Rozdział trzynasty. Modernizm i moderniści, cz. 1

Oto w pokoju gorzkość moja największa (Iz 38, 17). Tymi słowy wskazał i określił po raz pierwszy Pius X w alokucji, wypowiedzianej 17 kwietnia 1907 roku do nowo kreowanych kardynałów smutne położenie i niebezpieczeństwo, grożące wierze i Kościołowi ze strony tzw. modernizmu. Wobec tego wroga wewnętrznego maleją w swej grozie – zdaniem Ojca Świętego – nawet zdarzenia wywołane we Francji prześladowaniem rządu; bolesne one, lecz nagrodzone sowicie niejedną pociechą… „Wiadomo przecież, że nie lękał się wówczas Kościół, gdy szły edykty cezarów przeciw pierwszym chrześcijanom, by wybierali między śmiercią lub służbą Chrystusa, ponieważ krew męczenników była nasieniem nowych wyznawców wiary. Ale bolesna walka, która każe Kościołowi powtarzać: «Oto w pokoju gorzkość moja największa», to walka pochodząca ze zboczenia umysłu, zapoznającego jego nauki i wznoszącego w świecie okrzyk owego buntu, który wygnał buntowników z nieba. A właśnie takimi buntownikami są ci, którzy wyznają i rozszerzają podstępnie potworne błędy o rozwoju dogmatu, o powrocie do czystej Ewangelii, tj. wolnej, jak powiadają, od tłumaczeń teologii, od orzeczeń soborów i zasad ascetycznych, o uwolnieniu się spod wpływu Kościoła sposobem jednak nowym, bo bez buntu, aby nie być od niego odciętym, a bez poddania się mu, aby pozostać przy własnych przekonaniach, wreszcie o przystosowaniu się do czasów we wszystkim w mówieniu, w pisaniu i w głoszeniu jakiejś miłości bez wiary”. Chodzi tu – jak łatwo osądzić – nie o jedną herezję, ale o zbiór wszystkich herezji, zmierzający do obalenia fundamentów wiary i zniszczenia chrześcijaństwa. „Tak do zniszczenia chrześcijaństwa – powtarza z naciskiem papież – albowiem Pismo Święte nie jest dla tych nowożytnych heretyków żywym źródłem wszelkich prawd wiary, lecz książką zwyczajną, jak każda inna; natchnienie odnosi się tylko do nauk dogmatycznych, rozumianych wszakże według ich tłumaczenia i prawie się nie różni od poetyckiego natchnienia Ajschylosa i Homera; Kościół jest prawowitym tłumaczem Biblii, ale poddanym prawidłom tzw. wiedzy krytycznej, która rządzi teologią i czyni ją swą niewolnicą. Na koniec w tradycji wszystko jest względne i podległe zmianom, a stąd powaga Ojców bez znaczenia. A te wszystkie i inne niezliczone błędy wykładają w dziennikach, pismach periodycznych, ascetycznych książkach, a nawet w powieściach, osłaniając je dwuznacznymi wyrazami i mglistymi formami, aby mieć zawsze otwartą furtkę do obrony, aby ujść oczywistego potępienia i chwytać w swe sidła niebacznych”.

Kiedy treść tej alokucji doszła do wiadomości szerokiego świata katolickiego, można było słyszeć i czytać głosy: czy nie za wiele pesymizmu, czy naprawdę miałoby być tak źle, jak Ojciec Święty przedstawia? Niestety, ukazały się niebawem dekrety Stolicy Apostolskiej i zaszły wypadki, które dostarczyły nowych szczegółów i dowodów, że o jakiejś przesadzie mówić tu nie można. I tak 3 lipca 1907 roku wydała Kongregacja Inkwizycji dekret, potępiający sześćdziesiąt pięć twierdzeń, niezgodnych z nauką Kościoła. Nowy ten Syllabus potwierdzony w całej osnowie przez Piusa X (dnia 4 lipca) zaczyna się nie bez powodu słowem: Lamentabili, bo i liczba i treść potępionych tez nasuwa smutne refleksje. Sześćdziesiąt pięć tez – to liczba wielce pokaźna, zwłaszcza że dotyczą tylko dziedziny dogmatyczno-biblijnej. Syllabus Piusa IX ma przeszło osiemdziesiąt tez, ale też obejmuje wszystkie niemal dziedziny nauki i życia chrześcijańskiego. Jeszcze smutniejsze odnosi się wrażenie z treści nowego Syllabusa, gdyż tezy potępione zaczepiają same podstawy wiary i Kościoła, jak: powagę Urzędu Nauczycielskiego Kościoła (tezy 1–8), natchnienie i prawdziwość Pisma Świętego (9–19), istotę objawienia i wiary (20–26), Bóstwo Jezusa Chrystusa (27–38), naturę i Boski początek sakramentów (39–51), organizację Kościoła Chrystusowego (52–57), wreszcie niezmienność nauki chrześcijańskiej (58–65).

