Rozdział trzynasty. Przyjaciel królów

Ci z was, którzy znają legendę o rycerzach okrągłego stołu, pamiętają zapewne, że król Artur, pożegnawszy się z towarzyszami, wsiadł na czarną barkę i odpłynął na wyspę Avalon. Tam miał spocząć „wśród sadów, łąk i wąwozów, ukoronowanych morzem”.

Zapewne większość dzieci czyta tę opowieść nie przypuszczając nawet, że istnieje prawdziwa wyspa Avalon, i że taką nazwę nadali jej Rzymianie, tysiąc dziewięćset lat temu. Avalon leży na rzece Brue, w miejscu, gdzie dawno temu rozlewała się ona szeroko, prawie jak jezioro. Wody były tu niegdyś tak czyste, że zamieszkujący tę krainę Brytowie nadali jej nazwę, która znaczy tyle, co „wyspa ze szkła”. Gdybyście położyli się na jej brzegu, moglibyście obserwować, jak ryby bawią się ze sobą w chowanego. Na samej wyspie rósł gąszcz kwitnących krzewów, a dalej sady, wiosną białe od kwiatów, a jesienią złote od owoców.

Wyspa Avalon była więc bardzo przyjemnym miejscem. Zresztą jest taka nawet i dzisiaj, choć zniknęły lśniące wody, a tam gdzie niegdyś rosły kaczeńce i niezapominajki, ciągną się teraz ulice. Można tam zobaczyć ruiny łuków i starych budowli, które tym, którzy potrafią słuchać, szepcą opowieść o minionej świetności Avalonu – czy, jak go potem nazywano, Glastonbury. Zobaczyć tu możecie również drzewo Świętego Kolca, które rozkwita na Boże Narodzenie, a wyrosło ponoć z głogowej laski, którą Józef z Arymatei, przybywszy aż tutaj z pielgrzymką z Palestyny, wbił w ziemię, kiedy chciał odpocząć. Oczywiście jest to tylko legenda, ponieważ święty Józef z Arymatei nigdy nie był w Anglii, ale drzewo rzeczywiście zakwita w każde Boże Narodzenie. Przez setki lat pielgrzymi przybywali tłumnie do tutejszej kaplicy, którą podobno założyli Żydzi.

Stopniowo na wyspie osiedliła się cała kolonia irlandzkich misjonarzy. Budowali sobie cele ze splecionych witek albo pokręconych gałązek wierzby, w których musiało być bardzo zimno i wilgotno, postawili również drewniany kościół. Później został on zastąpiony kamiennym, a kiedy, za panowania króla Henryka II strawił go pożar, na jego ruinach wybudowano wspaniałe opactwo.

W 924 roku, kiedy całą południową Anglią, którą wówczas nazywano Wessexem, władał sławny król Athelstan, w Glastonbury, niedaleko królewskiego pałacu, urodziło się niemowlę, któremu nadano imię Dunstan (1). Jego rodzice pochodzili z dobrego rodu i chcieli, aby ich synek nauczył się wszystkiego, co powinien wiedzieć młody szlachcic. Dunstan był rozumnym i chętnym do nauki dzieckiem, zawsze starał się spełniać prośby wszystkie dorosłych, a irlandzcy mnisi, którzy prowadzili szkołę dla synów bogatych ludzi z okolicy, nie mieli z nim żadnych problemów. Kiedy tylko nauczył się czytać i pisać, dano mu do czytania Biblię, musiał również poznać poetów i historyków złotego okresu Rzymu, poetów angielskich, Caedmona i Beowulfa, oraz historie o świętych (szczególnie irlandzkich). Uczył się również trochę o frankijskich królach, którzy władali ziemiami po drugiej stronie morza i o dworze Karola Wielkiego, gdzie jego prapradziadek, król Egbert, spędził kiedyś lata wygnania. Pomyślicie może, że wiele wymagano od takiego małego chłopca, ale to i tak była tylko część jego lekcji. Specjalnie wybrany mnich uczył go łaciny, inny muzyki, zaś trzeci arytmetyki i geometrii, w pogodne noce zabierając go na obserwacje gwiazd. Kiedy padało, Dunstan śpiewał kościelne pieśni, albo rysował lub rzeźbił postacie z gliny, gdyż ręce miał równie bystre jak rozum. W późniejszych latach, kiedy stał się naprawdę wielkim człowiekiem, mnisi zapewne z dumą pokazywali cenne rękopisy, które sam kopiował i ilustrował oraz szaty jakie zaprojektował dla mnichów. A jego matka w kółko chwaliła się złotymi i srebrnymi ozdobami roboty swego syna.

