworzył Towarzystwo Jezusowe i opracowywał jego organizację, istniał w innych zakonach podział na zakonników konwersów (laików) i na zakonników chórowych. Po ukończeniu nowicjatu trwającego jeden rok, konwersi i chórowi składali uroczystą profesję. Święty Ignacy wszedł w tym względzie na drogę oryginalną, przepisując nowicjuszom, po ukończeniu dwuletniej próby, śluby wieczyste, ale prywatne, jednostronnie wiążące z zakonem tylko ślubującego, a zakonowi zostawiające wobec niego wolną rękę. Po latach dalszej próby następowały dopiero śluby publiczne i uroczyste, z czym łączył się podział kapłanów na dwie klasy: profesów, stanowiących w ścisłym tego słowa znaczeniu Towarzystwo Jezusowe, i ich pomocników, czyli koadiutorów duchownych. Papież Grzegorz XIII w dwóch bullach Quanto fructuosius (z 1 lutego 1583 roku) i Ascendente Domino (z 25 maja 1584 roku) przypisał pomysł tej organizacji szczególnemu natchnieniu Boga. Na powody tej dwustopniowości w ślubach i wśród kapłanów tego samego zakonu jezuitów wskazał Grzegorz XIII. Zadanie, jakie ma spełnić Towarzystwo Jezusowe, wymaga od jego członków doskonałej pokory i roztropności w duchu Chrystusowym, cnoty i wiedzy wybitnej, długiego czasu znojnych prób i uzupełnienia własnego wyrobienia doświadczeniem zdobytym w pracy apostolskiej. Niemożliwym zaś jest poznać w ciągu dwuletniego nowicjatu, czy nowicjusz zdobył te wymagane w zakonie kwalifikacje. Długą zwłokę pomiędzy pierwszymi ślubami, złożonymi przez zakonnika zaraz po nowicjacie i nieodwołalnymi, a ślubami ostatnimi wynagradza obficie zasługa całkowitej z siebie ofiary. Zdanie się całkowite i pełne zaufania na decyzję zakonu, wobec niego prawie zupełnie wolnego, jest dowodem męstwa i podnosi cenę złożonej ofiary. Dzięki tej organizacji zapewnił święty Ignacy Towarzystwu możność utrzymania pierwotnej gorliwości i trwałości w jego istotnych rysach oraz usuwania wszelkich elementów mniej zdatnych lub nieodpowiednich. Kwalifikacji wymaganych od profesów może brakować zakonnikom skądinąd bardzo nawet zasłużonym i dostatecznie wypróbowanym. Ponieważ zadania stojące przed zakonem wymagają wielkiej liczby jego członków, a niemożliwą jest liczebna elita, wobec tego należało obok stopnia profesa stworzyć też stopień koadiutora, czyli pomocnika profesa w pracy apostolskiej. W ten sposób pozostaje możliwość wzrostu liczebnego kapłanów w Towarzystwie bez obniżania wymagań od istotnej klasy zakonu, jaką są profesi. Warunki, jakie konstytucje stawiają kandydatom na profesów, nie należą do lekkich. Obok głębokiego ducha modlitwy, wierności w zachowaniu ślubów, stałości w powołaniu do życia zakonnego i postępów w doskonałości ponad miarę przeciętną musi on posiadać gruntowne wykształcenie w zakresie filozofii i teologii, czego wyrazem ma być pozytywny wynik egzaminu, o którym wyżej była już mowa. Istnienie lub brak tych warunków rozstrzyga o profesji. Konstytucje przewidują i z góry czynią pewnym, wyjątkowe zresztą i uzależnione od decyzji generała, ustępstwo na rzecz tych, którzy ukończyli całkowity siedmioletni kurs studiów wyższych, ale przy egzaminie nie zdołali osiągnąć wyników pozytywnych. Brak ten mogła równoważyć wybitna znajomość nauk humanistycznych lub władanie językami orientalnymi, nadzwyczajne zdolności kaznodziejskie, administracyjne itp. W tym wypadku mógł generał dopuścić kogoś do profesji, ale w rzeczywistości należało to do rzadkich wyjątków, przy czym tego rodzaju ludziom pozwalano zwykle tylko na profesję trzech ślubów.

