Rozdział trzeci. Święty i lew

Widzieliście kiedyś obrazek przedstawiający chudego starca, piszącego coś przy biurku, u którego stóp leży spokojnie wielki lew, zupełnie jakby to był pies albo kot? No cóż, ten starzec to święty Hieronim, a ja opowiem wam teraz jego historię, w której jest też mowa o tym, skąd wziął się ten lew.

Hieronim urodził się w 346 roku po narodzeniu Chrystusa, w Strydonie nad Adriatykiem, w pobliżu miasta Akwilea, ale choć jego rodzice byli chrześcijanami, nie został ochrzczony, póki nie skończył dwudziestu lat. Euzebiusz i jego żona mieli dość pieniędzy, by żyć wygodnie, choć nie uchodzili za specjalnie bogatych, a Hieronimowi usługiwało wielu niewolników. Miał również – a było to dla niego na pewno najważniejsze – towarzysza zabaw o imieniu Bonos, z którym się wychował i który pojechał z nim razem do Rzymu, kiedy obaj mieli mniej więcej po siedemnaście lat. Przez całe swoje życie Hieronim był bardzo serdecznym człowiekiem i miał wielu przyjaciół, choć często zdarzało się, że tracił ich z własnej winy. Bardzo go to zawsze smuciło, ale niestety, miał wybuchowy charakter i często bez zastanowienia mówił rzeczy, których wcale nie myślał i w ten sposób robił sobie niepotrzebnie wrogów. Ale jeśli tylko ci, którzy w jego oczach mu zawinili, powiedzieli choć jedno słowo skruchy, natychmiast serce mu miękło. Zresztą nigdy w życiu nie zrobił niczego niegodziwego i choć łatwo go było obrazić, był tak wesoły i pełen życia, tak szybko zauważał wszelkie niezwykłe rzeczy i tak rozumnie o nich rozprawiał, że wszyscy z radością witali jego towarzystwo.

Taki był Hieronim jako chłopiec i w dużym stopniu taki sam pozostał jako starzec.

Od najwcześniejszego dzieciństwa uwielbiał czytać, choć wolał sam wybierać sobie książki i często zaniedbywał lekcje zadawane przez nauczycieli, żeby porozmawiać z niewolnikami, albo bawić się z Bonosem. Ale być może nie wyrządziło mu to aż takiej krzywdy, jak sądzili nauczyciele, ponieważ w domu Euzebiusza, jego ojca, spotykało się wielu uczonych, a Hieronim dużo się od nich nauczył, sam nic o tym nie wiedząc. Kiedy obaj z Bonosem, w wieku siedemnastu lat zapisali się do szkoły w Rzymie, ku powszechnemu zdumieniu okazało się, że Hieronim umie tyle samo, co inni studenci.

Hieronim przebywał w Rzymie trzy lata, mieszkając razem z przyjacielem, ale choć nauka szła mu dobrze, wkrótce raporty o zachowaniu, jakie przesyłał jego rodzicom kurator czuwający nad przyjezdnymi uczniami, przestały być takie dobre, jak na początku. „Za dużo przesiaduje w teatrach i za często widuje się go na wyścigach rydwanów” – pisał. Rzeczywiście, Hieronima upoiły rozrywki i przyjemności stolicy oraz fakt, że do pewnego stopnia był teraz panem samego siebie. „Ale choć jest leniwy – pisał dalej kurator – często widuje się go również w sądach, gdzie przypatruje się ważnym procesom, obserwując pilnie strony sporu i starając się samodzielnie znaleźć słabe punkty w ich dowodzie”.

Po pewnym czasie zachowanie Hieronima zaczęło się poprawiać, a listy kuratora przynosiły bardziej pocieszające wieści. Chłopcu wyraźnie opatrzyły się rozrywki Rzymu i coraz rzadziej chodził do teatrów. Poza tym zaczął sobie uświadamiać, że towarzysze, których z początku uważał za takich mądrych, w istocie są głupi i wulgarni, zaś ich żarty tylko go teraz złościły. A będąc w takim stanie umysłu napotkał przypadkiem towarzystwo zupełnie odmiennych młodych ludzi – ci uważali przyjemności świata za sidła zastawiane przez Złego. Matka Hieronima na pewno bardzo się ucieszyła, kiedy zawiadomił ją w liście, że większość niedziel spędza teraz z nowymi przyjaciółmi na badaniu tajemnych korytarzy i grobowców wydrążonych w skałach pod Rzymem, gdzie chowano niegdyś chrześcijańskich męczenników.