Jeszcze w trzynastym wieku w kościele w Abingdon wisiały dzwony pomysłu Dunstana.

Czas mijał. Chłopiec z radością uczył się wszystkiego, co chcieli przekazać mu mnisi, jednak nauka została przerwana, kiedy nabawił się zapalenia mózgu i omal nie umarł. Mnisi bardzo martwili się z powodu jego choroby, ale nigdy nie uważali, że stało się tak z ich winy. Dzień i noc przy chorym Dunstanie czuwała matka, ale on wcale jej nie poznawał. W końcu zapadł w śpiączkę, a wówczas biedna, znużona dama zasnęła. Kiedy się obudziła, Dunstana nie było. Majaki wróciły. W gorączce wstał i poszedł do kościoła, a ponieważ drzwi były zamknięte, wspiął się na dach po zapomnianej przez robotników drabinie. Kiedy nazajutrz rano otworzono drzwi, ujrzano go na podłodze kościoła, osłabionego i nieprzytomnego, ale wolnego od gorączki.

Po tym zdarzeniu Athelstan zaprosił chłopca, by zamieszkał u niego w pałacu i został towarzyszem jego brata, Edwarda. Dunstan został przyjacielem młodego księcia do końca życia. Choć był bardzo przystojny i miał czarujące maniery, młodzi paziowie i szlachcice przebywający na dworze króla wcale go nie lubili. Wręcz przeciwnie, wyśmiewali jego niewielki wzrost i delikatność, które uniemożliwiały mu branie udziału w brutalnych rycerskich rozrywkach.

– Więcej w nim z panny, niż z rycerza – mówili. – Niech sobie siedzi przy ogniu z kądzielą.

I Dunstan, chowając w sercu złość, której starał się nie okazywać, ruszał do komnat dam. Tam zawsze witano go z radością. Nikt tak jak on nie potrafił rysować wzorów do haftu, ani docenić kunsztowności ściegu, czy doboru kolorów.

Jednak jego wizyty u dam dobiegły końca w niemiły sposób i to z jego własnej winy.

Od dzieciństwa Dunstan posiadał dar naśladowania głosów innych ludzi i sprawiania, by zdawały się dobiegać z takiego kierunku, z jakiego chciał. Dzisiaj nazywamy taką umiejętność „brzuchomówstwem” i z przyjemnością oglądamy ludzi, którzy ją posiadają. Ale za panowania Athelstana takie zdolności uważano za czary, dar od samego diabła.

Pewnego ranka pani Ethelwyn wezwała do siebie Dunstana, chcą się poradzić w sprawie wzoru na nowych szatach, które haftowała razem ze swymi dwórkami. Wszystkie damy pochylały się nad pracą przy oknie, bo nawet kiedy słońce świeciło jasno, przez wąskie otwory w ścianach docierało tak niewiele światła, że prawie w całej komnacie było ciemno. Wszystkim wydawało się, że Dunstan z powagą rozważa ważną kwestię, czy w tym miejscu wzoru lepiej będzie wyglądał kolor żółty czy czerwony, kiedy z drugiego końca komnaty zaczęła dobiegać cicha muzyka. Przez chwilę damy patrzyły po sobie w zdumieniu, a potem, wykrzyknąwszy, że Dunstan potrafi więcej niż przystoi chrześcijaninowi, Ethelwyn wraz z dwórkami opuściła komnatę.

Ta historia dotarła wkrótce do uszu króla i Dunstan został oskarżony o czarną magię i inne ciężkie przestępstwa. Choć był młody, jego talenty i łaski jakie z ich pomocą uzyskiwał, sprawiły, że miał wielu wrogów. Wszyscy szeptem powtarzali sobie stare historie, które zdawały się potwierdzać jego winę. W końcu skazano go na wygnanie z dworu, ale ponieważ dalej zaprzeczał swej winie, wyrok został zawieszony do czasu, aż zostanie poddany jednej z prób prawdy, czyli tak zwanej „próbie wody”.

