Rozdział trzeci. Święty Hieronim i lew

Pewnego pięknego ranka św. Hieronim szedł szybko brzegiem rzeki Jordan. Obok niego z trudem posuwał się osiołek, który niósł na grzbiecie gliniany dzban. Zeszli nad rzekę, aby zaczerpnąć wody, którą mieli zabrać z powrotem do klasztoru na wzgórzu, aby mnisi mogli napić się jej w czasie południowego posiłku.

Hieronim podśpiewywał wesoło, co chwila dotykając małego, głupiutkiego osiołka gałązką oliwną, aby ten nie zasnął. Ponieważ działo się to na Dalekim Wschodzie, w Ziemi Świętej, niebo było bardzo błękitne, a ziemia pachniała gorącem.

Wokół śpiewały różne niezwykłe i piękne ptaki – i te szybujące po niebie, i te siedzące na drzewach.

Nagle Hieronim usłyszał dźwięk, którego nie mógł wydać żaden ptak. No chyba że istniał gatunek ptaków, które wydawały z siebie basowe dźwięki przechodzące w wycie. Osiołek zatrzymał się raptownie, zapierając się przednimi nogami, i zastrzygł swoimi długimi, oklapniętymi uszami. Miał głupią i jednocześnie przestraszoną minę. Hieronim także się zatrzymał, ale ponieważ był bardzo mądry, nie mógł wyglądać głupio. Poza tym był tak dobrym człowiekiem, że nie musiał się niczego obawiać. Był jednak nieco zaskoczony.

– O mój Boże – powiedział głośno. – Co za dziwny dźwięk. Jak myślisz, co to było?

Ponieważ w pobliżu nie było nikogo oprócz niego, musiał mówić sam do siebie. Przecież nie mógł się spodziewać, że osiołek będzie znał odpowiedź. Ale osiołek najwyraźniej myślał, że Hieronim mówił do niego, bo kiwnął głową i powiedział „Iii–haa!”, co nie było mądrą odpowiedzią i wcale nie pomogło Hieronimowi.

Chwycił osiołka za uzdę i czekał co będzie dalej. Rozglądał się uważnie tu i tam, ale nie widział niczego poza błyszczącą powierzchnią wody, żółtym piaskiem, kępą krzewów przy drodze oraz iglicą wieży klasztoru wznoszącego się na szczycie wzgórza. Już miał ponownie pociągnąć osła, aby wznowić wędrówkę do domu, kiedy znów usłyszał ten sam dźwięk. Tym razem zauważył, że dźwięk ten był bardzo smutny – rodzaj skowytu zakończonego szlochem. Dźwięk wydawał się dobiegać z niedalekiej kępy krzaków. Kiedy Hieronim i osiołek odwrócili szybko głowy w tym kierunku, zwierzę zatrzęsło się całe z przerażenia, ale jego pan tylko powiedział:

– To musi być lew!

No i faktycznie tak było: ledwie co wypowiedział te słowa, a z krzaków wystawił głowę lew o żółtych ślepiach. Patrzył wprost na Hieronima. Potem wydał z siebie ten sam dźwięk co poprzednio, wyskoczył z krzaków i podszedł do naszego dobrego człowieka, który trzymał mocno osiołka, aby ten nie uciekł.

To był jeden z tych olbrzymich lwów, był o wiele większy niż osioł. Jego grzywa była długa i gęsta, a ogon zakończony żółtym „pędzlem” tak wielkim, jak mop do mycia szyb. Hieronim zauważył, że lew utykał, jakby był kulawy. Serce świętego natychmiast wypełniło współczucie – nie mógł znieść, aby jakakolwiek istota cierpiała. Bez najmniejszego lęku ruszył w kierunku lwa. Zamiast rzucić się na Hieronima, aby go pożreć czy choćby zaryczeć, lew usiadł, skowycząc.

– Biedaczysko – powiedział Hieronim. – Dlaczego tak kulejesz, bracie lwie?

