Rozdział trzynasty. Paweł jedzie do Rzymu

Paweł musiał jeszcze trochę poczekać w pałacu namiestnika w Cezarei, nim przyszła wieść, że w końcu pojawił się okręt żaglowy, na którym mogli odbyć swą podróż apostoł i inni więźniowie wysyłani do Rzymu.

Był najwyższy czas, żeby wyruszyli, gdyż nastał już sierpień, a żeglowanie po Morzu Śródziemnym jesienią było w tamtych czasach bardzo niebezpieczne. Żeglarze nie mieli kompasów pomagających im odnaleźć drogę; musieli oceniać gdzie są obserwując pozycję słońca w dzień i gwiazd w nocy. Jeśli jednak wspomnicie, jak często nie można zobaczyć słońca i gwiazd z powodu chmur i mgły, nie będziecie się dziwić, że statki zwykły pozostawać w zasięgu lądu, o ile to było możliwe.

Ponieważ jednak podróż do Rzymu mogła zabrać około dziesięciu dni, jeśli wszystko szło pomyślnie, żeglarze uznali, że mają jeszcze sporo czasu, zanim nadciągnie burzliwa, jesienna pogoda.

W czasie podróży więźniów strzec miała kohorta żołnierzy rzymskich pod dowództwem setnika o imieniu Juliusz. Na tym samym okręcie płynęli też jako pasażerowie Łukasz i Arystarch, przyjaciel Pawła z Tesaloniki. Mieli oni opiekować się Pawłem w czasie podróży i dotrzymywać mu towarzystwa, a potem sprawdzić, co się z nim stanie w Rzymie.

Okręt wypłynął z Cezarei na północ, wzdłuż wybrzeża, i następnego dnia zawinął do Sydonu. Mieszkali tam chrześcijanie, i Juliusz, setnik, okazał Pawłowi uprzejmość i pozwolił mu ich odwiedzić. Stąd pożeglowali dalej, płynąc wzdłuż wyspy Cypr tak długo, jak się dało, gdyż mieli przeciwny wiatr. Udało im się przepłynąć otwarte morze i dotrzeć do portu Myra na południowym wybrzeżu Turcji.

Był to końcowy port trasy okrętu, toteż setnik musiał rozejrzeć się za innym, który zabrałby ich do Italii. Wkrótce znalazł duży statek, wiozący zboże i pasażerów z Aleksandrii. Paweł i reszta weszli na jego pokład.

Płynęli długo i z dużymi trudnościami, gdyż wiatr wciąż wiał przeciw nim, aż znaleźli się na wysokości Knidos, portu na przylądku leżącym na południowozachodnim skrawku Turcji. Minęli Knidos, a wtedy zrobiło się jeszcze gorzej: popłynęli wzdłuż Krety i w końcu udało im się dobić do przystani zwanej Dobre Porty, na południowym krańcu wyspy. Stracili tak wiele czasu przez przeciwne wiatry, spychające statek z kursu, że nastał już późny wrzesień i żeglowanie stawało się z każdym dniem bardziej niebezpieczne.

Paweł stwierdził, że powinni wykorzystać schronienie w Dobrych Portach, chociaż nie była to dobra przystań na przezimowanie dużego statku.

– Ludzie – powiedział – widzę, że jeśli będziecie próbować płynąć dalej, statek znajdzie się w niebezpieczeństwie, a my wraz z nim. Lepiej zostańmy, gdzie jesteśmy.

Paweł był tak doświadczonym podróżnikiem, że warto było posłuchać jego rady, jednak kapitan statku nie zgodził się z nim. Setnik pomyślał, że kapitan pewnie wie najlepiej, postanowił więc pożeglować wzdłuż wybrzeża Krety do innej, lepiej chroniącej przystani, położonej zaledwie pięćdziesiąt kilometrów dalej. Wyruszyli więc pewnego pięknego dnia, gdy z południa wiała łagodna bryza. Wkrótce przekonali się, że lepiej było posłuchać Pawła. Nastała gwałtowna burza, zerwał się silny wicher z północnego wschodu. Wiatr pojawił się tak nagle i wiał z taką mocą, że mogli jedynie zdać okręt na jego łaskę. Wkrótce poniosło ich daleko poza kurs.

Podpłynęli pod wyspę zwaną Kauda, około trzydzieści kilometrów na południe od Krety. Wiatr był tam odrobinę mniej burzliwy, i zdołali z pomocą wszystkich wciągnąć na pokład łódź. Płynęła ona za statkiem na holu, i przy zwykłej pogodzie używano jej do przewożenia pasażerów na brzeg, przywożenia zapasów na pokład, i tym podobne.

Ponieważ bali się, by nie wpaść na mielizny leżące na południe od nich, rzucili, jak to nazywa Łukasz, „pływającą kotwicę”. Była to ciężka kłoda drewna, która płynęła za nimi po morzu i zwalniała nieco bieg statku.