W Europie praktykowano wówczas kilka rodzajów prób. Była na przykład próba żelaza, której musiała poddać się matka króla Hakona. Na jej dłoni położono kawał rozgrzanego do białości żelaza, które musiała trzymać, póki nie pozwolono jej go puścić. Następnie zabandażowano jej rękę, a na opatrunku złożył pieczęć ksiądz. Po trzech dniach bandaż publicznie zdjęto, a ponieważ nie znaleziono na jej dłoni ani śladu rany, uznano ją za niewinną. Przy innym rodzaju próby oskarżona osoba musiała włożyć rękę do wrzątku i wyciągnąć z niego sztabkę żelaza, nie doznając oparzeń. Ale, na szczęście dla Dunstana, wybrano dla niego najłatwiejszą ze wszystkich próbę wody – miał zostać wrzucony do jeziora, żeby zobaczyć, czy popłynie czy utonie, przy czym nie związano mu ani rąk ani nóg, jak to normalnie było w zwyczaju.

Nad brzegiem jeziorka, gdzie miała się odbyć próba, zebrał się wielki tłum gapiów. Ale nim na miejsce przybyli urzędnicy, którzy mieli czuwać, by sprawiedliwości stało się zadość, jacyś młodzi ludzie ściągnęli Dunstana z siodła i wrzucili do wody. Dysząc ciężko zdołał dopłynąć na drugi brzeg, a potem uciekł ratując życie, gdyż słyszał za sobą ujadanie psów, spuszczonych przez okrutnych prześladowców. Na szczęście bestie go nie dopadły, odwołane przez urzędników dworskich, którzy uznali, że Dunstan wypełnił próbę i został uwolniony od zarzutów.

Choć jego życie nie znajdowało się już w niebezpieczeństwie, nie pozwolono mu wrócić na dwór królewski, więc bez chwili zwłoki wyruszył w długą drogę do Winchesteru, prosić o azyl biskupa. Jechał tam z ciężkim sercem, gdyż musiał porzucić ukochaną, którą miał nadzieję kiedyś poślubić. Elfege Śmiały, biskup Winchesteru i jego krewny, przyjął go z wielką uprzejmością. Uważał jednak, że wielką stratą dla Kościoła byłoby utracenie tak zdolnego człowieka, dlatego odwoływał się ciągle do ambicji młodzieńca i starał mu się dowieść, że droga do władzy prowadzi przez duchowną sukienkę. Ale początkowo jego słowa nie robiły na Dunstanie większego wrażenia.

– Przecież nie mogę być równocześnie księdzem i się żenić – powtarzał.

– To prawda, ale nie będziesz przecież tylko księdzem – odparł Elfege. – Jeśli pozostaniesz w stanie bezżennym możesz – i to z całą pewnością – zdobyć w tym kraju władzę i być królem ze wszystkiego, oprócz imienia.

– Być może, ale w życiu jest wiele innych ważnych rzeczy, prócz władzy – wyszeptał do siebie młodzieniec, a Elfege, który wiedział, jak wielką wagę ma milczenie, udał, że tego nie usłyszał.

Przez kilka miesięcy zmagali się tak ze sobą. Dunstan trzymał się dłużej niż większość szesnastoletnich chłopców na jego miejscu, ale znów, z powodu napięcia, zawiodło go zawsze delikatne zdrowie. Nie miał sił walczyć dłużej i w końcu, ku radości Elfege, zgodził się zrobić tak, jak chciał biskup. Aby uniemożliwić mu zmianę decyzji, Elfege natychmiast wyświęcił go na księdza, a gdy tylko Dunstan odzyskał dość sił, by móc ruszyć w drogę, wysłał go za granicę, do klasztoru benedyktynów.

Kiedy Dunstan stamtąd wrócił, nie było bardziej zaciekłego wroga małżeństw księży niż on, choć kilku takich żonatych duchownych było jego nauczycielami w dzieciństwie, przecież nie tak dawno temu. Można by pomyśleć, że chciał sam sobie dowieść, iż miał rację porzucając dom dla ambicji. Jego pierwszym czynem po otrzymaniu od króla Edmunda stanowiska opata Glastonbury – a miał wtedy dwadzieścia dwa lata – było pozbawienie takich ludzi stanowisk. Ale to zdarzyło się później. Najpierw, jak tylko wrócił z Fleury, zbudował sobie na dziedzińcu kościoła maleńką celę, półtora metra na niecały metr i zbyt niską, by mógł się w niej wyprostować. Tam zamierzał spędzić resztę życia, dumając nad sprawami Nieba.

