Spekulant. Rozdział dziewiąty

W kilka dni po powrocie do domu, pan August miał odwiedzić chorążynę. Pewny serca panny Klary i uśmiechając się w duszy nad ufnością biednej dziewczyny, którą miłość, jak złodziej z zasadzki, napadła nagle i niespodziewanie, wcale o niej nie myślał, ale o tym tylko przemyśliwał, jak ująć chorążego, której z jego słabości pochlebić, czy się pokazać sknerze sknerą, czy człowiekowi wystawnemu i próżnemu próżnym i wystawnym?

Gdy się nad tym zastanawiał, przyjechała siostra, a za nią w parę dni jej mąż, dla dowiedzenia się, jak ukończył interes w Odessie, który ją, równie jak i jego, interesował.

Była to osoba dobra, ale zbyt czuła i chorowita; kochała ona brata nadzwyczajnie, ale nudziła go wymaganiami czułości i wylania, do czego nie był zdolnym. Niekontent więc z jej przybycia nie w porę, przyjął ją zimno i kilkoma niedelikatnymi słowami dał jej to odczuć. Stąd poszły wymówki, łzy, spazmatyczne szlochania, a za nimi rzeczywista choroba. Niepodobna mu było wyprawić z domu chorą siostrę. Rad więc nierad okazywał jej wielką troskliwość, nie odstępował na krok, nie z przywiązania, ale w chęci uspokojenia jej nerwów, doprowadzenia do lepszego stanu zdrowia i wyprawienia co prędzej z domu z zachowaniem wszystkich pozorów miłości i braterstwa. Do tego ostatniego miał jeszcze jeden powód, równie ważny, jak czysto egoistyczny.

Pan August poznawszy w czasie podróży pełne dobroci i szlachetności serce chorążyny, nie chciał stracić w jej oczach tej opinii, na jaką już zarobił, i bał się, aby nie doszło do niej jego początkowe postępowanie z siostrą, żeby zaś doszło niewątpliwie, o tym był przekonany, bo miał w domu szwagra, który, chociaż nie był obecny przy pierwszych scenach, ale o wszystkim dowiedziałby się od żony.

Pan August czuł, że pan Kasper Barski go nie lubił, i tym więcej się go lękał, że był to człowiek pełen rozumu, umiejący kombinować (1) postępki i ich powody, a przy tym długojęzyczny (2), zły, który wszystko wiedział, wszystko wygadał i nikogo nie szczędził. Zwłaszcza po dobrym obiedzie, gdy jeden i drugi kieliszek wina był w głowie, jego język zaostrzał się i z dziwną szybkością, jak kosa dobrego kosiarza, podcinał wszystko, co spotkał.

Genealogia sąsiadów i sąsiadek dalszych i bliższych; rodowód z folwarku tych, co mieli pretensję do czasów jagiellońskich; wywód metrykalny lat niektórych pań, tak dokładny i szczegółowy, jak gdyby był zakrystianem w tej parafii, gdzie przyjmowały chrzest; projekty ojców mających na wydaniu córki, projekty matek pragnących bogato ożenić synków; intrygi mężatek i wdów; harbuzy, z którymi wracali do domu kawalerowie (3); charakter, słabości urzędników; zamiary i manewry przyszłych konkurentów wyborczych; słowem, wszystko, co się działo i dziać miało w powiecie, było panu Kasprowi wiadome i naturalnie wymówione w oczy i poza oczy bez żadnej ceremonii.

Pan Kasper nie był brzydki; jeśli kogoś kochał, miał dla niego twarz ładną i wyraz pełen szlachetnej tkliwości, ale kiedy kogoś nie lubił, kiedy złość się w nim burzyła, kiedy pogarda nim miotała, przekrzywiał głowę, mrugał prawym okiem i nadawał swojej twarzy wyraz przykry i straszny.

