Rozdział trzynasty. Osobowość Kościoła

Nie jestem tak głupi, aby próbować zdefiniować, ani nawet szczegółowo opisać, co rozumiem przez osobowość. Nie jest ona wypadkową niezliczonych żywych komórek, które się zjednoczyły, ani sumą cech intelektualnych i emocjonalnych, ani nawet nie jest identyczna z charakterem. Bez wątpienia częściowo mieści się i może być postrzegana, a czasami nawet określana, w kategoriach każdego z tych trzech systemów, jednak przewyższa je wszystkie. Amator taki jak ja może ją porównać, być może najbardziej trafnie, do akordu w muzyce – „nie czwarty dźwięk, ale gwiazda”. To tak, jak filozof lub chemik potrafi zanalizować i wytłumaczyć zjawisko płomienia ognia, zapachu róży, czy wspaniałości zachodu słońca, ale zrozumieć je może tylko poeta, artysta lub kochanek. Tak mi się przynajmniej wydaje.

Jednak kwestia, którą chciałbym przedyskutować z samym sobą, to osobowość, a przynajmniej coś, co ją przypomina, a czego istnienie uświadamiamy sobie w każdej społeczności – Boskiej czy ludzkiej. Dokładnie tak, jak osobowość człowieka wykracza poza sumę jego cech, albo wydaje się, że tak jest – bowiem jakiś charakter może być dla mnie atrakcyjny, chociaż nie podobają mi się jego elementy składowe, na tyle, na ile je znam – tak samo osobowość społeczności może być czymś zupełnie innym, niż to, co można by sobie wyobrazić jako sumę tych osobowości, które daną społeczność tworzą. To znany fakt, że na przykład towarzystwo, składające się z sympatycznych, prawomyślnych ludzi, w swych publicznych działaniach często nie okazuje ani uprzejmości, ani sumienia. Rada dziesięciu dyrektorów może niefrasobliwie kontynuować historię zbrodni społecznej, która byłaby okropieństwem dla każdego z jej członków. Kolegium może się składać z dwunastu tolerancyjnych uczonych, a jednak w swej polityce prezentować szokujący obraz ograniczonej i małodusznej dogmatyczności.

Jednak nie trzeba daleko szukać wyjaśnienia tego zjawiska. Można je znaleźć w tym, iż we wszystkich społecznościach ludzkich spoiwem jedności nie jest uprzejmość ani sumienie, a tym bardziej nie nieśmiertelność dusz. Łączą się one raczej dla celów handlowych lub naukowych, czy dla jakichś innych, wzajemnych, materialnych korzyści. Dyrektor kolei może być administratorem kościoła, albo mistykiem, ale nie jednoczy się w tym ze swoimi kolegami. Dlatego efektem rozmyślań poniedziałkowego poranka jest to, czego można by oczekiwać od pewnej liczby osób, które oficjalnie pozostawiły swoje chrześcijaństwo w domu. Religia, a nawet motywy, które kierują każdym dżentelmenem w jego sprawach domowych, są całkowicie nieobecne, nie tyle w nim samym, co w sposobie wypełniania obowiązków, dla których posadzono go przy zielonym stole.

Przykłady tego osobliwego faktu społecznego można by mnożyć w nieskończoność. Tłum może znaleźć się pod wpływem motywów, które każda z wrzeszczących jednostek bez wahania by odrzuciła. Ława przysięgłych może, po godzinnej debacie, skazać kogoś na śmierć na podstawie dowodów, które każdy jej członek uznałby za niezbyt wystarczające, aby przeważyć przy kupnie konia, a jednak, któż może wątpić, że rozprawa z ławą przysięgłych jest, generalnie, niezwykle sprawiedliwa? Pozostaje faktem, który można dowolnie wyjaśniać, że kiedy ustanowiony zostaje związek pomiędzy jednostkami obdarzonymi czującą wolą, powstaje silny charakter – prawie nazwałem go Osobowością – który w każdym razie wydaje się z pewnością transcendentny wobec rozmaitych elementów, których powinien być wynikiem, a nawet – obcy w stosunku do nich.