Teraz nie pozostawało im nic innego, jak pozwolić się znosić sztormowi, z nadzieją, że wkrótce przycichnie; jednak nic takiego się nie stało: było coraz gorzej.

Następnego dnia fale były tak wysokie, że żeglarze, chcąc ulżyć statkowi, wyrzucili za burtę część ładunku. Dzień później pozbyli się nawet sprzętu okrętowego. Sztorm szalał przez kolejne dni, aż w końcu nikt już nie wiedział, gdzie się znaleźli. Wszyscy stracili nadzieję, że kiedykolwiek ujrzą jeszcze ląd. Ludzie byli tak zrozpaczeni, że nie chcieli już nawet jeść.

Wtedy Paweł wstał i przemówił do nich:

– Gdybyście mnie posłuchali i zostali w Dobrych Portach (jakby teraz o tym nie wątpili!), oszczędzono by nam całej tej niedoli i szkody. Ale teraz bądźcie dobrej myśli – nikt z was nie zginie, zatonie jedynie statek. Ostatniej nocy Bóg posłał do mnie anioła. Rzekł on do mnie, bym się nie bał, gdyż muszę stanąć w końcu przed cezarem, zaś Bóg podarował mi wszystkich płynących na statku – zostaną ocaleni od morza.

Miejcie więc odwagę. Ufam Bogu, że spełni, co mi powiedział. Na pewno zostaniemy wyrzuceni na jakąś wyspę.

I rzeczywiście, czternaście dni po rozpoczęciu sztormu żeglarze zaczęli mieć nadzieję, że blisko znajduje się jakiś ląd. Spuścili sondę i odkryli, że morze ma tylko dwadzieścia sążni głębokości (1), potem sprawdzili jeszcze raz trochę dalej i okazało się, że głębokość wynosi już tylko piętnaście sążni (2). W obawie więc, że wpadną na przybrzeżne skały, zarzucili cztery kotwice z rufy i czekali świtu.

Żeglarze jednak postanowili spuścić łódź na wodę i uciec sami, zanim nadejdzie dzień. Udawali przy tym, że schodzą zamocować kolejne kotwice. Paweł jednak na czas odkrył, co planują i powiedział to setnikowi i jego żołnierzom.

– Jeśli żeglarze nas zostawią – rzekł – nie będziemy potrafili się uratować.

Żołnierze odcięli więc liny łodzi i pozwolili jej spaść do morza.

Wtedy Paweł spojrzał na wszystkich przemoczonych, zziębniętych ludzi, będących w opłakanym stanie i poczynił bardzo rozsądną uwagę.

– To już czternasty dzień – powiedział – kiedy nie mieliśmy przyzwoitego posiłku. Potrzebujemy dobrego śniadania. Dalej więc, dobrze wam zrobi, jeśli coś zjecie. Nikomu z was włos z głowy nie spadnie. Nic już gorszego nas nie czeka.

Po czym wziął bochenek chleba, odłamał kawałek i zaczął jeść.

Gdy reszta ludzi na statku zobaczyła, że apostoł jest tak pełen otuchy, trochę się rozpogodzili i nabrali ochoty na posiłek. Niewątpliwie po jedzeniu myśli im się rozjaśniły. Zwykle tak bywa po śniadaniu.

Było jeszcze ciemno, ale żeglarze pomyśleli, że łatwiej będzie statkowi dobić do brzegu, gdy będzie lżejszy. Wyrzucili więc za burtę resztę ładunku zboża.

Gdy nadszedł świt, zobaczyli, że pobliski brzeg jest im całkiem nieznany. Nie było to – jak mieli nadzieję – jakieś wybrzeże znane im z poprzednich podróży. Po jednej stronie widać jednak było zatokę o płaskim brzegu, która wyglądała na dogodną do przybicia okrętu. Podnieśli zatem kotwice i zmierzali ku wybrzeżu. Jednak dziób okrętu zarył w piasek mielizny i mocno w nim osiadł, rufa zaś została wydana na łaskę fal i zaczęła się rozpadać.

Żołnierze mieli zamiar zabić więźniów, aby któryś nie dopłynął do brzegu i nie uciekł.

Wydaje się to bardzo okrutne, ale żołnierze wiedzieli, że gdyby jakiś więzień uciekł, oni sami zginą za to, że go nie upilnowali.

Setnik jednak nie zgodził się na to: zbyt lubił Pawła, by pozwolić go zabić. Kazał za to, by wszyscy umiejący pływać zeszli za burtę pierwsi i pomogli reszcie dotrzeć do brzegu na kłodach drewna i deskach z wraku statku.

Musiało to wszystkich kosztować sporo strachu i nerwów, ale w końcu w ten czy inny sposób uratowali się z topieli, tak jak to przepowiedział Paweł.