W rok po ożenieniu się złamał nogę i źle wyleczony odtąd kulał. To jego kalectwo, skombinowane z jego złośliwością, z wiadomością wszystkich sekretów i z tym przykrym wyrazem twarzy, który miał najczęściej (bo mało kogo kochał), nadało mu w powiecie przydomek kulawego diabła. Był on wszędzie gościem i strasznym i pożądanym, każdy bowiem drżał, aby się przed nim nie wydać ze swoimi sekretami, a rad był dowiedzieć się sekretów sąsiada. Przyjmowano go więc wszędzie, uprzejmie trzymano przy nim na wodzy serce, oczy i język, ale za to pozwalano mu gadać o bliźnim, co mu ślina do gęby przyniosła.

Mając takiego szwagra pan August użył naturalnie całej dyplomacji, aby go ująć i aby mieć za sobą tę trąbę powiatową. Oddał się więc cały siostrze i szwagrowi, i to z taką sztuką, z taką naturalnością, z tak mocnym postanowieniem puszczenia (4) sentymentalnego tumana, że biedną siostrę rozrzewniał do łez i pana Kaspra, który z początku miał się bardzo defensive (5), był zimny, często mrugał i starał się go przeniknąć, zderutował (6) wreszcie kompletnie i zupełnie wyprowadził w pole.

Gdy po przeszło dwóch tygodniach takich manewrów siedzieli raz obaj i zjadłszy dobry obiad i wypiwszy po kilka kieliszków soternu (7) rozmawiali, rzekł pan Kasper:

– Czy wiesz Auguście, że ja miałem o tobie zupełnie inne wyobrażenie.

– Jakież miałeś? – zapytał pan August obgryzając cygaro.

– Ty wiesz – mówił pan Kasper – że ja się nie żenuję z tym, co myślę o drugich.

– Och! Wiem – odpowiedział pan August.

– Otóż ja zawsze myślałem – mówił dalej pan Kasper, poprawiając się na kanapie i mrugając prawym okiem – żeś ty egoista pierwszego rzędu, gotów poświęcić wszystko swemu interesowi.

– I nie omyliłeś się – odpowiedział pan August – że jestem egoistą, jeżeli weźmiesz ten wyraz w takim znaczeniu, jakie do niego zwykle u nas przywiązują. U nas egoistą nazywa się każdy porządny człowiek, który porzuca szalone życie, zamyka się w domu, nie przyjmuje zgrai próżniaków, zmniejsza i obcina swoje wydatki, aby mu wystarczało na zapłacenie grzechów młodości i zobowiązań dla rodzeństwa. Gdybym pokrzywdził moich kredytorów (8), odprawiał ich z kwitkiem; gdybym nie wypłacił posagu twojej żonie lub ją odrwił (9), jak robią inni z siostrami; gdybym nie doprowadził wsi do porządku, gospodarstwa nie podniósł, kilku tysięcy na książki nie wydał, drugich kilku nie stracił, aby zobaczyć, co się dzieje na świecie i otrzeć się między ludźmi, ale gdybym to wszystko użył na baliki, na hulanki, na jarmarki i wybory, a przy tym wiele gadał o ludzkości, o socjalnych postępach, nie miano by mnie za egoistę. Byłbym poczciwy, dobry chłopiec, ale za to zadłużony, goły i głupi jak inni.

– Czy wiesz? – rzekł pan Kasper, wysłuchawszy tych słów zręcznych i tak na pozór dobrze go usprawiedliwiających. – Wybornie mówisz, prawie tak, jak ja, kiedy jestem w sztosie. Ale tu nie o to idzie, kochanku! Każdy, a ja więcej niż inni, pochwalałem twoje postępowanie po śmierci waszej matki. Dałeś dowód wielkiej energii charakteru, zmieniwszy się tak nagle, tak stanowczo, tym bardziej, że byłeś wówczas tak młody i pod czarami takiej syreny, jak pani Onufrowa, która wszystkimi powabami swego ciała i rozumu ciągnęła cię w otchłań perdycji (10). I między nami mówiąc – dodał pan Kasper, mrugając okiem – ona cię do tej pory zapomnieć nie może. Kilku już…

– Zaczynasz obmowę, panie Kasprze! – przerwał pan August, przybrawszy poważną i skandalizowaną (11) minę. – Wróćmy lepiej do mojego egoizmu. Jeśli masz coś złego powiedzieć, to mów o obecnym.

