Spekulant. Rozdział pierwszy

Około godziny drugiej po południu, w jasny i mroźny dzień na początku lutego, szedł pieszo młody człowiek, okutany porządną szubą, obwiązany pięknym szalem, z antypką (1) w ręku ozdobioną bursztynem i czerwonym woreczkiem, a za nim szły bokiem złamane sanie, ciągnięte przez dzielną czwórkę w krakowskich chomątach. Popędzał je wąsaty furman, idąc także pieszo, i ocierał ręką, w której trzymał długie biczysko, oczy i wąsy obrastające co moment białym szronem.

Wtem na wzgórku pokazała się Sewerynówka leżąca o sześć mil (2) od Odessy (3), i pan August Molicki, obracając się do idącego za nim lokaja Franciszka, rzekł:

– Biegajże, kpie, prędzej i postaraj się o rzemieślnika, który naprawiłby nam sanie. Nie opatrzyliście ich w Odessie. Teraz ja z waszej łaski muszę iść pieszo, a może stać tu będę ze dwa dni. Żeby was diabli wzięli, łajdaki!

Franciszek pobiegł jak mógł najprędzej, klnąc zapewne w duchu i pana, i furmana, i Odessę; a w półgodziny potem rozgościł się pan August w ogrzanym i dużym pokoju; i zrzuciwszy z siebie szubę, ciepłe buty i wszystko to, czym obciążamy nasze ciało w nieszczęsnych podróżach zimowych, kazał sobie przynieść poduszkę i zgrzany i zmęczony, rozłożył się na twardej kanapie, która wydała mu się dziwnie miękką i wygodną. Bo jak głód najlepiej jeść gotuje, tak fatyga najlepiej i cybuch z czereśni tureckiej ściele. Mądrość to prosta; radzi jednak o niej zapominamy. Ale przepraszam za morał, a wracam da pana Augusta.

Pan August był to młody człowiek nowego pokolenia. W roku 1843, w pamiętnej dla niego epoce złamania sanek, miał lat dwadzieścia pięć.

W jedenastym roku życia oddano go do Krzemieńca (4). Doszedł tam do klasy drugiej i na tym skończyła się jego publiczna edukacja. Resztę pierwszej młodości spędził w domu. A gdy mu, mającemu siedemnaście lat, ojciec umarł, zaczął rządzić piękną wsią na Podolu, pod okiem kochającej go, ale słabej matki.

Pełen naturalnych zdolności, poduczony cokolwiek przez dawnego krzemieńczanina, który trudnił się guwernerką, wprawiony do pięknej francuszczyzny przez guwernantkę siostry, rodowitą Francuzkę, brunetkę nieszpetną i doświadczoną, która z dziwną gorliwością przez lat blisko trzy dawała lekcje szesnastoletniemu i siedemnastoletniemu chłopcu, dopełnił swej edukacji na zjazdach młodzieży, na jarmarkach w Jarmolińcach (5) i w Berdyczowie (6), tak że gdy doszedł do lat dwudziestu, był to młodzieniec skończony, rycerz przy zielonym stole, niezwyciężony przy butelce, na wyścigach czy konnych czy wozowych niepokonany, i w najgłówniejszym rzemiośle ówczesnej młodzieży tak biegły, że mógłby się odpłacić w wielu względach wzajemną lekcją dawniejszej swojej nauczycielce.

W tym czasie stracił matkę; siostra na pół roku przed jej śmiercią wyszła za mąż; został więc sam panem majątku i swojej woli. Ale gdy przyszło zapłacić posag, o który stanowczo upominał się szwagier, i gdy zliczył wszystkie długi młodości, opamiętał się pan August, i wówczas rozwinął się jego właściwy charakter.

W ten wir, w którym dotąd żył, wciągnął go nie naturalny popęd, nie gwałtowność namiętności, ale przykład młodzieży, wśród której wyrósł. Grał on tylko chętnie, bo zawsze lubił pieniądze, chociaż je rozrzucał; ale pił, bo inni pili; tracił i hulał, bo nie chciał okazać się niższym od współbraci; bałamucił się z mężatkami i wdowami, bo popisywanie się z dzielnością tego rodzaju było wiecznym tematem rozmów, ile do nich czasu zostawiały karty; a pan August nie chciał milczeć tam, gdzie inni mówili, i starał się gorliwie, aby miał się także czym pochwalić. Lecz w gruncie był to człowiek zimny, egoista i spekulant.

Te wady przy innym wychowaniu, przy gruntownej nauce, przy jakimś ważniejszym zajęciu, które pokazałoby mu wyższe cele, wzięłyby może inny kierunek, ale to życie, na którym spędził pierwszą młodość, zupełnie odpoetyzowało jego duszę; a jego serce, jak śliwka węgierka, która przeszła przez wiele rąk, zmięte i zgniecione, straciło całkiem swą dziewiczą barwę. Łatwiej więc niż ktoś inny, i już w dwudziestym pierwszym roku życia, doszedł pan August do tego wielkiego rezultatu naszych czasów, że człowiek tylko przez pieniądze jest kimś, bez pieniędzy niczym.