Lew potrząsnął swoją płową grzywą i zaryczał. Ale w jego oczach nie było dzikości – były pełne bólu i Hieronim zobaczył w nich prośbę o pomoc. Podniósł swoją przednią prawą łapę i potrząsnął nią, aby pokazać, że to właśnie z nią miał kłopot. Hieronim spojrzał na niego z ubolewaniem.

– Połóż się – powiedział tak, jakby przemawiał do dużego, płowego psa.

Lew posłusznie usiadł. Nasz dobry człowiek pochylił się nad nim i obejrzał uważnie wielką łapę. W jej miękką poduszkę wbity był długi cierń – tak głęboko, że nie widać było końca. Nic dziwnego, że lew ryczał z bólu! Hieronim zaczął wyciągać cierń tak delikatnie, jak tylko umiał. Mimo to musiało to być bardzo bolesne dla lwa, ale nie wydał on z siebie żadnego dźwięku, tylko leżał nieruchomo, jak mu kazano. Kiedy cierń został wyciągnięty, lew polizał dłoń Hieronima i spojrzał mu w twarz, jakby mówił: „Dziękuję, dobry człowieku. Nie zapomnę ci tego”.

Spełniwszy ten dobry uczynek, święty wrócił do osiołka i zaczął iść w stronę klasztoru. Słysząc ciche stąpanie z tyłu, odwrócił się i zobaczył, że płowy zawierz podąża za nim krok w krok. Z początku Hieronim był tym trochę zakłopotany, bo nie wiedział, jak inni mnisi przyjmą tego wielkiego nieznajomego. Jednak odesłanie go byłoby czymś niemiłym, zwłaszcza że lew jeszcze trochę kulał. Tak więc Hieronim wziął swoją gałązkę oliwną i bez słowa pogonił osiołka, mając nadzieję, że lew zmęczy się i zostanie z tyłu. Ale kiedy spojrzał przez ramię, zobaczył płowy łeb na wysokości swojego łokcia. Od czasu do czasu czuł, jak lew swoim szorstkim językiem liże jego opuszczoną rękę.

W ten sposób wspięli się na wzgórze, na którym stał klasztor. Ktoś zobaczył Hieronima nadchodzącego z dziwnym towarzyszem, i teraz w oknach i drzwiach tłoczyli się mnisi, a ich usta były szeroko otwarte ze zdziwienia, pchali się jeden przez drugiego. Z każdego kąta klasztoru ludzie wybiegali, aby zobaczyć ten niezwykły widok. Jednak wszyscy zachowywali dużą ostrożność, gotowi natychmiast rzucić się do ucieczki, gdyby tylko lew zaryczał albo machnął ogonem. Chociaż Hieronim wiedział, iż wszyscy gapie spodziewali się, że w każdej chwili mogą zobaczyć, jak pożera go lew, wcale się nie spieszył. Spokojnie zdjął dzban z wodą z grzbietu osiołka i zaprowadził zwierzę do stajni, a lew cały czas podążał za nim.

Kiedy skończył, odwrócił się, aby pożegnać się ze zwierzęciem. Ale lew zamiast odejść, przysiadł u stóp Hieronima i zaczął lizać jego sandały. Potem spojrzał świętemu w twarz i podrapał prosząco jego zgrzebną szatę, jakby mówił: „Dobry człowieku, kocham cię, ponieważ wyjąłeś cierń z mojej łapy. Pozwól mi na zawsze zostać z tobą – będę ci służył wiernie jak pies”. Hieronim zrozumiał o co chodziło lwu.

– Cóż, jeśli chcesz ze mną zostać, zgadzam się, ale pod warunkiem, że będziesz grzeczny – powiedział do lwa, a zwierzę podskoczyło i tak głośno zaryczało z radości, że wszyscy mnisi, którzy byli świadkami tej sceny, pouciekali w popłochu do swoich cel, przewracając się jeden na drugiego, i pozamykali za sobą drzwi.

