Rozdział trzynasty. Bóg jest wszystkim we wszystkich

„Jeden Bóg i Ojciec wszystkich, który jest nade wszystkimi i przez wszystkich i we wszystkich nas” (Ef 4, 6).

Bóg sam jest na niebiosach; Bóg jest wszystkim we wszystkich. Wiekuisty Panie, wyznaję tę prawdę i uwielbiam Cię w pełni Twej suwerennej władzy i najbardziej chwalebnej tajemnicy. Jest tylko Jeden Bóg, który wypełnia Niebo; zaś wszystkie błogosławione stworzenia, choć utrzymują zawsze swą tożsamość i indywidualność, właśnie dlatego, że mają w sobie błogosławieństwo Boże, są przepełnione Nim, który jest „nade wszystkim i przez wszystkich i we wszystkich”. Jeśli kiedykolwiek, za sprawą Twej łaski, dostąpię oglądania Cię w niebie, nie zobaczę niczego poza Tobą, bo wszystko, co ujrzę, będę widział w Tobie i widząc wszystko będę widział Ciebie. Tak jak tutaj, na ziemi, nie mogę widzieć rzeczy bez udziału światła, które nań promieniuje, tak Wieczne Miasto „claritas Dei illuminavit eam, et lucerna eius est Agnus – jasność Boża oświeci je, a świecą jego jest Baranek” (por. Ap 21, 23). Mój Boże, uwielbiam Cię teraz (a przynajmniej staram się to czynić ze wszystkich moich sił), jako Jedno, Jedyne Prawdziwe Życie i Światło duszy i spodziewam się poznać Cię i widzieć w życiu przyszłym, jeśli przez Twą łaskę osiągnę zbawienie.

Wieczny, niepojęty Boże, wierzę, wyznaję i uwielbiam Cię, jako nieskończenie najcudowniejszego, pełnego myśli i dzieł, nieskończenie przewyższającego wszystko, co widzę w tym świecie. Spoglądam w usiane gwiazdami głębiny kosmosu i pojmuję, że miliony milionów lat musiałbym powolnie wędrować z jednego krańca wszechświata do drugiego, gdyby łączył je jakiś most. Rozważam pełną mocy różnorodność, bogactwo, złożoność Twego dzieła; żywioły, zasady, prawa, dzieła, które złożyły się na jego powstanie. Staram się zliczyć wielość rodzajów wiedzy, nauk, sztuk, które mają go za swój przedmiot. Wiem, że całe stulecia musiałbym poświęcić na naukę wszystkiego, co można się dowiedzieć o tym świecie, gdybym w ogóle miał zdolność pojęcia tego ogromu. A przecież w tym czasie gdy ja poświęcałem się opanowywaniu dawnych, światło dzienne ujrzałyby nowe gałęzi wiedzy, dziś niespodziewane. A dzisiejsze pewniki i ustalenia okazałyby się niczym więcej, jak punktem wyjścia dla dnia jutrzejszego. Widzę ponadto, i jeszcze bardziej tego doświadczam, że im bardziej staram się to wszystko zrozumieć, tym cudowniej piękne są dzieła Twych rąk. Dlatego mogę wykroczyć ponad materialny wszechświat i znaleźć nowe uniwersum wiedzy, wyższe i cudowniejsze, odnoszące się do bytów rozumnych, które są Twym dziełem, Twoich aniołów i innych bytów, a także ludzi. Lecz wszystko to, co przecież odnosi się do tych stworzonych światów, czy to na wysokościach, czy wśród niskości, jest tylko nieznaczną drobiną w porównaniu z wielkością, wysokością i głębią, chwałą, na jaką spoglądają Twoi święci, w ich kontemplacji Ciebie. Oto, co jest treścią ich wiecznego działania, zawsze nową, nigdy nie przynoszącą znużenia, której ekstaza jest nie do opisania, która przynosi oparcie i błogość istnieniu – sycenie się i mistyczne zjednoczenie się z Tobą.

Mój Boże, było i jest na wieki wieków Twą nieskończoną błogością poznawać siebie samego, bo tylko Ty możesz w pełni poznać samego siebie. Ty na wieki oglądasz siebie we współistotności Ojca, Syna, Ducha Świętego; trzy osoby – jeden Bóg, nieskończenie błogosławiony. O mój Boże, kim jestem, żeś mnie pobłogosławił współuczestnictwem w tym, co jest Twoją jedynie dziedziną! Żeś nie tylko pozwolił mi oglądać Ciebie, lecz i cieszyć się Twoją własną radością! O, przygotuj mnie na to, naucz mnie tego łaknąć!