Kłopoty gospodarstwa niewystarczającego na wszystkie wydatki, utarczki z dłużnikami i ze szwagrem, utwierdziły go w tej zasadzie. Już więc od tej pory postanowił zdobyć ten talizman, który otwiera wszystkie klamki i daje przystęp do każdego serca. Ale gdy się zastanowił nad swoim położeniem, gdy zimno i bezstronnie rozmierzył swoje zdolności, gdy zważył okoliczności, które go otaczały, spostrzegł, że żadnym innym sposobem dokazać tego nie zdoła, jak przez bogate ożenienie się. Zaciągnął się więc jednym rzutem i bez najmniejszego wahania pod chorągiew tego batalionu myśliwców (7), którzy wówczas i dziś z zimną krwią i z coraz bardziej wydoskonaloną taktyką polują na bogate żony.

To raz przedsięwziąwszy, zapomniał o wszystkich szaleństwach młodości; jak Mieczysław zrobił się w mgnieniu oka starym (8); zmniejszył wydatki, zamknął się w domu, gospodarował, gromadził grosze, aby cokolwiek otrząsnąć się z kłopotów i przygotować do wielkiej wyprawy na grubego zwierza. Diabełka się nie wyrzekł, raz, że miał naturalną żyłkę do szulerstwa, po wtóre, że tym bardziej teraz pokochał pieniądze łatwo i w wielkich kuszach (9) i nagle wypływające; a on grał szczęśliwie, zimno, i zawsze prawie wygrywał.

Mimo tych wad, mimo zamiarów egoistycznych i niemoralnych, przyznać potrzeba, że pan August był bardzo miłym i ujmującym człowiekiem. Powierzchowność miał piękną; twarz przystojną, zwykle zimną, ale posłuszną jego woli i mogącą przybrać wyraz tkliwy i rozrzewniony; wzrok bystry; głos męski i dźwięczny. Zawsze starannie się ubierał. Włosy miał gęste blond, ale biegle przeczesywał je do twarzy i umiał im nadać pozór lwiej grzywy. Szczególniej miał rękę nadzwyczajnej piękności, którą produkował, gładząc często wąs, zwłaszcza, gdy ktoś do niego coś mówił. Przy tym zdolności miał, jak powiedzieliśmy, wielkie, pamięć ogromną, rozsądek zdrowy, i w obejściu się z ludźmi ten ton łatwy, godny i naturalny; do czego przyszedł w czasie intryg z dwoma damami wyższego tonu, do których serca otworzył mu łatwą drogę piękny akcent francuski.

Jak wódz zamierzający ważną ekspedycję robi wszelkiego rodzaju przygotowania, tak i pan August nie tylko myślał o zewnętrznych środkach podobania się. Wszystek czas, który mu zostawał od gospodarstwa i diabełka, obracał na czytanie, i w przeciągu dwuletniego zamknięcia się w domu wiele skorzystał.

Gdy raz ubrany z całą elegancją, na jaką Podole zdobyć się mogło, gładząc wąs średnim palcem swej pięknej ręki, stanął przed zwierciadłem dla wyegzaminowania (10) się, czy może już rozwinąć chorągiew i uderzyć w trąby, przypomniał sobie, że nic nie widział, oprócz Jarmoliniec i Berdyczowa. Upokorzony tą myślą, i wiedząc, jak zupełnie innym okiem patrzą u nas, szczególniej kobiety, na człowieka wracającego z zagranicy, postanowił i ten jeszcze powab przydać swojej osobie, i tak skompletować swe uzbrojenie do zaczepnego działania. Zebrawszy się więc z siłami, pojechał do Warszawy, stamtąd do Berlina, nad brzegi Renu, do Szwajcarii, zajrzał do Włoch, i po roku wędrówki wrócił jesienią do domu.

Kontent (11) z siebie, zmierzywszy swe siły i spostrzegłszy, że oszczędność, dobre urządzenia gospodarskie i szczęśliwa ciągle gra znacznie powiększyły jego fundusze i prawie go oczyściły z grzechów młodości, postanowił tejże zimy rozpocząć łowy na serio; i dlatego myślał udać się na kontrakty (12) do Kijowa (13) lub do Dubna, wiedząc, że to są właśnie miejsca, gdzie między innymi towarami wywożą się także i panny. Zanim nadszedł ten stanowczy czas, z daleka, z ogródka (14), od znajomych i nieznajomych, wypytywał się, gdzie, w jakim gnieździe dorasta sarneczka godna strzału, jakie są zamiary i projekty rodziców, jaki ich charakter, jakie zatem drogi najkrócej i najpewniej doprowadzą do celu.

