Rozdział trzynasty. Kształtowanie charakteru

Oto z okazji „jakiegoś dnia ku czci” dano nagrodę pocieszenia jakiemuś leniwemu chłopcu; ponieważ nie zanotował żadnego zwycięstwa w konkursie, wręczono mu nagrodę za najlepsze zdrowie. Musiał mieć talent do rymowania, bo podobno odpowiedział na to w ten sposób:

„Nie dbam o tę nagrodę, na którą właściwie nie zapracowałem,
Bo przecież na rzecz swojego zdrowia wcale nie działałem”.

Wydało mu się czymś wstrętnym otrzymać nagrodę za coś, co nie kosztowało go żadnego wysiłku, co nie przedstawiało dla niego żadnego osiągnięcia. Mimo że był leniwy, nie brakowało mu inteligencji, poczucia obiektywizmu.

Większość dzieci łatwiej pojmuje pojęcie kary jako konsekwencji złego postępowania. Dobrze zdają sobie sprawę z tego, że potrafić coś zrobić w sensie fizycznym – to nie jedno i to samo, co mieć pozwolenie na zrobienie tego. Dzieci bardzo łatwo pojmują ideę tego, co wyjaśnił prałat d’Hulst podczas jednej ze swych znakomitych mów w Notre Dame w Paryżu:

„Fizyczną konieczność możemy przyrównać do żelaznej lub drewnianej bariery: jak długo wytrzymuje, tak długo nie można przedostać się poza nią; jeżeli ktoś się tam przedostanie, to tylko dlatego, że bariera się zawaliła lub rozleciała. Obowiązek, zobowiązanie moralne – to też rodzaj bariery, lecz bariery duchowej. Możemy się przez nią przedrzeć, jak przez promień słoneczny. Jego świetlista linia wyznacza wyraźnie granicę, której nie możemy przekroczyć; jeżeli zdarzy się nam ją naruszyć, pozwala nam przejść na drugą stronę, lecz zamyka się za nami i nadal tworzy granicę świetlną pomiędzy dobrem i złem”.

Ktokolwiek rzeczywiście przekroczy tę barierę świetlną, zasługuje na karę.

Jak łatwo jest wykorzystać przebudzenie się poczucia moralnego u dziecka, by pomóc mu głęboko wniknąć w sumienie. Uczymy je modlić się, na przykład aktu żalu: „Ach, żałuję za me złości…”; nie ma trudności w zrozumieniu tego; wie, że źle postąpiło, że np. nie powinno ciągnąć siostry za włosy, być nieposłusznym wobec taty, stawiać na swoim. Przekroczył barierę świetlną. Nawet jeżeli matka go nie widziała, ktoś go widział, a był to Bóg; jakiś wewnętrzny głos mówi mu bardzo cicho, że jest winny, że musi za to wynagrodzić, żałując i prosząc o przebaczenie, przyjmując mały ból, który wyrówna przyjemność, z której nie miał prawa skorzystać.

Być może trzeba będzie odwrócić kolejność słów uszeregowanych od spraw przyrodzonych do nadprzyrodzonych. Nic prostszego: „Żal, smutek, pokuta, obraza Boga, Boga nieskończenie dobrego…”. Ileż tych trudnych słów, lecz ich znaczenie będzie się stopniowo ujawniało.

Następnie, gdy nadejdzie czas na wyznanie grzechów, gdy powie: „Spowiadam się Bogu Wszechmogącemu”, jedynie słowa: „spowiadam się” zabrzmią dziwnie, lecz tylko słowa, nie sam czyn; dziecko bez trudu będzie potrafiło się oskarżyć. Niech nabierze zwyczaju robienia krótkiego rachunku sumienia; wypowie ci swoje „grzechy” na głos. „Spowiadam się” – to znaczy „przyznaję”; zrozumie, że musi przyznać i to przyznać wobec Boga, który jest tak dobry, że popełniło takie a takie zło.

„Moja wina”, nie powinienem był tak uczynić. Ale gdy już to wyznałem, to znika, zostaje starte. I wówczas oczywiście, nie wolno mi tego znowu popełnić; nie mogę ponownie przekroczyć bariery świetlnej. „Przeto błagam…” Musi się nauczyć jeszcze jednego trudnego wyrazu, lecz rzeczywistość, której jeszcze nie widzi… żeby być dobrym, musi mieć pomoc od Boga. Robić wszystko samemu, byłoby zbyt trudno! Dzieci rzeczywiście potykają się o owo „z pomocą Twej świętej łaski” z aktu żalu i czasami ich za to nie ganimy! Jednak za tym słownictwem tak mizernie dostosowanym do ich poziomu, kryje się rzeczywistość, którą są absolutnie w stanie pojąć!

