Rozdział trzynasty. Obca profanacja

Małżeństwo jako sakrament, który powinien być oparty na miłości, zmierza do aktu seksualnego jako wyrazu miłości. A ponieważ to zbliżenie ma charakter największej intymności, każdy rozumie, że wymaga ono jedności obojga. Już o tym mówiliśmy. Lecz bardzo ważnym jest, by być co do tego przekonanym, bo często w rozmowach pojawiają się głosy przeciwne oraz argumenty wysuwane przez niektórych współczesnych autorów takich jak Blum, Montherlant czy Lawrence. Ten ostatni przedstawia następującą scenę:

Jack żonaty z Moniką, z którą ma kilkoro dzieci, zaleca się do Mary:

„– Ależ, Jack! Jesteś żonaty z Moniką.

– Czyżby? Ale ona teraz nie należy całkowicie do mnie; ona ma teraz swoje dzieciaki. Będę ją znowu kochał, gdy będzie wolna. Wszystko jest sezonowe, nawet kobiety. Teraz kocham ciebie – po dłuższym czasie, kiedy nawet nie myślałem o tobie. Mężczyzna nie jest stworzony do jednego romansu.

– Mój Boże – zawołała. – Ty oszalałeś. Przecież ciągle kochasz Monikę.

– Monikę kochał będę znowu później. Teraz kocham ciebie. Ja się nie zmieniam, ale czasami jest ona, czasami inna. Dlaczegóż by nie?”

Otóż, dlaczego nie? Po prostu dlatego, że zasada odnosząca się do małżeństwa – to nie jedynie kaprys mężczyzny i zaspokojenie jego żądz zmysłowych; ponieważ kobieta ma prawo do szacunku i do danej sobie przysięgi; ponieważ małżeństwo nie zostało ustanowione dla jednostki, lecz dla rodziny, komórki społecznej, a tego typu postępowanie oznacza niszczenie rodziny. Lecz Jack, a raczej Lawrence, nie słyszy nic z tego:

„Mary, będąc zupełnie sama, była niedopełniona. Wszystkie kobiety są jedynie częścią całości, gdy są pozostawione same sobie… Są tylko fragmentami… Wszystkie kobiety są jedynie fragmentami”.

Gdzie indziej mogłaby taka teoria się zrodzić, jak nie z nieokiełznanej zmysłowości męskiej? Lecz Jack nie słucha niczego. Co znaczą dla niego sądy inne niż jego własne? Jak powiedział: „Nienawidził myśli bycia zamkniętym z jedną kobietą i kilkoma maluchami w jednym domu. Nie, kilka kobiet, kilka domów, grupy dzieci; obóz a nie dom! Kilka kobiet, nie jedna. Przyjęte w świecie umowy należy ignorować. Nie należał do tych mężczyzn, którym wystarcza jedna kobieta”.

Dlaczego owa logika zmysłowości nie przyzwala kobiecie na to, do czego prawo tak brutalnie rości sobie mężczyzna? Czy istnieją dwa prawa moralne? Oto inna postać, Helen. Jest żoną lekarza i jego najbardziej oddaną pomocnicą. Lecz rozwodzi się z nim na rzecz snoba, dla którego całym życiem są konie i bankiety. Oto ona, przesączona światowością. Uzyskuje kolejny rozwód, żeby móc wyjść za młodego poetę, ostatni „krzyk mody”, i przemienia się w intelektualistkę… Cudowne bogactwo duszy kobiecej! – powie nasz mędrzec. Jest niczym fontanna migocącej wody, chwytająca jej barwy: zieloną, czerwoną, niebieską – w zależności od mężczyzn, których kolejno wybiera!

Czy to marzenia? Przecież takich właśnie rzeczy chętnie słuchamy na niektórych spotkaniach i koktajlach. Co za profanacja miłości!

Całkowity brak pojęcia, jak wielką wagę ma akt małżeński! To nie tylko dwie odrębne czynności fizyczne, lecz za pośrednictwem cielesności, niewysłowiona wymiana pomiędzy duszami.