Bóg jest niewysłowioną doskonałością

Wszechmogący Boże, jesteś jedną, nieskończoną Pełnią. Przez całą wieczność jesteś jedną, jedyną Doskonałością, Przybytkiem i Mieszkaniem wszelkich, najlepszych, wyobrażalnych przymiotów i wszystkich tych, których wyobrazić sobie nie sposób. Mój umysł próbuje to ogarnąć, choć nie potrafię sobie tego wyobrazić. Lecz trzymam się tego najpewniej i zupełnie, choć to najtrudniejsza dla ludzkiego rozumu ze wszystkich tajemnic. Trzymam się tego ze względu na znaki Twego błogosławieństwa i miłosierdzia, jakich obecnie doświadczam; ze względu na świadectwo Twego istnienia i Twych przymiotów, budzących świętą bojaźń; przymiotów, jakie bez wątpienia narzucają się nieustannie memu umysłowi, tracąc moc powątpiewania i próżnych deliberacji. Wierzę, że Twe przymioty konstytuują moją naturę, dlatego nie mogę się ich wyrzec; jestem przez nie tworzony i zawdzięczam im swoją integralność niczym kotwicy – bez nich mój umysł roztrzaskałby się w proch. Ich obecność jawi się w głębi mego sumienia jako coś oczywistego, tak, że równie dobrze jak istnieniu Boga mógłbym zaprzeczyć własnemu; straciłbym fundamenty wiary we własne istnienie, gdybym zaprzeczył istnieniu Boga. Trzymam się tego, bo nie zniósłbym życia bez Ciebie, o mój Panie, me życie, bo ponad wszelką wątpliwość w byciu z Tobą jest dla mnie błogosławieństwo. Trzymam się tego, z obawy przed tym, bym nie został w tym dzikim świecie bez oparcia i opieki. Trzymam się tego z powodu pokornej miłości do Ciebie; z powodu radości, jaką znajduję w Twej chwale i czci dla Ciebie, z powodu uczucia, że Tyś jest wspaniały, najwspanialszy. Trzymam się tego ze względu na Ciebie i dlatego, że uwielbiam myśleć o Tobie jako chwalebnym, doskonałym, pięknym. Jest tylko jeden Bóg, a poza Nim nie ma żadnego.

Ponieważ, o wiekuisty Boże, jesteś tak niewyrażalnie wspaniały, tak jedyny, tak doskonały w tej jedyności, z pewnością ktoś mógłby powiedzieć, że zawsze musisz być odległy od Twoich stworzeń, jeśli w ogóle cokolwiek stworzyłeś; że musisz być oddzielony od ich istnienia swą wiekuistością, oddzielony transcendencją Twej doskonałości i Twą absolutną innością. Cóż poza sobą mógłbyś im dać, co odpowiadałoby ich naturze, tak różnej od Twojej? Które z Twych dóbr mogłoby być ich dobrem, lub zdziałać dla nich dobro, chyba że na jakiś ubogi, zewnętrzny sposób? Jeśli Ty możesz być szczęściem człowieka, to on z kolei, lub jakiś jego dar, może być szczęściem ptaka lub dzikiego zwierzęcia, lub bydła na łąkach, lub miliardów niepozornych stworzeń, jakie ledwo możemy dostrzec. Człowiek nie jest tak bardzo ponad nimi, jak Ty ponad nim. Bo czymże jest każde stworzenie w Twoich oczach, jeśli nie marnością i lekkim powiewem, dymem, który nie ma w sobie trwałości, lecz ulatuje i przemija, ubogą rzeczą, która szybko się rozpada pod Twoim spojrzeniem, w blasku Twego oblicza? Czy nie to wprawia umysł w pomieszanie? Od doskonałości pochodzi doskonałość; lecz Ty nie możesz stworzyć drugiego Boga, tak być nie może; dlatego raczej niczego nie powinieneś tworzyć, lub z konieczności musiałbyś stworzyć coś nieskończenie do Ciebie niepodobnego, i dlatego zupełnie niegodnego Stwórcy.

Jakaż zatem może być wspólnota między Tobą a mną? O mój Boże! Czymże jestem w porównaniu z Tobą, jeśli nie workiem umarłych kości, słabym, chwiejącym się, nieszczęsnym bytem. Jestem Twym dziełem, stworzyłeś mnie wolnym od grzechu, lecz jak możesz patrzeć na mnie, choćbym był niewinny w pierwotnej naturze, z zadowoleniem? Jak możesz widzieć we mnie jakikolwiek obraz Ciebie, Stwórcy? Jak to możliwe, mój Panie? Tyś powiedział, że Twe dzieło jest bardzo dobre i uczyniłeś człowieka na swój obraz. Lecz wciąż dzieli nas nieskończona przepaść, o mój Boże.