Jeśli ta myśl jest istotna, kiedy rozważamy jej wpływ na społeczności ludzkie, o ile bardziej wymowna się ona staje, kiedy odniesiemy ją do tej zdumiewającej społeczności, którą nazywamy Kościołem katolickim. W Kościele tym mamy związek oparty nie na względach handlowych, ani na pogoni za nauką, ale na potężnych i ogromnych faktach, które ledwie jesteśmy w stanie pojąć. Dusze ludzi są zainteresowane, zjednoczone ze sobą nawzajem, nie aż do doczesnego końca, ale na wieczność. Są zebrane razem, nie aby forsować ziemskie prawa, czy prowadzić światowe sprawy, a nawet nie by opowiedzieć się za pewnym systemem myślenia, ale by mogły służyć nieskończonej chwale Boga i znaleźć duchowe zbawienie, którego nie można sobie nawet wyobrazić. Znowu, jednostki, które składają się na tę społeczność, są wybierane nie z powodu swoich zdolności, ale swych potrzeb. Nie wyklucza się żadnego narodu ani klasy społecznej. Święty nie ma więcej praw, niż grzesznik, a teolog – więcej niż tępak. Nikogo się nie odrzuca, poza tymi, którzy sami odrzucają. Nikogo się nie zachęca, poza tymi, którzy chętnie odpowiadają. Jednak, przy tym wszystkim, jeśli prawo Kościoła jest prawdziwe, zjednoczenie, które wiąże jego dzieci razem, przewyższa owo zjednoczenie wszystkich ludzkich społeczności, ponieważ cel Kościoła przewyższa ich cele. Wkład, który każdy musi wnieść, to nie jest jakiś zestaw zdolności, ta czy inna godzina, to doświadczenie, czy tamta intencja, ale całe jego jestestwo, ciało, umysł i nieśmiertelna dusza. A każde takie jestestwo jest zespalane w jedność ze swymi towarzyszami, zgodnie ze sposobem, dla którego nie ma w świecie odpowiedniej analogii. Każdy musi przejść przez nowe i mistyczne narodziny – narodziny, które zmieniają charakter, nie wymazując cech, i to właśnie przez owe narodziny, wobec których nawet zdeklarowany teolog jest gotów zwątpić w swoje siły, każda dusza wchodzi w tajemne życie, wypływające od Boga i przenikające nie tylko ziemię, ale także niebiosa i czyściec, które nazywa się obcowaniem świętych.

Podchodząc znów do tematu od strony dogmatycznej, znajdujemy pewną liczbę zdań w Piśmie Świętym, opisujących ten niezwykły fakt, który okazuje się otwierać dla wiernych nowe obszary myślenia, co do zawartych w nim treści – Chrystus porównuje siebie do Winnego Krzewu, a Jego uczniowie są latoroślami i wydaje się, że przez tę metaforę obstaje On jeszcze bardziej stanowczo przy rzeczywistej Boskiej naturze osobowości swego Kościoła. Z pewnego punktu widzenia Kościół składa się ze swych członków, z innego – jest tożsamy z samym Chrystusem. W jednym zdaniu dowiadujemy się, że On jest Głową, a my członkami, a w innym, że Ciało także jest Jego, zamieszkane przez Jego Ducha i prowadzone przez Jego Umysł. Krótko mówiąc, jeśli przyjmujemy Nowy Testament jako autorytatywny przewodnik, dowiadujemy się, że jakkolwiek nasze instynkty mają rację, przypisując pewnego rodzaju osobowość, czy charakter każdej społeczności, choćby luźno powiązanej, to jednak osobowość Bożej społeczności, nazywanej Kościołem, jest nieskończenie bardziej warta tej nazwy, ponieważ – czy to dzięki cnocie mistycznej jedności wszystkich wierzących, czy być może w odpowiedzi na nią, zstępuje na tę społeczność owa przewyższająca osobowość, z której wypływają wszystkie inne, nawet Boży charakter, który jest własnością samego Boga. Podczas gdy rada dyrektorów, albo kolegium uczonych generuje charakter obcy swoim elementom składowym, na tyle, na ile je znamy, to Kościół katolicki generuje coś, co z jednej strony można nazwać obcowaniem świętych, a z drugiej – Duchem, Umysłem, czy nawet Osobą samego Jezusa Chrystusa.