Ale układając ten plan niewiele jeszcze wiedział o własnej naturze. Przez pewien czas cela faktycznie mu wystarczała. Pościł tak długo, że osłabło i jego ciało i umysł, a wizje, jakich doświadczał w tym stanie, brał za rzeczywistość. Przyjaciołom, którzy od czasu do czasu przychodzili go odwiedzić, opowiadał, że co i raz nachodzi go szatan i kusi. A ponieważ był całkowicie przekonany o prawdzie swych słów, przekonywał również swoich słuchaczy, którzy opowiadali potem cudowną historię o diable zaglądającym przez okno do celi mnicha i zakłócającym spokój świętego człowieka, który wreszcie łapie go za nos rozgrzanymi do czerwoności szczypcami. Wrzaski diabła słyszano ponoć aż w pałacu.

Gdyby Dunstan dalej wiódł takie życie, zapewne w końcu by zwariował, na szczęście jednak pewna dama, która przebywała na dworze króla Athelstana, chodziła do jego celi, radzić się w sprawach duszy. Była to rozsądna kobieta i kiedy stwierdziła, że Dunstan sam czyni sobie krzywdę takim życiem, po trochu zaczynała na niego wpływać i przekonywała, że jego obowiązkiem jest poświęcić się dla świata i iść szukać tych, którzy nie chcą, albo nie mogą sami do niego przybyć. Po pewnym czasie Dunstan zaczął słuchać jej słów i nawet odwiedzał czasami jej dom, gdzie spotykał mądrych i uczonych ludzi. Ambicja, którą zasiał w jego sercu Elfege Śmiały, znowu podniosła głowę. Czuł, że poza wyrzeczeniami pustelnika istnieje inne życie, a kiedy Athelstan zmarł, zaś na tron wstąpił Edmund, nowo mianowany opat Glastobury z zapałem rzucił się w wir pracy.

Dunstan był teraz człowiekiem bogatym. Rodzice zapisali mu jeden majątek, a jego przyjaciółka, dama Ethelgiva, drugi. Stać go więc było na zbudowanie nowego kościoła i odpowiednich, jego zdaniem, pomieszczeń dla mnichów. Spisał również pewne reguły, a wszyscy, którzy nie chcieli przysiąc, że będą im posłuszni, musieli sobie szukać schronienia gdzie indziej. Klasztor był wspaniały i pełen młodych i gorliwych mnichów takich jak Dunstan, który zmuszał ich do nauki. Chciał, aby Glastonbury stało się pewnego dnia wielką szkołą, do której zjeżdżać się będą ze wszystkich stron młodzi uczniowie, w dużo większej liczbie niż dziesięć lat temu, kiedy on sam się tu kształcił.

Był teraz ciągle zajęty, a diabły, które go prześladowały, znikły. Jeśli zdarzało mu się śnić, to tylko o aniołach.

Niewielu ludzi może się pochwalić tym, że doradzało aż czterem królom, a jednak właśnie taka była pozycja Dunstana. Kiedy czyta się historię tamtych czasów, nie sposób nie zauważyć, jak młodzi byli prawie wszyscy władcy Wessexu, choć tak mądrze i dobrze rządzili i dzielnie pokonywali swych wrogów, Duńczyków, którzy ciągle na nich napierali. Każdy z tych królów na łożu śmierci mógł się pochwalić, że przesunął trochę dalej granice królestwa i że jakiś nowy władca złożył mu hołd. Wiele z tych sukcesów zawdzięczali radom Dunstana i kanclerza Thurketula. Pomimo swego delikatnego zdrowia młody opat zdawał się wiedzieć i robić wszystko, niemniej, jakby go król nie potrzebował, nigdy nie zaniedbał prac nad zreformowaniem dyscypliny w Kościele.

Kiedy król Edmund obchodził dzień świętego Augustyna misjonarza w Pucklechurch w hrabstwie Gloucester, Dunstan przebywał wiele kilometrów dalej, w swoim opactwie w Glastonbury. Siedział sam w swojej celi, zmęczony obowiązkami i czuł dziwny smutek, choć wiodło mu się przecież dobrze. Nagle wydało mu się, że otaczające go ściany znikają i ujrzał salę biesiadną w Pucklechurch, gdzie siedział Edmund. Zobaczył, jak do sali wchodzi wyjęty spod prawa Leof, człowiek, którego król wygnał sześć lat temu z powodu wielu zbrodni. Niezauważony przez nikogo złoczyńca przekradł się do królewskiego stołu i usiadł, a kiedy podczaszy nakazał mu odejść, ze złością kazał mu znikać. Ten hałas przyciągnął uwagę króla, który skoczył na równe nogi, złapał Leofa za włosy i ściągnął go ze stołka na podłogę, upadając wraz z nim. Zaczęli walczyć. W pewnej chwili Leof wyciągnął spod płaszcza sztylet i uderzył nim Edmunda w pierś. Król umarł z jękiem, a jego mordercę, tym samym sztyletem, zabili zaraz dworzanie.