Małżeństwo a Eucharystia

Małżeństwo jako sakrament, który powinien być oparty od początku na miłości i który musi sprzyjać rozwojowi miłości u tych, którzy go wspólnie otrzymują, zakłada istnienie między małżonkami pełnego szacunku i pełnego oddania pożycia. Z samej natury małżeństwa wynika obowiązek zjednoczenia i prokreacji.

Małżeństwo wymaga jeszcze czegoś więcej… wzajemnej ofiary. I tutaj znowu znaczące jest jego podobieństwo do Eucharystii.

Chrystus Pan ustanowił Eucharystię nie tylko po to, żeby dać nam swoją obecność, nie tylko, żeby udzielić nam korzyści wynikających z Komunii świętej. Jak bogatymi nie byłyby te pożytki, nie stanowią owej szczytowej korzyści. Cóż jest tym wielkim bogactwem Eucharystii?

Na Kalwarii Chrystus sam jeden ofiarował się swemu Ojcu. Ale przez swoją Ofiarę wysłużył nam łaskę, byśmy mogli być w Niego wszczepieni. Rozciągnięte na krwawym Drzewie Golgoty Jego ramiona, stopy i bok zostały okrutnie rozszczepione; przez zasługi owych Boskich ran zyskaliśmy przywilej – my dzikie odrośle od czasów Adama, gałązki pozbawione Bożego życia – bycia włączonymi, wszczepionymi w jedyny Szczep Winny, w jedynego Pana uświęcającego zdroju życia.

Stawszy się owego dnia drugimi Chrystusami, wszyscy chrześcijanie… Christiani… otrzymali moc, by ilekroć Pan Jezus powtarza swą służebną ofiarę Kalwarii, przez ręce swego kapłana, na chwałę Ojca i za zbawienie świata, każdorazowo składać ją z Nim. Ta powtarzająca się ofiara stanowi Mszę świętą. Jezus, Boski Pośrednik, podejmuje na nowo swą rolę Pośrednika; podniesiony rękami kapłana między niebem a ziemią, ponawia dyspozycje całkowitej Ofiary Kalwarii.

Na Golgocie, gdy dokonywał swej ofiary, krwawej ofiary, był osamotniony. Po tym, jak owego dnia przemienił chleb w swoje Ciało, my – jako że jesteśmy nieodłączni od Chrystusa, chyba że przez grzech – mamy misję, by ilekroć Chrystus ponawia swą ofi arę, składać ją i ofiarowywać Mu siebie. Skuteczne uczestniczenie w Mszy świętej ma się odbywać w jedności z Boską Głową i wszystkimi członkami Ciała Mistycznego, w ścisłej łączności z tą samą ponawiającą się Ofiarą.

Jezus udziela nam łask płynących z Jego Ofiary; my zaś składamy Mu naszą. To tę część Ofiary reprezentuje relikwia męczennika w kamieniu ołtarza oraz kropla wody wpuszczana do wina podczas Ofiarowania; zjednoczenie dwóch ofiar w jedności tej samej Ofiary. Małżeństwo będzie musiało wznieść się na takie poziomy, żeby udało mu się zaspokoić najwyższe wymogi miłości. Mąż musi być gotowy poświęcić wszystko dla żony, żona zaś – gotowa poświęcić wszystko dla męża. Z tych połączonych ofiar tworzy się miłość; podobnie, miłość domaga się tych połączonych ofiar.

Co powinienem uczynić, by pokazać żonie, że ją kocham? Jakiego wspaniałego czynu dokonać, jaką umiejętność wykazać, jaki czuły, zacny akt spełnić? Oto duch męskości.

A żona: Co powinnam zrobić, żeby uszczęśliwić męża? Co sprawi mu przyjemność?

Oto pożywienie i warunek miłości, smak wzajemnej ofiary.

Małżeństwo a ofiara

Nie tylko najwyższa doktryna katolicka domaga się od małżonków ducha ofiary, lecz w większym jeszcze stopniu – bezpośrednie wspólne doświadczenie.

