Rozdział trzynasty. Święta studnia

„Do miasta, aż pod Świętą Studnię,
Pan Jezus przyszedł święty.
Bawiły się tam dzieci cudne,
Więc podbiegł, uśmiechnięty.

Rzekł im: – Bóg niech was błogosławi
I Chrystus nad ludami.
Czy chcecie razem się pobawić?
Wy ze mną, a ja z wami.

Odparły mu: – Nic tu po tobie –
To były dzieci panów;
A on, zrodzony w zwykłym żłobie,
Biednego wszak był stanu.

Pan Jezus odszedł więc strapiony,
Znikł uśmiech z Jego twarzy.
Z oczu mu kropił deszczyk słony
Łez bólu i urazy”.
(stara kolęda)

Nasz Boski Pan wiedząc, że niczym głupie owce podążamy za naszym przywódcą i boimy się sami wejść na nową ścieżkę, podczas swej pielgrzymki po ziemi pozostawił niezatarte ślady swych stóp na drogach, którymi podążał – niezatarte, gdyż naznaczone krwią z Jego Serca.

Aby nauczyć nas pokory, Nasz Pan urodził się w stajence, otoczony pokornymi zwierzętami i czcią ze strony ubogich pasterzy, nieznany ludziom i przez nich pogardzany. Również z tego powodu przez siedem lat cierpiał biedę i głód w Egipcie, a powracając do Judei odbył tę długą i męczącą podróż pieszo.

A jakże wspaniały przykład dał nam swym życiem w Nazarecie gdzie dorastał niczym konwalia, ukryty przed ludźmi, lecz bez skazy i idealny w oczach Wszechmogącego Boga!

Był zupełnie podobny do nas, jednak bez grzechu. Cierpiał, gdy my cierpieliśmy i znane Mu były nasze ludzkie tęsknoty i smutki. I tak w małym mieście w Syrii, gdzie chłopcy bawili się na ulicach tak, jak to się dzieje i dziś w naszym kraju, Jezus we własnej osobie dołączył do nich kiedyś po to, by znów dać nam przykład i by nauczyć nas łagodności i bezinteresowności w naszych rozrywkach, abyśmy próbowali raczej zadowolić naszych towarzyszy, a nie nas samych.

Pewnego razu, gdy dzieci bawiły się razem przy studni, lepiąc z gliny ptaszki i zwierzątka, Jezus ulepił kilka małych wróbli i kazał im odlecieć. Natychmiast poderwały się ku niebu, przez jakiś czas krążyły nad głowami dzieci, a później odleciały w dal i w końcu zniknęły im z oczu.

Widząc to jeden z chłopców zawołał:

– Czarownik, czarnoksiężnik! – Wtedy inne dzieci rzuciły się na Niego, pobiły Go i rzuciły w błoto, kopiąc i wciskając Mu glinę w usta.

A Jego Matka, słysząc okrzyki: „Czarownik!” i „Precz z nim!”, przybiegła szybko do studni i ujrzała Syna ubłoconego i posiniaczonego, obrzuconego bluźnierstwami i wyzwiskami przez dzieci, dla których zstąpił z Niebios, aby je wybawić. Ostry ból przeszył Jej serce, gdyż przeczuwała już późniejsze biczowanie przy słupie.

Studnia była ulubionym miejscem spotkań małych Nazarejczyków. W gorące letnie dni przychodzili tam, aby bawić się w cieniu palm, w zimie, gdy było chłodno, gonili się między drzewami. Jezus często wychodził, aby pobawić się z chłopcami w Jego wieku. Jednak po incydencie z glinianymi wróblami matka błagała Go, aby pozostał z Nią w domu, a On posłuszny każdemu Jej życzeniu, trzymał się Jej boku.

Jednak pewnego jasnego, majowego poranka, przybrany ojciec wysłał Jezusa do miasta, aby kupił trochę gwoździ, których akurat mu zabrakło. Wracając do domu ujrzał grupkę dzieci bawiącą się wokół Świętej Studni i pragnąc gorąco ocalić ich dusze, zaczął błagać matkę, aby pozwoliła Mu wyjść i pobawić się z nimi. Błogosławiona Panna zgodziła się wreszcie, błagając Go jednocześnie, by szybko do Niej wracał. Jezus wybiegł rozradowany, chcąc dołączyć do towarzyszy. Pośród nich było jednak kilkoro bogatych dzieci, których rodzice niedawno sprowadzili się do miasta i których Święte Dziecię nie znało.

Podbiegł do gromadki dzieci, zapytał w co się bawią i oznajmił, że pozwolono Mu się z nimi bawić.

– Ale – powiedział wysoki chłopiec o dumnym obliczu – to przecież tylko jakiś biedak. Jego ojciec jest cieślą i mieszkają w tej ubogiej, małej chacie. Nie możemy się bawić z żebrakami.