Nie jestem odpowiednią osobą, aby kontynuować ten tok myślenia. Być może nie jestem nawet osobą, która powinna go doprowadzić do tego momentu, ale wydaje mi się, że rozjaśniło to wiele mrocznych kwestii. Wspomnijmy tylko o dwóch z nich.

Akt wiary, dla tego, kto potrafi zaakceptować mój wywód, nie wydaje się teraz czymś niedorzecznym, ponieważ jego przedmiotu nie stanowi już skomplikowany system myślenia, którego krytyki wymaga się od konwertyty, ale indywidualny charakter. Jeśli istotnie ktokolwiek jest zdolny wydać ostateczny osąd na temat filozofii czy sztuki, to istnieje zaledwie kilka takich osób. Jednak nikt nie jest usprawiedliwiony, jeśli odmówi osądzenia kogoś, kto rości sobie prawo do jego przyjaźni. W rzeczywistości nie może odmówić, kiedy już owo roszczenie zostanie ujawnione.

Nie mam prawa dogmatycznie stwierdzać, że wiem, iż homeopatia jest złudzeniem, jeśli nie przeprowadziłem wyczerpujących badań, dotyczących jej treści, a być może nawet wtedy nie mam takiego prawa. Jednak mam absolutne prawo powiedzieć, że wybiorę tego lekarza, a nie tamtego. I to, jak sądzę, stanowi dobrą, chociaż ogólną paralelę do poszukiwania prawdy religijnej. Kościół przychodzi do mnie, nie pod postacią Wyznania wiary, ale w szatach osoby. „Przyjrzyj mi się dobrze – mówi – poczytaj moją historię, jeśli chcesz, pytaj o moje świadectwa, badaj co mam do powiedzenia, ale przede wszystkim porozmawiaj ze mną osobiście. Wykorzystaj tę zdolność, której używasz przy wyborze żony, lekarza, czy przyjaciela i działaj zgodnie z nią. Możesz mnie odrzucić, jak uczyniło to wielu innych i jeszcze uczyni aż do końca czasów. Ludzie popełniają błędy, mając najlepsze w świecie intencje, tak jak skrupulatny faryzeusz, albo zrozpaczony grzesznik, kiedy spojrzeli na Jezusa Chrystusa i przeszli obok. Nie powiem nawet, że to będzie koniecznie twoja wina. Może równie dobrze być tak, że to wykształcenie, uprzedzenie albo naturalna ślepota doprowadzą nawet ciebie do błędnego zrozumienia mego spojrzenia, ale nie popełnij błędu, uznając, że twój osąd to wyłącznie kwestia nauki czy głębokich studiów – bo tak nie jest. To rzecz indywidualna, która znajduje się w zasięgu wszystkich normalnych ludzi. Nie jestem tylko sumą moich członków, ani ogólną liczbą mych jednostek. Nie musisz znać mojej historii, ani posiadać dokładnej wiedzy o mej doktrynie, ani oceniać statystyk moralności świata. Jestem swego rodzaju osobą, tak jak ty sam i tak pragnę być traktowany”.

Także prawo do nieomylności, widziane w świetle tego założenia, nie jest już rzeczą absurdalną. Mówi się, czasami słusznie, że osąd grupy ludzi działających wspólnie nie może przewyższać wartością osądu wszystkich tych osób, działających oddzielnie. Tak Fulke powiedział do Campiona (1). Jednak widzimy, nawet w społecznościach ludzkich, jak bardzo takie osądy mogą się różnić. Decyzja ławy przysięgłych może być czymś zupełnie innym, niż suma opinii jej członków, ponieważ każdy może być tępy, a jednak wszyscy razem – przenikliwi. O ile zatem osąd Bożej Społeczności, zjednoczonej mistyczną więzią, której natury możemy się ledwie domyślać, może przewyższać osąd każdego z jej członków mechanicznie dodany do pozostałych? A przede wszystkim, w obliczu tych zdań, które przytoczyłem, ci, którzy przyjmują Jezusa Chrystusa jako Boga, z pewnością nie powinni mieć trudności z uznaniem, iż osąd Jego Kościoła, który w pewnym aspekcie jest nie do odróżnienia od Niego samego, jest tak samo nieomylny, jak Jego własny! Każdy powód, każdy cytat, każda ilustracja Dekretu Ekumenicznego mogą być błędne, a jednak sama decyzja – prawdziwa.

