Rozdział trzynasty. Łaski za wstawiennictwem

Z pewnością nie będzie tu zbytecznym wspomnienie o kilku łaskach otrzymanych za wstawiennictwem Comollo. Chociaż zachowuję w pamięci dokładne wspomnienie kilku z nich, ograniczę się do przedstawienia trzech faktów, potwierdzonych przez osoby zasługujące na to, by obdarzyć je zaufaniem.

Pierwsza łaska dotyczy osoby, która została uwolniona od ciężkich pokus. Osoba ta, bardzo pobożna, od dłuższego czasu była kuszona na różne sposoby. Niemniej zawsze wychodziła z tego zwycięsko. Jednak że pewnego dnia, próba była tak ciężka, że dotknięta osoba miała wrażenie, że nieszczęśliwie jej uległa. Im bardziej starała się oddalić od swojej wyobraźni złe myśli, tym bardziej ją one osaczały. Będąc pozbawioną pociech duchowych, nie potrafiła uciec się do modlitwy. To właśnie wtedy, zwracając wzrok w kierunku stolika, jej wzrok padł na przedmiot należący do Ludwika; a była to przedmiot pobożny, pamiątka, którą po nim zachowała. „Wtedy– opowiada – krzyknąłem: Ludwiku, jeśli jesteś w niebie i możesz wyprosić mi łaskę, zechciej pomodlić się i uprosić u Boga, żeby raczył mnie uchronić od tej strasznej pokusy. Cud! Ledwie wypowiedziałem te słowa, poczułem się odmieniony. Nieszczęsna pokusa ustała zupełnie, a ja odzyskałem spokój. Od tej pory nie przestawałem przyzywać na pomoc w moich potrzebach tego anioła czystości i zawsze byłem wysłuchiwany”.

Kolejne wydarzenie zostało przedstawione przez kogoś, kto był jego naocznym świadkiem. „Pewnego ranka wezwano mnie do konającego przyjaciela. Gdy przybyłem do niego, rzeczywiście znalazłem go w stanie, w jakim mi opisano. Nie władał już ani swymi zmysłami, ani rozumem. Jego spojrzenie było szkliste, usta zesztywniałe, a twarz pokryta zimnym potem. Puls bił słabiutko, można by powiedzieć, że za chwilę odda ducha. Wzywałem go kilkakrotnie po imieniu, lecz na próżno. Zupełnie zbity z tropu, rozpływałem się we łzach. W tej ciężkiej sytuacji pomyślałem o Comollo. Opowiadano mi o jego cnotach, więc pogrążony w bólu, zacząłem go wzywać. «Jeśli możesz, poproś Boga, by ulżył tej biednej duszy w cierpieniach i uwolnił ją od śmiertelnej trwogi». Zaledwie to wypowiedziałem, a umierający rozluźnił skraj prześcieradła, który trzymał zaciśnięty między zębami. Doszedł do siebie i zaczął mówić, jak gdyby nigdy nie chorował. Poprawa, jaka nastąpiła była tak znaczna, że w tydzień później chory był już zupełnie zdrów. Opuściła go choroba, która zazwyczaj wymagała kilku miesięcy rekonwalescencji, po czym mógł powrócić do swych zwykłych zajęć”.

Co do ostatniego cudu za wstawiennictwem świętej pamięci Ludwika Comollo wolałbym wiernie przytoczyć osobiste zeznanie osoby, której bezpośrednio dotyczył. Chodzi o pana Jean-Baptiste Paccottiego, matematyka, mieszkańca Cinzano. Znał on bardzo dobrze Comollo z czasów gdy ten mieszkał w rodzinnej wsi i zachował w pamięci jego godną podziwu cnotliwość.

Oto jego list:

„Cinzano, 16 wrzesień 1847 roku

Czcigodny Księże!

Z uwagi na to, że postanowił Ksiądz spisać wydarzenia poprzedzające śmierć Ludwika i te, które nastąpiły po jego zgonie, obiecałem Księdzu minionej jesieni moją pomoc. Dlatego też – choć niestety z pewnym opóźnieniem – wywiązuję się z obowiązku poinformowania Księdza o wydarzeniu, które miało miejsce w 1845 roku. Ponownie zaszło ono w 1846 roku, a następnie w sierpniu bieżącego roku.

Zostałem dotknięty ciężką chorobą. Każdego roku, w pewnych okresach, przechodziłem nowy atak. I tak to na przełomie października i listopada 1845 roku złapał mnie gwałtowniejszy niż zwykle kryzys. Pomimo wszelkich zabiegów medycznych, nawet tych przeprowadzonych przez znanych profesorów Riberiego i Gallo – nie wspominając wielu innych równie kompetentnych – sytuacja stale się pogarszała i stawała nie do wytrzymania. Chorobę moją uznano za nieuleczalną.

Pewnej listopadowej nocy 1845 roku leżałem przykuty do łóżka, niemal wykończony, czułem się gorzej niż kiedykolwiek. Myślałem o żałosnej sytuacji, w jakiej się znalazłem i o jej nieszczęsnym końcu. Nad ranem, gdy męcząca noc miała się ku końcowi, zdrzemnąłem się. Nie wiem czy to we śnie czy na jawie usłyszałem głos, który mówił mi do ucha: «Dlaczego nie pomyślałeś o Ludwiku Comollo? On mógłby ci przyjść z pomocą w tej ciężkiej chwili». Nie słysząc już nic więcej zupełnie się przebudziłem.