– Popatrz na Jego ubranie – zawtórował mu inny. – Ktoś musiał Mu dać swoje niepotrzebne rzeczy.

– Odejdź! – rzekł następny. – Nie słyszysz? Nie będziemy się z Tobą bawić.

– Och, pozwólcie Mu się pobawić – wstawił się za nim mały chłopiec o łagodnym głosie i życzliwej twarzy. – Obserwowałem Go jednego dnia i inne dzieci były dla Niego bardzo niedobre, a On nigdy nie stracił cierpliwości. Jest łagodny i potulny niczym jagnię; co nam szkodzi pobawić się z Nim.

– Pilnuj własnego nosa, Tobiaszu – odparł przywódca grupy. – A ty żebraku – powiedział obracając się do Jezusa – odejdź albo cię zbiję. Idź!

Wtedy Jezus, „wzgardzony i odrzucony”, odwrócił się ze łzami w oczach i niewysłowioną tęsknotą w sercu. Dzieci, dla których porzucił tron i swoje królestwo, aby je wybawić, odrzuciły Go, nie miały Mu nic do powiedzenia, a przecież bez Niego nie mogły zostać zbawione.

Kiedy tak dumał po drodze do domu, usłyszał za sobą lekkie kroki, a gdy się obrócił, ujrzał biegnącego małego Tobiasza.

– Nie płacz biedny, mały chłopcze – powiedział dobrotliwy Tobiasz, obejmując Jezusa za szyję. – Są wyniośli i nadęci, bo są bogaci, ale nie warto na nich zważać. Nie przejmuj się, ja się z Tobą pobawię, nawet jeśli mnie za to zganią.

Ucałował Święte Dziecię i poszedł z Nim i od tej chwili zawsze witał się z Nim życzliwie, gdy spotkali się na ulicy.

Dwadzieścia pięć lat później Tobiasz niemal zapomniał o towarzyszach z dzieciństwa i nigdy już nie myślał o biednym chłopcu, którego pocieszał nie zważając na opinię innych, ponieważ dużo podróżował i był odnoszącym sukcesy kupcem, miał żonę i dzieci. Jednak, gdy przyjechał do Jeruzalem na wielkie święto, w przeddzień szabasu, usłyszał krzyki, złorzeczenia i wielką wrzawę na ulicach. Wyszedł przed dom aby zobaczyć jaki był powód tego niepokoju i zapytał stojącego obok człowieka dokąd zmierzał tłum.

– Na Kalwarię, aby ukrzyżować trzech przestępców – odpowiedział mężczyzna. – Jeden z nich to Nazarejczyk, który ogłosił się królem i który jest także bluźniercą, dlatego dostaliśmy pozwolenie od rzymskiego namiestnika na ukrzyżowanie Go.

– Nazarejczyk? – powiedział Tobiasz do siebie. – Muszę też tam pójść i zobaczyć czy Go znam. Kto to może być?

Poszedł za tłumem przez ulice tak zatłoczone, że dopiero po pięciu godzinach dotarł na Kalwarię.

Tam, pomiędzy dwoma złodziejami, ujrzał na Krzyżu Nazarejczyka, całego w ranach i siniakach, w koronie cierniowej, z dłońmi i stopami przebitymi tępymi gwoździami, a krew płynęła z każdej części Jego świętego ciała.

– Nie, dzięki Bogu nie znam Go – powiedział Tobiasz wzdrygając się. A wtedy ukrzyżowany Nazarejczyk spojrzał na niego. Tylko na jednym obliczu Tobiasz widział taki wyraz. Serce zabiło mu szybciej, upadł na kolana i zawołał – Jezus!

Wtedy nad ziemię naciągnęła ciemność, ziemia zatrzęsła się w posadach, a Tobiasz stracił przytomność.

Gdy oprzytomniał, wciąż klęczał w tym samym miejscu, lecz ciało ukrzyżowanego Jezusa składano już do grobu. Tobiasz podszedł, aby po raz ostatni spojrzeć na Niego i porozmawiać z tymi, którzy musieli być przyjaciółmi Jezusa, gdyż delikatnie układali Jego ciało na miejscu ostatniego spoczynku.

Pozwolili mu ze sobą porozmawiać i spojrzeć na twarz Jezusa, powiedzieli mu też, aby następnego dnia udał się do pewnego domu i zapytał o Szymona Piotra, syna Jony, który opowie mu o Jezusie. Tak uczynił, a po wielu spotkaniach z apostołem, został ochrzczony wraz z rodziną i otrzymał niezmierzony dar wiary w Pana, którego kochał zanim Go jeszcze poznał.

A. Fowler Lutz

Powyższy tekst jest fragmentem książki A. Fowlera Lutza Krzyżowiec Wilfred oraz inne fascynujące opowieści.