Potem, kiedy papieżem był Liberiusz, Hieronim przyjął chrzest.

Zgodnie z obowiązującym w Rzymie prawem, żaden student z prowincji nie mógł przebywać w mieście po ukończeniu dwudziestego roku życia, więc Hieronim i Bonos wyruszyli z powrotem do Akwilei. Hieronim zabrał ze sobą swą cenną bibliotekę, którą zaczął już kolekcjonować i z którą nigdy się nie rozstawał. Oczywiście ówczesne „książki” były zupełnie inne niż dzisiaj i nie zabierały aż tyle miejsca. Spisywano je ręcznie na zwojach, których wykonanie niejednokrotnie wymagało wiele czasu, a często były bardzo kosztowne. W owych czasach – i jeszcze przez jedenaście następnych wieków – niektórzy zarabiali na życie przepisując książki, zamiast, tak jak teraz, po prostu je drukować.

Jednak obaj młodzieńcy byli zbyt żądni przygód, żeby osiedlić się spokojnie w Strydonie – a przynajmniej Hieronim, gdyż Bonos zwykle szedł po prostu za jego przykładem – dlatego wkrótce obaj ruszyli do Galii, gdzie poznali Rufinusa, którego Hieronim pokochał z całym oddaniem i którego późniejsze zachowanie stało się dla niego źródłem wielkiego smutku. To właśnie wpływ Rufinusa spowodował, że zainteresował się badaniem Pisma Świętego, a te badania miały się stać dziełem jego życia.

Po siedmiu miesiącach podróżowania po Galii obaj młodzieńcy wrócili do Strydonu i przekonali się, że pod ich nieobecność zaszło tu wiele zmian. W Akwilei powstało bractwo, które zajmowało się studiowaniem Pisma, a jego członkowie rezygnowali z wszelkich przyjemności życia i szukali jedynie zbawienia duszy. Wkrótce ich sława sięgnęła innych prowincji. Zewsząd przybywali nowi członkowie, a wśród nich szlachetnie urodzona Rzymianka Melania i, ku ogromnej radości Hieronima, również Rufinus. Ponieważ członkom bractwa przyświecał ten sam cel, a większość odebrała staranne wykształcenie, częste spotkania sprawiały im wiele przyjemności. Po pewnym czasie przybył do nich również Ewagriusz z Antiochii, którego opowieści o miejscach świętych w Palestynie wzbudziły wielkie zainteresowanie. Niestety, wydarzyło się coś – nie wiemy co – co spowodowało rozbicie bractwa, a każdy z członków poszedł teraz swoją drogą: Bonos udał się na małą wysepkę na Adriatyku, gdzie został pustelnikiem, Melania, Rufinus i jeszcze kilka osób wyjechało na Wschód, a Hieronim postanowił ruszyć z Ewagriuszem do Antiochii, wybierając drogę przez Grecję i Azję Mniejszą. W domu zostawił rodziców i młodsze rodzeństwo, ale zabrał ze sobą oczywiście swe ukochane księgi, gdyż nigdy się z nimi nie rozstawał. W Antiochii otrzymał święcenia kapłańskie, choć należy wątpić, czy odprawił w życiu choć jedną Mszę Świętą, a po kilku miesiącach odpoczynku w gajach na brzegach Orontesu, samotnie wybrał się na pustynię, która rozciąga się pomiędzy górami Libanu a rzeką Eufrat. Był to bardzo głupi pomysł, ponieważ jego zdrowie nigdy nie było zbyt dobre, a męcząca podróż z Italii spowodowała ciężką chorobę, z której ledwie się podniósł. Niemniej mieszkał na pustyni przez prawie pięć lat, nie widując się z nikim prócz podobnych mu pustelników – cała ta kraina pełna była ich cel. Jak sam potem mawiał, „skorpiony i dzikie zwierzęta” stały się jego codziennymi towarzyszami.