– Rien n’est beau, que le vrai (12) – dodał pan Kasper. – Co zaś jest pięknem, będąc prawdziwym, to nie może być złym. A to jest prawda najprawdziwsza, że okropnie skrzywdziłeś panią Onufrową. Byłem sam świadkiem, kiedy o tobie mówiła. Z jaką pogardą jej wzrok padał wówczas na biednego Stasia, który siedział obok ze spuszczonym nosem; na pana Hipolita, który niby nie słyszał, co mówi; na kapitana, który tylko podkręcał wąsa i uważał te jej słowa za wyjątek ze swojej miłosnej dymisji. No, no, nie wstawaj, nie uciekaj – mówił dalej, widząc, że pan August, wzruszywszy ramionami, powstał i chciał iść do pokoju siostry. – Usiądź. Wróćmy do naszego przedmiotu, bo nie wiesz, dlaczego zacząłem tę rozmowę.

Pan August usiadł, a pan Kasper tak dalej ciągnął:

– Nazwałem cię egoistą nie dlatego, że zaprzestałeś hultajstwa, ale że zdawałeś mi się zimnym, bez serca, niezdolnym kochać nic i nikogo prócz siebie.

– Oho! – rzekł pan August zagryzając wargi. – Zdawało mi się, żeś bardziej przenikliwy. Czy dlatego, że śmiałem się z łez pani Onufrowej?

– Dlatego, kochanku – odpowiedział mrugając prędko okiem pan Kasper – że nieraz patrzyłeś obojętnie na łzy matki, że się wyśmiewałeś z czułości siostry, że od tego czasu, jak się zreformowałeś, nie zdarzyło mi się widzieć ani słyszeć o żadnym postępku, który wyrwałby ci się z serca, który nie byłby obmyślany i nie miał swojego źródła w arytmetyce. Utwierdziła mnie w tym mniemaniu o tobie i twoja powierzchowność. Ta ciągła zimna krew, to ustawiczne czuwanie nad sobą, ta rezerwa w każdym kroku i słowie nie są naturalne młodemu człowiekowi z gorącym sercem i z wylaną (13) duszą. Odkąd się zreformowałeś, nie powiedziałeś nigdy ani jednego głupstwa…

– Które ty byś podchwycił – przerwał pan August.

– Nie wydałeś się z żadnym sekretem…

– Który ty natychmiast byś rozniósł – przerwał znowu pan August. – I dlatego miałeś do mnie pretensję, że ci nie dawałem na siebie broni. A toż nie egoizm?

– Że nie jestem egoistą, dam ci zaraz najlepszy dowód – rzekł pan Kasper.

– Ciekawym.

– Oto ten, że jakkolwiek jestem diabłem i do tego kulawym, przyznam ci się z pokorą, że w moim zdaniu o tobie grubo się pomyliłem – powiedział pan Kasper i wyciągnął do niego rękę.

„Albo głupi, albo filut (14)” – pomyślał pan August i podał mu rękę, milcząc.

– Dwa tygodnie przeszło siedzę już u ciebie i bardzo skrupulatnie cię egzaminuję.

– Szkoda, że mi tego pierwej nie powiedziałeś. Miałbym się na ostrożności – rzekł z namysłem pan August.

– Nic byś na tym nie zyskał – odpowiedział kulawy diabeł. – Twoje postępowanie wziąłbym za aktorstwo i wyjechałbym od ciebie, nie zmieniwszy mojej myśli o twoim sercu. Teraz, gdy się pokazałeś, jakim jesteś, nie spodziewając się, że na ciebie patrzą; gdy się przekonałem, że oprócz siebie, możesz jeszcze kochać szczerze, serdecznie siostrę, a przy niej i mnie trochę; gdy widzę, jak się obchodzisz ze swoimi ludźmi, ze swoimi sługami; gdy na pierwsze słowo mojej żony chętnie zgodziłeś się na przyczynienie dwóch tysięcy do posagu, który my dajemy waszej biednej krewnej, a nade wszystko, gdy sukcesję po ciotce rozdzieliłeś tak, że oddajesz siostrze gotowiznę, która nam potrzebniejsza, a sobie zostawiłeś jakiś tam grat, który nie przyniesie ci dochodu, i zrobiłeś to dlatego, że siostra biedniejsza i że ja jestem nequam (15) jako gospodarz, wracam ci mój szacunek, i oświadczam, że masz we mnie sprzymierzeńca w twoim wielkim projekcie.

