Rozdział trzeci. Socjalizm potępiony przez papieży

Istota socjalizmu. Nazwę socjalizmu nadają pewnej nauce natury moralnej i ekonomicznej, której istotę w ten sposób określa encyklika Rerum novarum z 15 maja 1891 roku: „Socjaliści żądają, aby wszelka własność prywatna została zniesiona, aby majątek każdego był wspólny wszystkim, i aby zarząd własności prywatnej powrócił do gminy lub do państwa. Socjaliści sądzą, że przez to przeniesienie własności i przez ten równy podział pomiędzy obywateli ich majętności i przywilejów zdobędą skuteczne lekarstwo na nieszczęścia obecnych czasów”.

Celem socjalizmu, zwanego także komunizmem, jest uwolnienie od nędzy ubogich klas ludności, które dziś zmuszone są dźwigać najtrudniejszą część brzemienia pracy i którym dostaje się nie wielka tylko część owoców tej pracy, niewystarczająca dla potrzeb natury ludzkiej. Do tegoż samego wzniosłego celu dąży chrystianizm, a nawet w pewnej mierze wszystkie wielkie wyznania religijne.

Socjalizm przypisuje nędzę ubogich klas ludności nie tyle niedostatkowi wytworów ręki ludzkiej, dla życia ludzkiego pożytecznych, ile raczej złemu ich podziałowi między ludzi, jedyną zaś fatalną przyczynę tego złego podziału upatruje we własności prywatnej, w kapitale. W następstwie tego pragnie, aby własność wszystkich wytworów ludzkich, wszelkich dochodów, ziem, pieniędzy, tytułów, domów, sprzętów itp. odebrano poszczególnym jednostkom, a przeniesiono wyłącznie na ogół obywateli państwa, na gminy, zwłaszcza zaś na społeczeństwo, nazywane państwem, aby samo tylko to społeczeństwo posiadało zarząd tych rzeczy, aby ono dokonywało podziału pracy i jej wytworów pomiędzy równych w jego oczach obywateli. Jedni żądają, aby tej przemiany dokonano raptownie, przy pomocy siły i gwałtu, inni zaś przystają na to, aby ją urzeczywistniano powoli, według wymagań okoliczności, z zachowaniem pozorów sprawiedliwości a przynajmniej prawa. Stąd mnóstwo sekt lub stronnictw, zgodnych co do zasady, ale różniących się co do jej zastosowania. Jednakże, niesłusznie do tegoż samego pojęcia odnoszą niektórzy to, co nazywają „socjalizmem państwowym”, czyli systemem, żądającym mniej lub więcej znacznej interwencji państwa na korzyść ubogich. System ten bowiem, nie tylko nie jest następstwem socjalizmu, ale owszem dopuszcza własność prywatną i usiłuje przeszkodzić jej nadużyciom.

Historia socjalizmu. Uczucie, jakie zrodziło socjalizm, jest tak dawne, jak nędze ubóstwa i nadużywanie bogactwa, czyli jest tak dawne, jak dawne jest samo społeczeństwo ludzkie; objawiało się ono w ciągu wieków przez wybuchy rewolucyjne, zwrócone przeciw bogactwom, przez herezje cyrkumcillionów w Afryce, apostolików we Włoszech, albigensów i katarów we Francji, przez prawodawstwa, występujące przeciw nadużywaniu kapitałów, i przez inne jeszcze rozmaite objawy; w ostatnich dopiero czasach zrodziło toż samo zawsze uczucie pewną doktrynę z odrębnymi zasadami, wnioskami i dowodami. Do głównych przedstawicieli tej doktryny zaliczyć trzeba: hrabiego Saint-Simona (1760–1825) i jego ucznia Bazarda (1791–1832), Karola Fouriera (1772–1837), Piotra Proudhona (1809–1865), Ludwika Blanca (1818–1882), Benedykta Malona, Karola Rodbertusa (1805–1875), Karola Marksa (1818–1883), znanego autora Kapitału, Ferdynanda Lassalle’a (1825–1864), Bebla, Liebknechta, Grillenbergera, Alberta Schaeffle’go, autora Kwintesencji socjalizmu, J. Sterna i innych.