Poważnie przemyślałem te słowa, przypomniałem sobie, że życie tego czcigodnego seminarzysty było zawsze bez zarzutu i stanowiło wzór dla wszystkich. Postanowiłem pamiętać o nim i wzywać w potrzebie. Zwróciłem się więc do niego: «Jeśli znajdujesz się już miedzy wybranymi, drogi Ludwiku, spraw, aby Bóg mnie uzdrowił, a ja obiecuję tobie, że poinformuje o tym księdza Bosko, ażeby mógł dołączyć ten cud do wielu innych, które są donoszone na twój temat ku większej twej czci».

Wypowiedziawszy to poczułem się spokojniejszy. Nazajutrz byłem prawie całkiem uwolniony od bólu, z powodu którego myślałem, że umrę lub przynajmniej zostanę ciężarem dla moich bliskich.

Tymczasem całkowicie powróciłem do zdrowia. Pośród zajęć i obowiązków mojego zawodu – matematyka – zupełnie zapomniałem o mojej obietnicy. Następnego roku o tej samej porze choroba, niestety, znów przybrała na sile. Wówczas to przypomniałem sobie o zobowiązaniu, jakie zaciągnąłem. Odnowiłem przyrzeczenie i natychmiast nawiązałem z Księdzem kontakt. Bo skoro za pierwszym razem doznałem ulgi w ataku bólu… Lecz Ksiądz w pewien sposób zobowiązał mnie do wiernego przedstawienia tego, co mi się przytrafiło. Wyraziwszy zgodę, nie wywiązałem się. I kilka dni temu znów zostałem dotknięty chorobą. A ponieważ z każdym dniem mój stan się pogarszał, zrozumiałem, co było tego powodem: otóż kolejny raz nie dotrzymałem słowa…

Wczoraj ponowiłem prośbę zapewniając, że jeśli poczuję się lepiej, niezwłocznie wyślę Księdzu żądane zeznanie. Po raz trzeci uzyskałem znaczną poprawę i praktycznie pewność wyzdrowienia. Bez wątpienia, to nie lekarze mnie z tego wybawili.

Poświadczam, że moje uzdrowienie zawdzięczam całkowicie wstawiennictwu świętej pamięci Ludwika Comollo i nalegam by opublikowano moje zeznanie. Jest ono autentyczne i prawdziwe. Pragnę, aby posłużyło ku większej chwale Boga, czci i kultowi żywego wzoru cnoty, jakim był Ludwik Comollo. Oby ta cześć i kult nieustannie wzrastały u wszystkich, szczególnie zaś u tych, którzy mieli to szczęście poznać go za życia.

Oto, co mogę i co powinienem poświadczyć.

Proszę przyjąć, czcigodny Księże, wyrazy mojego pełnego szacunku oddania.

Jean-Baptiste Paccotti”

***

W przedstawionym żywocie mogliśmy zaobserwować jak to Ludwik Comollo praktykował zwykłe cnoty, lecz niezwykle. Tym odróżniał się od innych. Sądzę, że można go postawić za wzór każdemu: zarówno osobie świeckiej, jak i duchownej. Kto pójdzie w jego ślady – jestem przekonany – stanie się zacnym studentem, przykładnym seminarzystą, godnym sługą ołtarzy.

Podziwiając szlachetne czyny Ludwika Comollo chciałbym wszelako zwrócić uwagę na religię od Boga pochodzącą, zdolną zrodzić tak wybitne jednostki. Jedynie religia katolicka może wydać świętych i heroicznych bohaterów cnoty. Tylko do tej jednej jedynej religii należy udzielanie człowiekowi siły, i to w obfitości, do stawienia czoła wszystkim trudom życia. Ona to w wieku młodzieńczym poucza, prowadzi ścieżkami prawdy. W wieku dojrzałym umacnia sakramentami i słowami żywota wiecznego. W chorobie dodaje człowiekowi siły, nie zaniedbuje niczego, co mogłoby przyczynić się dla dobra duchowego i nadprzyrodzonego, a nawet doczesnego. Ona jedyna podtrzymuje w godzinę śmierci, wspomaga zarówno przed, jak i po zgonie.

O wiaro katolicka! O święta i Boska wiaro!! Jak wielkie są dobrodziejstwa, których dostarczasz tym, którzy w tobie nadzieję pokładają, którzy tobie się oddali! O jakże szczęśliwi są ci, którzy pozostają na twym łonie i przestrzegają twych zaleceń.

Toteż, kiedy słusznie podziwiamy, drogi Czytelniku, szlachetne czyny dzielnych katolików, nie zaniedbujmy złożyć za nie Bogu najżywszego dziękczynienia. On to przez swą dobroć stworzył i zachowuje religię katolicką. Na znak wdzięczności okażmy się gorliwi w przestrzeganiu przykazań i rad naszej Boskiej wiary. Nieustannie i całym sercem błagajmy Boga, aby w swoim niezmierzonym miłosierdziu raczył zachować nas w tej wierze do ostatniej chwili naszego życia.

Wówczas to będziemy szczęśliwi. Dusza nasza opuści doczesne życie i stanie po raz pierwszy przed Najwyższym Boskim Majestatem. Będziemy pewni, że i my usłyszymy słodkie zaproszenie wypowiedziane w Ewangelii przez Pana naszego Jezusa Chrystusa: „Dobrze, sługo dobry i wierny. Ponieważ nad małym byłeś wierny, nad wieloma cię postawię. Intra in gaudium Domini tui”.

Niech Bóg, nasz Pan raczy udzielić tej łaski dla mnie, który piszę, i wam, którzy tę książkę czytacie, i wszystkim wiernym katolikom.

Amen.

Św. Jan Bosko

Powyższy tekst jest fragmentem książki św. Jana Bosko Ludwik Comollo. Wzór młodych.