Wszystko to ujrzał Dunstan w wizji, a kiedy znikała, wydało mu się, że widzi zadowoloną z powodu mordu twarz diabła. Nie tracąc ani chwili ruszył do Pucklechurch, wbrew wszystkiemu mając nadzieję, że przybędzie na czas by uratować króla. W połowie drogi napotkał jednak posłańca, którego do niego wysłano.

– Opowiedz mi wszystko – nakazał opat, a kiedy usłyszał wieści, zrozumiał, że wizja objawiła mu prawdę. W chwili śmierci król Edmund miał tylko dwadzieścia cztery lata. Dla wszystkich było oczywiste, że należy pominąć przy sukcesji jego dwóch małych synków, a tron powinien objąć jego brat, Edred, który dawał gwarancję dalszego rozwoju królestwa Wessexu.

Dunstan i Edred byli niemal w tym samym wieku i znali się od dawna, gdyż razem służyli na dworze w Avalonie. Stali się wtedy bliskimi przyjaciółmi, więc gdy tylko Edred został królem, posłał po Dunstana i radził się go, jak ma rządzić królestwem Wessex i Marcii i jak najlepiej podporządkować sobie ziemie Northumbrii, które ciągle się buntowały. Edred był równie skory do walki, jak jego bracia, Athelstan i Edmund, czy jego ojciec, król Edward, ale przez całe życie cierpiał na straszliwą chorobę, która uniemożliwiała mu jedzenie mięsa. Z tego powodu poddani nim pogardzali, gdyż niczego nie kochali tak bardzo jak jedzenia i picia. Ale, pomimo bólu, król nie dopuszczał, by zdrowie wpływało na obowiązki jakie miał wobec kraju i przez dziesięć lat poświęcał cały swój czas i siły podbijaniu wrogów i polepszaniu losu swoich poddanych. Ale w końcu zadanie okazało się ponad jego siły. Po jego śmierci, która nastąpiła we Frome w 955 roku, na tron powołano jego bratanka, Edwy, natomiast młodszemu bratankowi, Edgarowi, scedowano poddane królestwo Anglii, które obecnie nazywamy Essex.

Edwy miał zaledwie piętnaście lat i brakowało mu talentu do rządzenia, jaki charakteryzował większość królów Wessexu. Jak wielu ludzi o słabym charakterze bardzo się obawiał, aby nie uznano, że ulega czyimś wpływom, a Dunstan, który przywykł do tego, że w każdej sprawie król pyta go o radę, niewiele miał cierpliwości do tego młodego głupca. Już na uczcie koronacyjnej Edwy’ego wybuchła kłótnia, a Dunstan, widząc, że wszyscy żonaci duchowni są gotowi stanąć po stronie króla, wycofał się do Glastonbury. Sądził, że jest bezpieczny w opactwie, które sam zbudował i wśród ludzi, którzy są z niego tacy dumni, ale gniew Ewdy’ego, podsycany przez królową i jej matkę, nadal go prześladował. Król wysłał uzbrojonych ludzi, by pojmali Dunstana, ale wyraźnie nie miał pojęcia z jakiej gliny ulepiony jest opat, skoro sądził, że pozwoli się spokojnie przyprowadzić przed jego oblicze. Kiedy żołnierze próbowali wywlec go z kościoła, usłyszano straszliwy dźwięk, który zdaniem jednych przypominał „rechot czarownicy”, a innych „beczenie cielęcia”, ale takiego, jakie nigdy nie pasło się na ziemskich pastwiskach.

Puścili ręce Dunstana i opat wyprostował się, nie próbując uciekać. Wszyscy wokoło drżeli ze strachu, aż wreszcie ciszę przerwał sam Dunstan.

– Wrogowie rodzaju ludzkiego, nie cieszcie się przed czasem! Bo choć na pewno wielce się radujecie widząc moje odejście, wasz smutek będzie dwa razy większy, kiedy Bóg, ku waszej zgrozie, pozwoli mi tu wrócić.

Żołnierze cofnęli się, nie śmiąc go więcej tknąć. Dunstan, wykorzystując ich przerażenie, odszedł w spokoju poszukać ukrycia, a potem wsiadł na statek zmierzający do Flandrii.

