Spekulant. Rozdział drugi

Około godziny piątej wieczorem stał pan August w bramie austerii (1) i palił fajkę, gdy wjechała sześciokonna kareta na saniach, a za nią jeszcze dwoje porządnych sani z dworem i rzeczami. Gdy pierwszy powóz przesuwał się mimo, pan August spostrzegł dwie kobiety w karecie; a chociaż były okutane, zdawało mu się jednak, że jedna z nich była młodziutka i rumiana. Nie wiedział on, kto przyjechał; ale dosyć mu było widoku zamożności osób przybyłych i tej supozycji (2), że to była matka z córką, i że córka była zapewne panną, aby jego głowa zaczęła pracować.

Usłużny Żydek ostrzegł lokaja, że pierwsza stancja była zajęta. Posunęła się więc kareta dalej, i obie panie, a za nimi służąca, wysiadły przy dalszych drzwiach austerii. Zaledwie weszły, w ten moment pan August, stojący w drzwiach swego pokoju, dowiedział się od ludzi, którzy na dalszych saniach siedzieli, że była to pani chorążyna Wolczyńska, powracająca z Odessy do domu.

Uradowany z tego zdarzenia, dziękował w duszy swoim saniom, że się złamały, i zaczął już układać plan kampanii.

Pan chorąży mieszkał o pięć mil od pana Augusta, a zatem w potrzebie mógł być i sąsiadem. Był to człowiek skąpy i niedorzeczny, ale bogaty, bez długów i w ciągłym dorobku. Już od dawna pan August wyglądał powrotu panny Klary Wolczyńskiej z Odessy, gdzie dla edukacji bawiła ciągle lat kilka. W liczbie uprojektowanych partii była więc i ona, i była na pierwszym miejscu, nie dla wdzięków, nie dla wychowania, o które się nie pytał, ale dlatego, że była jedynaczką, że Niedolipie było piękną rezydencją, że tę ogromną wieś okrążały swym bogatym wieńcem jeszcze trzy inne wsie, i sytuację pana chorążego dosuwały do owego uroczego miliona, który z całym szeregiem swoich zer, jak kometa z ognistym ogonem, krążył ciągle po sferze jego głowy.

Gdy pan August z takimi myślami przechadzał się po pokoju i zbliżył się do bocznych drzwi, usłyszał te słowa wymówione srebrnym, czystym głosikiem:

– Ach, mamo! Jaki tu swąd! Jaki krzyk od tych tam Żydów! Jaka izba brzydka i ciasna! Jakże my tu będziemy nocować?

„Szanse za mną!” – powiedział sobie w duchu pan August; i kazawszy Franciszkowi przyrządzającemu do herbaty przynieść jeszcze dwie filiżanki, wyszedł do sieni.

W tejże chwili wyszła i pani Wolczyńska i pytała się, czy nie ma lepszego pokoju? Żyd wzruszył ramionami i ukazał na stojącego obok pana Augusta.

– Inne pokoje są, ale teraz zima, panowie nie jadą, na cóż mnie palić?

– Ale tu niepodobna nocować – rzekła pani Wolczyńska.

– Niech jasne pani powie temu panu – odpowiedział Żyd – to może on się pomienia, a może i ni. Abo ja wiem? A tamte pokój bardzo piękny!

Wówczas pan August zwracając się nagle, zbliżył się śmiało do chorążyny i rzekł:

– Pozwoli pani przypomnieć się sobie. Jestem August Molicki, sąsiad państwa na Podolu i sąsiad przypadkowy tu, gdzie panie będziecie miały podobno niewygodny nocleg.

– Bardzo jestem rada, że pana widzę, i cieszę się, że to pan jesteś naszym sąsiadem. Mamy tak okropną stancję, że jesteśmy z moją córką w największym ambarasie. Dalej jechać nie można i nocować tu także nie można. Doprawdy, same nie wiemy, co robić.

– Pozwoli pani dać sobie dobrą radę?

– O, zmiłuj się pan! Będzie to prawdziwy dowód grzeczności sąsiedzkiej.

– Niech panie zajmą mój pokój – rzekł pan August. – Jest obszerny, ciepły i czysty.

– Prawdziwie nie wiem, jak podziękować panu. Ale gdzież się pan podziejesz? Bo tam doprawdy niepodobna.

