Rozdział trzeci. Święty Krzysztof

Dawno temu, w odległej krainie, mieszkał sobie chłopiec o imieniu Offero. Offero był wyższy, silniejszy i odważniejszy niż jego towarzysze, a jego imię znaczyło tyle, co „ten, który niesie”, ponieważ na swych szerokich ramionach potrafił dźwigać ogromne ciężary, nie uginając się wcale pod nimi. Ale posiadał również inną, większą siłę, która kryła się nie w jego ciele, ale w sercu i duszy.

Kiedy dorósł, powoli zaczęło go nużyć, że zawsze jest pierwszy we wszystkich grach i sportach. Zapragnął wykorzystać swą siłę w ważniejszym celu, ponieważ był pewien, że czeka go na świecie jakieś specjalne zadanie.

Czasami, kiedy przemierzał porośnięte gajami oliwnymi wzgórza, gdy wiatr rozwiewał mu włosy, a płuca wypełniało powietrze niosące radość i życie,
nawiedzała go niewyraźna wizja jakiegoś wielkiego celu, który przyzywał go do siebie, a w uszach dźwięczał mu głos zachęcający, by oddał swą siłę tylko na usługi Największego.

Dniami i nocami rozmyślał Offero o tej wizji. Sądził, iż nakazuje mu udać się w świat i pracować. A ponieważ sam najwyżej cenił siłę i odwagę, poprzysiągł, że nie ustanie w poszukiwaniach, póki nie odnajdzie najodważniejszego i najsilniejszego króla na świecie i że służyć będzie jedynie jemu.

Tak więc Offero wyruszył w drogę i po wielu tułaczkach dotarł do bram wielkiego miasta. A tu, w pałacu zbudowanym z alabastru, mieszkał król, którego ludzie nazywali największym na ziemi. Miał więcej żołnierzy, koni i rydwanów niż jakikolwiek inny król, a szkarłatno–złota flaga powiewająca ponad dachem jego pałacu nigdy nie skłoniła się przed żadnym wrogiem.

Ale Offero nie baczył na przepych i bogactwa pałacu, czy tłumy dworzan. Pragnął tylko ujrzeć króla, o którym wszyscy mówili, że jest odważny i silny jak lew. Nikt go nie zatrzymywał, gdy szedł do pałacu, rozstąpiły się przed nim nawet królewskie straże u bram zamku. Bo choć był zakurzony i brudny po podróży, a jego zbroja pogięta i zniszczona od wielu ciosów, jakie na siebie przyjęła, w jego krokach, spojrzeniu, a także w sposobie, w jaki trzymał dłoń na głowni miecza było coś takiego, że wszyscy cofali się z respektem i pozwalali mu przejść.

Król siedział właśnie na tronie, zajęty wydawaniem mądrych praw dla swego ludu. Kiedy Offero wszedł do komnaty, ruszył prosto do stóp tronu, po czym, ukląkłszy, złożył swój miecz u stóp króla i oświadczył, że gotów jest mu odtąd wiernie służyć. Przez chwilę król spoglądał zdumiony na tego olbrzyma i wielki miecz, spoczywający na pierwszym stopniu schodów prowadzących do tronu z kości słoniowej. A potem, pełen dumy, że taki siłacz klęczy u jego stóp, wezwał Offero by wstał i od tej pory używał miecza tylko w jego służbie.

W ten sposób Offero został sługą króla, a żaden z wrogów królestwa nie potrafił go pokonać. Gdy tylko pojawiało się niebezpieczeństwo, albo trzeba było ruszać do boju, tam zawsze był i Offero. To dzięki niemu imię króla wzbudzało większą grozę i szacunek, niż imię jakiegokolwiek innego monarchy na świecie.

Ciężka praca wypełniała życie i myśli Offero, a wizja, która go niegdyś nawiedzała, stała się niewyraźna i prawie o niej zapomniał. I tak się działo aż do czasu, gdy na dwór króla przybył pewien minstrel.

Miał złotą harfę, a jego palce potrafiły wydobyć ze strun tony o niezwykłej słodyczy. Ale jeszcze słodszy był jego głos, kiedy śpiewał o wielkich czynach i sławnych bitwach, mądrości starców i odwadze mężów.