Z końcem 1626 roku upływały trzy lata pracy apostolskiej, jakiej oddawał się Andrzej po ukończeniu trzeciej probacji. Wobec tego prowincjał litewski Jan Jamiołkowski, w myśl zarządzenia generała Klaudiusza Aquavivy, zatwierdzonego dekretem piątej kongregacji generalnej, zażądał od czterech księży, którym Bobola był bliżej znany, dokładnych informacji o jego postępie na drodze doskonałości, o zaletach i wadach jego charakteru oraz o zdolnościach do prac właściwych zakonowi i ich owocach. Osoby informatorów oraz ich opinie o Andrzeju są nieznane. Jeszcze bardziej żałować wypada, że zaginęło sprawozdanie z tych informacji, opracowane przez prowincjała i jego czterech doradców i przesłane z końcem 1626 roku albo zaraz w pierwszych dniach stycznia 1627 roku na ręce generała Vitelleschiego. Zredagowane według obowiązującego w tym względzie wzoru, mogłoby ono rzucić wiele światła na wartość wewnętrzną Andrzeja, jego zdolności oraz wyniki prac dotychczasowych. W każdym wypadku musiało być ono bardzo przychylne dla Boboli, skoro na jego podstawie Jamiołkowski i jego doradcy uznali za wskazane prosić generała o dopuszczenie Boboli do uroczystej profesji, pomimo iż brakowało mu ważnego w tym względzie warunku, to jest pozytywnego wyniku egzaminu z całości nauk filozoficznych i teologicznych, którego, jak już wiadomo, nie zdał i to większością trzech głosów przeciw jednemu!

Odpowiedź Vitelleschiego nosi datę 30 stycznia 1627 roku: „Zaznajomiwszy się dokładnie z informacjami, jakie Wielebność Wasza świeżo nadesłała o mających złożyć śluby, tak o poszczególnych zarządzam w Panu… Co do ks. Andrzeja Boboli należy jeszcze poczekać. Tymczasem proszę mu poważnie zwrócić uwagę na zauważone w nim błędy. Jeśli postępowanie jego okaże się bez zarzutu, wówczas będziemy mogli zastanowić się nad tym, czy dla przytoczonych w informacji powodów zasługuje na dopuszczenie go do profesji trzech ślubów”. Odpowiedź Vitelleschiego przemawia za tym, że informacja musiała być bardzo przychylna, w przeciwnym bowiem razie prośba prowincjała o profesję dla Andrzeja, jako nieuzasadniona, byłaby z miejsca odrzucona. Jamiołkowskiego ta obietnica nie zadowoliła. Po naradzie z konsultorami wysłał on 19 kwietnia 1627 roku obszerny list do generała, w którym usilnie prosi o dopuszczenie go do profesji nie trzech, ale czterech ślubów, uzasadniając swą prośbę wielkimi zasługami, jakie dla zakonu położyli jego krewni, zdolnościami kaznodziejskimi Andrzeja i wpływem, jaki on wywiera na ludzi, z którymi się styka. Poprzednio już generał zgodził się na złożenie profesji trzech ślubów przez Jordana Protaszewicza, który pod każdym względem stoi niżej od Boboli, owszem, swą gadatliwością i niepoprawnym wtrącaniem się do polityki szkodzi nawet działalności zakonu. W tym zestawieniu Bobola, daleki od wspomnianych błędów, przedstawia się dodatnio i to do tego stopnia, że zasługuje na profesję czterech ślubów.