Wszystko to pan August robił niezmiernie ostrożnie, z największą cierpliwością, bo jako człowiek zimnego serca, nigdy się nie unosił; a jako biegły gracz, wiedział, że ten tylko wygrywa, kto umie wyczekać. Ta jedyna myśl, dla której wszystko poświęcił, którą ciągle piastował w swej głowie, tak zatwardziła i wysuszyła do reszty jego serce, że od tej chwili, kiedy ją powziął, żaden powab, żaden umizg kobiety, nie robił na nim najmniejszego wrażenia.

Postanowił mieć bogatą żonę, ale czy ją będzie kochał, czy będzie brzydka, rozumna czy głupia, o tym nigdy ani pomyślał. Obeznany z dawna ze wszystkimi manewrami strategii miłosnej, postanowił w potrzebie użyć ich jako środka; ale i odrzucić, dopiąwszy swego, jak odrzucał kartę, która już wygrała.

W takim usposobieniu wybierał się pan August do Dubna, gdy niespodziewany interes powołał go do Odessy. Odebrał on urzędowe powiadomienie, że umarła mu ciotka, po której został dom i kapitał umieszczony w komercyjnym banku odeskim.

Ciotka jego była za doktorem. Z tej okazji poróżniona z familią, która to uważała za ubliżenie, wyniosła się do Odessy, gdzie po kilkunastu latach najszczęśliwszego pożycia, owdowiała. Że była bezdzietna, że była kobieta dobra, nie pamiętając więc przykrości, jaką jej głupia szlachecka pycha wyrządziła, umierając, mająteczek, który mąż zebrał i jej zapisał, przekazała dzieciom swej siostry.

Chociaż pan August nie spodziewał się, aby to było coś wielkiego, ale że od przybytku głowa nie boli, uzbroiwszy się więc plenipotencją (15) siostry, wybrał się i pojechał. Nigdy nie tracąc z myśli jedynego celu, dla którego był i egzystował na tym świecie, postanowił i z tej okoliczności korzystać, i wszystko, co zbierze ze sprzedaży ruchomości ciotki, z czego nie czuł się obowiązanym zdawać rachunku siostrze, obrócić na dokompletowanie swojej garderoby. Właśnie więc ukończywszy interes, i uprowidowawszy (16) się we wszystko, czego potrzebował, powracał nazad, gdy przypadek, który musi się wmieszać do wszystkiego, przez złamanie sanek przyśpieszył epokę tej ekspedycji, do której tyle lat i tak sumiennie się gotował.

cdn.

Józef Korzeniowski

(1) (Z tur.) dawniej: cybuchem z wiśni tureckiej.

(2) Mila rosyjska – 7467,6 metra.

(3) Od założenia miasta w roku 1795 do Odessy licznie przybywali Polacy i wkrótce stanowili znaczną kolonię; w połowie XIX wieku Odessa liczyła sto tysięcy mieszkańców (Warszawa – sto sześćdziesiąt tysięcy).

(4) Chodzi o Liceum Krzemienieckie założone w roku 1805 przez Tadeusza Czackiego, zamknięte w 1831 roku; autor był uczniem, a później profesorem Liceum Krzemienieckiego.

(5) Jarmolińce – duży ośrodek handlowy Podola dzięki jarmarkom, na które ściągali kupcy z Litwy i Królestwa Polskiego.

(6) Berdyczów – miasteczko na Wołyniu znane z wielkich jarmarków na bydło i konie spędzane przez Kałmuków i Tatarów z odległych stepów; w Berdyczowie odbywało się pięć głównych jarmarków rocznie, największy z nich, tzw. onufrejski, miał miejsce 12 czerwca.

(7) Dawniej: myśliwych.

(8) Mowa o Mieszku Starym (1126–1206), księciu wielkopolskim, synu Bolesława Krzywoustego, któremu współcześni nadali przydomek „stary” z powodu powagi i surowości obyczajów.

(9) (Z fr.) stawkach w grze.

(10) Tu: dowiedzenia; zorientowania.

(11) Dawniej: zadowolony; uszczęśliwiony; rad; ucieszony.

(12) Kontraktami zwano coroczne zjazdy jakiejś prowincji dla załatwienia interesów handlowych; w oznaczonych terminach odbywały się one w Kijowie i Dubnie; zjeżdżano się na nie z dalekich stron, kupowano, sprzedawano, zawierano umowy, wypuszczano i brano w dzierżawę, bawiono się; w roku 1771 przeniesiono kontrakty ze Lwowa do Dubna, gdzie się utrzymały do końca XIX wieku, mimo że w roku 1794 zostały urzędowo przeniesione do Kijowa.

(13) W momencie pisania książki i później Kijów w sensie kulturowym był w ponad połowie miastem polskim; Polacy stanowili elitę społeczną i intelektualną miasta.

(14) Tu: delikatnie; spokojnie; łagodnie; nie wprost.

(15) (Z łac.) pełnomocnictwem.

(16) (Z łac.) dawniej: zaopatrzywszy.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Józefa Korzeniowskiego Spekulant.