Skała. Rozdział szósty

Papież Grzegorz rozpoczynał swą karierę kościelną jako mnich. Mnisi stali się już wówczas integralną częścią Kościoła katolickiego. Nazwa pochodzi od greckiego słowa monos – „sam”, gdyż pierwsi chrześcijańscy mnisi prowadzili samotne życie pustelników. Uciekali od świata i jego pokus, żeby żyć jedynie dla Boga. Oczywiście taka filozofia nie ogranicza się jedynie do chrześcijaństwa. Na Wschodzie, w Indiach, Chinach i później w Japonii, wielu mężczyzn wiodło samotne życie dokładnie z tych samych pobudek. Głównie działo się tak w religii buddyjskiej, gdyż sam Budda przez lata żył jako pustelnik.

Założycielem chrześcijańskiego monastycyzmu był święty Paweł z Teb i jego przyjaciel, święty Antoni. Obaj urodzili się w połowie III wieku. Wiemy o nich bardzo niewiele. Święty Atanazy z Aleksandrii napisał wprawdzie żywot świętego Antoniego, ale jego księga jest poświęcona głównie religii.

U postawy tej idei leżała rada, jakiej Chrystus udzielił bogatemu młodzieńcowi: „Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!” (Mt 19, 21). Bogaty młodzieniec nie potrafi ł wyrzec się swego bogactwa, ale potrafi li to uczynić mężczyźni i kobiety, którzy kochali Pana. Chcieli być doskonali. Pierwsi mnisi żyli samotnie na pustyni egipskiej.

Człowiekiem, który zorganizował życie mnichów był święty Pachomiusz, były żołnierz w armii cesarza Konstantyna. Założył pierwszy klasztor rządzony surowymi żołnierskimi zasadami. Jednak nawet i tu każdy mnich sam dobierał sobie własne praktyki ascezy, a niektóre z nich wydają się dziwne współczesnym umysłom. Na przykład przyjaciel świętego Pachomiusza, święty Szymon, zyskał przydomek Stylites (czyli Słupnik), ponieważ przez całe lata żył na szczycie złamanej kolumny.

W IV wieku święty Bazyli Wielki przyjrzał się bliżej ruchowi monastycznemu i w rezultacie stworzył regułę, w oparciu o którą zawiązywały się później zakony cenobickie, gdzie mnisi mieszkali wspólnie. Reguła świętego Bazylego, choć bardzo surowa i prosta, i tak była łagodniejsza niż surowy ascetyzm pierwszych mnichów.

Święty Augustyn założył własną wspólnotę, której również nadał regułę. Członkowie tej wspólnoty modlili się, medytowali, uczyli się i pisali. Taki był początek zakonu augustianów, który istnieje do dziś.

Pod koniec IV wieku świątobliwy biskup Tours, święty Marcin, założył koło Poitiers klasztor, a niedługo potem kolejny, na wyspie Lérins (tuż koło wybrzeża Riwiery Francuskiej, niedaleko Cannes), założył święty Honorat. Ten klasztor istnieje do dziś – jest to miejsce uświęcone ponad tysiąc pięciuset latami modlitwy, a wielu największych mężów Francji tu odebrało nauki. Kiedy pod koniec XIX wieku ateistyczny i silnie antyklerykalny minister Georges Clemenceau (przezywany „tygrysem”) polecił zamknięcie wszystkich klasztorów, uczynił wyjątek właśnie dla klasztoru św. Honorata z Lerynu.

Ale największym mnichem Zachodu był niewątpliwie święty Benedykt, który urodził się w Nursji około roku 480. Posłany na nauki do Rzymu ujrzał demoralizację tamtejszego społeczeństwa i niektórych duchownych. Był świadkiem kłótni pomiędzy dwoma kościelnymi frakcjami, z których każda wysuwała na stanowisko papieża własnego kandydata i czuł, że potrzebuje samotności, aby móc oddać się zupełnie Bogu. Znalazł ją w jaskini na wzgórzu niedaleko Subiaco.