Czy wiecie, gdzie się znaleźli? Na wyspie Malta. Rozbili się u jej północnego wybrzeża: gdyby to było na jej południu, gdzie zwykle przybijały łodzie, któryś z żeglarzy na pewno by rozpoznał wyspę.

Możecie odszukać Maltę na mapie, leży poniżej Sycylii. Możecie też znaleźć Kretę, zobaczycie, jak długą drogę odbył statek podczas sztormu.

Mieszkańcy Malty dostrzegli wrak statku i przyszli na brzeg, sprawdzić, czy ktoś ocalał.

Łukasz mówi, że byli bardzo życzliwi dla biednych, przemoczonych rozbitków. Przywitali ich, rozpalając wielkie ognisko, by się rozgrzali, bo zaczął padać deszcz i zrobiło się zimno.

Paweł zebrał wiązkę chrustu, by dorzucić ją do ognia i podniósł przy okazji żmiję, małego, jadowitego węża. Nie zauważył jej, ale gdy dokładał drewno do ogniska żmija zbudziła się i ukąsiła apostoła.

Gdy zobaczyli to mieszkańcy Malty, mówili między sobą:

– Ten człowiek musi być mordercą, wyszedł cało z morza, ale bogini zemsty dosięgła go i teraz umrze.

Paweł zaś wcale się nie przestraszył – wiedział, że Bóg chce, by dotarł bezpiecznie do Rzymu. Strząsnął żmiję i nadal zachowywał się jakby nigdy nic. Mieszkańcy Malty obserwowali go uważnie, czekając, kiedy upadnie martwy na ziemię. Widząc, że nic takiego się nie dzieje i że Paweł czuje się dobrze, zmienili zdanie. Zamiast za mordercę, zaczęli apostoła uważać za boga.

Rządzący na Malcie Rzymianin, najważniejszy człowiek na wyspie, nazywał się Publiusz. Miał on wielkie dobra niedaleko miejsca, gdzie rozbił się statek. Kiedy o tym usłyszał, zaprosił rozbitków, by pozostali u niego przez kilka dni, aż dojdą do siebie i znajdą sobie jakieś kwatery przed ponownym wypłynięciem.

Nie każdy byłby tak uprzejmy dla gromady przemoczonych i głodnych nieznajomych. Publiusz jednak nie pozostał bez nagrody. Jego ojciec był chory, miał gorączkę i biegunkę, a Paweł go uzdrowił.

Kiedy wieść o tym rozeszła się po okolicy, przynoszono do Pawła wszystkich chorych z wyspy, a on ich uzdrawiał. Nic dziwnego, że gdy apostoł i jego towarzysze byli już gotowi, by odpłynąć z Malty, obdarowano ich prezentami!

Po tych przygodach nikt nie miał już zamiaru próbować żeglugi jesienią, toteż zostali na Malcie przez całą zimę.

Około trzech miesięcy później można już było wyruszyć. Weszli na pokład innego okrętu wiozącego zboże, który całą zimę stał w przystani.

Pożeglowali wpierw do Syrakuz na Sycylii, stąd do Regium, na krańcu włoskiego buta, później zaś w górę wzdłuż wybrzeża Italii do Puteoli, leżącej w zatoce Neapolu. Tam okręt kończył żeglugę.

Mieszkali tu chrześcijanie. Przekonali oni Pawła, a także setnika Juliusza, mającego nadzór nad więźniami, by zostali u nich przez tydzień. Myślę, że Juliusz do tej pory zdążył już tak polubić apostoła, że zrobiłby wszystko, by sprawić mu przyjemność.

Podczas, gdy tam gościli, któryś z chrześcijan z Puteoli musiał dotrzeć do Rzymu, leżącego ponad dwieście kilometrów dalej, i zawiadomić tamtejszych chrześcijan, że Paweł jest w drodze do nich. Niektórzy z rzymskich chrześcijan wyszli więc na powitanie apostoła już osiemdziesiąt kilometrów przed miastem. Spotkali się w miejscowości zwanej Trzy Gospody, a kilkanaście kilometrów dalej czekało jeszcze więcej ludzi. Paweł bardzo się ucieszył, że tak go witają, i podziękował za to Bogu.

Kiedy w końcu wszyscy przybyli do Rzymu, Pawłowi pozwolono wybrać sobie kwaterę i mieszkać tam w oczekiwaniu na rozprawę. Musiał mieszkać z żołnierzem, który go pilnował, i towarzyszył zawsze przy wychodzeniu z domu, przykuty łańcuchem do nadgarstka apostoła. Było to jednak o wiele lepsze niż siedzenie w więzieniu. Jestem pewna, że jeśli Juliusz miał z tym coś wspólnego, kazał pilnować Pawła tylko najbardziej życzliwym i przyjaźnie nastawionym żołnierzom.