Urzędowym komentarzem Syllabusa nazwać można encyklikę Pascendi Dominici gregis z 8 września 1907 roku. Jak poprzednie, tak i ten dokument najważniejszy w naszej kwestii zawiera wiele ustępów, z których przebija głęboka boleść i smutek Ojca chrześcijaństwa. „Przyznać należy – mówi zaraz na wstępie – że w ostatnim czasie pomnożyła się niesłychanie liczba nieprzyjaciół krzyża Chrystusowego, którzy usiłują sposobami zupełnie nowymi i chytrymi zniszczyć ożywczą potęgę Kościoła, a nawet gdyby zdołali, zburzyć do szczętu królestwo Chrystusowe. Dlatego nie możemy dłużej milczeć, aby się nie zdawało, że zaniedbujemy najświętszą powinność Naszą… zmusza zaś Nas do bezzwłocznego zabrania głosu przede wszystkim ta okoliczność, że zwolennicy błędów nie znajdują się już dzisiaj wśród otwartych wrogów, ale – co jest rzeczą najbardziej bolesną i zawstydzającą – ukrywają się w samym łonie i wnętrzu Kościoła i są niewątpliwie o tyle szkodliwsi, o ile trudniej ich rozpoznać… Nie z zewnątrz bowiem, ale od wewnątrz pracują nad zgubą Kościoła, i dlatego niebezpieczeństwo tkwi w samych niejako żyłach i wnętrznościach Kościoła i tym pewniejsza grozi mu szkoda, im lepiej go znają. A nadto przykładają siekierę nie do gałęzi i latorośli, ale do samego korzenia, tj. do wiary i najgłębszych jej drgnień. Ugodziwszy zaś w ten korzeń nieśmiertelności rozprowadzają truciznę po całym drzewie tak, że nie pozostawiają żadnej części prawdy katolickiej nienaruszonej i nie ma żadnej, której by skazić nie usiłowali. A dalej używają tysiącznych sposobów dla wyrządzenia szkody, okazują największą przebiegłość i podstępność, bo udają na przemian to racjonalistów to katolików i to z takim wyrafinowaniem, że niebacznych łatwo w błąd wprowadzają. Zuchwalstwo do ostatnich posuwają granic; nie cofają się przed żadną konsekwencją, narzucając ją uporczywie i bez wahania. Tym zaś łatwiej mogą zwodzić dusze, że prowadzą życie nadzwyczaj czynne, że przykładają się gorliwie i wytrwale do wszystkich umiejętności, że większa ich część może się pochlubić surowością obyczajów. W końcu – co wyklucza niemal nadzieję poprawy – przyjęte zapatrywania taki już przewrót wywołały w ich duszy, że gardzą wszelką władzą i nie znoszą żadnych wędzideł, a dufając złudnemu doświadczeniu wewnętrznemu, usiłują zamiłowaniu prawdy przypisać to, co w rzeczywistości przypisać należy pysze i uporowi”.

Surowymi wydać się mogą przytoczone słowa papieża, atoli ich słuszność stwierdza dostatecznie i dalszy ciąg encykliki, wykazującej w modernizmie stek herezji o charakterze antykościelnym, antychrześcijańskim i antyreligijnym, a także zachowanie się niektórych modernistów wobec tego dokumentu papieskiego. Zamiast zawrócić z błędnej drogi, wystąpili oni to z rozmaitymi sprostowaniami, mającymi na celu obronę dążeń modernistycznych, to z formalną i ostrą krytyką encykliki. Spowodowało to Ojca Świętego do wydania nowego dekretu przeciw modernistom we formie motu proprio z 18 listopada 1907 roku. Dzieli się on na dwie części. Pierwsza zajmuje się założoną przez Leona XIII w roku 1902 komisją biblijną, której zadaniem jest decydować i rozstrzygać sporne kwestie egzegetyczne. Ojciec Święty podnosi tę komisję do godności kongregacji i nakazuje w sumieniu posłuszeństwo jej decyzjom tak przeszłym, jak przyszłym. Druga część motu proprio przywodzi na pamięć ostatni Syllabus i ostatnią encyklikę, potwierdza oba dokumenty w całej rozciągłości i rzuca klątwę na głoszących zdania przeciwne.

I nie skończyło się na samych słowach i groźbach, bo niestety przyszło także do ich wykonania, o czym tak mówił papież na konsystorzu 16 grudnia 1907 roku: „Świadomi przykazania apostolskiego, by «strzec depozytu wiary», wydaliśmy przeciw nowoczesnym błędom dekret Lamentabili i encyklikę Pascendi Dominici gregis… Wiadomo, jaką była na to odpowiedź błądzących. Jedni «w obłudzie mówiący kłamstwo» oświadczyli, że nie stosują się do nich słowa papieskie i usiłowali w sposób chytry ujść wyroku potępienia, inni znowu w zaciętej pysze stawili śmiały i otwarty opór. Dlatego po wyczerpaniu środków, które wskazywała miłość, musieliśmy, acz ze smutkiem największym, uciec się do kar kościelnych. Nie przestaniemy jednak błagać Boga, Ojca światłości i miłosierdzia, żeby błądzących sprowadzić raczył na drogę sprawiedliwości”.