Hieronim zaniósł dzban z wodą do pustej kuchni, a lew podążył za nim. Obwąchawszy nowe miejsce, aby się przyzwyczaić do nowego domu, lew położył się przed kominkiem i ułożył łeb na łapach, tak jak wielki kot, którym przecież był. Ziewnął przeciągle i zasnął. Wtedy Hieronim mógł opowiedzieć o wszystkim innym mnichom. Z początku nie chcieli słyszeć o tym, aby trzymać w klasztorze tak niebezpieczne zwierzę. Ale kiedy zeszli na palcach do kuchni wraz z Hieronimem i zobaczyli, jak ten wielki kot śpi spokojnie, nie byli już tacy przerażeni.

– Powiem wam, co zrobimy – rzekł opat. – Jeśli brat Hieronim jest w stanie nakłonić swojego nowego przyjaciela, aby jadł owsiankę i zioła jak my wszyscy, pozwolimy mu zostać. Byłby nie tylko ozdobą – może się bardzo przydać do odstraszania myszy i złodziei. Ale nie możemy trzymać w klasztorze żadnego stworzenia, które żywi się mięsem. Obawiam się, że niektórzy z nas są zbyt grubi i stanowiliby pokusę dla lwa – i spojrzał na kilku najbardziej zaokrąglonych mnichów, którzy zatrzęśli się w swoich opiętych habitach. Ale najgrubszy był sam opat, który mówił z wielkim zaangażowaniem.

Taką podjęto decyzję. Hieronim pozwolił lwu uciąć sobie długą drzemkę, aby wprawić go w dobry humor. Ale kiedy przyszła pora obiadu, wymieszał w misce płatki owsiane z mlekiem i napełnił półmisek gotowanymi warzywami. Trzymając miskę w jednej ręce, a półmisek w drugiej podszedł do lwa i postawił naczynia przed jego nosem.

– Lwie, lwie, lwie! – zawołał do zwierzęcia zupełnie tak, jak małe dziewczynki wołają do swoich kotków „kici, kici, kici!”.

Lew uniósł łeb i, gdy rozpoznał głos Hieronima, zamruczał z radości. Jednak kiedy poczuł zapach przyniesionego jedzenia, zrobił niezadowoloną minę i zmarszczył nos, jakby mówił „fuj!”. Nie lubił takiego jedzenia. Ale Hieronim pogłaskał go po łbie i powiedział:

– Lepiej, to zjedz, lwie. To wszystko, co mam. Dzielę się tym z tobą, bracie.

Lew spojrzał na niego poważnie i z mruknięciem zanurzył nos w owsiance. Zjadł wszystko – okazało się, że nie było to aż takie złe. Potem spróbował warzyw. To nie był dla niego najlepszy deser, ale ponieważ widział, że Hieronim tego sobie życzy, zjadł wszystko, a potem położył się przy kominku, czując się bardzo zmęczony.

Hieronim był zachwycony, ponieważ przywiązał się do lwa i chciał go zatrzymać. Pospieszył więc z powrotem do jadalni i pokazał opatowi puste naczynia. To przesądziło o losie lwa. Od tego momentu stał się mieszkańcem klasztoru. Jadał razem z mnichami w sali jadalnej, gdzie miał swoją własną tacę i miskę tuż obok miejsca Hieronima. Polubił jedzenie serwowane przez dobrych braciszków – a w każdym razie nie szukał niczego innego. Spał pod drzwiami celi swojego pana i pilnował klasztoru jak wierny pies. Mnisi przywiązali się do niego i rozpieszczali go, tak więc lew prowadził szczęśliwy żywot na wzgórzu i nigdy nie tęsknił za ciernistą pustynią.

Kiedy Hieronim wychodził, lew szedł razem z nim. Ale najlepsze było to, że lubił codzienne wyprawy po wodę z rzeki, bo oznaczały one długi spacer na wolnym powietrzu i igraszki na brzegu Jordanu. Pewnego dnia cała trójka poszła jak zwykle nad rzekę: Hieronim, lew i głupiutki osiołek, który dźwigał dzban z wodą. Gdy wracali do domu, jakiś biedak wybiegł z malutkiej chatki stojącej w pobliżu rzeki i zaczął błagać Hieronima, aby poszedł z nim i spróbował uleczyć jego chore dziecko. Oczywiście nasz dobry człowiek zgodził się chętnie – takimi rzeczami najbardziej lubił się zajmować.