– W jakim projekcie? – zapytał zdziwiony pan August.

– Wszak myślisz się starać o pannę Wolczyńską – odpowiedział pan Kasper, mrugnąwszy z lekka okiem.

– Skąd ci to u diabła przyszło do głowy? – zawołał pan August, zrywając się z miejsca.

– Wszak jechałeś z nią razem od samej Sewerynówki a i tu – mówił dalej pan Kasper – i ledwie niecałą drogę w ich karecie i naprzeciwko panny Klary.

– Skądże ty to wszystko wiesz?

– Och! Wiadomo ci, że ja wiem więcej, niżby niejeden i niejedna sobie życzyli – odpowiedział pan Kasper. – Każdy ma swoje rzemiosło. Pan Michał pisze książki, pan Władysław fabrykuje krzywe kocze (16), pan Hipolit wygotowuje kwaśny cukier, a ja zbieram wzorki, gromadzę nowinki, śledzę słabości moich sąsiadów i sąsiadek i puszczam to wszystko w obieg temu dla nauki, temu dla przestrogi, tej, aby wiedziała, co o niej mówią i strzegła się, tamtej, aby nie przyganiała garnkowi, kiedy sama smoli.

– To znaczy, że wyidealizowałeś plotkarstwo – rzekł pan August, śmiejąc się.

– Ja o tym dobrze wiem, że nazywają mnie plotkarzem, i nie myślę się o to gniewać – odpowiedział pan Kasper. – Jest to pozycja, którą sobie zrobiłem w towarzystwie. Bez tego nie miałbym żadnej ani z majątku, który mały, ani z urodzenia, które podejrzane, chociaż mnie heroldia (17) utwierdziła. Pozycja z nazwania nie bardzo zaszczytna, ale w rzeczy użyteczna. Wymaga ona rozsądku, przenikliwości, odwagi i sumienia. Nikt mnie jeszcze nie złapał na fałszu, na łatwowiernym roznoszeniu potwarzy; nikt mi nie może zarzucić, abym przypiął łatkę komuś takiemu, co by na to nie zasłużył. Dlatego boją się mnie i szanują. Zobacz, jak każdy w towarzystwie, w którym ja jestem, ma się na ostrożności, jak stara się okazać lepszym niż jest, jak mierzy słowa i kroki. Przy mnie prezesowa nie śmie komplementów mówić deputatowej (18); przy mnie pani Józefowa nie śmie zawieszać na czarnej wstążeczce krzyżyka i nosić go na piersiach, bo wie, że ja zacznę mówić o profanacji znaków świętych; przy mnie pani Kajetanowa nie śmie otulać męża, żeby się nie przeziębił, nazywać go swoim gołąbkiem, koło niego gruchać, bo wie, że ja w ten moment zacznę mówić o panu Ambrożym, wychwalać jego rude wąsy i szerokie plecy. Słowem, mogę cię upewnić, że w każdym domu, gdzie jestem, wszystkie rażące wady, zarówno gospodarza, jak gości, siedzą cicho na dnie serca, jak żaby w błocie, kiedy czapla stoi na brzegu. Czyż nie jest to być użytecznym? – dodał mrugając okiem.

Pan August widział całą trafność tego ostatniego spostrzeżenia, które jakby umyślnie było zastosowane do niego; spuścił więc oczy i na chwilkę umilkł. Ale czując, że pan Kasper patrzy na niego, i bojąc się, aby go nie przejrzał, podniósł głowę i rzekł z uśmiechem:

– Czy wiesz, panie Kasprze, że tak zręcznie i tak ładnymi farbami wyiluminowałeś (19) siebie, że teraz z zupełnie innego punktu patrzę na twoje rzemiosło i widzę, że się także grubo myliłem, mając cię za człowieka, który dogadza tylko swojej złośliwości i świerzbiączce języka.