Bóg porozumiewa się z nami

Ty Panie jesteś niewyrażalną doskonałością, a także Opatrznością, przez którą dokonałeś stworzenia; Twoja Opatrzność wystarcza Ci, by porozumiewać się z duchami, które stworzyłeś. Twe wszechmocne życie nie przynosi nam przecież zniszczenia, ale życie. Ty sam w sobie zawsze jesteś taki sam, lecz nieustannie płyną z Ciebie moc i cnota, z którymi zetknięcie jest naszą siłą i dobrem. Nie wiem, jak to możliwe; mój umysł nie przedstawia satysfakcjonującej odpowiedzi w tej kwestii; lecz natura daje mi przeczucie tego, a przez wiarę zyskuję zupełną pewność prawdy tej tajemnicy. Za Twą przyczyną przechodzi przez przepaść, jaka jest między nami a Tobą. Żyjący Bóg jest dawcą życia. Tyś zarówno Źródłem i Środkiem i Przybytkiem wszelkiego dobra. Ślady Twej chwały, niczym wielobarwne promienie słońca, rozsiane są pośród wszelkiego stworzenia, nie umniejszając Twej doskonałości, nie zadając gwałtu Twej transcendentnej i niedostępnej istocie. Nie wiem, jak to możliwe; lecz tak właśnie jest. I tak, pozostając nieskończenie jako Jeden, Jedyny Bóg poza wszelkimi rzeczami, wciąż jesteś pełnią wszystkich bytów, w Tobie mają swą trwałość, w Tobie mają udział i całe są w Tobie, zachowując swoją tożsamość i osobność. A upadając, niszczejąc w swojej naturze, w Twym tchnieniu mamy życie; i Twoja łaska uzdalnia nas do zniesienia Twej obecności.

Uczyń mnie podobnym do siebie, o mój Boże, bo mimo mej upadłej natury, możesz to uczynić, mogę stać się takim. Spójrz na mnie, o mój Stwórco, miej litość dla dzieła Twych rąk, „ne peream in infirmitate mea – żebym nie pomarł w grzechach swoich” (por. J 8, 24). Odbierz mi moją przyrodzoną głupotę, bo jest to możliwe, a nadto konieczne. Ukazałeś, że to możliwe wobec całego świata za sprawą najbardziej przemożnego dowodu, przyjmując na siebie naszą stworzoną naturę i tak w sobie przynosząc jej chwałę. Przynieś memu jestestwu dar tej cudownej prawdy, która wobec ludzi została ustanowiona i zapewniona. Niech w sobie samym doświadczę tego, co w Jezusie dałeś mojej ludzkiej naturze. Daj, bym miał udział w Boskiej naturze za sprawą wszystkich bogactw Jej przymiotów, które w pełni istotowo w swojej osobie przyjął Syn Maryi. Daj mi to życie, którego czuję potrzebę, a które zachowane jest dla nas wszystkich w Nim, który jest życiem rodzaju ludzkiego. Naucz mnie i uzdolnij, bym żył życiem świętych i aniołów. Zabierz ode mnie ospałość, drażliwość, czułostkowość, nieporadność, anarchię – to wszystko, co drzemie w mej duszy i napełnij ją swoją pełnią. Tchnij na mnie, a ożyją umarłe kości. Tchnij na mnie tchnieniem, które wypełnia energią i rozpala gorliwość. Prosząc o gorliwość, błagam Cię o wszystko, czego mogę potrzebować, o wszystko, co możesz dać; bo to jest koroną wszystkich darów i cnót. Nie mogę istnieć rzeczywiście nigdzie indziej jak tam, gdzie są w pełni obecne. W gorliwości jest piękno i chwała, nieustająca troska o zachowanie i oczyszczanie ich wszystkich. Prosząc o gorliwość zabiegam o wystarczającą siłę, stanowczość i wytrwałość; proszę o umartwienie wszystkich ludzkich poruszeń i prostotę intencji, jakie składam przed Tobą: proszę o wiarę, nadzieję, miłość i bym ćwicząc się w nich, sięgał ich niebiańskiej istoty. Prosząc o gorliwość, zabiegam o uwolnienie z ludzkiego strachu i pragnienia ludzkiej chwały; proszę o dar modlitwy, bo jest w niej wielka słodycz; proszę, bym miał takie poczucie obowiązku, jakie rodzi się z żarliwości uczuć; proszę o świętość, pokój, a równocześnie – radość. Prosząc o gorliwość, zabiegam o jasność Cherubinów i ogień Serafinów i nieskazitelną biel wszystkich świętych. Prosząc o gorliwość, zabiegam o nią samą, która pociąga za sobą wszystkie dary, a w której nieodmiennie się opuszczam. Nic nie będzie dla mnie kłopotem, nic trudnością, gdy tylko będę miał gorliwość w duszy.