Tym razem jego dar brzuchomówstwa lepiej mu się przysłużył niż w komnatach damy Ethelwyn!

Wkrótce Wessex miało dość nieudolnych rządów Edwy’ego i dwa lata później jego brat, Edgar, został obwołany królem większej części Anglii: Mercji, którą obecnie nazywa się Midlands oraz Northumbrii. Pierwszym czynem Edgara było posłanie po Dunstana, który z radością porzucił Flandrię i wrócił kontynuować swą dawną politykę u boku króla. Nie wykorzystał jednak swej władzy, by mścić się na Edwym, a nawet próbował, choć bez powodzenia, zaprzyjaźnić się z nim.

Podczas wygnania Dunstan zmienił zdanie tylko w jednej sprawie. W czasach panowania Edreda nie przyjął biskupstwa Winchesteru, choć dał królowi do zrozumienia, że kiedy zwolni się arcybiskupstwo Canterbury, przyjmie stanowisko prymasa Anglii. Jednakże teraz, na prośbę Edgara, przyjął nominację na biskupa Worcester i Londynu, nie rezygnując jednak z Glastonbury. Sprawowanie łącznie wszystkich tych stanowisk było niezgodne z zasadami Kościoła, a nikt nie wiedział o tym lepiej niż Dunstan. Ale Rzym był daleko i wiele mogło się zdarzyć, nim wieść o tych nominacjach dotrze do uszu papieża Jana XII. I rzeczywiście, nim Rzym się o wszystkim dowiedział, umarł Edwy oraz Odo, arcybiskup Canterbury. Zgodnie z wolą Edgara, który był obecnie królem Wessexu, Dunstan ruszył do Rzymu, by otrzymać od papieża szatę arcybiskupią, czyli palium.

Świetne rządy Edgara były przede wszystkim wynikiem rad udzielanych przez Dunstana, choć należy oddać królowi sprawiedliwość, że miał dość rozsądku, by ich słuchać.

Gdy młodszy syn Edmunda wstąpił na tron, miał zaledwie szesnaście lat i kochał przepych, więc Dunstan, trzymając się w cieniu – gdyż, pomimo ambicji, arcybiskup był zbyt wielkim człowiekiem, by zależało mu na podziwie – wiele czasu poświęcał na zaspokajanie tej słabości króla, organizując objazdy królestwa oraz przeglądy floty, na których demonstrowano jej siłę i doświadczenie marynarzy. Nie wszystko było wyłącznie rozrywką. Dunstan wiedział, że poddani królewscy okażą większą lojalność, jeśli będą mogli zobaczyć swojego króla, a nawet z nim porozmawiać. A jeśli chodzi o przeglądy floty, to na wschodnie wybrzeża Anglii co i raz napadali zamorscy piraci, których należało za wszelką cenę utrzymać w szachu. Oczywiście bez dobrej floty nie można było tego dokonać.

Najsławniejszy i najwspanialszy z objazdów króla odbył się w 973 roku, kiedy Edgar rządził samodzielnie już od czternastu lat, zaraz po jego drugiej koronacji w Bath. Wraz ze swym dworem dotarł aż do Chester, a tam czekało na niego ośmiu królów, którzy przybyli złożyć hołd ze swych ziem. Była to zapewne najwspanialsza chwila w życiu „Bretwalda” – taki tytuł nosił Edgar wśród swego ludu – kiedy zasiadł na dziobie statku, a przy wiosłach usiedli jego hołdownicy i powiosłowali w górę rzeki Dee. Pochodzili ze wszystkich stron wyspy. Pięciu królów walijskich było niemal równie niewielkiej postury jak sam Edgar, a oprócz nich przybył wysoki Maccus z Północnych Wysp, Malcom z Cumberlandu i Kenneth ze Szkocji. Kennetha Edgar znał dobrze, gdyż pewnego razu, kiedy spotkali się osobiście, szkocki król odjechał kpiąc, że wstydem byłoby złożenie przez dorosłego mężczyznę hołdu karłowi. Te niegodziwe słowa ktoś powtórzył Edgarowi i Kenneth został natychmiast wezwany przed jego oblicze.

– Chodźmy do tamtego lasku, mam ci coś do powiedzenia – zaproponował król, a Kenneth posłusznie ruszył za nim w milczeniu.

– A teraz – oznajmił Edgar, kiedy dotarli na polanę z dala od ludzkich oczu – wyciągaj miecz i przekonamy się, który z nas jest lepszy, olbrzym czy karzeł, i kto komu winien posłuszeństwo.