– Niezupełnie jesteś szczerym, kochanku, i dlatego frazes twój wykręcony – odpowiedział pan Kasper mrugnąwszy. – Ale dajmy temu pokój, co o mnie myślisz, a wróćmy do rzeczy. Pannę Klarę kochasz, co?

– Kocham – odpowiedział, zająknąwszy się cokolwiek na tym słowie, bo to było wierutne kłamstwo.

– A co większa i lepsza, panna Klara cię kocha? Nie tak-że?

– Zdaje mi się – odpowiedział pewniejszym głosem pan August.

– Wszakże jeżeli sądzisz, że zdobywszy serduszko panienki, zdobyłeś baterię, która jest kluczem do fortecy, to się mocno mylisz – rzeki pan Kasper.

– Wiem, że tam jest jeszcze matka i ojciec – odpowiedział nasz spekulant.

– Dwie rzeczy tak różne, jak niebo i ziemia – mówił dalej kulawy diabeł. – Dwie istoty tak do siebie niepodobne, jak pani Hieronimowa do swojego portretu, bo ona brzydka duszą i ciałem, a portret piękne ma rysy i anielski wyraz. Skąd wnieś, jak ci wiele zostaje do zrobienia. Chorążyna jest to kobieta zacna, dobra, szlachetna, jest to anioł w ludzkim ciele, wzór cierpliwości i ideał matki.

– Panie Kasprze! – rzekł pan August.

– Dziwisz się – odpowiedział pierwszy – że z moich ust wychodzą tak bezwarunkowe pochwały? Powiedziałem ci, że tylko tym wypowiedziałem wojnę, którzy na to zasługują.

– I nigdy się nie mylisz? – dodał pan August ironicznie, jakby chciał mu przypomnieć jego zdanie o sobie.

– Bardzo rzadko – odpowiedział pan Kasper, mrugając nań prawem okiem tak, że pan August musiał spuścić wzrok ku ziemi, a chcąc co prędzej wrócić rozmowę do dawnego przedmiotu, dodał:

– Co się tyczy chorążyny, los się nie pomylił. Krótko z nią byłem, ale zbliżenie i poufałość podróży dały mi ją z gruntu poznać.

– Z tego tedy widzisz, bo masz rozum, że niczym innym nie przeciągniesz jej na swoją stronę, jak nieskażoną reputacją dobroci serca, szlachetności uczuć, obyczajów itd.; że z rąk tej matki nie wydrzesz córki, choćbyś był bogatszym od pana Marcelego, jeżeli jej nie przekonasz, że ją kochasz nad wszystko, że ona z nikim nie będzie tak szczęśliwą, jak z tobą. Bo ostrzegam cię, że ta delikatna, łagodna, dobra kobieta, stanie i nasroży się jak lwica nawet przeciwko swemu mężulkowi, gdyby chciał dla pieniędzy poświęcić szczęście jej dziecka.

– O! Dziękuję ci, kochany bracie – rzekł pan August z udanym zapałem – że tak umacniasz moje nadzieje. Sądzę, że już mam za sobą chorążynę i że nic nie zepsuje o mnie tej opinii, jaką ma teraz.

– A wiesz, komu za to będziesz zobowiązanym? – zapytał pan Kasper.

– Zdaje mi się, że najpierwej sobie – odpowiedział pan August.

– Tym dwóm tygodniom, mój łaskawco – rzekł kulawy diabeł – które tu spędziłem u ciebie, i przekonaniu, jakiego nabyłem o twoim sercu i charakterze. Gdybym został przy dawniejszym, gdybym nie przeświadczył się, że twój zimny pozór oszukał mnie, siedziałbyś na koszu (20). Teraz masz we mnie sprzymierzeńca i bądź pewny, że nie takiego, którym mógłbyś pogardzać.

– Zmiłuj się! Czyż ja tego nie wiem? – rzekł pan August, wyciągając do szwagra rękę i w duchu sobie dziękował, że tak prędko zwyciężył się w swojej obojętności dla siostry i że tak skutecznie przez całe dwa tygodnie wyrabiał w sobie sentymenty.