Aby żyć wspólnie w najściślejszej bliskości, w stałym zapomnieniu o sobie, tak iż każde z dwojga myśli tylko o drugim, trzeba nieco więcej niż jedynie ludzkiej atrakcyjności. „Nie wierz tym, którzy ci mówią, że droga miłości oferuje tylko najdelikatniejszy mech pod twoje stopy. Jest kilka ostrych kamyków na szlaku wytyczonym przez Adama i Ewę”.

Pewna mężatka, która napisała te wersety, powiedziała to samo prozą, dziwnie poetycką prozą:

„Jeżeli młodzi zawierają małżeństwo z myślą, że kiedyś pozbędą się własnego ja, to tak jakby wpuścić mola do kawałka wełny.

Jaki by nie był haft, złote nici, bogactwo kolorów, ów kawałek wełny skazany jest na to, że będzie zjedzony, przeżarty dziurami i w końcu całkowicie strawiony. Byłoby konieczne, żeby dwoje świętych, którzy mają się pobrać, miało pewność, że nie padnie nigdy z ich ust pod adresem drugiego żadne gorzkie słowo; nawet wówczas trudno przewidzieć, jakie mogą narosnąć nieporozumienia. Czy to nie dlatego św. Paweł i św. Barnaba musieli się rozstać, że istniało między nimi zbyt dużo nieporozumień? Czy zatem tych dwoje nieszczęsnych dzieci Adama i Ewy przeznaczonych w życiu do walki ze wszystkim, co – w naszych czasach powracających trudności – życie przynosi, może oczekiwać, że nigdy nie pojawią się żadne pokusy, by zranić partnera, oraz oczekiwać, że nigdy nie ulegnie takim prowokacjom?”

Jeżeli małżeństwo jest trudne nawet wtedy, gdy mąż jest świętym i żona jest świętą, jak możemy oszacować ofiary, jakie będą potrzebne, gdy małżonkowie są – krótko mówiąc – jedynie „kiepskimi chrześcijanami”?

Tutaj jednak omawiamy przypadek dwojga, którzy karmią się dogmatem, moralnością i sakramentami. Ale wyobraźmy sobie, że jedno z małżonków jest kimś w rodzaju poganina, albo jeżeli ochrzczone, to tak dalekie od ducha swego chrztu, że absolutnie trudno dostrzec w nim znamię dziecka Bożego. Jak wielka, niedostrzegalna przyczyna bólu!

Takie było cierpienie Elizabeth Leseur, która w życiu małżeńskim o tyle była szczęśliwa, że jej mąż był wobec niej całkowicie lojalny, zarazem jednak – nieszczęśliwa w domu, ponieważ w fundamentalnej dla jedności kwestii – tej jedności nie było; życie było oddzielne, żona bowiem była chrześcijanką żyjąc w niespotykanej bliskości z Bogiem, tymczasem mężowi najzupełniej wystarczało puste życie tak zwanej socjety.

Nawet wtedy, gdy dusze żyją w bliskiej harmonii, zawsze będzie istniała – nawet w najlepszych rodzinach – jakaś ukryta przyczyna wzajemnego cierpienia, którą pewien autor nazywa „wieczną tragedią rodziny ze względu na fakt, że mężczyzna i kobieta reprezentują dwa odrębne światy, których granice nigdy na siebie nie zachodzą”. Dla kobiety miłość jest wszystkim. Dla mężczyzny jest ona tylko częścią życia. Całe życie kobiety obraca się wokół wnętrza domu, chyba że konieczność zmusza ją do pracy, by zarobić na życie. Mąż żyje całymi dniami znacznie więcej poza domem niż w nim; ma swój biznes, swoje biuro, swój sklep, swoją fabrykę. Z wyjątkiem pierwszych lat małżeństwa, bardziej absorbuje go ambicja niż miłość; w każdym razie w ciągu swego życia angażuje nie tylko serce, ale również, i częściej – głowę.