Wkrótce zaczęli przychodzić do niego ludzie z prośbami o radę, a mnisi z pobliskiego klasztoru poprosili go, by został ich opatem. Ale ich wspólnota również była zdemoralizowana. Uznali regułę Benedykta za nadmiernie surową i w końcu nawet próbowali go otruć. Wówczas porzucił ich i założył szereg własnych klasztorów, a gdy źli mnisi utrudniali mu nadal życie, ruszył na południe. Tu, na stromej górze w pobliżu miasta Cassinum zbudował prawdziwą fortecę, twierdzę Boga. W jej murach powstała sławna reguła Benedykta, jeden z najmądrzejszych dokumentów wszystkich czasów. Stała się ona modelem dla wielu innych zakonów. Reguła mówi nam wiele o charakterze swego twórcy, surowym, a jednak łagodnym, wymagającym, a jednak pełnym względów dla innych. Był to człowiek posiadający wielką znajomość ludzkiej natury, ze wszystkimi jej cnotami i słabościami, wielki mędrzec i wielki święty.

Tymczasem za murami twierdzy Boga świat rzymski rozpadał się na części. Koło klasztoru maszerowały rozliczne armie, walczyły, ponosiły klęski i znikały – ale cytadela trwała dalej. Tu i w innych klasztorach benedyktyńskich, założonych przez duchowych synów świętego Benedykta, kopiowano i przechowywano wielkie skarby literatury nie tylko teologicznej, gdyż stare centra kultury niszczone były przez barbarzyńskie ludy nie tylko niepiśmienne, ale również dumne z własnej ignorancji. Nawet król Ostrogotów, Teodoryk, władca i prawodawca Italii, nie potrafi ł ani czytać, ani pisać. (Podobnie jak cesarz Wschodu, Justyn, poprzednik i wuj cesarza Justyniana, którego ojciec wypasał kozy.)

To, że nadal posiadamy nie tylko pisma chrześcijańskie i samą Biblię, ale również poematy Homera, Katullusa i Horacego, dramaty Ajschylosa, Sofoklesa i Eurypidesa, dzieła historyczne Tukidydesa i Liwiusza, pisma filozoficzne Platona i Arystotelesa, w istocie całe bezcenne dziedzictwo myśli grecko-rzymskiej, zawdzięczamy właśnie tym mnichom, którzy cierpliwie kopiowali starożytne zwoje i przechowali je do czasu, aż świat zewnętrzny zmęczył się barbarzyństwem i wojną i zatęsknił znów za myślą.

Jednak dla świętego Benedykta i jego duchowych synów ważniejsze niż księgi, ważniejsze niż wszystko inne na świecie, były modlitwy, które zanosili do nieba siedem razy dziennie. W ten sposób tworzyli żywy most z królestwem Boga, chwaląc Jego dobroć i utrzymywali cały świat w równowadze.

Benedykt dożył sędziwego wieku. Umarł w pozycji stojącej, podtrzymywany z obu stron przez swoich mnichów, jak Mojżesz, do ostatniego tchnienia śpiewając na chwałę Pana.

Twierdza, którą zbudował została zniszczona przez Longobardów, ale benedyktyni ją odbudowali. Kiedy zniszczyli ją Saraceni, benedyktyni odbudowali ją znowu. Cesarz Fryderyk II ją spalił, ale powstała z popiołów. Pod jej murami walczyły armie ponad tuzina państw, a podczas drugiej wojny światowej została obrócona w perzynę przez naloty. Jednak mnisi odbudowali ją ponownie i stoi do dziś. To oni w końcu zatriumfowali. Taka jest historia świętego Benedykta i twierdzy Boga, klasztoru Monte Cassino.