Na szczęście w naturze Hieronima nie leżała bezczynność i próżne rozmyślania o wierze, które często prowadzą do tego, że nie myśli się w ogóle o niczym. Od świtu do nocy zajęty był pracą: albo uprawiał mały ogródek, gdzie z wielkim trudem udało mu się w suchej ziemi wyhodować nieco warzyw, albo wyplatał kosze z wikliny, która rosła nad brzegiem niewielkiego strumyka, i sprzedawał je wędrownym kupcom, albo pisał listy do przyjaciół, albo uczył się hebrajskiego od nawróconego żyda, który przychodził specjalnie z pobliskiego klasztoru, żeby go uczyć.

Zapewne to z pomocą tego człowieka Hieronim zdobył rękopis Listu św. Pawła do Hebrajczyków, który najpierw skopiował własną ręką, a potem przełożył na grekę i łacinę – ta ostatnia była oczywiście jego rodzimym językiem.

Uciążliwe kłótnie o doktrynę i dyscyplinę kościelną, które bez przerwy wybuchały między pustelnikami, sprawiły, że Hieronim porzucił pustynię i udał się najpierw do Antiochii, potem do Konstantynopola, a wreszcie do Rzymu. Tu stał się od razu bardzo popularnym człowiekiem, ponieważ wyprzedziła go sława jego uczoności, a niektórzy spodziewali się nawet, że zostanie wybrany papieżem po śmierci Damazego. Ale ambicja nie należała do wad Hieronima. Przepych Rzymu, który tak zawrócił mu w głowie kiedy był chłopcem, teraz napawał go obrzydzeniem. Marzył o samotności i poświęceniu się wyłącznie swoim księgom.

Pomimo licznych spraw, których załatwienie powierzał mu papież i dysput, w których chętnie brał udział, zdołał znaleźć dość czasu na własną pracę: przekładał mianowicie na łacinę grecki przekład Starego Testamentu, znany jako Septuaginta. Ta nazwa, która znaczy tyle co „siedemdziesiąt”, wzięła się stąd, że nad przekładem Pisma z hebrajskiego na grekę pracowało podobno siedemdziesięciu ludzi. Septuaginta powstała jakieś pięćset lat wcześniej, a stworzyli ją Żydzi dla swoich rodaków mieszkających w Egipcie pod rządami greckich królów. Przekład Hieronima okazał się tak dobry, że powszechnie używano go w Kościele przez następne tysiąc dwieście lat.

Wśród przyjaciół, jakich Hieronim zyskał sobie wówczas w Rzymie, było wiele szlachetnie urodzonych dam, które, podobnie jak i on, interesowały się studiowaniem Pisma Świętego i z uwagą wysłuchiwały jego opowieści o tej księdze. Wszyscy w tej grupie od dawna znali grekę, a teraz zaczęli się uczyć hebrajskiego, żeby lepiej zrozumieć historię swojej religii. Hieronim zawsze bardzo szanował kobiety, ponieważ wszystkie, które znał, były i mądre i dobre. Pewnego razu, kiedy jego rywale zganili go za to, że dedykuje kobietom swoje książki odparł z pogardą: „przecież kobiety są lepszymi sędziami od mężczyzn!”.

Najbardziej interesująca w tej grupie kobiet, które spotykały się razem w domu na Awentynie, była niewątpliwie owdowiała Paula, pochodząca z rodu Scypionów, jednego z najwspanialszych w Rzymie. Miała trzy córki i wielu przyjaciół, którzy wycofali się ze światowego życia i poświęcali swój czas studiowaniu Pisma i pomaganiu biednym. Paula bardzo pragnęła obejrzeć miejsca, o których opowiada Biblia, zostawiła więc w domu swą najmłodszą córkę i małego synka i wraz z średnią córką ruszyła za Hieronimem do Antiochii, kiedy w 385 roku opuścił on Rzym. Była już zima, kiedy przybyli na miejsce, a Paula natychmiast zaczęła planować wielką podróż po Palestynie. Na próżno Hieronim ostrzegał ją przed trudnościami i niebezpieczeństwami, które tam może napotkać i nalegał, by poczekała do wiosny. Nie chciała słuchać jego przestróg i dała się tylko przekonać do obrania łatwiejszej drogi wybrzeżem zamiast tej, która prowadziła przez góry Libanu.

