Rozdział trzeci. Życiowe upadki

Ojciec, który nigdy nie osiągnął niczego wielkiego w biznesie, przemyśle czy w zawodzie jest często najgłośniejszy w potępianiu własnego syna za osiąganie nie najlepszych wyników w szkole. Matka zanudzająca swoich przyjaciół na śmierć jest nierzadko pierwsza do krytykowania własnej córki za brak popularności towarzyskiej.

Ujmując to inaczej, zazwyczaj zależysz od człowieka, który nigdy nie grał, ale wytyka błędy drużyny, którą ogląda. Facet, choć nie potrafi strzelić do pustej bramki, w dziesięciu tysiącach słów opowie wszystkim, co złego dzieje się z ligową piłką.

Człowiek, który nie próbuje, a nawet nie gra, jest często pierwszym krytykiem tego, który to robi. To marne, podłe i denerwujące zachowanie rozciąga się także na sferę naszych stosunków ze Stwórcą. Człowiek niereligijny, taki niechodzący do kościoła, lubuje się w recytowaniu przewinień i grzechów ludzi religijnych. Jest to szczególnie prosta i niewysublimowana forma hipokryzji, gdyż nie zważa na złożoność natury ludzkiej ani na prawie nie mające końca trudności w walce o świętość.

To jest niemal oczywiste. W rzeczywistości nigdy nie możemy nikogo osądzać, ale możemy być pewni, że coś jest nie w porządku z życiem duchowym mężczyzny lub kobiety, przodujących w znajdowaniu winy, a nie spieszących się z pochwałami. Niejednokrotnie złe rzeczy dzieją się też z życiem psychicznym takiej osoby. Próbuje podbudować siebie niszcząc innych ludzi. Może nie zdawać sobie z tego sprawy, ale jest to przeważnie głęboko zakorzeniona przyczyna jego krytycznej postawy.

Inną nieuświadamianą przyczyną krytykanctwa jest brak miłosierdzia, to znaczy miłości do Boga i bliźnich. Ktokolwiek naprawdę kocha innego człowieka, od razu będzie dostrzegał i wspominał o jego zaletach i osiągnięciach, a ociągał się z mówieniem o grzechach i niepowodzeniach. Kiedy ktoś poniesie porażkę, miłosierny pomoże mu się podnieść i odwróci jego uwagę od przykrych myśli. Nie będzie wytykał go palcem i krzyczał wszem i wobec, żeby zwrócić uwagę na załamanego. Jeśli to czyni, w ogóle nie naśladuje Boga. Zaś upodabnianie się do Niego jest w naszym interesie.

Bylibyśmy w przerażającej sytuacji, gdyby Bóg traktował nas tak, jak większość z nas traktuje innych ludzi. Święta Tereska, Mały Kwiatuszek, bezpośrednio zapytała Jezusa, czy jej przewinienia Go zasmuciły. Odpowiedź Jezusa brzmiała: nie. Jaka inna odpowiedź byłaby możliwa? Sam grzech zasmuca Boga, ale przewinienia to nie grzechy. Przewinienia to zwykłe błędy, popełniane, gdyż jesteśmy ludźmi, a nie aniołami. Naczynie może wyśliznąć nam się z dłoni i potłuc, ponieważ jesteśmy po prostu ludźmi. Nic takiego nie mogłoby przydarzyć się aniołowi.

Ludzie nie są aniołami. Uświadomienie sobie tego faktu i odpowiednie w związku z nim zachowanie mają najbardziej doniosłe znaczenie. Słyszałem o rodzicach, którzy bili dzieci za przypadkowe rozbicie czegoś w domu. Takie rzeczy oburzają chrześcijanina. A dlaczego? Ponieważ chrześcijańska dusza jest dotknięta miłością Boga i bliźniego, a miłość nie pobłaża krzywdzie wynikłej z ulegania emocjom. A co z tymi, którzy przesadzają i karzą zbyt dotkliwie nie błędy i przewinienia, lecz grzechy, prawdziwe grzechy, innych ludzi? Szkody, jakie mogą wyrządzić w sferze duchowej są nieobliczalne. Mogą odebrać odwagę ludziom dążącym do świętości. Mogą przyczynić się do tego, że ludzie całkiem przestaną się starać. W tej sytuacji narażają się na straszliwe niebezpieczeństwo wzięcia odpowiedzialności w większej części za utratę nieśmiertelnej duszy.