– Czyż to warto, abyś pani o tym myślała? Przenocuję w saniach, gdziekolwiek. Przywykłem do niewygód i nie pieszczę się. – Co było wierutnym kłamstwem, bo jako egoista lubił wygódki i gdyby nie panna Klara i nie milion, już dawno zamknąłby się w swoim pokoju i nie okazałby najmniejszej domyślności serca.

– Więc panie przyjmują? – dodał.

– Musimy. Ale niech pan wierzy, że będziemy umiały cenić tę grzeczność – rzekła chorążyna i wyciągnęła do niego rękę, którą on z uszanowaniem pocałował.

– Jednak jeden warunek pozwoli pani sobie przedstawić – rzekł najnaturalniej pan August.

– Jakiż to?

– Nim panie zajmiecie ten pokój, radbym abyście były w nim pierwej moimi gośćmi. Przenosiny nie odbędą się tak prędko, samowar nie będzie gotów zaraz. U mnie herbata na stole, a panie z zimna.

– Serdecznie dziękujemy panu i w ten moment służyć będziemy – odpowiedziała chorążyna, czując, że należało się odpłacić grzecznością za grzeczność i odmówić nie wypadało. Potem skłoniła się panu Augustowi i weszła do pokoju. On zaś wrócił do siebie, zacierając ręce i pomyślał w duchu: „Knieja obrzucona!” (3).

Panna Klara usłyszawszy dźwięczny i męski głos pana Augusta rozmawiającego z matką, zbliżyła się ku drzwiom. Przez szparkę niezupełnie przymkniętych drzwi widziała go, widziała dobrze i wysłuchała całej rozmowy.

Gdy matka weszła do pokoju, zastała córkę przed rozbitym lusterkiem poprawiającą czepeczek podróżny, układającą kołnierzyk i ciaśniej spinającą pasek szlafroczka (4). Szlafroczek ten, na szczęście, choć lekko podwatowany, był jednak nowiuteńki, z ładnej materii jedwabnej i zrobiony z całą elegancją odeską.

– Czy dobrze tak, mamo? – zapytała panna Klara i zapytała niepotrzebnie, bo w czymże byłoby jej niedobrze, kiedy miała lat osiemnaście? Kiedy jej figurka, nie nadto wysoka, była giętka i wcięta? Kiedy prześliczne formy ciała rysowały się przez lekkie fałdy miękkiego jedwabiu? Kiedy jej błękitne oczy ocieniały się czarnymi rzęsami, ciemne włosy lśniły na jasnym czole? Kiedy jej foremny nosek w doskonałym rozmiarze wystawał nad pięknymi ustami, które umiały uśmiechać się rozumnie i filuternie, śmiać się czasem serdecznie, a zawsze odkrywały ząbki białe, równe i drobne?

– Dlaczegóż mnie o to pytasz, Klaruniu?

– Pójdziemy przecież na herbatę do tego pana.

– Więc wiesz, że pójdziemy? – rzekła matka.

– Słyszałam wszystko. Widzi mama, jaki on grzeczny. Zaraz znać, że Podolanin. Mama pójdzie?

– A chcesz?

– Czemuż nie? W drodze! Nim się przeniesiemy, nim co, to nie wiedzieć kiedy będzie. Ale czepeczek nie bardzo zmięty?

– Nie – odpowiedziała matka.

I poszły. A panna Klara myślała o swoim czepeczku, czy się wyda, o szlafroczku, czy dobrze leży, czego wprzódy nigdy nie było.

Żal się Boże! Nie wiedziała o tym biedna panna Klara, że pan August nie zwróci uwagi ani na szlafroczek, ani na czepek, i może ledwie spojrzy na jej owalną i świeżą twarzyczkę, na jej oczy, które umiały patrzeć całą duszą, na jej usta rumiane jak jagoda i na jej rączki białe jak śnieg. Bo pan August wie, że panna Klara jedynaczka, i że jej ojciec ma blisko milion.

Rozmowa szła wesoło o Podolu, o Odessie. Damy robiły delikatne wymówki panu Augustowi, że nie starał się z nimi poznać, wiedząc, że one tam mieszkały.