Przypomniawszy sobie pokrótce główniejsze dokumenty papieskie (1) dotyczące modernizmu, możemy teraz na ich tle zaznajomić się bliżej z tym tak niebezpiecznym dla Kościoła i wiary kierunkiem religijnym. W tym celu uwzględnimy następujące pytania: Co to jest modernizm, jakie są jego źródła i przyczyny i co o nim sądzić ze stanowiska wiary i wiedzy. Poprzedzimy zaś rozbiór tych pytań krótkim szkicem historycznym.

Z dziejów ruchu modernistycznego

Modernizm nie powstał i nie rozszerzył się w jednej chwili. Wiele błędów tego rodzaju znajduje się już w pismach teologów sprzed lat kilkudziesięciu, a nawet spotkały się prawie wszystkie z potępieniem to biskupów, to Soboru Watykańskiego, to papieży Piusa IX i Leona XIII . Zasługa Piusa X polega głównie w tym, że poszczególne błędy, które dotąd nosiły zwyczajnie nazwę liberalnego katolicyzmu zebrał w jedną całość i uwydatniwszy ich charakter niezgodny z katolicyzmem, chrześcijaństwem i religią pokazał jasno wszystkim katolikom w ogóle, a profesorom katolickim w szczególności, czego w tym względzie mają się trzymać. Wobec tego ukazanie się encykliki Piusa X trzeba uważać za wypadek pierwszorzędnego, a nawet przełomowego znaczenia w dziejach modernizmu i około niego grupować inne dotyczące tej sprawy.

Po Soborze Watykańskim podnieśli niektórzy protest przeciw ogłoszonemu dogmatowi nieomylności papieskiej i pod hasłem starokatolicyzmu odpadli od Kościoła. Nie zdołali jednak pozyskać wielu zwolenników, co zda mi się, trzeba przede wszystkim przypisać niepopularności podniesionego hasła. Sam Döllinger, jakkolwiek swymi pismami i zachowaniem przyczynił się najwięcej do powstania starokatolicyzmu, formalnie nigdy doń nie przystał. Zbyt dobrze znał historię, by mógł temu kierunkowi wróżyć pomyślną przyszłość, a przejęty duchem liberalizmu, któremu tylu innych i wielkich mężów w ciągu XIX wieku hołdowało, upatrywał skuteczniejszą walkę z Kościołem w metodzie potępiającej raczej co stare, a podnoszącej co nowe. U niego np. spotykamy już przesadne pochwały dla nowej metody historyczno-krytycznej, a pogardę dla scholastycznej, co według encykliki Pascendi uchodzi za znak i objaw bardzo wyraźny ducha modernistycznego. Niebawem znalazło się więcej takich, którzy zaczęli głosić, że nie starokatolicyzmu nam trzeba, ale nowego katolicyzmu, nowego chrześcijaństwa, a nawet nowej religii. W roku 1871, a więc tuż po Soborze Watykańskim wyszła w Paryżu książka Alaux, La religion progressive, która zaleca religię nową, postępową, a opisuje ją w sposób, przypominający dzisiejszy modernizm.

Świeża pamięć dekretów Soboru Watykańskiego, z których wiele dosięgało już błędów modernistycznych, a jeszcze więcej potężny rozwój filozofii św. Tomasza, doznającej silnego poparcia ze strony Leona XIII i ułatwiającej jasne i dobre orientowanie się w chaosie pojęć filozoficznych i religijnych, powstrzymywały jakiś czas wpływ nowych haseł. Z biegiem jednak lat żądza nowości zaczęła brać coraz bardziej górę; zaczęły się też ukazywać coraz nowe dekrety i encykliki, skierowane przeciw nowym prądom.