Trzy dni po przybyciu, Paweł zwołał zebranie najznamienitszych Żydów w Rzymie. Jak pamiętacie, Żydom jakiś czas temu kazano opuścić Rzym, ale widocznie teraz pozwolono im wrócić.

Gdy się zebrali, Paweł wygłosił mowę. Oto, co powiedział:

– Nie uczyniłem nic przeciwko naszemu narodowi i zwyczajom, jednak Żydzi jerozolimscy wysłali mnie do Rzymu jako więźnia. Rzymianie nic przeciwko mnie nie znaleźli i puściliby mnie wolno, ale Żydzi wciąż chcieli skazać mnie na śmierć. Oto, dlaczego odwołałem się do cezara. Poprosiłem was o przybycie, by wam to wyjaśnić, bo dla nadziei Izraela dźwigam te kajdany.

Paweł miał na myśli to, że spodziewa się zmartwychwstania umarłych, tak jak to powiedział Żydom w Jerozolimie.

Żydzi z Rzymu odrzekli, że nie otrzymali o apostole żadnej wieści, i że chętnie posłuchają, co ma do powiedzenia – słyszeli o chrześcijanach, i o tym, że wszędzie spotykają się z nienawiścią.

Później więc przeznaczyli jeszcze na spotkanie z Pawłem cały dzień, by usłyszeć wszystko o Królestwie Bożym. Gdy przyszli, Paweł jak umiał najlepiej ukazywał im na podstawie pism proroków, że Nasz Pan jest Zbawicielem, którego tak długo oczekiwali.

Niektórzy w to uwierzyli, inni nie, i wrócili do domu, spierając się o to.

Następnie Paweł powiedział:

– Duch Święty mówił prawdę przez proroka Izajasza: „Idź do tego ludu i powiedz: Usłyszycie dobrze, ale nie zrozumiecie, i dobrze będziecie widzieć, a nie zobaczycie. Bo otępiało serce tego ludu. Usłyszeli niechętnie i zamknęli oczy, aby przypadkiem nie zobaczyli oczami i uszami nie usłyszeli. I nie zrozumieli sercem, i nie nawrócili się, i abym ich nie uleczył”. Wiedzcie, że wieść o zbawieniu posłana jest przez Boga do pogan, a oni będą słuchać.

Paweł mieszkał w Rzymie przez całe dwa lata, cały czas pilnowany przez żołnierza, ale poza tym wolny. Czekał, aż nadejdzie czas na rozpatrzenie jego sprawy. Mógł przyjmować tylu gości, ilu chciał, mógł też nauczać, a nikt mu w tym nie przeszkadzał.

Możemy przypuszczać, że mieszkał z nim Łukasz, pilnie piszący swoje drugie dzieło, Dzieje Apostolskie. Teraz dochodzimy do ich końca.

Łukasz nie mówi nam, czy Paweł został w końcu osądzony i uwolniony. Tak jednak musiało się stać, wiemy bowiem, że później odbył jeszcze wiele podróży i w końcu wrócił do Rzymu. Został ścięty za cesarza Nerona, wtedy też zginął śmiercią męczeńską Piotr.

Jak myślicie, dlaczego Łukasz nam o tym nie mówi? Najprawdopodobniej wszystko to jeszcze się wtedy nie wydarzyło.

Dzieło Łukasza zostało napisane, by opowiedzieć o początkach Kościoła i jego rozprzestrzenianiu się po świecie. Łukasz opowiada nam więc pierwszą część historii Piotra, pierwszych chrześcijan i dzieje nauczania Pawła po całym świecie przed pierwszym przybyciem do Rzymu. Tę część historii Łukasz znał najlepiej.

Tak jak Łukasz, opuściłam wiele z tego, co mogłam wam opowiedzieć. Wydawało mi się, że gdybym nie trzymała się ściśle tego, co przekazuje nam Łukasz w Dziejach Apostolskich, nigdy bym nie skończyła. Toteż tak jak on nie powiedziałam nic o listach, jakie napisał Paweł i o jego innych przygodach opisanych w tych listach.

Zresztą każdy autor musi wybierać, o czym pisać, nawet Łukasz i ja. Jeśli jednak chcecie dowiedzieć się więcej o Piotrze i Pawle, możecie znaleźć na końcu Nowego Testamentu listy, jakie napisali. Mam nadzieję, że pewnego dnia będziecie mieli możność wybrania się do Jerozolimy, by ujrzeć miejsce, gdzie miał swe początki Kościół. Może też pojedziecie do Rzymu, by zobaczyć miasto, do którego doszli Piotr i Paweł, gdzie umarli i gdzie wciąż się o nich pamięta.

Marigold Hunt

(1) Około czterdziestu metrów.

(2) Około trzydziestu metrów.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Marigold Hunt Pierwsi chrześcijanie.