***

Niektóre dzieci, może nawet większość, chętnie przyznaje się do swoich grzeszków.

Są jednak takie, które są bardzo dumne, bardzo zazdrosne o owo wewnętrzne królestwo, gdzie słyszą znajomy głos, głos Boga, gdzie mogą ocenić swoje zachowanie w świetle tego, czego ten głos żąda; nie chcą, żeby ktokolwiek wkraczał im w ten obszar.

Musimy uszanować wewnętrzne życie dziecka i nie starać się tam wchodzić bez zaproszenia, nie próbować dowiadywać się, czego nie chce, żebyśmy wiedzieli z tych spraw, ani nie usiłować odkrywać tego, co ukrywa z czymś w rodzaju naiwnej, lecz godnej szacunku skromności.

Nie powinniśmy też przypominać mu bolesnych scen, już minionych i wybaczonych, kiedy dziecko było ewidentnie dalekie od dobrego zachowania; istnieje niebezpieczeństwo poniżenia go, sprawienia, że zamknie się w sobie. Zawsze pełna dyskrecja!

Ta cnota będzie później absolutną koniecznością; nie będzie też łatwo ją praktykować. Jak przykro ojcu i matce nie wiedzieć, co się dzieje w intymnym świecie ich dziecka! Co prawda są oznaki, że wszystko jest w porządku lub że coś nie gra. Dużo powiedzieć mogą takie symptomy, jak odwracanie wzroku, spuszczanie głowy, nagły rumieniec, zmieniony wygląd ogólny – jakby osoby mniej żywotnej, a bardziej skrępowanej.

Idealnie jest, gdy rodzice wiedzą wszystko o dziecku.

Powinni jednak chcieć wiedzieć tylko trochę, a w niektórych wypadkach – wręcz nic.

Jednej bardzo ważnej rzeczy musimy nauczyć dziecko: nie tylko tego, żeby notowało liczbę swych małych grzechów, lecz również ich rodzaj. Powinno rozróżniać pomiędzy materią ważną a niewielkim wykroczeniem i zwykłą niedoskonałością. Grzechem jest nie stosować się do przykazania Bożego, a jedynie niedoskonałością – nie zaspokoić pragnienia Bożego. Jeżeli w grę wchodzi przykazanie Boże dziecko musi też wiedzieć, czy przykazanie dotyczy materii poważnej, gdyż wówczas jego naruszenie jest grzechem śmiertelnym, pod warunkiem wszak, że była pełna świadomość i rzeczywista zgoda.

Większość skrupułów powstaje w skutek nieodpowiedniego i źle dostosowanego nauczania prawd katechizmowych w wieku, gdy pojawiają się pierwsze problemy dotyczące sumienia.

Jest rzeczą niezmiernie ważną, żebyśmy bardzo zadbali o to, by dziecko nie żyło w ciągłej obawie przed grzechem. Niech nauczy się postępować z pobudek miłości. Tak jest o wiele łatwiej; dziecko szybko przejdzie od żalu niedoskonałego i uzna, że miłość i żal doskonały to coś znacznie bardziej naturalnego.

Duszom wypaczonym w wieku dziecięcym przez przesadny strach przed grzechem grozi, że przez resztę życia będą żyły w nerwowości sumienia, pozbawione wolności ducha i radości.

Mamy formować dzieci Boże, a nie przyszłych więźniów religii zakazów. Ewangelia nie jest dla grupy skazańców, cieszymy się pokojem ducha w domu Ojca.

Wiele niedociągnięć w przyszłym życiu wyrasta z nieodpowiedniego wychowania. Łatwo ukształtować fałszywe sumienie; łatwo wypaczyć duszę.

Wychowanie na opak

Mówi się, że wychowanie jest sztuką rozwijania w dziecku wszystkich wad, jakie otrzymało od natury i dodawania wszystkich tych, których natura mu nie dała.

W podobnym stylu pewien średnio dowcipny autor posunął się do stwierdzenia, że „Opatrzność dała nam rodziców, żebyśmy widzieli, jak nie powinniśmy postępować wobec własnych dzieci”.

Ktoś inny, jeszcze bardziej uszczypliwy, sporządził niezawodną receptę na złe wychowanie dzieci. Żeby określić składniki musiał tylko obserwować zachowanie niektórych rodziców.

