Spekulant. Rozdział szósty

Chorążyna, zostawiwszy córkę, kazała poprosić pana Pawła do swego pokoju. Zbudzono go z twardego snu, którym nagradzał noc straconą na czuwaniu i wszystkich męczarniach nieszczęśliwej gry, z czym jeszcze nie był ostrzelany. Przecierając oczy jakby pełne piasku i chwiejąc się na nogach jak wpół pijany, szedł nasz poeta do pokoju krewnej i gotował się, jakim by konceptem wykręcić się od reprymendy, która, jak się spodziewał, miała go niewątpliwie spotkać.

– Cóż to? Znowu spałeś, panie Pawle? – rzekła chorążyna kiwając głową.

– Spałem, droga ciociu! – odpowiedział z komiczną pokorą. – Kto śpi, ten nie grzeszy. I gdybym przeszłą noc spał, byłbym teraz spokojniejszym i okropne sny wcale by mnie nie trwożyły. Ach! Nie uwierzy ciocia, jaki miałem brzydki sen. Proszę sobie wyobrazić, że ci rycerze, którzy na holenderskich dukatach trzymają w reku pęki łóz, w liczbie trzydziestu obstąpili mnie i tymi samymi łozami chcieli oćwiczyć. Puściłem się w nogi; ale oni mnie złapali, chwycili, rozciągnęli; jeden z nich stanął z boku i wystąpił z taką perorą: „A nie graj smarkaczu! Twoja rzecz książka i pióro, a nie karty. Tyś chłopak ubogi i na dorobku, nie wyrzucajże nas z kieszeni jak śmiecie”. I kiwnąwszy na drugiego, krzyknął: „A palże go!”. Tylko co ten drugi podniósł w górę swe rózgi i miał uderzyć, gdy przyszedł Ignacy i zawołał mnie do cioci. O! Bardzo dziękuję cioci dobrodziejce, że mnie wybawiła od tak wielkiego strachu.

To mówiąc zbliżył się i pocałował ją w rękę. Uśmiechnęła się na tę improwizację chorążyna i rzekła:

– Niezmiernie żałuję, że przerwałam tę operację. Byłaby bardzo użyteczną.

– To i ja sam czuję – odpowiedział pan Paweł, przekrzywiwszy pobożnie głowę. – Ale cóż robić? Czuję poniewczasie. Już moi rycerze w kuferku pana Molickiego leżą spokojnie i nie podniosą na niego ręki.

– Żart na stronę, panie Pawle! Nie spodziewałam się, żebyś zrobił takie głupstwo.

– Otóż widzi kochana ciocia, że zrobiłem, ale to ostatnie, daję słowo honoru. Jeśli mi się jeszcze zdarzy coś podobnego, pojadę directe (1) do Kraszewskiego (2) i poproszę go, żeby mnie w dalszym ciągu Latarni (3) odmalował, jak sam zechce.

– To mnie najgorzej martwi – dodała chorążyna – że się wdałeś z szulerami, którzy nie mają sumienia i bez skrupułu korzystać będą z twojej nieumiejętności i niedoświadczenia.

To powiedziawszy, biedna matka ze ścieśnionym sercem i trwogą wyglądała odpowiedzi pana Pawła. On patrząc na nią z zadziwieniem, rzekł:

– Któż to cioci powiedział? Wszystka nasza młodzież, a nawet ludzie poważniejsi grają w karty. Źle to jest, prawda, bo wszyscy tracą czas, a niektórzy pieniądze, jak na przykład ja – dodał żałośliwie – ale nie masz między nami żadnego, który uciekałby się do tych podłych sztuk i wybiegów, jakie są rzemiosłem szulera z profesji.

– A tenże pan Molicki – rzekła chorążyna – o którym sam mówiłeś, że ma zmowy z fortuną?

– O, kochana ciociu! To ja tak sobie chciałem się poetycznie wyrazić i upersonifikowałem jego stałe szczęście. Sekret zaś tego szczęścia wiadomy nam wszystkim. Jest to – dodał z naciskiem i jakby z zazdrością – owa przeklęta zimna krew, której my głupcy nie mamy; owa przytomność umysłu i wyrachowanie, które nigdy go nie opuszcza. Pewny jestem, że gdyby on komenderował pod Waterloo, wygrałby bitwę, bo nawet Napoleon (4) tam się uniósł, czego nie zrobiłby ten hultaj Molicki.

– Ale dlaczego nazywasz go hultajem? – zapytała chorążyna.

– Bo zły jestem, że mój oddział rycerzy z rózgami zdezerterował ode mnie i przeszedł do jego kieszeni. Mimo to jednak muszę mu oddać sprawiedliwość, że to chłopiec z głową i z charakterem. Niech sobie ciocia wyobrazi, że to był sowizdrzał pierwszego rzędu, bałaguła (5) pierwszej ręki, miał długi, wypijał po butelce szampana duszkiem, kochał się nie wiem w wielu paniach i pannach, słowem, wielkie nic dobrego. Jak mu matka umarła, jak spostrzegł, że koło interesów źle, basta – powiedział sobie, i od tej godziny zrobił się innym człowiekiem. Teraz długi zapłacone, posag siostry oddany, wieś czysta, wszystkie porządki są, biblioteczka aż miło, i doborowa i niemała. Był za granicą, teraz niedawno był w Odessie i na wszystko mu stanie i czasu i pieniędzy. Trochę za zimny, egoista, dlatego ja go nie bardzo kocham, ale co prawda, to prawda, człowiek pełen wiadomości i energii, i gdyby mnie nie ograł…

– Musi gra być jednym z jego głównych zatrudnień, kiedy was tak do czysta oskubuje – rzekła chorążyna niby od niechcenia.