Ale Offero zauważył, że pieśń wzbudza u króla niepokój i że od czasu do czasu, gdy pada w niej pewne złe imię, władca czyni dłonią dziwny znak. Wydawało się nawet, że w takich momentach w oczach monarchy pojawia się przerażenie.

Offero poczekał, aż występ minstrela się skończy i wszyscy odejdą, po czym zajrzał w oczy króla i poprosił z powagą:

– Mój władco, wyjaw swemu słudze, czemu czynisz na czole ten dziwny znak i co oznacza wyraz twych oczu – przecież nie obawiasz się żadnego z ludzi?

Na co król odparł:

– Ten znak, który czynię na swym czole, to znak krzyża, a robię go zawsze, gdy słyszę imię szatana,
Złego, ponieważ obawiam się go i ponieważ tylko ten znak może mnie przed nim uchronić.

Wówczas Offero skłonił się nisko przed królem i zmartwiony powiedział:

– Żegnam cię królu z wielką żałością, gdyż nie mogę ci dłużej służyć. Przysiągłem bowiem służyć tylko Największemu, temu, który niczego się nie lęka, dlatego muszę teraz odszukać Złego. Bo skoro się go obawiasz, czyż nie jest on od ciebie silniejszy?

I tak Offero z wielkim smutkiem opuścił króla, jego wspaniały dwór i przepiękne miasto. A kiedy ruszył znów w drogę, wizja, która ostatnimi czasy tak bardzo zbladła w jego pamięci, nagle stała się dużo wyraźniejsza i zdawała się przyzywać go coraz dalej i dalej, natomiast w uszach dźwięczał mu dawno niesłyszany głos. I jednej chwili serce Offero stało się lekkie, a jego cel wyraźniejszy.

Po wielu dniach trudnej wędrówki dotarł wreszcie na skraj wielkiej, mrocznej puszczy. Sosny rosły tu tak gęsto, że żaden promień słońca nie był w stanie przedrzeć się do ziemi, a w wiecznym zmroku, jaki panował w lesie, pnie drzew wyglądały jak szare duchy.

Im bardziej Offero zagłębiał się w puszczę, tym stawała się gęstsza i ciemniejsza, aż wreszcie dotarł do jej najmroczniejszej części, gdzie odnalazł Złego i cały jego dwór.

Offero nie widział dobrze w panujących wokół ciemnościach, ale nagle jeden z zalegających tam cieni wstał, a wtedy jakby urósł i stał się wyższy i silniejszy niż wszystkie pozostałe. Na jego głowie widać było zarys królewskiej korony.

– Czego tu szukasz? – spytał Zły głębokim, silnym głosem, zupełnie takim, jak odległy odgłos burzy.

– Pragnę służyć największemu i najsilniejszemu królowi na ziemi, takiemu, który nie zna strachu – odparł Offero.

– A zatem twa wędrówka dobiegła już kresu – odparł król cieni, unosząc dumnym gestem głowę – albowiem w istocie ja jestem największym królem ze wszystkich i nie wiem co znaczy słowo strach.

I w ten sposób Offero został jednym ze sług Złego, zaś jego praca była ciężka, a zapłata marna. Ale dla niego nie miało to znaczenia, ponieważ sądził, że odnalazł wreszcie Największego.

Czas mijał, aż nadszedł taki dzień, gdy Zły postanowił ruszyć w podróż wraz ze wszystkimi swymi sługami, z Offero na czele. Jednak gdy tylko wyjechali z puszczy, napotkali stojący przy drodze krzyż. Był to prosty drewniany krzyż, rysujący się wyraźnie na tle jasnego nieba. Trawa przed nim zgnieciona została kolanami tych, którzy przed nim klęczeli, zaś u jego stóp leżał bukiet polnych kwiatów, złożony tam wdzięczną ręką. Ale gdy tylko oko Złego padło na ten krzyż, zadrżał nagle, i szybko zawrócił, kryjąc się w puszczy, zaś za nim podążyły wszystkie jego sługi. Offero zauważył, że jego nowy władca trzęsie się cały, od stóp do głowy.