Czy nie moglibyśmy sami postawić określonych imion za niektórymi z podanych punktów? Wystarczy obserwować; przykładów niestety nie brak. Oto owa niezawodna recepta:

1. Zacznij od niemowlęctwa dawać dziecku wszystko, czego tylko zachce.

2. Omawiaj w jego obecności jego cudowne przymioty.

3. Zauważ w jego obecności, że nie jest możliwa jego poprawa.

4. Zadbaj, żeby ojciec i matka kłócili się w jego obecności i nie zgadzali się w stosunku do niego.

5. Postaraj się wpoić mu, że jego ojciec – to tyran, niezdolny do niczego innego, jak tylko do karcenia go.

6. Niech ojciec okazuje matce mało szacunku w jego obecności.

7. Nie zwracaj uwagi, z kim się dziecko bawi.

8. Niech czyta, co chce.

9. Staraj się zarabiać dużo dla niego, nie przekazując mu zdrowych zasad życia i niech otrzymuje pieniądze za darmo.

10. Niech zażywa rozrywki bez żadnego dozoru.

11. Karz go za zwykłą niezręczność i śmiej się z jego rzeczywistych wad.

12. Bierz stronę młodego człowieka wobec nauczycieli w szkole lub na uczelni, gdy starają się skłonić go do pracy.

Jak wielu rodziców okazuje tchórzostwo i brak roztropności w kwestii karania za złe zachowanie. Posłuchajcie, co mówi matka: „Jedynym sposobem zachowania przeze mnie autorytetu jest nie angażowanie go”. Co za przyznanie się do klęski!

Niektórzy rodzice pozwalają swoim dzieciom robić, co im się żywnie podoba. Inni interweniują, ale w jak niezręczny sposób; za bardzo szafują groźbami: „Jeżeli zrobisz tamto, to zdarzy się to”. Dziecko czyni owo zło, ale „to” nie następuje. Zapowiedziana kara pozostaje zawieszona w powietrzu. Dziecko wiedząc, czego może się spodziewać, nie przejmuje się więcej. Nie wolno nam nigdy grozić karą, której nie zamierzamy wymierzyć, gdy wykroczenie zostanie popełnione!

Dalej może dochodzić do targu: „Jeżeli to zrobisz, dam ci ten prezent”. Rodzice mogą też zniżać się do poziomu kłótni w celu wymuszenia posłuszeństwa:

„Ludwiku, weź ten płaszcz.”

„Ale, mamo, nie warto.”

„Warto, weź go, bo wygląda na to, że będzie padać. Spojrzałam na barometr: ciśnienie jest niskie”.

„Ale, mamo, mówię ci: nie będzie padać…”

„W czwartek nie zabrałeś płaszcza i zmokłeś do suchej nitki.”

„Tak, ale w niedzielę, kazałaś mi go włożyć a nie padało…”

I tak dalej i dalej…

Dalej rodzice pozwalają dzieciom niejednokrotnie przymilać się w celu uzyskania wielorakich ustępstw, na przykład dziecko może być w trakcie rekonwalescencji i chce zjeść coś, co może mu zaszkodzić.

„Nie, nie możesz tego dostać.”

„O mamo, daj mi to.”

„Wiesz dobrze, że doktor powiedział, że nie możesz tego jeść.”

„Tylko ten raz, więcej nie będę prosił.”

„Dobrze, ale tylko ten jeden raz, ponieważ chcesz tego i jesteś chory, ale to będzie twoja wina, jeżeli ci się pogorszy.”

Kto jest pożałowania godny we wszystkich tych przypadkach? Czy dziecko, którego każdy kaprys jest zaspokajany? Czy raczej rodzice, których niedoświadczenie lub miękkość prowadzą dziecko ku najpoważniejszym niebezpieczeństwom?

Brak charakteru u dzieci jest często pochodną braku charakteru u rodziców. Z pustego nie nalejesz.

Ważne słowo „nigdy”

Nigdy nie obiecuj, jeżeli nie zamierzasz dotrzymać obietnicy. Przynosi ci to ujmę i uczy twoje dziecko kłamać.