I tak w roku 1891 ukazuje się sławna encyklika o sprawie społecznej, zaczynająca się bardzo znamiennymi słowy: Rerum novarum excitata cupido. Gorączkowa żądza nowości – to pierwsza i najogólniejsza przyczyna nowych kierunków w dziedzinie społecznej. W dwa lata później (1893) wychodzi encyklika Providentissimus Deus, skierowana znowu przeciw nowym kierunkom w dziedzinie biblijnej, jakie zjawiły się zwłaszcza we Francji. Niektórzy z tych postępowych biblistów poddali się orzeczeniu papieskiemu i zastosowali się do wskazówek Ojca Świętego, dotyczących studium biblijnego, inni postanowili trwać w opozycji i uporze. Do tych ostatnich należał przede wszystkim ks. Alfred Loisy, który zdobył sobie z czasem stanowisko naczelnego wodza modernistów francuskich. Równocześnie zjawiła się wielka żądza nowości i w innych dziedzinach religijnych, a przede wszystkim w dziedzinie apologetyki i teologii, tj. nauk, dotyczących obrony i wykładu prawd wiary. Postawiono zasadę, że dotychczasowe metody używane przez apologetów i teologów katolickich straciły zupełnie na wartości wobec nowoczesnej filozofii i historii – i oto we Francji za sprawą głównie Olle-Laprune’a (zm. 1898), Fonsegrive’a, Blondela, Laberthonniere’a powstaje tzw. immanentna apologetyka, która przy obronie wiary każe się liczyć nie z cudami, proroctwami itp. znakami zewnętrznymi, lecz z wewnętrznymi dążnościami religijnymi i potrzebami serca i życia. W Niemczech w duchu zbliżonym do döllingerowskiego pracują dalej Kraus i zawiązane pod jego imieniem towarzystwo, zaczyna rozbrzmiewać hasło „Reformkatholizismus”, wymyślone i bronione przez J. Müllera w „Renaissance”, a profesor würzburgski Schell wydaje dzieła, w których tak daleko odbiega od nauki Kościoła, że kilka dostało się na indeks (1898). W Ameryce, a niebawem i w Europie, zwłaszcza we Francji staje się coraz głośniejsze imię o. Heckera, twórcy tzw. amerykanizmu, który spotkał się również z potępieniem Stolicy Apostolskiej (1899). Drogi i cele tego amerykanizmu schodzą się już tak blisko z drogami i celami modernizmu, że ten ostatni można uważać za bezpośrednie następstwo tamtego. Aby tym łatwiej przyprowadzić innowierców do prawdy katolickiej – radzili ci reformatorzy amerykańscy – powinien Kościół stosować się więcej do cywilizacji współczesnej, zwolnić ze swej dawnej surowości co do karności i co do dogmatów zwłaszcza tych, które drażnią ucho nowoczesne; powinien zostawić swym członkom większą swobodę działania, bo już wyszli ze stanu niemowlęctwa i sami mogą dać sobie radę, powinien popierać więcej życie w świecie niż w zakonie, domagać się praktykowania więcej cnót naturalnych niż nadnaturalnych, więcej czynnych niż biernych. Wyrokowi potępiającemu poddali się wszyscy wybitniejsi zwolennicy amerykanizmu. Nie można jednak powiedzieć, żeby ta uległość była szczera, gdy się zważy, że już następnego roku (1900) przychodzi za inicjatywą ks. Lemire’a, przy współudziale Naudeta, Dabry’ego, Kleina, Fonsegrive’a i wielu innych, kongres w Bourges, gdzie zapadają uchwały o tendencjach „amerykanizmu” na temat głównie reformy studiów teologicznych i udziału duchowieństwa w sprawach społecznych. W tym samym roku wydaje episkopat katolicki Anglii wspólny list pasterski, który jest dowodem, że i tam hasła liberalnego katolicyzmu znalazły posłuch, bo właśnie cały list skierowany jest przeciw temu kierunkowi. W następnym roku (1901) sam papież Leon XIII uznał za rzecz konieczną wystąpić z osobną encykliką „o demokracji chrześcijańskiej”, by położyć kres zamieszaniu wśród katolików zwłaszcza włoskich, gdzie na czoło ruchu społecznego zaczął się coraz więcej wysuwać ks. Murri z programem sprzecznym z encykliką Rerum novarum. Przypomnijmy sobie jeszcze – by pominąć inne szczegóły – wielkie powodzenie i poczytność książki Ehrharda o katolicyzmie XX wieku, a utwierdzić się musimy w tym przekonaniu, że idee liberalizmu i amerykanizmu mimo potępienia trwały dalej, dotrwały do wstąpienia na tron papieski Piusa X (1903), a nawet zaczęły przybierać coraz to groźniejszą i niebezpieczniejszą postać. Już bowiem mówiono nie tylko o reformie praktyk kościelnych, nauk teologicznych i osób duchownych, ale zaczęto występować z reformami samych podstaw katolicyzmu i chrześcijaństwa, samej istoty wiary i religii. Pod wpływem licznych krytyk wspomniany co dopiero Ehrhard zrobił pod niejednym względem ustępstwo, ale w znacznej części pozostał wierny dawnym swoim zapatrywaniom, a nawet przypieczętował je kilku nowymi niefortunnymi wystąpieniami, tylko już nie jako profesor historii w Wiedniu, lecz w Strasburgu, dokąd się przeniósł. W Austrii miał ochotę zastąpić go profesor insbrucki Wahrmund, ale nie dorównał mu ani inteligencją, ani taktem. Także wielu duchownych czeskich przejęło się zanadto duchem liberalnym, który wieje dość wyraźnie z programu Jednoty, założonej w roku 1902, a po pięciu latach z polecenia biskupów rozwiązanej.

W Niemczech mimo potępienia dzieł Schella nie maleje, raczej wzrasta liczba jego obrońców i wielbicieli; on sam – jak widać z listów pisanych w owym czasie do rozmaitych osób – poddał się tylko zewnętrznie wyrokowi kongregacji. W rok po ukazaniu się programowej encykliki Piusa X, w której bierze sobie za hasło „instaurare omnia in Christo”, ogłasza towarzystwo Krausa program podpisany przez dr Geberta, nawołujący również do reform i odnowy, ale i w innym kierunku niż encyklika papieska. Czasopisma: „Das XX. Jahrhundert”, „Renaissance”, a w części i „Hochland” pracują nad urzeczywistnieniem tego programu.