W owym czasie przybyły do Antiochii również inne damy i postanowiły przyłączyć się do naszych pielgrzymów. Wiele z nich podróżowało w lektykach, ale Paula wolała jechać wierzchem na wysokim i pięknym ośle, jednym z tych, o których tyle czytamy w Biblii. Nalegała też, by zatrzymywali się we wszystkich miejscach, które były niegdyś sceną ważnych wydarzeń – oczywiście chrześcijańskich, ponieważ pogańskie legendy wcale jej nie interesowały, w przeciwieństwie do Hieronima, który był głodny wszelkiej wiedzy.

Podczas długiej drogi, tak często przemierzanej przez pielgrzymów, Hieronim zawsze służył opowieściami o miejscach, przez które przejeżdżali. Karawana zatrzymała się kolejno na górze Karmel, w Zarepcie i Joppie, aż w końcu dotarli do celu, czyli samej Jerozolimy, która w owych czasach nosiła rzymską nazwę Aelia Capitolina. Tutaj namiestnik, czy raczej prokonsul, przyjął Paulę z wielkimi honorami i prosił by wraz z towarzyszkami zamieszkała w jego pałacu. Ale Paula uznała za niestosowne mieszkać w przepychu w mieście, które było świadkiem męki Naszego Pana, poprosiła zatem prokonsula, by znalazł im jakieś ubogie schronienie.

Po zwiedzeniu świętych miejsc w Jerozolimie i okolicach, których historię wszyscy znali tak dobrze – Bet-Choron, gdzie Jozue stoczył swą wielką bitwę, a słońce się zatrzymało, Bethel, gdzie Jakub śnił o aniołach i drabinie, Mamre, miejsce pochówku Abrahama i Sary, Betanii, domu Łazarza, a przede wszystkim samego Betlejem – ruszyli do Egiptu, uszczęśliwieni myślą, że wędrują śladami dwóch Józefów, którzy przebyli tę drogę w odstępie tysiąca siedmiuset lat. Przeprawiwszy się przez liczne odnogi Nilu, na które dzieli się ta rzeka u swego ujścia, zatrzymali się na trzy dni w Aleksandrii, gdzie Hieronim miał okazję obejrzeć wielką bibliotekę i porozmawiać ze sławnymi nauczycielami i mówcami, których pełno było w mieście założonym przez samego Aleksandra Wielkiego. Z Aleksandrii ruszyli dalej, do Nitry, gdzie w owych czasach pełno było klasztorów oraz cel pustelników. Tu damy mogły do woli oddawać się umartwianiu ciała: sypiały w wielkiej sali na twardych łożach i jadły – tak rzadko, jak to tylko było możliwe – nędzne jedzenie, jakim żywili się tutejsi mnisi. Tak bardzo odpowiadał im ten styl życia, że zaczęły się poważnie zastanawiać, czy nie zostać w Nitrze na zawsze.

To właśnie podczas wizyty w Nitrze nieprzyjemna przygoda przytrafiła się pani Melanii. Zmęczona podróżą w lektyce i na wielbłądzie, wyruszyła pewnego wieczora z obozu nad małe jeziorko, pokryte kwiatami lotosu. Ponieważ bardzo lubiła kwiaty, a te były jej zupełnie nieznane, zbiegła ze wzgórza nad brzeg wody i właśnie miała zacząć je zrywać, kiedy głośny okrzyk kazał jej stanąć w miejscu. Ujrzała, że ze skał zbiega do niej jakiś mężczyzna, gwałtownie machając rękami. Zawahała się na chwilę i instynktownie cofnęła, a wtedy ujrzała wielkie, pokryte łuską zwierzę o miękkim, żółtym gardle i długich zębach, które podkradało się do niej z kryjówki wśród kwiatów. Przerażona i zafascynowana bestią trwała nieruchomo i potwór z całą pewnością złapałby ją za nogę i wciągnął do wody, gdyby nie Makariusz. Choć krokodyla, który z zaskakującą szybkością ruszył ku Melanii po lądzie, nie spłoszyły krzyki pustelnika, powalił go silny cios zadany okutą laską.