– Stój! – wykrzyknął wówczas, zastępując drogę szatanowi, ponieważ nie obawiał się nawet tego straszliwego cienia jeżdżącego na dzikim, czarnym rumaku. – Chętnie się dowiem, co znaczy twe zachowanie, nim ruszymy w dalszą drogę. Czyż nie mówiłeś, że jesteś silniejszy niż wszyscy inni i że nie obawiasz się niczego? Czemu więc trzęsiesz się jak dziecko przed dwoma kawałkami skrzyżowanego drewna?

– Nie Krzyża się obawiam – odparł Zły – ale Tego, który niegdyś na nim wisiał.

– A kim jest Ten, że na samą myśl o Nim trzęsiesz się tak bardzo? – spytał Offero. – Czy jest większym i silniejszym królem niż ty?

– Jest większy i silniejszy – przyświadczył szatan. – I tylko Jego jednego obawiam się na całym świecie.

Wówczas Offero wyjechał z ciemnego lasu, z powrotem w jasny dzień, porzucając złych towarzyszy. A gdy spojrzał na błękitne niebo i poczuł błogosławione ciepło słońca, przed jego oczyma ponownie pojawiła się wizja, zachęcająca do dalszej drogi, zaś w uszach zadźwięczał mu ten sam głos, który zawsze namawiał go do poszukiwań Największego.

Wędrował znów tu i tam, rozpytując wszystkich napotkanych ludzi, gdzie może znaleźć Chrystusa – człowieka, który niegdyś zawisł na Krzyżu i który był większy i potężniejszy nawet od szatana, króla Zła. Jedni mówili jedno, drudzy drugie, ale tak naprawdę nikt nie potrafił mu pomóc w jego wędrówce. Aż wreszcie, po długiej podróży, zawędrował do małej chatki na środku pustyni.

Mieszkał tam, całkiem samotnie, pewien święty człowiek, który dzień i noc oddawał się służbie Panu Bogu.

Z radością powitał Offero, ale jeszcze bardziej ucieszyło go pytanie przybysza, pytanie, które od tak dawna drżało na jego wargach:

– Dobry pustelniku, czy możesz mi powiedzieć, gdzie znajdę Króla zwanego Chrystusem, Tego, który niegdyś wisiał na Krzyżu i który jest silniejszy nawet od szatana?

– Mogę, ponieważ to właśnie On jest Panem, któremu służę i to w Jego Imię cię tu witam – odparł pustelnik.

I zabrał Offero do swej chatki, nakarmił go i nakazał odpocząć. Potem, gdy nastał chłodny wieczór i czerwone słońce zachodziło za koronami odległych palm, a jego łagodny blask przemieniał piasek pustyni w drobinki złota, pustelnik usiadł przed chatką i opowiedział cudowną historię Pana olbrzymiemu przybyszowi, który spoczął u jego stóp, wprost na ziemi.

Offero nigdy wcześniej nie słyszał takich słów. Nie przygotowała go na nie nawet wizja, chłonął je więc całą duszą. Wieść, że Król Niebios zstąpił na ziemię w ciele małego, bezbronnego dziecka, napełniła go zdumieniem. Ale kiedy pustelnik opowiadał dalej o Jego Mocy i Majestacie, Jego Nieskończonym Współczuciu dla słabych i bezbronnych, Jego Nieugiętej Odwadze wobec wrogów i o tym, jak złożył na Krzyżu swą wielką ofiarę, Offero poderwał się na równe nogi, chwycił w rękę miecz i wznosząc go ku niebu poprzysiągł, że odtąd będzie wiernym żołnierzem Chrystusa i Jego sługą, aż do końca swego życia na ziemi i że będzie walczyć jedynie pod Jego sztandarem, sztandarem Największego Króla.

Pustelnik ze zdumieniem popatrzył na obnażony miecz, wzniesiony przez silne ramię po czym spokojnym głosem powiedział:

– Mój synu, Panu Jezusowi nie można służyć jak ziemskiemu królowi. Jego żołnierze nie mieczami walczą, ich bronią jest modlitwa i posty.