***

Papież Grzegorz Wielki był duchowym synem świętego Benedykta i benedyktyńskim mnichem. Pochodził z jednej z najlepszych rodzin patrycjuszy rzymskich, Anicjuszów, i jak święty Ambroży rozpoczął karierę jako świecki urzędnik. W swoim czasie został prefektem miasta Rzym, a było to wówczas jedno z najwyższych stanowisk. Wkrótce jednak odkrył, że tak naprawdę pragnie jedynie służyć Bogu, więc zrezygnował ze stanowiska i zmienił swój wielki dom w klasztor, któremu nadał imię świętego Andrzeja. W swoim czasie przyjął regułę benedyktyńską i założył na Sycylii sześć dalszych klasztorów.

Papieże zwracali się do niego po radę w wielu ważnych sprawach, a papież Pelagiusz II uczynił go diakonem. Przez kilka lat Grzegorz był ambasadorem papieskim w Konstantynopolu, a po śmierci kolejnego papieża duchowieństwo i lud Rzymu wybrali go jego następcą. Nigdy nie chciał zostać papieżem, więc ten jednomyślny wybór odbył się wbrew jego woli. Grzegorz bardzo otwarcie wyjawił wówczas co czuje: „Niegodny i słaby, przejąłem dowództwo nad wiekowym statkiem, mocno uszkodzonym przez fale, walące ze wszystkich stron w jego burty, statkiem, którego spróchniałe belki, ciągle chłostane wiatrem, zwiastują rychłą katastrofę”. Człowiek jego kalibru nie pisałby w ten sposób, by dodać blasku własnym osiągnięciom. Naprawdę czuł się słaby widząc stojącą przed nim herkulesową pracę – i miał do tego prawo. W czasie, kiedy dokonano jego wyboru Longobardowie oblegali Rzym.

Pierwszą rzeczą, jaką uczynił Grzegorz, było pozbycie się tego zagrożenia. Dzięki zręcznym negocjacjom i – co nieuniknione – wielkim sumom pieniędzy zdołał w końcu doprowadzić do trzydziestoletniego rozejmu. Wówczas rozpoczął jakże potrzebne reformy. Cała administracja Kościoła została zreorganizowana. Zreformował duchowieństwo. Zreformował odprawianie Mszy Świętej. Zreorganizował opiekę nad biednymi jak również schola cantorum, akademię liturgicznego śpiewu. W kościołach na całym świecie nadal można usłyszeć chorał gregoriański.

Odmówił przyjęcia wspaniałego tytułu oferowanego mu przez Kościół Wschodni i wybrał sobie własny. „Sługa sług Bożych” (Servus servorum Dei) to do dziś jeden z oficjalnych tytułów papieża. Dzięki swym pismom, obejmującym między innymi biografię jego ojca duchowego, świętego Benedykta, Dialogi, Księgę reguły pasterskiej, komentarz do księgi Hioba, homilie na temat Ewangelii, proroka Ezechiela i Pieśni nad pieśniami oraz wspaniałe listy – nadal posiadamy ich około ośmiuset – stał się jednym z głównych autorów Kościoła. Jego styl jest jasny i zwięzły, całkowicie odmienny od kwiecistego stylu obowiązującego w jego czasach (szczególnie w cesarstwie wschodnim). Miał wielki dar ubierania spraw skomplikowanych w proste słowa.

Oznaką wielkości u władcy – a każdy papież od czasów świętego Piotra musiał być również władcą – jest to, że nie kieruje całej swej energii na jakieś jedno szczególne zadanie kosztem innych, ale zabiera się do nich wszystkich w hierarchii ich ważności. „Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody” (Mt 28, 19) polecił Chrystus tuż przed Wniebowstąpieniem. Papieże mniejszego formatu często koncentrowali się jedynie na cesarstwie, gdyż to, co z niego pozostało, nadal dostarczało następcom świętego Piotra aż nadto zajęć. Ale Grzegorz sięgał wzrokiem dalej. Widział miliony dusz germańskich, pogańskich i ariańskich, czekających na zbawienie. Hiszpania była wówczas katolicka, podobnie jak Galia, gdzie król Chlodwig założył państwo Franków, mniej więcej w tym samym czasie, kiedy urodził się święty Benedykt (481 rok) i nawrócił się na katolicyzm po zwycięstwie nad pogańskimi Alemanami. Frankowie to oczywiście dzisiejsi Francuzi. W ich języku nazwa wszystkich Germanów jest taka sama, jak nazwa plemienia, które pokonali w 496 roku: Alemands – Alemanowie.