Pustynia Nitry kryła też inne niebezpieczeństwa, oprócz możliwości pożarcia przez krokodyle, czy wzięcia w niewolę przez dzikich Beduinów. W wielu miejscach ziemię pokrywały ostre kamienie, które raniły kopyta koni i przebijały sandały przewodników, można też było utknąć na bagnach powstających w miejsce częściowo wyschniętych jezior, albo zapaść na gorączkę wywoływaną przez trujące wyziewy. Jednakże nasi pielgrzymi dzielnie pokonali wszystkie te niebezpieczeństwa i wkrótce pożegnali swych egipskich przyjaciół, by wyruszyć statkiem z Aleksandrii do starego portu Filistynów, Gazy, na zawsze związanego z pamięcią Samsona.

Ostatecznie pielgrzymi postanowili osiedlić się w Betlejem, a po przybyciu na miejsce natychmiast zaczęli budować osobny klasztor dla mężczyzn i osobny dla kobiet. Na czele tego pierwszego stanął Hieronim, a drugiego Paula. Na koszt Pauli wniesiono również kościół, który miał służyć i mężczyznom i kobietom oraz dom, gdzie mogli znaleźć schronienie pielgrzymi, którzy nieprzerwanym strumieniem napływali do świętego miejsca ze wszystkich stron rzymskiego świata. Koszty tych przedsięwzięć spadły niemal w całości na Paulę, która poświęciła na to cały swój majątek, a kiedy nie miała już nic więcej do rozdania, Hieronim sprzedał ziemie, które odziedziczył po ojcu i przeznaczył uzyskane pieniądze na potrzeby obu zgromadzeń. W Betlejem spędził następne trzydzieści cztery lata życia, pisząc listy, których treść poruszała cały świat chrześcijański, ucząc się hebrajskiego i chaldejskiego, tłumacząc różne święte pisma i publikując wspaniały przekład Starego Testamentu, tak zwaną Wulgatę, której nadal używa się w Kościele katolickim.

Według legendy kiedyś, kiedy siedział w swojej celi w Betlejem w towarzystwie kilku mnichów, przez otwarte drzwi wszedł nagle do środka lew. Przerażeni braciszkowie zakonni skoczyli na równe nogi i uciekli przez okno, natomiast Hieronim dalej siedział spokojnie na krześle i czekał co będzie dalej. Lew patrzył na niego przez chwilę z powątpiewaniem, a potem zbliżył się kulejąc i pokazał mu łapę. Hieronim obejrzał ją uważnie, ale tak była spuchnięta, że z początku nie potrafił stwierdzić, co jest przyczyną. Wreszcie, koło jednego z pazurów znalazł cierń i zdołał go wyjąć za pomocą szczypczyków. Następnie zagotował trochę wody, dodał do niej suszonych ziół i przemywał chorą łapę, aż opuchlizna zaczęła schodzić. Wówczas obwiązał ją kawałkiem płótna, żeby nie dostał się do niej brud i nie zakaził jej od nowa. Skończywszy te zabiegi, które przyniosły lwu wyraźną ulgę, sądził, że zwierz odejdzie, ale wielka bestia wyciągnęła się tylko wygodnie na podłodze. Hieronim wskazał mu drzwi, ale lew pomachał wesoło ogonem i nie ruszył z miejsca. Powtórzyło się to kilka razy z rzędu, aż wreszcie Hieronim poddał się i poszedł do łóżka, a lew spał przy nim smacznie na podłodze.