Kenneth zaczerwienił się. Był człowiekiem szlachetnym i nie obawiał się przyznać do błędu.

– Cofam swoje słowa, królu, wymówiłem je w złej godzinie – oświadczył, a Edgar wyciągnął rękę na zgodę i mu przebaczył.

W owych latach kraj rozkwitał. Naprawiano drogi, karano surowo zbójców, a każdemu człowiekowi, który przyniósł głowę wilka wypłacano nagrodę – gdyż wilki były w zimie postrachem małych, położonych na odludziu, wiosek. Wieśniacy, jak wszyscy Saksonowie, lubili się upijać, a kiedy byli pijani, zaczynali kłótnie. Co gorsza, zgodnie ze zwyczajem w każdej tawernie był tylko jeden kufel, który podawano sobie z rąk do rąk. Ten zwyczaj powodował wiele bójek i awantur, gdyż każdy oskarżał sąsiada, że wypił więcej niż na niego przypadało, dlatego Dunstan nakazał, by w każdym kuflu umieszczono złote i srebrne kołeczki i nikomu, pod groźbą kary, nie wolno było wypić więcej niż do następnego takiego kołeczka. Poza tym arcybiskup pilnował, aby biedacy, prześladowani przez silniejszych od siebie, mogli przedstawiać swe żale królowi i byli zawsze pewni posłuchania.

Jednak pomimo wszystkich rzeczy, jakie Dunstan zaplanował, a Edgar wprowadził w życie dla dobra swego ludu, na sumieniu króla ciążyła pewna ciemna plama, której arcybiskup nie mógł wybaczyć ze względu na brak prawdziwej skruchy grzesznika. Nie wiemy, czy Edgar naprawdę wstydził się swej zbrodni, ale widać uznał, że nie może spierać się ze swym wielkim doradcą, któremu zawdzięczał powodzenie swej władzy. Dlatego, niczym Dawid, ukorzył się i obiecał poddać się każdej karze jaką Dunstan mu wyznaczy.

– Nakażesz, aby skopiowano Pismo Święte i umieszczono we wszystkich kościołach – powiedział arcybiskup. – Dopilnujesz, aby biedni otrzymywali sprawiedliwość. Przygotujesz lepsze prawa. I nie będziesz nosił korony przez siedem lat.

Król skrzywił się słysząc ten wyrok. Trzy pierwsze warunki był gotów wypełnić, tym bardziej, że należały one raczej do obowiązków Dunstana. Ale ten ostatni! To był cios w najczulsze miejsce i odczuł go głęboko. Jednak jeden rzut oka na twarz arcybiskupa powiedział mu, że nie ma sensu dyskutować, więc tylko skłonił głowę i wyszeptał:

– Będę posłuszny.

I z tego właśnie powodu Edgar został ponownie koronowany w Bath w 973 roku, na dwa lata przed śmiercią.

Wszyscy znamy smutną opowieść o dwójce dzieci Edgara, Edwardzie Męczenniku i jego przyrodnim bracie, Ethelredzie Bezradnym. Po śmierci króla kraj podzielił się na dwa stronnictwa. Na czele jednego stanęła matka Ethelreda, królowa Elfrida, wspierana przez żonatych duchownych, których nadal było wielu, a na czele drugiego Dunstan, poplecznik Edwarda.

Arcybiskup miał wtedy pięćdziesiąt jeden lat, ale ciężka praca sprawiła, że starzał się szybko, a poza tym zawsze miał delikatne zdrowie, choć nie pozwalał, aby przeszkadzało mu w wypełnianiu obowiązków. Rozumiał jednak, że wraz z malejącymi siłami ciała maleje również jego władza nad ludźmi, choć na razie oznaki tego były jeszcze słabe.

Niewykluczone, że nikt inny nie zdawał sobie z tego sprawy, ale Dunstan wiedział, iż musi jak najlepiej wykorzystać czas jaki mu pozostał. Walka pomiędzy dwoma stronnictwami trwała trzy lata, aż wreszcie arcybiskup wezwał przywódców obu stron na spotkanie, które odbywało się w komnacie na piętrze wielkiego budynku. Tematem dyskusji miała być stara sprawa małżeństw duchowieństwa i jak zawsze kiedy ją poruszono, doszło do kłótni, a zebrani zaczęli się szykować do bójki. W samym środku zamieszania Dunstan uniósł w górę rękę, a hałas natychmiast ucichł, jakby za sprawą czarów.