Panie, prosząc o gorliwość, zabiegam o Ciebie samego, o nic mniejszego niż Ty, o mój Boże, który ofiarowujesz nam siebie w zupełności. Otwórz me serce istotowo, w Twej własnej osobie i napełnij je gorliwością wypełniając je sobą. Ty Jedyny możesz napełnić duszę człowieka i Tyś obiecał to uczynić. Tyś jest żyjącym Płomieniem i zawsze płoniesz miłością człowieka: ześlij na mnie, rozpal we mnie ogień na Twój obraz i podobieństwo.

Bóg jedynym oparciem na wieki

Mój Boże, wierzę, wiem i uwielbiam Cię jako nieskończonego w wielości i głębi Twoich przymiotów. Uwielbiam Cię jako Tego, w którym jest obfitość wszystkiego, co może zachwycić i ucieszyć ludzką duszę. I przeciwnie, wiem, a także nadto mam pewność za sprawą gorzkich doświadczeń, że cokolwiek jest stworzone, cokolwiek jest ziemskie, przynosi chwilową radość, a później przykrzy się i nuży. Wierzę, że nie ma na tej ziemi niczego, co ostatecznie nie sprowadziłoby na mnie choroby i odrazy. Wierzę też, że choćbym miał wszystkie środki do szczęścia, jakie może dać ten świat, to i tak w końcu zmęczyłbym się życiem, poczuł, że wszystko straciło swój powab i stało się nudne i nie przynoszące żadnego pożytku. Wierzę też, że gdybym miał wieść długie, przeciągają się ponad miarę życie, i miałbym je wieść bez Ciebie, byłbym zupełnie, ponad wszelkie pojęcie nieszczęśliwy aż po jego kres. Myślę, że kusiłaby mnie myśl o zniszczeniu samego siebie z powodu znużenia i obrzydzenia. Myślę, że w końcu straciłbym rozum i oszalał, gdyby moje życie nadto się przeciągnęło. Odczuwałbym je jako samotną izolację, bo odkryłbym, że żyję zamknięty w sobie, bez wspólnoty z kimkolwiek, gdybym nie mógł rozmawiać z Tobą, mój Boże. Tylko Ty, o mój nieskończony Panie, jesteś zawsze nowy, choć żyjesz przez wieki – od początku aż po kres.

Ty, o mój Boże, jesteś zawsze nowy, choć żyjesz z wiek wieka – Tyś jedynie pokarmem na wieczność. Jestem stworzony by żyć na wieki, nie tylko przez chwilę – i nie mam żadnej władzy nad moim istnieniem; nie mogę zniszczyć samego siebie, nawet gdybym był tak niegodziwy, że chciałbym tak uczynić. Muszę żyć na wieki, mając zawsze swój umysł i świadomość, pomimo moich chęci. Bez ciebie wieczność byłaby imieniem wiecznego nieszczęścia. W Tobie jedynym mam to, co pozwala mi stać wyprostowanym przez wieki: jedynie Tyś pokarmem mej duszy. Ty jedynie jesteś niezmożony i zawsze dajesz mi poznać coś nowego, coś co na nowo mogę pokochać. Po upływie milionów lat będę Cię znał tak słabo, że będę musiał uznać się za nowicjusza. Po upływie milionów lat odkryję w Tobie tę samą, czy raczej wspanialszą niźli na początku słodycz, i ujrzę, że to dopiero początek mej radości Tobą: i tak przez całą wieczność będę małym dzieckiem, rozpoczynającym pierwszą lekcję Twej nieskończonej, Boskiej natury. Bo Tyś sam w sobie przybytkiem i ośrodkiem wszelkiego dobra, jedynie istotowym w tym wszechświecie cieni; Tyś niebem, w którym błogosławione duchy mają życie i radość.

Mój Boże, przyjmuję Ciebie jako swój udział. Ze zdrowym rozsądkiem odwracam się od świata ku Tobie; porzucam świat dla Ciebie. Wyrzekam się tego, co jest jedynie obietnicą Ciebie, do którego wiodą wszystkie byty. Do kogo innego miałbym pójść? Tu, na ziemi, pragnę znaleźć Cię i karmić się Tobą; pragnę żywić się Tobą, Jezu, mój Panie, któryś zmartwychwstał, wstąpił na niebiosa, a mimo to pozostaje ze swym ludem na ziemi. Unoszę głowę, by spojrzeć na Ciebie; wyglądam Chleba Żywego, który jest w niebiosach, który stamtąd zstępuje. Dawaj mi zawsze tego Chleba. Usuń to życie, które i tak szybko przeminie, nawet jeśli Ty go nie zniszczysz i napełnij mnie nadprzyrodzonym życiem, na które nigdy nie przyjdzie śmierć.

Św. John Henry Newman

Powyższy tekst jest fragmentem książki św. Johna Henry’ego Newmana O krok bliżej… Medytacje.