Potem mówiono o magazynach (5) odeskich, z którymi pan August porównywał piękne składy towarów zagranicą. Potem mówiono o operze odeskiej, i znowu pan August miał zręczność wspomnieć o teatrze berlińskim, drezdeńskim i mediolańskim. Wszakże o tym wszystkim robił tylko lekką wzmiankę, jakby nie przywiązywał wielkiej wartości do tego, że był zagranicą; mówił, że Podole piękne i bez tych magazynów i bez pani Szreder-Devrian (6); że szczególniej teraz stanie się najpiękniejszą w świecie krainą.

Te wyrazy: „szczególniej teraz”, udało mu się wymówić wówczas, gdy chorążyna dawała jakiś rozkaz Agatce; wymówił je więc zupełnie odmiennym akcentem, nadał im intonację jak gdyby wprost wychodzącą z serca, i połączył z przelotnym wejrzeniem, niby nieznacznym, ale które nachyliło do ziemi piękne oczy panny Klary i jej śliczną twarz oblało rumieńcem.

Przeniesienie wkrótce uskuteczniono.

Na wieczerzy pan August był znowu gościem u pani chorążyny i ledwie koło godziny dziesiątej rozeszli się na spoczynek. Gdy żegnał się z panną Klarą i całując jej białą rączkę oddawał „dobranoc”, panienka rzekła z miłym uśmiechem:

– Ja z łaski pana będę miała noc bardzo dobrą, ale pan? O! Prawdziwie żal mi, że byłam tak wymyślną, że będziesz pan z mojej winy tak źle spał.

– Możliwe, że wcale nie będę spać – odpowiedział cichszym głosem i z lekka ścisnął delikatne paluszki.

Gdy wyszedł, panna Klara oddała „dobranoc” matce, rozebrała się czym prędzej, położyła się i obróciwszy się do ściany i zakrywszy oczy obiema rękami, dała wolny bieg myślom. Czuła, jak jej twarz płonęła pod gorącymi dłońmi, jak jej puls bił, jak niewinna i poetyczna łezka wymykała się spod zamkniętej powieki i zawieszała się na jej długich i ciemnych rzęsach.

Po pewnym przeciągu czasu przyciskając bijące serce, które po raz pierwszy takim dziwnym sposobem stukało w jej dziewiczym łonie (7), przypomniała sobie, że jeszcze nie zmówiła pacierza. Zaczęła więc modlitwę, ale krzyżowały ją inne obrazy, inne słowa, inne nadzieje. Ze trzy razy zaczynała Ojcze nasz i nie mogła go dokończyć. Chciała więc siebie przekonać, zmusić do uwagi, odłożyć na potem słodkie marzenia, ale przeszkadzał jej obraz pięknego młodzieńca, jego męski i ujmujący głos, jego maniery pełne grzeczności i naturalności. Tak walczyła ze sobą długo i w tej walce pacierza z rodzącym się głosem serca usnęła.

Pan August wróciwszy do siebie i upewniwszy się, że sanie będą gotowe na rano, kazał sobie podać fajkę, położył się wygodnie i rozważał, jak ma dalej postępować. Łamał sobie głowę, jak ująć matkę, która zdawała mu się kobietą rozumną, pełną szlachetnych i delikatnych uczuć, a szczególniej, jak przekonać lub zwieść skąpego ojca.

Tak układając plany ważnej wyprawy, którą miał przed sobą, licząc, ile będzie mógł otrzymać zaraz, ile przy najdłuższym życiu chorążego urośnie majątku, nie przeżegnawszy się, nie wspomniawszy nawet o pannie Klarze, zasnął z jakąś ogromną liczbą na ustach.

cdn.

Józef Korzeniowski

(1) (Z wł.) dawniej: zajazdu; gospody.

(2) (Z łac.) dawniej: przypuszczenia; podejrzenia.

(3) Obstawiona nagonką określona część lasu.

(4) Rodzaju jedwabnej sukni damskiej.

(5) Dawniej, tu: sklepach.

(6) Właściwie: Wilhelmine Schröder-Devrient (1805–1860) – znakomita śpiewaczka dramatyczna w teatrze dworskim w Dreźnie, podziwiana na wszystkich scenach Europy.

(7) Dawniej: tu: panieńskiej piersi.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Józefa Korzeniowskiego Spekulant.