– Co się tyczy papy – mówił dalej pan Kasper – to już twoja rzecz, ale i w tym mogę ci dać dobrą radę.

Na te słowa pan August przysunął się z krzesłem i nastawił uszy, bo w jego myśli była to najważniejsza i jedyna przeszkoda.

– Chorąży – mówił dalej kulawy diabeł – jest to stworzenie dziwnego nabożeństwa. Są dwie sprężyny, które poruszają tę potworną machinę: pierwszą jest skąpstwo i miłość grosza, drugą próżność i chęć wystawy. Pierwszej daj spokój, bo nie masz dość sił, aby ją poruszyć. Sto pięćdziesiąt dusz, które posiadasz, stanowią zapewne mająteczek piękny, a w twoim ręku znaczą trzy razy tyle, niż znaczyłyby u mnie. U ciebie wszystko po pańsku i jeden tylko diabełek wie, jak ci na to staje – dodał, przechyliwszy głowę i mrugnąwszy kilka razy okiem. – Dla chorążego jednak to kropla w morzu. Moim więc zdaniem, wszystkie swoje dźwignie powinieneś obrócić na drugą sprężynę tej machiny, to jest na jego próżność. Chorąży chce naprzód uchodzić za wielkiego pana – i jest nim, bo ma znaczny dochód, a nie ma długów. Przesadzaj zatem jego dochody, a nieskończenie go tym ujmiesz. Uśmiechasz się, że to, co mówię, sprzeciwia się głównemu znamieniu skąpca, który zawsze podaje się za ubogiego. W rzeczy samej wszędzie tak jest, ale nie u nas. U nas próżność przygłusza wszystko i wszędzie wyłazi na wierzch, i panuje nad każdym uczuciem jak oliwa nad wodą. Po wtóre, chorąży chce uchodzić za wielkiego gospodarza. Daj się więc wszędzie oprowadzać; pokaż, że znasz się na tym i na owym, ale ciągnij go za język, niech ci prawi swoje teorie; każ je sobie powtarzać, abyś nie zapomniał; i zrobisz z nimi to, co on robi, co robi tylu innych naszych panów ze wszystkimi teoriami, którymi się popisują.

– Cóż takiego?

– Nie używaj ich, tak jak nie używa ich chorąży. On gospodaruje po staremu, po chłopsku, bo wie, że z tego najpewniejszy dochód; ale będzie ci prawić, dla pokazania się, duby smalone (21) o różnych ulepszeniach, które sam porobił w zasadach Thaera (22), Oczapowskiego (23) i innych. Po trzecie, pan chorąży chce uchodzić za wielkiego mechanika. Ciągnij go więc do młyna, który notabene (24) jest takim młynem, jak i inne, ale on ci tam pokaże cudowne pomysły swego geniuszu, które ty powinieneś widzieć, admirować ich nowość i prosić o dokładne ich objaśnienie. Po czwarte…

– A to widzę końca nie ma – rzekł pan August.

– Kochanku! – odpowiedział pan Kasper, mrugnąwszy strasznie okiem. – Czyż próżność polska ma koniec? Otóż powiadam ci po czwarte, że pan chorąży chce uchodzić za wielkiego architekta. Wybudował dom ogromny, monstrum pod każdym względem, ale monstrum widne z daleka. Gdy więc pojedziesz, weź ze sobą perspektywę (25) i umyślnie zwróć drogę na trakt pocztowy. Choć przez to nadłożysz z półtorej mili drogi, ale będziesz mu za to mógł powiedzieć i opisać, jak ten dom bryluje (26) z daleka. Bądź niezmordowanym w wysłuchaniu wszelkich szczegółów rozporządzenia, wielkości, wymiaru pokojów; admiruj ozdoby posadzek, pieców i gzymsów, ale wprzód, nim pojedziesz, przeczytaj jakieś kompendium (27) mitologii.

Pan August parsknął ze śmiechu na te słowa i zawołał:

– Cóż to, czy chorąży ma pretensję i do filologii?