– Zostań tu, bracie – nakazał lwu, który chciał iść z nim. – Zostań i pilnuj głupiego osiołka.

I poszedł z człowiekiem, który go zaczepił, wiedząc, że lew będzie posłuszny. Zwierzę chciało spełnić swój obowiązek, ale dzień był taki gorący i senny, więc położył się obok osiołka i obserwował go jednym okiem. Zanim się zorientował, drugie oko zaczęło mu się także zamykać i w następnej chwili już spał mocno, pochrapując, z łbem opartym na łapach. I wtedy niemądry osiołek zaczął się niecierpliwić. Zobaczył nieopodal kusząco wyglądającą kępę trawy i podszedł do niej. Potem spostrzegł następną, jeszcze soczyściej zieloną, potem kolejną i w ten sposób oddalił się znacznie. I właśnie wtedy pojawił się poganiacz wielbłądów, który był złodziejem i jechał z Dan do Beersheba ze swoim stadem koni i osłów. Zobaczył osiołka pasącego się bez opieki i powiedział do siebie: „Aha! Ładny, mały osiołek. Dołączę go do swojej karawany i nikt się nie dowie”. Chwycił osiołka za uzdę, zdjął z jego grzbietu dzban z wodą i odjechał z nim tak szybko, jak tylko mógł.

Tupot nóg i stukot kopyt obudził lwa. Podskoczył z rykiem, ale zdążył już tylko zobaczyć twarz Poganiacza Wielbłądów, gdy ten obejrzał się za siebie z następnego wzgórza. Lew biegał wszędzie, próbując wywąchać osła, ale kiedy przekonał się, że osiołka naprawdę nie ma, zrozumiał, że to poganiacz wielbłądów musiał go ukraść. Był strasznie zły. Stał przy dzbanie z wodą, ryczał z wściekłości i machał ogonem, obnażając kły na wspomnienie twarzy nikczemnego złodzieja.

I wtedy wrócił Hieronim. Zobaczył ryczącego lwa, z pianą na pysku, z dzikim błyskiem w otoczonych czerwoną obwódką oczach. Osiołek zniknął – na ziemi leżał tylko przewrócony dzban, z którego wylewała się woda. Hieronim popełnił wtedy wielki błąd – pomyślał, że lwu znudziło się bycie wegetarianinem żywiącym się owsianką i warzywami i dla odmiany zapragnął spróbować świeżego mięsa osła.

– Och, ty niegodziwy lwie! – wykrzyknął. – Zjadłeś biednego osiołka. Jak mam cię ukarać? – Wtedy lew zaryczał jeszcze głośniej ze smutku i wstydu. Ale nie umiał mówić, więc nie mógł opowiedzieć, co się stało. Święty był bardzo zasmucony. Łzy ciekły z jego dobrych oczu.

– Teraz ty będziesz musiał pełnić rolę osła – powiedział. – Będziesz musiał wykonywać jego obowiązki, ponieważ osiołek stał się teraz częścią ciebie. Wstań i chodź tu, żebym mógł przytroczyć do twego grzbietu dzban na wodę. – Miał bardzo srogą minę i nawet smagnął lwa gałązką oliwną. Lew jeszcze nigdy przez nikogo nie został potraktowany w taki sposób. Przecież był Królem Zwierząt, a to dla króla wstyd wykonywać pracę osła. Oczy mu zabłysły i zastanawiał się przez chwilę, czy nie odmówić i nie uciec. Ale potem spojrzał na dobrego człowieka i przypomniał sobie, jak wyciągnął on ten okropny cierń z jego łapy. Zwiesił więc głowę i stał spokojnie, aby Hieronim mógł założyć mu uprząż osiołka.