We Włoszech don Murri nie tylko prowadzi dalej w dziedzinie społecznej agitację na swój sposób pojmowaną, ale i w innych dziedzinach, nie wyjmując religijnej, domaga się coraz głośniej i natarczywiej reform i zmian radykalnych. Pomagają mu biblista don Minochi w swych Studi religiosi, o. Semeria Barnabita swymi konferencjami i dziełami apologetycznymi, krytyk Buonaiuti w swej Rivista storico-critica, a przede wszystkim hr. Fogazzaro swymi powieściami i romansami o charakterze modernistycznym. Z czasem powstaje formalny murrizm, będący amerykanizmem w religii, loasyzmem w egzegezie, socjalizmem w dziedzinie społecznej, liberalizmem w polityce. Ukazują się też poświęcone specjalnie temu nowemu ruchowi czasopisma, wśród których wymienić trzeba przede wszystkim mediolańskie „Rinnovamento” założone przez hr. Gallarattiego-Scottiego i Fogazzarę. Obok założycieli był gorliwym współpracownikiem, i to od samego początku, George Tyrrell, który choć pochodzenia angielskiego, stał się głośniejszym we Włoszech niż w Anglii. Z protestanta katolik, jezuita i kapłan zdawał się okazywać ochotę zostania drugim Newmanem, w rzeczywistości został modernistą zaciętym do samej śmierci. Najsmutniejszym wrażeniem odbił się w kołach katolickich jego list do profesora antropologii, który spowodował wydalenie Tyrrella z zakonu. Z listu tego oraz z innych dzieł i artykułów czy w „Rinnovamento”, czy w innych włoskich i angielskich pismach, widać, że autor zaliczał się do najgorliwszych zwolenników nowych dróg i kierunków religijnych.

Dokąd zaś cały ten ruch zmierzał, zaczęło się przede wszystkim pokazywać we Francji, gdzie i najliczniejsi i najzaciętsi znaleźli się jego zwolennicy. Gdy rząd wymierzał z zewnątrz coraz to nowe ciosy przeciw Kościołowi „w imię dobra Rzeczypospolitej”, od wewnątrz pracowali nad tym samym „postępowi” katolicy w imię nauki. W imię filozofii obok już wymienionych, usiłuje E. Le Roy podsunąć dogmatom katolickim inne znaczenie, które się równa ich odrzuceniu; w imię nowszej krytyki biblijnej czynią to samo Loisy i Houtin; w imię krytyki historycznej czyni to samo Turmel; a w imię nowej socjologii przyczyniają się do powiększenia chaosu w dziedzinie nie tyle teoretycznej, jak praktycznej, demokraci: Lemire, Naudet, Dabry i Sagnier ze swą organizacją Sillon. Nawiasem dodać wypada, że wymienieni demokraci francuscy znaleźli i u nas wielbicieli; z filozofów francuskich spotkał się u nas z wielkim uznaniem o. Laberthonniere. O szerokim rozgałęzieniu modernizmu we Francji świadczyć może także wielka liczba czasopism, poświęconych specjalnie tym nowym ideom. Obok wymienionych autorów zabierało tam głos wielu innych, nie licząc się ani z zarzutami krytyków, ani z zakazami biskupów, ani z wyrokami potępienia kongregacji.

Wobec takiego stanu rzeczy zrozumiałym się stają słowa Ojca Świętego: „Oto w pokoju gorzkość moja największa”, zrozumiały powód jego stanowczego wystąpienia, „aby się nie zdawało – jak sam pisze – że zaniedbujemy najświętszą powinność Naszą”, zrozumiałymi są niektóre ostrzejsze wyrażenia, skoro łagodniejsze nie odnosiły skutku, zrozumiałą potrzeba i konieczność całej encykliki. Dosadnym zaś potwierdzeniem tego wszystkiego może być dalsze zachowanie się modernistów.

Istnieje w Rzymie zwyczaj wybijania przy końcu roku medali na pamiątkę najważniejszego zdarzenia wśród pontyfikatu panującego papieża. W roku 1907 wybito medal z napisem „Modernismi errore deleto”. I zaprawdę wydanie encykliki, wykazującej zgubne zasady modernizmu, zasługiwało na upamiętnienie. Modernizm został przez Piusa X zwycięsko odparty nie w tym oczywiście znaczeniu, by zupełnie zniknął z powierzchni ziemi, ale miał zniknąć z Kościoła, o ile odtąd nie można już było być modernistą-katolikiem. Albo – albo: brzmiał głos Piusa X i wielu się doń od razu zastosowało: jedni oświadczając wierność Kościołowi, drudzy przechodząc otwarcie do obozu wrogiego. Trzecia grupa była takich, którzy postanowili się bronić i wytrwać na obranym stanowisku; zamiast jednak poprawić, raczej pogorszyli swą sprawę, bo cała ich obrona i upór pokazały tylko lepiej, jak potrzebną i konieczną była encyklika. Pierwsi, którzy dali wyraz swemu niezadowoleniu z powodu encykliki, byli moderniści włoscy. Na wzmiankę zasługują przede wszystkim dwie jakby antyencykliki: jedna, która się ukazała w samym Rzymie pod tytułem Il Programma dei modernisti (Program modernistów); druga – to październikowy (1907) zeszyt „Rinnovamento”, poświęcony cały krytyce dokumentu papieskiego. Autorzy programu starają się przekonać Ojca Świętego i w ogóle czytelników o słuszności swych praw, prawości swych zamiarów i prawowierności swych przekonań. Niestety trudno tym zapewnieniom dać wiarę, gdy na tych samych stronach dają piszący jasno do poznania, że odrzucają istotne dogmaty katolicyzmu, gdy postępowanie papieża przyrównują do postępowania Juliana Apostaty, gdy w pierwszej części zręcznie rozpisują się w tym sensie, że papież potępia wszelką krytykę, a w drugiej części zaraz czynią wyznania, które usprawiedliwiają dokument papieski. Toteż niedługo trzeba było czekać, a na autorów spadła klątwa motywowana tym, że zawzięcie bronią potępionego już modernizmu. Z drukarni, z której wyszła odpowiedź modernistów włoskich, zaczęło od roku 1908 wychodzić czasopismo: „Nova et Vetera”, które jako modernistyczne spotkało się również z potępieniem i po roku przestało wychodzić, a jego główni redaktorzy przeszli do obozu socjalistycznego.