Ze wszystkich sił, jakie leżały w jego mocy, Grzegorz popierał sprawę wiary we Francji, ale droga jego sercu była też inna sprawa. Dawno temu, kiedy jeszcze był mnichem, ujrzał na targu niewolników wysokich, jasnowłosych chłopców. Urzeczony ich milczącą i pełną spokoju godnością zapytał skąd pochodzą i dowiedział się, że to „Anglowie” z południowej części Brytanii. „Non Angli sed angeli” („Nie Anglowie, ale aniołowie”), wykrzyknął wówczas i od tamtej pory planował wyprawę misyjną na ich ziemie. Musiał odłożyć swój plan, gdyż papieże potrzebowali go do innych zadań, a kiedy sam został papieżem, nie mógł już udać się tam z misją osobiście. Wysłał zatem opata ze swego macierzystego klasztoru świętego Andrzeja, Augustyna, wraz z trzydziestoma dziewięcioma innymi mnichami. Wylądowali oni w Brytanii w 597 roku. Grzegorz wiedział, że Berta, żona króla Ethelberta z Kentu, była z urodzenia księżniczką katolicką, córką Karoberta, króla Franków, i postanowił wykorzystać swoje związki z Frankami.

Augustyn i jego mnisi, zarekomendowani przez dwór frankijski, zostali dobrze przyjęci w Brytanii i wkrótce zaczęli wysyłać do Rzymu budujące raporty. Grzegorz wysłał im na pomoc więcej mnichów i wyznaczył Augustyna biskupem Canterbury, a kilka lat później podniósł go do godności arcybiskupa. W tej roli Augustyn utworzył dwa nowe biskupstwa – w Rochester i w Londynie. Chrystianizacja Brytanii rozpoczęła się na dobre.

Nic nie ukazuje lepiej wielkości Grzegorza niż fakt, że choć był kaleki, a „stary statek” ciągle balansował na granicy katastrofy, choć wśród wojny, głodu i epidemii spodziewał się w każdej chwili końca świata – niezmordowanie sterował barką świętego Piotra, dzień po dniu, przez czternaście długich lat, nigdy nie okazując zniechęcenia. Miałoby się ochotę wykrzyczeć jego historię w uszy słabych ludzi, którzy w naszych czasach zamiast stawić czoła niebezpieczeństwu, reagują „rozczarowaniem”, „utratą złudzeń” i użalaniem się nad sobą. Niebezpieczeństwo, w jakim się znajdują, nie jest większe niż wówczas. Umieramy tylko raz, i tylko Bóg wie kiedy to nastąpi.

Święty Grzegorz umarł w 604 roku. Był pierwszym mnichem, który został papieżem, a inskrypcja na jego grobie nazywa go „Konsulem Bożym”. Kościół obwołał go „Wielkim” i wyniósł na ołtarze, a szczególnie zasłużonym osobom nadawany jest order St. Gregorii Magni.

W tym samym roku co święty Grzegorz umarł też arcybiskup Augustyn z Canterbury. On również został kanonizowany. Ale jego misja w Brytanii nie była pierwszą, jaka dotarła na tę wyspę.

Wraz z rozpadem Imperium Rzymskiego i wycofaniem się w V wieku legionów rzymskich z Brytanii, na wyspie zniknął wszelki porządek, drogi opustoszały, a setki małych wodzów sprawowało niepewną władzę nad niemal dzikimi poddanymi.

Wiele się mówi o wielkich misjonarzach, odważnych i mądrych ludziach, którzy zdziałali cuda w pogańskich krajach, ale na każdego takiego misjonarza przypada dziesięciu, dwudziestu, pięćdziesięciu i więcej takich, którym nie udało się nic zdziałać, którzy ponieśli męczeńską śmierć i po których nie przetrwał żaden ślad, nawet imię. Imiona tych cichych bohaterów, tych zapomnianych żołnierzy Chrystusa, są znane jedynie Bogu.