– Jestem stary i zmęczony i bardzo pragnę pokoju – powiedział arcybiskup – Wiele razy mówiłem na ten temat i nie widzę powodu, żeby się powtarzać. Moja sprawa jest sprawą Nieba, więc niech Niebo rozstrzygnie nasz spór.

Być może chciał dodać coś jeszcze, ale w tej samej chwili rozległ się głośny trzask i okrzyki bólu. Podłoga się zapadła i ci, którzy na niej stali, spadli na parter domu. Kilku zginęło na miejscu, wielu było rannych. Bez szwanku wyszedł tylko Dunstan i jego przyjaciele, którzy siedzieli na solidnej belce.

Jak zwykle w takich sytuacjach pojawiły się dwie wersje całego wydarzenia. Początkowo ludzie powiadali, że arcybiskup ocalał za sprawą cudu i że jest to dowód na słuszność jego sprawy. Ale potem pojawiły się pogłoski, że dzięki swym umiejętnościom był w stanie spowodować zawalenie się podłogi, choć ludzie, którzy tak twierdzili, nie mieli pojęcia, że takiej rzeczy nie da się przeprowadzić nie pozostawiając śladów, a tych przecież nie znaleziono. Poza tym Dunstan nie mógł spowodować zawalenia się podłogi akurat w chwili, gdy odwołał się do Nieba, a gdyby zawaliła się nim przemówił, cała intryga spaliłaby przecież na panewce.

Minął kolejny rok. Edward został zamordowany – powiadają, że wypchnęła go przez okno jego macocha. Elfrida została uwięziona w klasztorze, a mały Ethelred koronowany w Kingston.

Przez kilka lat Dunstan rządził po staremu i wszystko szło dobrze, ale kiedy mały król dorósł, zaczął okazywać wielką nienawiść do arcybiskupa, który opuszczał dwór kiedy tylko mógł sobie na to pozwolić i coraz częściej rezydował w Canterbury. Tu prowadził spokojne życie: czasami wygłaszał kazania, ustanawiał prawa dla dobra Kościoła, grał na organach i próbował zażegnywać kłótnie. Kiedy miał sześćdziesiąt cztery lata zrobił się bardzo słaby i w dniu Wniebowstąpienia Pańskiego roku 988, wygłosił swoje ostatnie kazanie. Powiedział, że wie, że nigdy już nie stanie na tej ambonie i błagał ludzi, by wspominali go dobrze. Dwukrotnie słabość spowodowała, że przerwał kazanie, a raz nawet musiał zejść z ambony, ale znalazł potem dość sił, by wziąć udział w zwyczajowej uczcie, a wracając do domu pokazał, gdzie koło kościoła chce zostać pochowany.

Trzy dni później umarł. Pomimo swych wad był to wielki i dobry człowiek, taki, którego powinniśmy osądzać nie wedle tego, co obecnie uważamy za słuszne, ale tego, co za słuszne uważali ludzie żyjący tysiąc lat temu.

Andrew i Lenora Lang

(1) Wszystkie te rzeczy, o których opowiada historia o Dunstanie, są doskonale znane waszym rówieśnikom z Anglii – tak jak nam opowieści o królu Popielu czy Mieszku I – nam jednak mogą sprawiać trochę kłopotów. Musicie pamiętać, że Wielka Brytania należała niegdyś do Imperium Rzymskiego, ale w V wieku po narodzinach Chrystusa najechali ją pogańscy Germanie: Anglowie, Sasi i Jutowie. Podzielili oni między sobą Anglię (tylko Anglię, czyli bez Walii, Kornwalii, Irlandii i Szkocji) i założyli królestwa: Kent, Wessex, Essex, Sussex, Mercję, Wschodnią Anglię, Deiry i Bernicję. Ten okres w historii Anglii jest nazywany czasami heptarchii, czyli siedmiu królestw. Oczywiście królestwa co chwila walczyły ze sobą, a czasami jedno z nich zyskiwało większe znaczenie niż inne. Historia o Dunstanie opowiada o bardzo trudnym okresie, kiedy na królestwa angielskie co i raz najeżdżali Wikingowie z Danii, a największe znaczenie zyskało królestwo Wessexu. Wówczas Anglia była już krajem chrześcijańskim, natomiast Duńczycy nadal oddawali cześć pogańskim bóstwom.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Andrew i Lenory Langów Święci znani i nieznani.