Podczas gdy autorzy Programu nazwisk swoich nie wymienili, redaktorzy „Rinnovamento” więcej mieli odwagi i wystąpili przeciw encyklice i papieżowi z otwartą przyłbicą, a chociaż już przedtem arcybiskup mediolański potępił to czasopismo, chociaż za krytykę encykliki i inne artykuły przyszedł dekret z ekskomuniką, postanowili wydawnictwo dalej prowadzić i prowadzili do końca 1909 roku. Wśród autorów, którzy w „Rinnovamento” krytykowali encyklikę był i don Murri. Osobno wydał jeszcze w tej kwestii dwie broszury, które poszły na indeks, a sam brnąc coraz bardziej w buncie doprowadził do tego, że w marcu 1909 roku spotkała go ekskomunika większa. Bezpośrednim powodem tej wielkiej kary kościelnej był gorszący sojusz z socjalistami w czasie wyborów do parlamentu i przyjęcie mandatu wbrew wyraźnemu zakazowi i normom obowiązującym katolików włoskich. W parlamencie zasiadł Murri na krańcowej lewicy, a jak daleko stoczył się po pochyłości, stwierdza już naocznie jego manifest do wyborców, w którym wzywa wprost do zajęcia Watykanu przez wojska włoskie. Te ostatnie, jak wiadomo, zatrzymały się przed bramą mieszkania papieża. Dziś – pisze renegat Murri – należy zrównać mieszkańców Watykanu z resztą obywateli włoskich, skonfiskować dobra kościelne i majątki biskupie, znieść kongregacje religijne itd. Podobnie przemawiał i w parlamencie. Dusze renegatów są wstrętne. Tak twierdzą o Murrim i jego zwolennicy, a krótka kariera Murriego dowodzi, jak łatwo znaleźć się może na pochyłości człowiek zdolny, ale pyszny i małego ducha. Mniej brutalnie, ale równie otwarcie zerwał z Kościołem don Minocchi. Wprawdzie niedługo po ukazaniu się encykliki zaprzestał wydawać „Studi religiosi”, ale na ich miejsce powstała przy jego współudziale „Vita religiosa”, potem „Bolletino dei Studi religiosi”, a kiedy z powodu konferencji, w której odmówił charakteru historycznego pierwszej księdze Pisma Świętego, spotkało go upomnienie, a potem suspensa, odpowiedział trzema listami, drukowanymi w liberalnym dzienniku „Giornale d’Italia”, że od swych zapatrywań odstąpić w imię prawdy nie myśli i nie może. Najdłużej umiał lawirować między katolicyzmem a modernizmem w swych rozprawach historyczno-krytycznych ks. E. Buonaiuti, bo dopiero we wrześniu 1910 roku dekretem Świętego Oficjum poszła na indeks jego „Rivista”, która w ostatnim czasie stała się ogniskiem duchowym dla księży włoskich, zarażonych mniej lub więcej modernizmem. Jak przed wydaniem encykliki, tak i po wydaniu był dla modernistów włoskich pomocą i siłą Tyrrell, dopóki śmierć nie zabrała go z tego świata (zm. 15 lipca 1909). Niemal wszystkie modernistyczne i liberalne pisma w Anglii i Włoszech ogłaszały napaści Tyrrella na encyklikę, mające głównie na celu osłabić jej znaczenie i powagę, a kiedy za to spotkała go ekskomunika, nazwał ją zbawienną i powitał jako chrzest krwi, jako środek uświęcenia dla współczesnych ludzi prawdziwie pobożnych. Jeżeli śmiałość wodza dodawała otuchy innym mniej śmiałym, to na odwrót on sam miał zachętę do wytrwania od innych: we Włoszech przede wszystkim od redaktorów „Rinnovamento”, w Anglii od dwóch również modernistów: Williamsa i barona von Hügel. Pierwszy np. ujął się bardzo gorąco za ekskomunikowanym w „Timesie”, drugi opiekował się nim do ostatnich chwil życia, a opiekował „skutecznie”, bo Tyrrel zmarł, nie pojednawszy się z Kościołem.