Wielu misjonarzy, którzy zginęli w Walii, w Anglii i w Szkocji, było Irlandczykami, choć, jak na ironię, człowiek, który sprowadził chrześcijaństwo na tę wyspę, urodził się w Zachodniej Anglii. Święty Patryk (Patrycjusz), podobnie jak święty Paweł, był obywatelem rzymskim. (Kolejne i dość zaskakujące podobieństwo między nimi polegało na tym, że obaj usunęli podobno z wyspy wszystkie węże: święty Patryk oczywiście z Irlandii, a święty Paweł z Malty). Irlandzcy piraci porwali go i sprzedali w niewolę, ale zdołał zbiec do Francji, gdzie kształcił się w klasztorze, być może tym na wyspie Lérins. Odpłacił Irlandczykom za złe traktowanie chrzcząc praktycznie całą wyspę. Zmarł w 460 roku, zostawiając po sobie liczne szkoły i klasztory, wielką liczbę duchowieństwa wychowanego i wyświęconego osobiście, a wśród swych nawróconych pierwszą irlandzką świętą, piękną, szlachetnie urodzoną świętą Brygidę, która założyła w Irlandii pierwszy klasztor dla kobiet. Na długo przed świętym Augustynem z Canterbury irlandzcy mnisi wyprawiali się do Walii i Szkocji. Wielu poniosło męczeńską śmierć, ale inni stworzyli na morzu pogaństwa wyspy prawdziwego, choć surowego chrześcijaństwa.

Jednym z ich największych osiągnięć był klasztor na wyspie Iona, założony przez świętego Kolumbana, syna królewskiego rodu z Donegal. W jednej z trzech założonych przez niego szkół klasztornych, w Kells, przepisywano i ilustrowano sławne manuskrypty – ich piękno jest niezrównane. Szczątki świętego Patryka, świętej Brygidy i świętego Kolumbana znajdują się dziś w Downpatrick w Ulsterze.

Irlandzcy mnisi nie zadowolili się chrystianizacją Irlandii i Brytanii. Inny święty Kolumban – urodzony w południowej Irlandii – wraz z dwunastoma nieustraszonymi towarzyszami, udał się do Francji, założył klasztor w górach Wogezach, a wobec gwałtownego oporu mieszkających tam Burgundczyków przeniósł się dalej, i to nie w spokojniejsze miejsce, ale do dzikiej i pogańskiej Szwajcarii. Tam znów założył klasztor, który pozostawił w rękach jednego ze swych towarzyszy, Gallusa. Klasztor nadal znajduje się w tym samym miejscu, otoczony przez kwitnące miasto St. Gallen. Tak samo nazywa się cały kanton (prowincja) Szwajcarii. A jeśli chodzi o świętego Kolumbana, założył jeszcze jeden klasztor, w północnej Italii.

Potrzeba by geniuszu Homera, by opowiedzieć należycie historię misji, które niosły Chrystusa w samo serce pogaństwa. Jest to największa powieść przygodowa ze wszystkich jakie napisano i to taka, która trwa nadal.

***

Tymczasem oczy Kościoła zwróciły się z niepokojem w inną stronę, gdzie pojawiło się nowe i straszliwe niebezpieczeństwo, niebezpieczeństwo tak wielkie, że mogło całkowicie wyplenić chrześcijaństwo, a w wielu krajach nawet mu się to udało.

Kiedy święty Grzegorz Wielki był ambasadorem papieskim w Konstantynopolu, kiedy Longobardowie najechali Italię, kiedy okrutna królowa Brunhilda rządziła Frankami, a święty Kolumban nauczał w Szkocji, w dalekiej Arabii, w mieście Mekka, niejakiemu Abd Allehowi ibn Abd al-Muttalibowi z plemienia Kurajszytów urodził się syn. Otrzymał on imię Muhammad, czyli Mahomet.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Skała.