Powoli i z trudem wchodził z dzbanem z wodą na wzgórze. Jednak najgorsze było to, że jego pan był na niego zły. Hieronim opowiedział całą historię innym mnichom, a ci jeszcze bardziej się rozzłościli niż on, ponieważ nie kochali tak bardzo lwa. Wszyscy zgodzili się, że lwa trzeba ukarać, więc zaczęli traktować go dokładnie tak, jakby był nędznym, głupiutkim osłem. Dawali mu do jedzenia tylko owies, a do picia wodę i kazali mu robić wszystko to, co wcześniej robił osiołek. Nie pozwalali mu już spać pod drzwiami jego pana, ale przywiązywali go w osobnej przegrodzie w stodole. Nie mógł już chodzić razem z Hieronimem, swobodny i szczęśliwy, jak przystało na Króla Zwierząt. Mógł wychodzić tylko w uprzęży, nigdy nie słyszał dobrego słowa od swego pana.

To był niewesoły czas dla lwa. Chudł coraz bardziej. Jego grzywa była zmierzwiona i splątana, bo nie miał serca do jej pielęgnowania. A w jego pięknych wąsach pojawiło się kilka siwych włosów. Stawał się coraz bardziej przygnębiony, a przygnębiony lew to najbardziej godne pożałowania stworzenie na świecie. Miał nadzieję, że zdarzy się coś, co pokaże Hieronimowi, że to okropna pomyłka, ale wszystko zdawało się wskazywać, że świat jest przeciwko niemu.

Był to smutny okres także dla Hieronima, bowiem wciąż kochał swojego lwa. Ale wiedział, że musi on zostać ukarany za ohydny uczynek, którego – jak wszyscy sądzili – się dopuścił. Pewnego dnia Hieronim wybrał się do pobliskiego miasteczka, aby kupić prowiant. Jak zwykle zabrał ze sobą lwa, który miał dźwigać ciężar w drodze powrotnej, ale w czasie całej wędrówki nie powiedział do niego ani słowa. Hieronim załatwił wszystkie sprawy i właśnie mocował koszyki po obu stronach grzbietu lwa. Przyglądała się temu dziwnemu widokowi grupka dzieci – lew objuczony jak osioł! Śmiały się i wytykały palcami biedne zwierzę, kpiąc sobie z niego.

Nagle lew zawarczał i zaczął wywijać ogonem, drżał jak kot szykujący się na mysz. Dzieci zaczęły krzyczeć i pouciekały – myślały, że lew rozgniewał się na nie za to, że z niego żartowały. Ale nie o to chodziło. W tym momencie mijała ich karawana wielbłądów, a na jej czele lew zobaczył tego samego nikczemnego człowieka, którego twarz tak dobrze zapamiętał, zaś na samym końcu spostrzegł zaginionego osiołka Hieronima. Osiołek zastrzygł uszami i stanął na przednich nogach, co nie jest dla osła zbyt elegancką pozycją. Wówczas nadbiegł poganiacz wielbłądów, aby zobaczyć, co się dzieje z osiołkiem, którego ukradł. Kiedy stanął twarzą w twarz z lwem, w którego żółtych ślepiach widać było groźne błyski, złodziej zadrżał ze strachu i zbladł.

Przypomniał sobie przerażający ryk, jaki usłyszał w dniu, w którym galopował przez piaski pustyni, prowadząc ukradzionego osła za uzdę. Biedny osiołek trząsł się ze strachu, myśląc, że tym razem zostanie rozszarpany na strzępy i pożarty. Jednak lwu na samą myśl o oślim mięsie robiło się niedobrze. Chciał tylko, aby Hieronim zobaczył, jaką pomyłkę popełnił.

Hieronim przez cały czas zastanawiał się, co oznacza dziwne zachowanie lwa. Ale kiedy spostrzegł, jak lew chwyta za uzdę osła, zaczął domyślać się prawdy. Podbiegł i przyjrzał się uważnie osłu. Wtedy lew spojrzał w twarz swemu panu i zaryczał cicho, jakby mówił: „Oto twój stary osiołek, cały i zdrowy. Widzisz teraz, że wcale go nie zjadłem. To jest prawdziwy winowajca” – i odwrócił się w kierunku poganiacza wielbłądów, obnażył kły i spojrzał na niego tak groźnie, że złodziej ów, ukryty za wielbłądem, krzyknął:

– Zabierz tego lwa! Zabij tę bestię!