Z najostrzejszą krytyką, skierowaną przeciw papieżowi i jego wyrokowi w sprawie modernizmu, wystąpił przywódca modernistów francuskich Loisy w dziełku Rozważania nad dekretem św. Oficjum Lamentabili i nad encykliką Pascendi. Broniąc zaciekle swego stanowiska omawia w pierwszej części wszystkie propozycje Syllabusa (przeważnie z jego dzieł wyjęte), a w drugiej części wywody encykliki i sili się wprost na rozmaite zarzuty to przeciw treści, to przeciw formie obu dokumentów, to przeciw osobie papieża, posuwając się do ironicznego upomnienia, że wolno papieżowi modernistów ekskomunikować, ale nie wolno ich obrażać. Równocześnie z tym pamfletem wydał Loisy olbrzymie dwutomowe dzieło o Ewangeliach synoptycznych, w którym prześcignął nawet Renana i przypieczętował swoją od lat trwającą apostazję w sposób tak widoczny, że nawet największych swych przyjaciół wprawił w osłupienie. Następstwem była ekskomunika większa, którą 7 marca 1908 roku Kongregacja Inkwizycji na Loisy’ego rzuciła. Niebawem ogłosił drukiem szereg listów, jakie już to sam pisał, już to otrzymał od innych od roku 1903 do 1908, tj. od czasu potępienia przez Rzym jego dzieł aż do potępienia jego osoby; z tych to listów jeszcze dobitniej się pokazuje, komu służył od lat Loisy – Kościołowi, czy jego wrogom. Za wierną i długoletnią służbę dla tych ostatnich otrzymał 2 marca 1909 roku z łaski ministra oświaty, protestanta Doumergue’a, katedrę historii religii w Collége de France, aby mógł dalej i lepiej służyć rządowi masońskiemu. Inni moderniści francuscy nie posunęli się tak daleko jak Loisy w krytyce dokumentów papieskich, ale i nie wstrzymali się od niej zupełnie.

Przeważnie chwycili się jansenistowskiego sposobu obrony, jakoby Ojciec Święty nie był dostatecznie poinformowany o sprawie modernizmu i potępiał błędy, które nie znajdują się w ich dziełach. Nie mówiąc o anonimowych odpowiedziach, wśród których w najostrzejszym tonie sformułowana była broszura Les Lendemains d’Encyclique par Catholici, z przykrością wspomnieć musimy o dwulicowym postępowaniu redaktorów czasopism: „La justice socjale”, „La vie catholique”, „Le Bulletin de la Semaine”. Kiedy 13 lutego 1908 roku wyszedł wyrok Kongregacji Inkwizycji, potępiający dwa pierwsze czasopisma, redaktorzy ks. Naudet i ks. Dabry poddali się i zaprzestali wydawnictwa, ale uczynili to nieszczerze i niechętnie, jak świadczą późniejsze ich słowa i czyny. Jeszcze przed ukazaniem się encykliki zawiesił Fonsegrive czasopismo „Quinzaine”, redagowane w duchu jak najbardziej „postępowym”, ale niebawem dał znowu wyraz swym dążnościom modernistycznym to w liście krytykującym encyklikę do redaktora „Tempsa”, to jako współpracownik nowego czasopisma modernistycznego „Bulletin de la Semaine” wraz z innymi pokrewnymi mu duchem, jak Imbart de la Tour, Blondel, P. Bureau, księżmi: Kleinem, Hemmerem, Laberthonnierem, Lemirem itd. Jeżeli się zważy, że ci wymienieni i w inny jeszcze sposób zaznaczyli swe sympatie do modernizmu, to musimy powiedzieć, że we Francji wieje jeszcze silnie duch modernistyczny. Niestety zbyt już daleko dało się unieść wielu prądom nowym, by mogli szybko i łatwo zawrócić z błędnej drogi. Osobna wzmianka należy się ks. Turmelowi, który w dwulicowości przewyższył wszystkich innych i niejako od razu skompromitował ogromnie ich i siebie w świecie uczonych. Oto chwycił się niesłychanej dotąd w dziejach metody, że równocześnie pod właściwym nazwiskiem pisał w duchu katolickim i udawał wierzącego i najlepszego kapłana, a pod różnymi pseudonimami (Herzoga, Dupina) w duchu modernistycznym, napadając na dogmat Trójcy Świętej, na dziewictwo Najświętszej Maryi Panny, na Boski początek papiestwa. Stąd pozostanie wielką zasługą ks. Salteta, profesora z Tuluzy, że to niecne postępowanie Turmela odkrył i w należytym przedstawił świetle. Sprawiedliwość każe dodać, że kiedy w roku 1909 Kongregacja Indeksu potępiła trzy dzieła Turmela, przyjął wyrok potępienia z uległością.

Przejdźmy teraz do krajów, zarażonych modernizmem w stopniu znacznie mniejszym niż Francja, Włochy i Anglia.

W Ameryce idee amerykanizmu nigdy nie zniknęły zupełnie; nadto znalazły w ostatnich czasach gorliwych obrońców wśród współpracowników przeglądu katolickiego „The New York Review”. To było powodem, że z Rzymu wyszedł zakaz dalszego wydawania i redakcja doń się zastosowała (1908).