Czasami żona cierpi z tego powodu, że nie ma męża dla siebie w dostatecznym stopniu; mąż cierpi, ponieważ okazuje się, że nie poświęca się dostatecznie żonie. Bardziej niż ze względu na inne przyczyny tragedii, tutaj leży wieczny, ukryty dramat. Oboje potrzebują dużo wyrobienia, żeby przyjąć cierpienie, które sobie nawzajem niechcący wyrządzają.

Mistyczna więź moralna

Poza pomocą pochodzącą z wiary, dwie w szczególności rzeczy mogą pomóc parze małżeńskiej w praktykowaniu wzajemnej wyrozumiałości i akceptowaniu ofiar nieodłącznych od wspólnego życia.

Najpierw pojawia się ich wspólny udział w zrodzeniu potomstwa.

Św. Augustyn mówi pięknie o dwóch małych ramionkach dziecka, które zbliżają do siebie bardziej ojca i matkę w obrębie swego zasięgu, symbolizując jak gdyby żywą więź jedności, którą dziecko rzeczywiście dla nich stanowi.

Nawet jeśli wybór partnera małżeńskiego był doskonale trafny, gdy gorąca czułość przejawiana jest przez obie strony, może się zdarzyć okres napięcia i naprężonych stosunków. Któż może najlepiej pogodzić dwie dusze chwilowo zwaśnione, na pewien czas rozstrojone lub nieco oddalone od siebie? Dziecko.

Ktoś powiedział słusznie: „Jednostka zmienia się w ciągu dziesięciu, piętnastu, dwudziestu lat dzielonych z drugą osobą. O ile para małżeńska, która się poróżniła, poznała miłość w jej pełni. Rozumiem przez to przede wszystkim miłość serc i dusz… jeżeli oboje mają szlachetne i głębokie wspomnienia, które są naszym prawdziwym pokarmem w czasie ziemskiej wędrówki, jeżeli ponad wszystkim wiążą ich dzieci, które powołała do życia ich miłość, wówczas istnieje realna szansa, że nawet jeżeli ich fala namiętności jest w odwrocie, powstaną cali i zdrowi”.

Jeszcze w odniesieniu do posiadania dzieci… owej więzi miłości między ojcem i matką nawet w najgorszych chwilach stresu i napięcia… Tym, co najbardziej przyczynia się do szybkiego pojednania po ewentualnych potyczkach lub nieporozumieniach, jakie ich poróżniają, jest myśl, że muszą wytrzymać, muszą pozostać razem.

Co myśleć o następującej praktyce, która staje się coraz bardziej powszechna? Gdy przygotowywana jest wyprawa panny młodej, jej tylko inicjały grawerowane są na srebrach lub haftowane na bieliźnie. Czy to nie jest zalążek możliwości przyszłej separacji? Przez ciągłe powtarzanie twierdzenia, że mężczyzna jest niestały i że „jej mąż jest jedynym mężczyzną, do którego kobieta nigdy nie jest w stanie się przyzwyczaić”, powieści, teatr, kino przypieczętowują „teorię”, że zerwanie węzła małżeńskiego jest czymś normalnym, czymś, czego można się spodziewać.

„Przeciwnie – mówi Henriette Charasson, mężatka i autorka cytowana wyżej – gdyby mężowie i żony uświadamiali sobie, że są zjednoczeni na całe życie, gdyby wiedzieli, że nic nie może zezwolić im na założenie gdziekolwiek indziej innej rodziny, jak bardzo by dbali o to, by nie pozwolić na osłabienie swojej drogocennej, jedynej miłości; jak bardzo by się starali wśród codziennych wzlotów i upadków, by zachowywać żywotną, płomienną i promieniejącą – swoją miłość, łączącą ich nie tylko więzią ciała, lecz również duszy”.

Musimy dziękować Bogu, jeżeli pobłogosławił naszemu domowi, dając nam wiele drogich dzieci; dziękować Mu również za chrześcijańskie przekonania, które wynieśliśmy wcześniej z domu, przekonania, które nie pozwolą nam nigdy brać pod uwagę możliwości najmniejszej nawet rysy na gmachu naszej obecnej rodziny.

Ks. Raoul Plus SI

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Raoula Plus SI Chrystus w rodzinie. t. I: Małżeństwo.