W Rzymie jednak inaczej zapatrywano się na sprawę profesji Boboli niż jej gorący promotor Jamiołkowski. Uznano, że zasługi Bobolów dla Towarzystwa są rzeczywiście wielkie i zobowiązują do wdzięczności, że zaletami swymi i zdolnościami Andrzej przewyższa Protaszewicza. Mimo to, generał nie był skłonny do ustępstw i to głównie z tego powodu, że wynik egzaminu był zupełnie negatywny. „W przyznawaniu lub odmawianiu komuś profesji – pisał Vitelleschi 26 czerwca 1627 roku – nie kierujemy się zapatrywaniem osobistym, ale opieramy się bezwzględnie na zdaniu egzaminatorów co do wiedzy kandydata oraz na opinii prowincjała i konsultorów o jego prowadzeniu się. Wobec tego Wielebności Waszej nie pozostaje nic innego do czynienia, jak ze spokojnym sumieniem promować ks. Andrzeja Bobolę na ten stopień, jaki mu już poprzednio wyznaczyliśmy (tj. profesa trzech ślubów), chyba że odznacza się on naprawdę wybitnym talentem kaznodziejskim lub administracyjnym, który by brak wymaganej wiedzy zupełnie wyrównywał. W przeciwnym bowiem razie, w sprawie tej bez naruszenia sprawiedliwości innej decyzji wydać nie możemy”. Mimo tak zdecydowanego reskryptu generała, Jamiołkowski nie opuścił rąk bezradnie, lecz trwał nadal w zamiarze uzyskania dla Boboli profesji czterech ślubów. Zebrał opinie o stopniu jego wykształcenia i zdolnościach kaznodziejskich i z odpowiednim komentarzem, załączonym przez konsultę, napisał znowu do Rzymu. Wśród opinii pozytywnych dwie cieszyły się szczególną powagą, jedna byłego prepozyta domu profesów w Wilnie, Pawła Bokszy z 1625 roku, druga ówczesnego prepozyta, Andrzeja Nowackiego z 1628 roku. Obydwie, nie tając ujemnych stron cechujących usposobienie Andrzeja, bez przesady w słowach, zgodnie podkreślały jego bystry umysł, dobre wykształcenie, trzeźwość sądu, zdolności kaznodziejskie ponad przeciętną miarę i wielki, a dobroczynny wpływ, jaki wywierał na ludzi.

Od tej chwili sprawa zaczęła przybierać lepszy obrót. Generał zapoznawszy się pobieżnie z treścią listu Jamiołkowskiego, doniósł mu 6 maja 1628 roku, żeby jeszcze tymczasowo odłożył śluby Boboli i obiecał, że sprawę dopuszczenia go do profesji czterech ślubów podejmie podczas narady z asystentami i o jej wyniku natychmiast doniesie. Owocem konferencji z asystentami był list Vitelleschiego z 27 maja 1628 roku, który wytrwałość i cierpliwość prowincjała wystawił na nową próbę. Informacje uznano za niewystarczające i zażądano dokładnych wiadomości, w czym objawia się talent kaznodziejski Boboli, gdzie głosił on kazania, przez jaki okres czasu, z jakim uznaniem i pożytkiem, co wskazuje na jego zdolności administracyjne, czy posiada on taki zasób roztropności, by mógł zarządzać całą prowincją. Od wyniku tych informacji, które miał przedłożyć prowincjał i jego doradcy, uzależniono rozstrzygnięcie sprawy profesji czterech ślubów. List ten stanowi dowód potwierdzający sumienne przestrzeganie w Rzymie konstytucji Towarzystwa Jezusowego i troskę o wcielanie do klasy profesów ludzi naprawdę zdatnych. Nieznany nam zupełnie materiał informacyjny zebrany przez Jamiołkowskiego i przesłany generałowi, zupełnie go zadowolił i wykazał, że wykształcenie Boboli oraz jego wybitne zdolności kaznodziejskie i administracyjne nie ulegają wątpliwości i bez reszty równoważą brak pozytywnego wyniku egzaminu z całokształtu zagadnień filozoficznych i teologicznych. Uznając tę sprawę za załatwioną pomyślnie, zwrócił Vitelleschi swe wymagania w innym kierunku. Bobola nie był wówczas jeszcze świętym, jako człowiek ułomny miał swoje wady i w postępowaniu swym oraz obcowaniu z innymi popełniał pewne błędy. Dobrze poinformowany o tym Vitelleschi polecił prowincjałowi poważnie wytknąć Andrzejowi wszystkie jego ujemne właściwości i zachęcić go do pracy nad ich usunięciem. „A jeśli na tym polu, zdaniem Waszej Wielebności i konsultorów, nastąpi stosowna poprawa, proszę nas znów zawiadomić. Wówczas zdecydujemy wreszcie, czy ma on być dopuszczony do profesji czterech ślubów”.