W Niemczech prowadziło jakiś czas zaciętą walkę z encykliką papieską czasopismo monachijskie „Das XX. Jahrhundert” i to prawie w każdym numerze, a chociaż z końcem 1908 roku istnieć przestało, to na jego miejsce w Weimarze zaczęło wychodzić „Das neue Jahrhundert”, aby tę walkę dalej prowadzić. Z ostrą krytyką wystąpili także znany nam już Ehrhard i profesor monachijski ks. Schnitzer; pierwszy jednak odwołał wnet co napisał. Inni wyrazili swe niezadowolenie z encykliki w ten sposób, że stali się jeszcze gorliwszymi obrońcami Schella (zm. 1906), jego osoby i prac naukowych.

W Austrii spowodował Wahrmund na początku 1908 roku swym wystąpieniem przeciw encyklice i w ogóle przeciw Kościołowi tak wielką wrzawę, że odbiła się echem nawet w parlamencie. Ostatecznie skończyła się cała sprawa najfatalniej dla samego Wahrmunda. Z Insbrucka przeniesiono go do Pragi, gdzie znowu okazano mu wyraźną niechęć, bo powoli zaczęły wychodzić na jaw zakulisowe targi, świadczące bardzo ujemnie o bohaterze… ale nie wolności nauki. Nie obeszło się też bez ofiar wśród modernistów czeskich, bo kilku dosięgła klątwa.

W Polsce skorzystał z ukazania się encykliki Pascendi A. Szech (o. Wysłouch, kapucyn), aby upozorować swoje wystąpienie z Kościoła. Mówię upozorować, bo znających bliżej i postępowanie Szecha i dawne jego broszurki, ten krok ani zaskoczył, ani zdziwił. Więcej dziwić może spostrzeżenie, że dość wyraźne objawy modernizmu u nas zamiast znikać, zdają się raczej mnożyć po ukazaniu się encykliki, że wspomnę głosy niektórych pedagogów i filozofów, którzy podnoszą i zalecają religię uczucia, religię bez dogmatów, religię jakąś mistyczną, a wyrażają się z lekceważeniem o dogmatycznej, „scholastycznej”, „rozumowej”, głosy niektórych demokratów chrześcijańskich, którzy przypominają dużo sillonistów francuskich, głosy niektórych historyków, którzy z pewnym zadowoleniem podnoszą ciemne strony z historii Kościoła i papiestwa, aby budzić nieufność do Rzymu. Jeżeli dodamy, że znaleźli się u nas tacy, którzy uważali za stosowne przyswoić naszej literaturze pełną bluźnierstw, trywialnych dowcipów i niesmacznych anegdot broszurę Wahrmunda, niezgodne z prawdą poglądy protestanta Paula Sabatiera na osobę św. Franciszka i jego stosunek do Kościoła, wreszcie dzieło Harnacka O istocie chrześcijaństwa, które raczej należałoby zatytułować: „O istocie nowego nie-chrześcijaństwa”, to nie możemy powiedzieć, iżby powietrze u nas było zupełnie wolne od zarazków modernizmu.

Ostatecznie ten rys historyczny możemy zamknąć trafnymi słowy czasopisma „Corrispondenza Romana”: „Modernizm został naprawdę przez Piusa X zwycięsko odparty, ale to rozumieć należy o modernizmie teoretycznym, doktrynalnym, radykalnym. Został bowiem jeszcze i trwa dalej stan duszy modernistycznej, a nad jego usunięciem ma pracować teologia, przypominająca bezustannie zasadnicze prawdy Kościoła świętego”. I dalsze nasze wywody mają służyć temu celowi.

Ks. dr Andrzej Dobroniewski

(1) Spośród innych dokumentów papieskich dotyczących modernizmu, lubo nie mających już tak powszechnego i pierwszorzędnego znaczenia przytoczonego już to dlatego, że do jednego tylko narodu, do jednej instytucji lub osoby były skierowane, już to dlatego, że wspominają o modernizmie tylko przygodnie lub powtarzają zarządzenie dawniej wydane wymienić należy następujące: brewe Piusa X o studium Pisma Świętego w seminariach włoskich z 27 marca 1906 roku; list okólny Pieni d’animo do arcybiskupów i biskupów włoskich z 28 lipca 1906 roku; list Piusa X do rektora Instytutu Katolickiego w Paryżu z 6 maja 1907 roku; list do generała Zakonu Kaznodziejskiego z 7 maja 1907 roku; pismo Piusa X do episkopatu prowincji lombardzkiej z 2 czerwca 1907 roku; list pochwalny do E. Sommera, profesora teologii w Wiedniu, za dzieło o Schellu; list pochwalny z 14 marca 1908 roku do biskupa z Limerick O’Dwyera za broszurę o pismach Newmana; odezwa Ojca Świętego do duchowieństwa katolickiego z 4 sierpnia 1908 roku; list okólny o św. Anzelmie z 21 kwietnia 1909 roku; list apostolski o Instytucie Biblijnym w Rzymie z 7 maja 1909 roku; list okólny o św. Karolu Boromeuszu z 26 maja 1910 roku; list do arcybiskupów i biskupów francuskich z 2 sierpnia 1910 roku w sprawie związku zwanego Sillon; motu proprio z 1 września 1910 roku; list pochwalny z 15 września 1910 roku do profesora uniwersytetu katolickiego we Fryburgu szwajcarskim Kaspra Decurtinsa za jego dzieło o modernizmie w literaturze.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Modernizm potępiony przez papieży.