– Tego nie powiem. Nic odmawia nigdy, kiedy go ciągną, ale sam nie wciąga nikogo – odpowiedział pan Paweł. – Ot i wczoraj na przykład…

– Cóż, wy sami go wciągnęliście?

– My, asini asinorum, kochana ciociu!

– Co to powiedziałeś? – rzekła chorążyna z uśmiechem. – Nie zrozumiałam. Powiedz to po polsku.

– Po polsku, kochana ciociu? – odpowiedział pan Paweł, skrobiąc się w głowę. – Ach! Po polsku to ma znaczyć, że my sami, osły nad osłami, wciągnęliśmy go na swoje biedę.

– Przynajmniej, że sobie oddajecie sprawiedliwość. To zmniejsza waszą winę – dodała chorążyna i obracając się ku drzwiom, spostrzegła stojącą w nich pannę Klarę.

Na jej twarzy znowu był rumieniec, oczy jaśniały radością, w całym ułożeniu była jakaś pewność, jakaś wyzywająca moc. Jakaż przyczyna tej zmiany? Oto panna Klara stała od niejakiego czasu w otwartych drzwiach i wysłuchała ostatnich słów ich rozmowy. Jej kochające serce miało prorockie natchnienie. Ona zgadła, że on nie szuler, że oni sami go wciągnęli do gry i że on ich karci za tę zuchwałość pokazaniem i w tym swojej wyższości. Znowu więc znikły z obrazu ukochanego szpecące go plamy i jego piękna twarz jaśniała w jej duszy czystym światłem gwiazdy. To ją napełniało pokojem, radością i dumą, i te uczucia rozlały się po jej licu i wyraziły w całej postawie.

– Podsłuchałaś nas, Klaruniu! – rzekła matka, grożąc i zbliżając się do córki.

– Trochę, droga mamo! Zgadłam, nieprawdaż? – szepnęła matce, całując ją w twarz.

– Daj Boże! – odpowiedziała chorążyna i wszyscy wyszli.

Panna Klara w uniesieniu radości i w pewnych celach przyczepiła się do pana Pawła i zaczęła go tarmosić i obracać na wszystkie strony.

– Jak ty się źle trzymasz, kuzynku! Wyprostuj się. Jakiś nieruchawy i zaspany, fe! Masz talent, masz rozum, ale tego nie dość. Na świecie potrzebna młodemu człowiekowi i powierzchowność.

– Cóż robić, kuzynko, kiedy tak mnie natura stworzyła? – odpowiedział poeta więcej ucieszony przyznaniem talentu, niż upokorzony niedostatkiem powierzchowności.

– To nieprawda – rzekła znowu panna Klara, przypatrując mu się filuternie i egzaminując go z umizgiem. – Natura dała ci wszystko, tylko trzeba to wykształcić. Na, weź siatkę, graj ze mną tymczasem w wolanta (6). To ci da swobodniejsze ruchy. Ale stańże tam – dodała tupnąwszy nóżką, gdy pan Paweł niechętnie i niezgrabnie się obracał. – Muszę cię wziąć pod swoją rózgę i być twoją guwernantką, a zobaczysz, co się z ciebie zrobi. Boś ty, kuzynku, dobry chłopiec i nie wiesz, jak ja cię kocham.

To mówiąc, podała mu do pocałowania białą, pulchną rączkę, na której było tyle dołków miękkich, rozkosznych, ile na niej sterczy kosteczek twardych i ostrych.

Pan Paweł wytrzeszczył oczy i nie wiedział, czemu przypisać ten wybuch radości i czułości panny Klary. Ale że poecie niewiele trzeba, pomyślał sobie: „Któż wie, może nie na próżno przegrałem trzydzieści dukatów, a nuż się zakocha?”.

Cały wieczór panna Klara była zajęta panem Pawłem, to łając go, to musztrując, to pozwalając uścisnąć i pocałować rączkę. Wabiła go wzrokiem i uśmiechem póty, póki nie zwabiła do ustronnego kącika. I gdy chorąży z żoną grali w pikietę (7), panna Klara, siedząc opodal z panem Pawłem, który marzył o szczęśliwości bez końca i ani się nie domyślał, o co jej idzie, z wolna, nieznacznie, zacząwszy od Neapolu i Rzymu, sprowadziła dyskurs do pana Augusta, o którym jej pan Paweł prawił ze dwie godziny. Biedny pan Paweł!

cdn.

Józef Korzeniowski

(1) (Łac.) prosto.

(2) Józef Ignacy Kraszewski (1812–1887) – polski pisarz, publicysta, wydawca, historyk, działacz społeczny i polityczny, autor z największą liczbą wydanych książek i wierszy w historii literatury polskiej oraz malarz.

(3) W powieści obyczajowej Latarnia czarnoksięska (napisanej około 1843 roku) Kraszewski piętnuje wyrodniejącą szlachtę; powieść ma charakter dokumentarny.

(4) Napoleon Bonaparte (1769–1821) – francuski wojskowy, Pierwszy Konsul Republiki Francuskiej, cesarz Francuzów, prezydent, a następnie król Włoch, Suweren Wyspy Elba; rewolucjonista, tyran, agresor, mason.

(5) Dawniej: zawadiaka; hulaka; lekceważący przyjęte zwyczaje.

(6) (Z fr.) grę za pomocą piłki z piórkami i rakiety.

(7) (Z fr.) grę trzydziestoma dwoma kartami, w której biorą udział dwie osoby.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Józefa Korzeniowskiego Spekulant.