Błędem, o który przede wszystkim chodziło, było wrodzone Andrzejowi usposobienie choleryczne, przejawiające się na zewnątrz w pewnym uporze, z jakim trzymał się swego zdania, a zwłaszcza w skłonności do nagłych wybuchów niecierpliwości. Z powodu tej właśnie wady uznał go w 1628 roku prepozyt Nowacki za niezdatnego do nauczania w szkołach i piastowania urzędu przełożonego, dopóki nie opanuje swego zapalnego, wybuchowego temperamentu. Z tej głównej wady jakby ze źródła wypływały przeważnie wszystkie uchybienia i niedoskonałości, jakie mu zarzucali współcześni obserwatorzy. To był jego krzyż, który mu ciążył i stale towarzyszył aż do samej śmierci. Z drugiej strony, to samo choleryczne usposobienie było źródłem zalet Andrzeja. Już bowiem instruktor Frisius z uznaniem podniósł zapał i pewien chwalebny upór, z jakim Bobola odbywał próby w czasie trzeciej probacji i pracował nad opanowaniem ujemnych stron swego temperamentu. Z tym samym prawdopodobnie zapałem, podsycanym zapewne gorącym pragnieniem uzdolnienia się do dostąpienia najwyższego w Towarzystwie Jezusowym zaszczytu, profesji czterech ślubów, wysilał się on, po upomnieniu otrzymanym z Rzymu, nad stopniowym opanowaniem swego temperamentu, zmniejszeniem częstości wybuchów i osłabieniem ich siły. Odtworzyć te zmagania jest dzisiaj, wobec braku jakichkolwiek w tym względzie danych, rzeczą niemożliwą. Przypuszczenie o jej istnieniu i dodatnich wynikach opiera się na fakcie, że Bobola został wreszcie dopuszczony przez generała Vitelleschiego do profesji czterech ślubów, uwarunkowanej poprzednio usunięciem błędów.

Dnia 2 czerwca 1630 roku, w niedzielę, odbyła się w kościele Świętego Kazimierza przy domu profesów w Wilnie podniosła uroczystość. Podczas Mszy świętej odprawionej przez prowincjała Jamiołkowskiego złożył Bobola na jego ręce uroczystą profesję czterech ślubów, dodając do trzech zwykłych, czwarty ślub szczególnego posłuszeństwa Stolicy Apostolskiej w sprawie misji. Po skończonej Mszy świętej odbyła się w zakrystii druga część tego uroczystego aktu, a mianowicie złożenie ślubów dodatkowych, którymi Andrzej zobowiązał się do troski o zachowanie w zakonie ubóstwa w pierwotnej jego doskonałości, do wymawiania się od przyjęcia godności duchownych w zakonie i poza zakonem, w wypadku zaś gdyby posłuszeństwo papieżowi zmusiło go do tego, przyrzekł pozostać w ścisłych związkach z zakonem i we wszystkim zasięgać rady generała, względnie jego delegata. Następnie spisał własnoręcznie trzy egzemplarze, zawierające formułę złożonych ślubów. Jeden z nich wysłano do archiwum generała. Drugi egzemplarz znajdował się do 1731 roku w archiwum prowincjała, trzeci w archiwum domu profesów w Wilnie. Nie wiadomo, jakim sposobem jeden z rękopisów znalazł się w Niemczech w jakimś antykwariacie. Odnalazł go tam przed 1877 roku prałat, szambelan papieski Amatus Boone, zakupił i podarował jezuitom belgijskim w Brugii. Jezuita Jan Martinow sprowadził kaligrafa, który sporządził dokładną i wierną kopię, a facsimile jej umieścił Martinow w drugim wydaniu historii prowincji litewskiej Towarzystwa Jezusowego, ogłoszonym w Brukseli w 1877 roku. Drugi egzemplarz tej niesłychanie cennej relikwii po Andrzeju posiada archiwum domu nowicjatu w Starej Wsi pod Brzozowem.

Ks. Jan Poplatek SI

Powyższy tekst jest dodatkiem do książki ks. Jana Poplatka SI Św. Andrzej Bobola. Łowca dusz.