– A cóż by to było dziwnego? – odpowiedział pan Kasper. – Do czegóż my nie mamy pretensji? Ja ci daję dobrą radę, a do ciebie należy usłuchać jej lub nie.

– Ale któż nie usłuchałby tak rozumnego doradcy – rzekł pan August, biorąc obie jego ręce i ściskając je z uczuciem wdzięczności, która tym razem była szczerą i prawdziwą. – Wierz mi, panie Kasprze, nie mogę sobie darować, że do tej pory znałem cię tak mało. Tyś prawdziwy filozof.

– Plotkarz-filozof – odpowiedział kulawy diabeł, mrugając okiem. – Nazywaj mnie jak chcesz, ale słuchaj mojej rady.

Gdy to mówił, siostra Augusta, która miała się już daleko lepiej, wyszła ze swego pokoju. Łzy zakręciły się w oczach tej dobrej kobiety, gdy zobaczyła brata i męża trzymających się za ręce. Pan August, który dobrze pamiętał cały ciąg rozmowy i tym lepiej teraz widział, jak dalece pomoc szwagra była mu potrzebna, podskoczył ku siostrze i całując jej ręce z bardzo dobrze odegranym uczuciem, zawołał:

– Moja droga Maryniu! Nie wiesz, jak jestem ci wdzięczny, że tu przyjechałaś i przywiozłaś mi jego ze sobą!

Tu nastąpiła tkliwa scena między rodzeństwem, w której jedna tylko Marynia była w uniesieniu szczęścia. Pan August zimne usta przykładał do jej gorącej twarzy i udawał wylanie, pan Kasper zaś, coś jak gdyby dostrzegał z jego strony przesadę, a zatem komedię, przechylał głowę i zaczynał mrugać prawem okiem.

cdn.

Józef Korzeniowski

(1) Tu: obrachowywać; rozumować.

(2) Dawniej: plotkarz; lubiący paplać; nieumiejący dochować tajemnicy.

(3) Tj. ci, którzy otrzymali odmowę przy oświadczynach; dostali kosza.

(4) Tu: zwiedzenia; oszukania.

(5) (Łac.) obronnie; tu: był w defensywie, przybrał postawę obronną.

(6) (Z fr.) dawniej: sprowadził z drogi; wprowadził w błąd.

(7) Znanego lekkiego, białego wina francuskiego.

(8) Dawniej: udzielających kredytu; wierzycieli.

(9) Tu: oszukał; okpił; ocyganił; oszwabił.

(10) (Z fr.) dawniej: zguby.

(11) Dawniej, tu: zgorszoną.

(12) (Fr.) tylko prawda jest pięknem (Boileau).

(13) Dawniej, tu: życzliwą; serdeczną; ofiarną.

(14) Żartowniś; spryciarz; figlarz; frant; krętacz.

(15) (Łac.) człowiek do niczego; nicpoń.

(16) (Z węg.) powoziki podróżne, półkryte.

(17) Heroldia – władza rozpatrująca dowody szlachectwa, prowadząca rejestry szlacheckie.

(18) (Z łac.) – żonie deputata – członka trybunału w dawnej Polsce.

(19) (Z łac.) tu: odmalowałeś.

(20) Tu: pozostałbyś kawalerem.

(21) Brednie; głupstwa.

(22) Albrecht Daniel Thaer (1752–1828) – twórca nauki rolniczej w nowoczesnym pojęciu, założyciel pierwszej akademii rolniczej w Möglin.

(23) Michał Oczapowski (1788–1854) – uczeń Thaera, zasłużony dla polskiego piśmiennictwa z zakresu rolnictwa, świetny pedagog i wychowawca, wieloletni dyrektor zakładu gospodarstwa wiejskiego i leśnictwa w Marymoncie (obecnie dzielnicy Warszawy).

(24) (Łac.) do tego; w dodatku; nawiasem mówiąc; prawdę mówiąc.

(25) (Z łac.) lornetkę.

(26) (Z fr.) błyszczy.

(27) (Z łac.) podręcznik; krótki zarys jednej z nauk.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Józefa Korzeniowskiego Spekulant.