Wreszcie, nie można zaprzeczyć, że wydaje się, iż Kościół katolicki prezentuje indywidualny charakter, zupełnie niepodobny do charakteru jakiejkolwiek innej społeczności. Wrogowie oskarżają Kościół, że jest jednocześnie niezmienny i zmienny, uparty i kapryśny. Kościół odwołuje się do wyobraźni i serca co najmniej tak często, jak do zmysłu krytycznego. Ludzie zakochują się w nim tak, jak nie zakochują się w Królewskim Towarzystwie Geograficznym. Kościół nie zależy od swych materialnych akcesoriów – jest kochany albo przeklinany, tak samo pod dachem z blachy falistej, jak i pod sklepieniem przyozdobionymi ornamentem geometrycznym oraz iglicami. Ordynarni prostacy i pozbawieni emocji wieśniacy umierają za niego tak samo ochoczo, jak wytworni uczeni i wychudzeni mistycy dla niego żyją. A z drugiej strony, jego wrogowie nienawidzą go z pasją, która może być wyłącznie osobista i świadczą o jego życiu poprzez samą gwałtowność, z jaką go atakują. Innymi słowy, prezentuje on dokładnie te zjawiska, które otaczają urokliwą osobę, której charakter jest dostatecznie magnetyczny, aby wpływać na wszystkich, którzy znajdą się w jej zasięgu, albo ją uwielbiając, albo nienawidząc. Przede wszystkim nawet ci, którzy odrzucają jego prawa, przyznają mu zdolności, które mogą właściwie należeć jedynie do istoty czującej. Mówi się, że Kościół nigdy nie zapomina, spiskuje, przyjmuje z zadowoleniem, inspiruje. Mallock, w kilku poruszających akapitach opisuje jego prawo do obecności przy pustym grobie jego Pana i Oblubieńca, a także wyjaśnia, że jego dzieci wierzą w Zmartwychwstanie nie z powodu świadectw pisanych, ale z powodu słów Kościoła, który był naocznym świadkiem tego aktu najwyższej miłości Chrystusa i samego Kościoła. „Widziałem to – woła Kościół. – Byłem świadkiem spotkania Jego Matki ze mną. Byłem w łodzi z Janem i Piotrem. Stałem w wieczerniku, kiedy drzwi zostały zamknięte. Patrzyłem na chmurę, która Go zabrała. Widziałem – ja, który teraz do was mówię”.

Tak, nie ma co do tego wątpliwości, że jeśli kiedykolwiek uznam, iż jestem w stanie przyjąć chrześcijaństwo jako Boże, powinienem szukać go w ustach tego, który może ręczyć za jego prawdziwość i w którego wiarygodność osobiście wierzę. Dokumenty i krytyka nie stanowią fundamentu, na którym można bezpiecznie złożyć życie duchowe, poświęcenie i sprawy wieczne. Nie mam ani czasu, ani siły, aby przesiewać dowody i ważyć świadectwa, ani wystarczającej wiary w siebie, aby jedno odrzucić jako naleciałość, a inne przyjąć jako relikt przeszłości. Muszę oddać się, jeśli kiedykolwiek poczuję się osobiście uprawniony, aby to zrobić, w ręce kogoś, kogo postrzegam jako Bożego, czyje życie jest trwałe jak stulecia, czyja pamięć jest niezawodna jak czas i u kogo widzę jak przez błyszczące oczy prześwieca Duch Boga…

Ks. Robert Hugh Benson

(1) William Fulke (1538–1589), purytański kontrowersjalista, prawnik, wykładowca w Cambridge. Wyznaczony przez biskupa jako jeden z dyskutantów po stronie purytańskiej, w polemice z katolikami, których reprezentował m.in. jezuita ks. Edward Campion.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Roberta Hugh Bensona Zapiski pariasa.