Pozwólmy niereligijnemu i czepiającemu się człowiekowi drwić i pogardzać wszystkim, co tylko mu się podoba. Faktem jest, że większość z nas osiąga świętość nie jak zrywający się do lotu samolot odrzutowy, ale przez upadanie i podnoszenie się, upadanie i podnoszenie się, potykanie się i wstawanie w dążeniu do celu. Tylko niemądry człowiek jest zaszokowany grzechami innych. Mądry wie, że ułomna ludzka natura będzie upadać. Spodziewa się tego. Nigdy nie jest zaskoczony upadkami. Nie przejmuje się nimi specjalnie. To, o co dba, to głównie pobudzanie innych do wysiłku, aby nadal próbowali. Jezus dźwigający krzyż na Kalwarię obrazuje zwykłe życie duchowe. On nie mógłby upaść na duchu. Będąc zarówno Bogiem, jak i człowiekiem, nie mógł się w tym do nas upodobnić. Ale we wszystkim innym był taki jak my. Jego ciało, jak nasze, mogło odczuwać rosnące zmęczenie, mogło upaść pod brzemieniem. Jednak kiedy Jezus runął pod ciężarem krzyża, nie pozostał na ziemi, ale z olbrzymim wysiłkiem wstał i poszedł dalej.

Prawdziwy chrześcijanin jest taki sam w swoim rozwoju duchowym. Nie biegnie na szczyt. Chwieje się, kluczy, upada, powstaje, walczy, ponosi porażki, ale nigdy się nie poddaje. Ludzie, którzy z niego kpią są jak ci wygwizdujący Chrystusa podążającego drogą krzyżową. Żaden przyzwoity człowiek nie chce być podobny do tych gwiżdżących. Przyzwoity człowiek chce przypominać Szymona z Cyreny. Pragnie wziąć część ciężaru na swoje barki i dodać odwagi obciążonemu do dalszej drogi, do jej kontynuowania aż w końcu osiągnie cel.

Gdzie indziej, jeśli nie w rodzinie, mamy większe prawo żądać, aby każdy był jak Szymon Cyrenejczyk? Jeśli mąż i żona nie mogą być pomocni sobie nawzajem i swoim dzieciom, komu mogą służyć? Jeśli czepiają się i zrzędzą, drwią i szukają winy, gdy wyolbrzymiają każdy błąd i grzech do rozmiarów totalnej klęski, czy nie zniszczą życia duchowego w domu, a z nim również szczęścia, które winno być w nim obecne?

Obowiązkiem rodziców jest być Szymonami z Cyreny. Szymon nie pytał, czy Jezus był winny, czy niewinny. Nie obchodziło go to. Jego zadaniem było udzielenie pomocy komuś, kto jej potrzebował. Podobnie wygląda misja ojców i matek, którzy powinni zająć się brzemionami ciążącymi na ich dzieciach, poprowadzić potomków naprzód i zawsze dodawać im odwagi, a nigdy jej nie odbierać. Dzieci czasami będą ponosić winę, ale winne czy niewinne mają prawo zwrócić się z zaufaniem do swoich rodziców.

Zaufanie jest czymś, co rodzice muszą pozyskać. Muszą zdobywać je każdego dnia bez wyjątku zaczynając od chwili, kiedy ich maluchy stawiają pierwsze chwiejne kroki. Dzieci mają prawo wiedzieć z dużego doświadczenia, iż nieważne jak nisko upadną, nieistotne jak głęboko ugrzęzną w bagnie, mogą być pewne, że kiedy zwrócą się do rodziców, otrzymają zrozumienie i współczucie oraz pomoc.

Rodzic, który zatem wychowuje dziecko dostanie miarę stu nagród „ubitą, utrzęsioną i wypełnioną ponad brzegi” (Łk 6, 38), ponieważ dzieci będą go kochały, będą go szanowały, i niemal z pewnością natychmiast lub nieco później, będą starały się sprostać ogromowi miłości, jaką są darzone. Gdy młody człowiek jest łajany, oskarżany i zwymyślany, jego każdy błąd i niepowodzenie wyolbrzymia się z kreciego kopca do wielkości góry albo z góry do rozmiarów pasma górskiego, prawie nie można się spodziewać, że podniesie się i będzie błogosławił rodziców. W rzeczywistości, chyba w ogóle nie można się spodziewać, że powstanie po upadku, ponieważ otrzymał niewiele oprócz szyderstw od tych, którzy winni go pocieszać.

Joseph A. Breig

Powyższy tekst jest fragmentem książki Josepha A. Breiga Mądrość Krzyża szczęściem rodziny.