Jednak Hieronim chwycił osiołka z uzdę.

– To mój osioł – powiedział – i zabiorę go ze sobą do domu. Ukradłeś go, złodzieju, a mój szlachetny lew zdemaskował cię – i z czułością położył rękę na łbie lwa.

– On należy do mnie, nigdzie go nie zabierzesz! – krzyknął poganiacz wielbłądów, wyglądając zza wielbłąda i próbując odciągnąć osiołka od Hieronima. Ale lew z przerażającym rykiem skoczył na złodzieja, swoją wielką łapą przewrócił go na ziemię i usiadł mu na brzuchu.

– Nie rób mu krzywdy, lwie – powiedział do niego łagodnie Hieronim. Ale do poganiacza wielbłądów przemówił bardzo surowo:

– Uważaj no, panie złodzieju, jak będziesz znów kradł osła uczciwemu człowiekowi. Nawet pustynne lwy wiedzą, że powinieneś wstydzić się swojego uczynku. Ciesz się, że udało ci się tak łatwo wykpić.

Zdjął koszyki z grzbietu lwa i objuczył nimi osiołka, który był zadowolony, że znów robi to jego pan. Poganiacz Wielbłądów traktował go bardzo źle i często go bił, dlatego osioł postanowił, że już nigdy więcej nie odejdzie za daleko, jak to uczynił ostatnim razem. Kiedy już byli gotowi do podróży, Hieronim zawołał lwa i ten wstał z brzucha poganiacza wielbłądów, na którym cały czas siedział, myjąc swój pysk łapami i uśmiechając się.

– Mój biedny lwie! – powiedział Hieronim ze łzami w oczach. – Ukarałem cię okrutnie za zbrodnię, której nie popełniłeś. Wynagrodzę ci to.

Następnie cała trójka wyruszyła do domu, a Hieronim przez całą drogę obejmował szyję lwa, który niemal szalał z radości, bowiem on i jego ukochany pan byli znów przyjaciółmi, a straszna pomyłka wyszła na jaw.

W klasztorze czekało ich radosne powitanie. Oczywiście wszyscy się cieszyli, że znów widzą biednego osiołka. Ale najważniejsze było to, że ich ukochany stary lew wcale nie był podłym mordercą. Głaskali go i dali mu tyle smakołyków do jedzenia, że niemal pękł z przejedzenia. Wymościli mu miękkie posłanie, a wszyscy mnisi po kolei drapali go pod brodą przez dziesięć minut, co lew uwielbiał najbardziej na świecie.

Tak więc mieszkał dalej z mnichami i był uważany za jednego z najbardziej zasłużonych braciszków. On i Hieronim byli nierozłączni, razem mieszkali, spali, jedli i chodzi na spacery. A w końcu po wielu, wielu latach razem się postarzeli i stali się bardzo zmęczeni i senni. Pewnej nocy Hieronim, który został opatem, czyli głową klasztoru, położył się spokojnie spać i już nigdy się nie obudził. A wielki lew tak bardzo kochał swego pana, że kiedy mnisi pochowali Hieronima w ogrodzie pod pięknym platanem, zwierzę położyło się na kopczyku, zawodząc i rozpaczając, i nie chciało się stamtąd ruszyć. Tego samego dnia jego wierne serce pękło z żalu i on także zasnął snem wiecznym u boku swego drogiego pana.

Jednak nie było to wcale przygnębiające. Pomyślcie, jak okropne byłoby życie lwa bez Hieronima. I jaki smutny żywot wiódłby Hieronim, gdyby to lew opuścił go pierwszy. O nie, to wcale nie było smutne, ale bardzo, bardzo piękne, że Święty i jego lwi przyjaciel mogli szczęśliwie spędzać razem całe dni, a kiedy nadchodziła noc, mogli spać obok siebie w ogrodzie.

Abbie Farwell Brown

Powyższy tekst jest fragmentem książki Abbie Farwell Brown Święci przyjaciele zwierząt. Fascynujące opowieści o świętych.