Następnego ranka Hieronim tak zwrócił się do swego gościa:

– Widzę, że postanowiłeś zamieszkać w mojej celi – tu lew pomachał ogonem – pamiętaj jednak, że w tym klasztorze nikt nie może siedzieć bezczynnie. Jeśli chcesz zostać, musisz pracować – lew znowu pomachał ogonem. – Od tej pory codziennie będziesz towarzyszyć mojej oślicy, która przynosi nam z lasu drewno na opał i bronić jej przez rabusiami i wilkami.

I tak też się stało. Przez wiele miesięcy lew i oślica ruszali co rano ramię w ramię do lasu. Tam lew kładł się pod drzewem i obserwował jak stary człowiek napełnia kosze na grzbiecie oślicy drewnem z przygotowanego wcześniej stosu. Zwykle zabierało to trochę czasu. Kiedy kosze były pełne, oślica otrząsała się, a lew podrywał na równe nogi gotów ruszać do domu. Wracali zwykle dużo wolniej niż szli do lasu – oślica musiała bardzo uważać gdzie stawia kopytka, bo gdyby upadła, nigdy nie zdołałaby się podnieść z tymi wyładowanymi koszami na grzbiecie i nawet lew nie byłby w stanie jej pomóc.

Pewnego ranka zdarzyła się jednak okropna rzecz. Było bardzo gorąco i kiedy lew jak zwykle położył się w lesie, zasnął i nie usłyszał, że do oślicy podkradło się dwóch mężczyzn. Zakneblowali oni starca i osła szmatami, żeby nie mogli wzywać pomocy, po czym uprowadzili ich, razem z drewnem, do karawany, która zatrzymała się w pobliżu.

Kiedy lew wreszcie się obudził, ziewnął i przeciągnął się rozkosznie. Przez chwilę leżał jeszcze spokojnie, aż nagle zauważył, że promienie słońca, które przedzierają się przez liście drzew na ziemię, wyglądają jakoś inaczej niż zwykle.

„Musi być już później niż przypuszczałem” – pomyślał. „Słońce już chyba zachodzi. Czyżby oślica czekała na mnie aż do tej pory? Biedactwo, ależ musi być zmęczona! Ale dlaczego mnie nie obudziła?” – wstał i zajrzał do chaty starca, ale nie znalazł tam oślicy. „Zapewne poszła do domu” – pomyślał. „Ale jeśli tak, to gdzie jest starzec?” – i pochyliwszy głowę przyjrzał się uważnie ziemi.

– Tu są ślady ludzi! – wykrzyknął nagle w lwim języku. – I to co najmniej dwóch! A tu oślicy. Musieli ją skraść, kiedy spałem! A ja miałem jej bronić! Zawiodłem zaufanie świętego człowieka, który wyleczył mi łapę i nie mam pojęcia, jak spojrzę mu w oczy!

Jednakże nie było sensu zwlekać czy tropić skradzioną oślicę, bo złodzieje na pewno zaszli już daleko. Dlatego lew, ze spuszczoną smutno głową i ciężkim sercem, ruszył do domu i wszedł do celi swego pana.

– Dlaczego przyszedłeś i gdzie jest oślica? – spytał surowo Hieronim. W odpowiedzi lew przypadł do ziemi podkulając pod siebie ogon i czekał wyroku.

– Ufałem ci, a ty przyniosłeś mi wstyd! – wykrzyknął Święty. – Skoro pożarłeś oślicę, będziesz musiał teraz zająć jej miejsce. Od tej pory to ty będziesz przynosił nam drewno z lasu w koszach na grzbiecie.

Kiedy lew to usłyszał, pomachał z ulgą ogonem, ponieważ bał się bardzo, że jego pan odeśle go od siebie.