– Ależ ojcze, jak mam walczyć bronią, o której nic nie wiem? – rzekł na to Offero. – Skoro to On dał mi tę wielką siłę, na pewno chciał, bym znalazł sposób, jak jej użyć w Jego służbie.

Pustelnik zadumał się głęboko, ponieważ zrozumiał, że Offero powinien służyć Bogu w inny sposób niż on sam.

Rozważał tę kwestię przez całą noc, a rankiem nakazał Offero towarzyszyć mu w drodze. Wędrowali
razem przez wiele dni, aż wreszcie dotarli nad brzeg wielkiej rzeki. Tu pustelnik wreszcie się zatrzymał.

Rzeka była bardzo głęboka i niebezpieczna, jej prąd był niezwykle silny, a brzegów nie łączył żaden most, dlatego wielu podróżnych straciło życie próbując ją przekroczyć.

Pustelnik wyjaśnił to wszystko Offero i poprosił, aby tu pozostał i pomagał tym, którzy zechcą przeprawić się na drugi brzeg, ratując ich przed utonięciem.

– Pomagając innym będziesz służył Panu Jezusowi, a być może pewnego dnia zechce On przyjąć twą służbę. Sam przybędzie wówczas do ciebie i przyjmie cię na swego sługę.

Offero zbudował sobie na brzegu rzeki małą chatkę, po czym ściął rosnącą w pobliżu palmę, której pnia używał odtąd jako laski przekraczając głęboki nurt rzeki. Był tak wysoki i silny, że choćby nie wiem jak wezbrał wzburzony nurt, zawsze był w stanie przeprawić się na drugi brzeg i zawsze gorliwie pomagał zmęczonym podróżnym. A ponieważ często byli oni zbyt słabi, by przekroczyć bystrą rzekę nawet z pomocą tak silnego człowieka, sadzał ich sobie na ramionach i przenosił bezpiecznie na drugą stronę.

Przez długi czas Offero mieszkał w swej małej chatce na brzegu rzeki, gorliwie wykonując powierzone mu zadanie w nadziei, że kiedyś przybędzie do niego jego Pan tak, jak to obiecał pustelnik. Ale mijały tygodnie i miesiące, a Król nie nadchodził, aż wreszcie Offero zaczął się obawiać, że nigdy nie nadejdzie.

A wówczas, pewnej nocy, rozszalała się straszliwa burza. Wiatr zawodził wokół samotnej chatki, a wody rzeki gnały z rykiem w ciemnościach.

– Dziś nie będę stróżował, ponieważ w taką burzę z pewnością nikt nie zechce się przeprawiać na drugą stronę – postanowił Offero.

Ale gdy tak siedział nasłuchując odgłosów zawieruchy i walenia gradu o dach chatki, wydało mu się, że spośród ryku wichury dobiega go jakiś słaby głosik i ciche pukanie do drzwi.

Ten głos brzmiał zupełnie jak płacz dziecka, dlatego Offero wstał pospiesznie i odryglowawszy drzwi wyjrzał na zewnątrz. Przez chwilę nic nie widział w głębokich ciemnościach i gęstej ulewie, ale znów usłyszał dobiegające z całkiem bliska wołanie, a gdy spojrzał w dół, dostrzegł coś małego i białego. Ponad ryk burzy wzniósł się wyraźnie cichy i jasny głosik, który zapytał:

– Dobry Offero, czy przeniesiesz mnie dziś na drugą stronę rzeki?

Wówczas Offero zobaczył, że na progu stoi i patrzy na niego prosząco małe dziecko – chłopczyk o przylepionych do policzków mokrych złotych lokach, ubrany w ociekającą deszczem białą szatkę.

Bardzo delikatnie Offero pochylił się i uniósł dziecko w swych silnych ramionach. Zapytał jak to się stało, że chłopiec znalazł się tu całkiem sam, w nocy, podczas tak strasznej burzy.

– Muszę się dziś dostać na drugi brzeg rzeki, ale woda jest bardzo głęboka i boję się spróbować – odparło dziecko słodkim głosikiem. – Zobaczyłem jednak twą chatkę i pomyślałem, że może mieszka tu ktoś, kto mi pomoże.