Nigdy nie krzycz. Żeby wychować dziecko, musisz nad nim panować. Panuje się nad kimś dzięki cesze, której ten ktoś nie ma, która jest poza jego zasięgiem. Otóż, cechą, której nie posiada dziecko jest spokój, ponieważ jest on dokładnym przeciwieństwem niezwykłej ruchliwości jego natury, jego impulsywnej wrażliwości. Spokojem można zapanować nad dzieckiem, krzykiem – nie. Nigdy nie oszukuj: „Daj mi swój gwizdek – zobaczysz, jak potrafię na nim zgrać”. Dziecko bez sprzeciwu daje ci gwizdek, a ty kładziesz go do kieszeni: „Teraz gdy gwizdek jest tam, nie będziesz nas więcej zamęczał”.

Być może, gdy chcesz podać dziecku jakieś nieprzyjemne lekarstwo, mówisz: „Ależ, ono jest dobre! Wypij, a zobaczysz”. Dziecko cedzi je i odpycha oszukańczą filiżankę. Zawiodłeś je tym, co powiedziałeś. Kilka takich scenek i dziecko straci całe zaufanie do tych, którzy do niego mówią. Jeżeli chcemy, żeby nam wierzono, nie możemy nadużywać zaufania.

Nigdy nie rób sam tego, co dziecko przy odrobinie pomysłowości i mając trochę czasu może zrobić samo, inaczej nigdy nie nauczy się brać inicjatywy w swoje ręce. Na odwrót: jak najszybciej i jak najczęściej konfrontuj je z zadaniami przekraczającymi jego możliwości, lecz które stanowią dla niego pewne wyzwanie, tak żeby mógł mierzyć swe siły, lecz pozostawał pokorny nie odnosząc sukcesu, a jednocześnie skory do walki, chcąc przezwyciężyć przeszkody.

Nigdy nie toleruj szemrania na temat wydanego polecenia, albo gderania lub jakiejkolwiek kłótni na tym tle. Nigdy nie cofaj zakazu, zwłaszcza gdy dziecko próbuje uzyskać jego odwołanie za pomocą łez lub skrytej manipulacji.

Nigdy nie przedstawiaj dziecku zadania tak, jakby przekraczało jego możliwości: „Czy mógłbyś to zrobić? A może będziesz się bał to zrobić?”, tak iż nabierze ochoty obejścia sprawy lub wyślizgnięcia się z niej zupełnie. Otóż nie, mów mu uczciwie, co ma zrobić, jak gdyby była to zwykła, prosta rzecz: „Zrób to. Idź tam, proszę”. W ten sposób dziecko nie będzie kwestionowało swojej zdolności zrobienia tego, o co jest proszone. Jeżeli powie, że nie potrafi tego zrobić lub okaże, że nie umie tego zrobić, będzie dosyć czasu, żeby je zbesztać za tchórzostwo lub brak werwy.

Nigdy nie stwarzaj wrażenia, że przywiązujesz wagę do małych zadrapań, guzów czy siniaków, jakie dziecku się przydarzają (oczywiście należy właściwie reagować tam, gdzie jest tego potrzeba). Dziecko gdy się uderzy, często płacze tylko po, by zwrócić na siebie uwagę; litować się nad nim oznacza większe zainteresowanie jego osobą. Gdy nie będziesz wyglądał na przejętego, zrozumie, że nie ma co robić ze sprawy tragedii.

Zainteresuj się skaleczeniami, które wymagają troski, i nie wyolbrzymiając sprawy, wyjaśnij, że to nic takiego: „Przydarzy ci się to jeszcze nie raz! Nie przejmuj się tym!”. I dziecko się uspokaja.

Nigdy nie wymierzaj poniżającej kary w obecności innych, za wyjątkiem rzadkich przypadków tego wymagających: zakorzenionej głęboko pychy. Nie licząc jednak tego przypadku, oznaczałoby to nierozsądne poniżanie dziecka: „Spójrzcie, jaki on brzydki”. „Jakiś ty niezgrabny!” itp. Albo – co gorsza – „Popatrz na brata, zobacz, jaki on grzeczny!” Takie porównania są wstrętne i jedynie podsycają zazdrość.

Nigdy też nie schlebiaj: „Czy on nie jest kochany?” Dziecko aż za dobrze o tym wie. Zachęcaj je, lecz nie chwal go. Chwalić znaczy podziwiać za jakąś zaletę, którą dziecko posiada bez zasługi ze swej strony; zachęcać oznacza gratulować mu włożonego wysiłku. Nie toleruj też pochlebstw ludzi, którzy was odwiedzają.

Ks. Raoul Plus SI

Powyższy tekst jest fragmentem książki Ks. Raoula Plus SI Chrystus w rodzinie. t. III: Wychowanie.