Oślica została skradziona pod koniec lata, a następnej wiosny karawana znowu przechodziła przez te okolice, prowadząc wielbłądy obładowane mieczami i jedwabiem z Damaszku, które wieziono na sprzedaż do Egiptu. Lew stał pod drzewem i czekał cierpliwie, aż jego kosze zostaną napełnione drewnem, kiedy nagły trzask gałązki kazał mu się odwrócić. Kawałek dalej zobaczył długi rząd brzydkich, kołyszących się z boku na bok zwierząt, na czele których maszerowała oślica. Na widok przyjaciółki skoczył naprzód, przewracając starca i wysypując drewno z koszy i tak przeraził poganiaczy wielbłądów, że uciekli co sił w nogach. Resztę karawany lew zmusił do udania się do klasztoru, uważnie obserwując po drodze jeźdźców. Jeśli tylko któryś spróbował sięgnąć do boku, gdzie miał przypasany krótki miecz, zwierz ryczał i szczerzył kły, a wtedy śmiałek natychmiast cofał rękę.

W ten sposób dotarli do klasztoru, a Hieronim, który siedział w swojej celi oglądając zwoje nowej księgi, ze zdumieniem przyjął ich przybycie. Co ci ludzie tu robili i dlaczego przyprowadził ich lew? A to przecież – tak, na pewno! – jego oślica, o której sądził, że lew zjadł ją wiele miesięcy temu.

Święty pospieszył z celi na dziedziniec, gdzie kupcy, którzy zsiedli już z wielbłądów, padli przed nim na kolana.

– O święty ojcze, jeśli jesteś panem tego lwa, poproś go, by oszczędził nam życie, a wyznamy wszystkie nasze grzechy – wykrzyknęli. – To my ukradliśmy oślicę, kiedy jej stróż spał. Ale z radością oddamy ci ją, jeśli pozwolisz nam odejść.

– Dobrze, odejdźcie w pokoju – powiedział Hieronim, a kupcom nie trzeba było tego dwa razy powtarzać.

Oślica bardzo się ucieszyła z powrotu do domu. A następnego ranka wstała wcześnie i ruszyła do lasu u boku lwa, z radośnie uniesioną głową. Bardzo się cieszyła, że wydostała się z niewoli. Hieronim cieszył się równie mocno, ponieważ zaufanie, jakim obdarzał lwa, nie zostało ostatecznie zawiedzione.

I taka jest właśnie legenda o lwie świętego Hieronima.

Ostatnie lata życia świętego w Betlejem pełne były kłopotów. Zewsząd dochodziły wieści o inwazjach barbarzyńców, a w 410 roku Goci pod wodzą Alaryka, zajęli samo miasto Rzym. Północna Palestyna, jak i inne prowincje, leżała w ruinie, a mnisi musieli się dzielić swymi niewielkimi zapasami żywności z tłumami biedaków, którzy szukali schronienia w klasztorze. Większość przyjaciół Hieronima, którzy przybyli tu z nim razem z Rzymu, zachorowała nagle i umarła, a wśród nich Paula i Marcella. Pomimo tych nieszczęść Hieronim nadal pracował pilnie nad swymi badaniami i przekładami różnych ksiąg Biblii. Ale coraz bardziej zaczął go zawodzić wzrok, więc zapewne z wielką wdzięcznością przyjmował towarzystwo Pauli Młodszej, wnuczki jego przyjaciela, oraz Melanii Młodszej, która przyjechała do niego wraz z mężem.

Te dwie damy opiekowały się świętym w jego ostatniej chorobie i wzięły udział w jego pogrzebie, który odbył się we wrześniu 420 roku.

Pielgrzymi przybywający do Betlejem do dziś dnia mogą wąskim przejściem wejść do celi Hieronima, gdzie Święty pracował nad swymi komentarzami, listami i przekładami, które dały mu tak poczesne miejsce wśród badaczy Biblii. W tej celi – jego raju, jak ją nazywał – dyskutował z Paulą Starszą i jej córką Eustochią, które znały grekę i hebrajski równie dobrze jak on sam, o wersetach, które go zdumiewały i dyktował młodym mnichom listy do Augustyna i Rufinusa. W pobliżu jego celi znajduje się też inna, ale poświęcona nie żywym, a zmarłym. Są w niej dwa groby: w jednym spoczywa Hieronim, a w drugim Paula i jej córka.

Andrew i Lenora Lang

Powyższy tekst jest fragmentem książki Andrew i Lenory Langów Święci znani i nieznani.