– Z radością ci pomogę – powiedział Offero czując jak drobne ramionka oplatają jego szyję. – Noc jest dziś ciemna a rzeka bardzo wezbrała, ale jesteś taki maleńki, że prawie nie czuję twego ciężaru. Posadzę cię na ramieniu, by woda nie zmoczyła ci stóp.

Tu Offero ujął w dłoń swą wielką laskę i posadziwszy sobie dziecko na ramieniu wstąpił w ryczący nurt.

Woda stopniowo podnosiła się coraz wyżej, a prąd stawał się coraz silniejszy. Offero brnął z trudem w kierunku drugiego brzegu. Nigdy wcześniej jego siła nie została wystawiona na taką próbę. Nie tylko musiał walczyć, by nurt go nie przewrócił – dziecko siedzące na jego ramieniu z każdym krokiem wydawało mu się coraz cięższe, aż w końcu z trudem mógł utrzymać tak wielki ciężar. Ale szedł dzielnie dalej, walcząc o każdy krok, aż wreszcie przebył najgorsze miejsce i dotarł na płytszą wodę po drugiej stronie rzeki. Wówczas zebrał resztki sił i wyczerpany wspiął się na drugi brzeg, gdzie z westchnieniem ulgi delikatnie postawił dziecko na trawie.

Następnie popatrzył na nie z wielkim zdziwieniem i zapytał.

– Jak to się stało, że ty, który wydajesz się ważyć tyle co piórko, stałeś się dla mnie największym ciężarem, jaki w życiu niosłem?

A gdy to mówił, dziecko zajrzało mu w twarz. Wokół jego złocistej główki pojawiło się nagle dziwne światło, biała sukienka zajaśniała w mroku, zaś niesamowity majestat kryjący się w jego oczach sprawił, że Offero padł na kolana. Kiedy tak klęczał, nie śmiąc nawet podnieść wzroku na ten niezwykły widok, usłyszał ponownie słodki, jasny głosik dziecka i zrozumiał, że to on zawsze towarzyszył wizjom, które prowadziły go przez życie od wczesnego dzieciństwa.

– Nic dziwnego, że wydałem ci się wielkim ciężarem, gdyż dźwigam na swych barkach grzechy i smutki całego świata. Jestem Chrystusem, któremu zapragnąłeś służyć. Przyszedłem do ciebie w postaci bezbronnego dziecka, aby sprawdzić, czy rzeczywiście jesteś mym wiernym sługą. A ponieważ służysz mi wiernie pomagając innym, wart jesteś wstąpienia na mą służbę. Nadam ci zatem nowe imię, Christoffero, czyli Krzysztof, ponieważ niosłeś na swych ramionach samego Chrystusa. Weź teraz swą laskę i uderz nią w ziemię, a otrzymasz znak, że naprawdę jestem twym Królem.

Tu cudowne światło zniknęło, jak i samo dziecko. Ale gdy Krzysztof uderzył laską w ziemię, ta natychmiast zapuściła korzenie i rozkwitła soczystą zielenią liści.

Krzysztof ukląkł obok niej w ciemności z ogromną radością w sercu, ponieważ ujrzał wreszcie twarz swego Pana i odnalazł swego Króla. Jego poszukiwania dobiegły końca i od tej chwili służyć miał jedynie Najwyższemu. W jednej chwili znikły wszystkie jego troski i niepokoje, ponieważ zrozumiał, że służąc innym w istocie zawsze pracuje dla swego Króla, nawet jeśli jego praca na pozór wydaje się drobna i nieważna.

I tak Krzysztof nauczył się jak być prawdziwym Żołnierzem Chrystusa i Jego sługą nawet w obliczu śmierci, a ponieważ walczył pod Jego sztandarem do samego kresu życia, nazywany jest świętym. Jego wcześniejsze imię, Offero, dawno uległo zapomnieniu – my pamiętamy tylko imię, które dał mu owej burzliwej nocy sam Chrystus i nazywamy świętym Krzysztofem.

Amy Steedman

Powyższy tekst jest fragmentem książki Amy Steedman W Ogrodzie Boga. Fascynujące opowieści o świętych.