Ze stanowiska rozumowego najważniejsi obrońcy teorii socjalistycznej są ludźmi pewnej moralnej wartości, ale ze stanowiska religijnego wszyscy są wrogami katolicyzmu. Wrogość ta, bezwzględniejsza u dzisiejszych socjalistów niż u dawnych, jest nieodłączna od dzisiejszego socjalizmu, opierającego się na zasadzie, że człowiek nie ma co liczyć na przyszłą nagrodę po śmierci, lecz powinien szukać szczęścia wyłącznie na ziemi; według osławionego wyrażenia, socjalizm pozostawia niebo „aniołom i zakapturzonym mnichom”, sam zaś zakłada raj na ziemi.

Kościół wielokrotnie potępił tę doktrynę. Pius IX w liście apostolskim Qui pluribus z 9 listopada 1846 roku oświadczył, że system ten jest „wstrętny, prawu natury stanowczo przeciwny, prawa wszystkie, a nawet same podstawy społeczeństwa ludzkiego wywracający”, później nieco zaliczył go do rzędu głównych błędów nowożytnych, jakie zebrał w Syllabusie z 8 grudnia 1864 roku Leon XIII od pierwszej chwili swego pontyfikatu nie przestaje czynić tegoż samego. W encyklice Quod apostolici muneris z 28 grudnia 1878 roku o błędach nowożytnych przedstawia błędność socjalizmu i wykazuje, o ile jest on przeciwny nauce Kościoła; potępia również te błędy socjalizmu w trzech listach apostolskich: Diuturnum illud, Auspicato concessum i Humanum genus, wreszcie w encyklice swej Rerum novarum z 16 maja 1891 roku daje wprawdzie ogólną, ale stanowczą odprawę tym błędom. Dowody jego z całą oczywistością wykazują, że Kościół słusznie potępia socjalizm. Dość będzie zatem powtórzyć tylko te uwagi Leona XIII, by uzasadnić naukę katolicką o własności prywatnej.

Odparcie socjalizmu. Pierwszy dowód Leona XIII przeciw socjalizmowi jest ten, że system socjalistyczny nie tylko nie poprawiłby położenia robotników, ale by je raczej pogorszył, zniszczyłby bowiem jedną z najgłówniejszych korzyści płacy. Zarobek czyli płaca, w zamian za którą robotnik oddaje swą pracę, przynosi w systemie własności prywatnej podwójną korzyść. Może on być według woli robotnika całkowicie zużyty pod postacią pożywienia, ubrania, zabawy, albo też może być wymieniony na jakąś własność trwalszą i pewien dochód przynoszącą, jak np. na grunt, dom, ma szynę, papiery wartościowe itp. Ta druga korzyść jest dla robotnika olbrzymiej doniosłości, gdyż w społeczeństwie dobrze zorganizowanym daje mu możność nie tylko łatwiejszego nagromadzania swych zarobków, ale nadto ciągłego zwiększania ich całości przez dochody, pobierane z własności, kupionych za pieniądze poprzednio oszczędzone; tym sposobem system własności prywatnej pozwala robotnikowi dojść do pewnej zamożności, a nawet do bogactw, pozwala zatem wynieść się jemu samemu i jego rodzinie na wyższy jakiś szczebel społeczny.

Jak widać, nie ma tu mowy o jakiejś korzyści abstrakcyjnej, lecz o korzyści praktycznej, codziennej, wszystkim robotnikom dobrze znanej i praktykowanej przez wszystkich tych, co nie są ofiarami marnotrawstwa zapracowanego grosza lub wyjątkowego jakiegoś niepowodzenia. Dla olbrzymiej większości dobrych robotników jest to najpotężniejszy bodziec do pracy i trzeźwości. Spojrzyjmy tylko na tych murarzy, budujących domy po wielkich miastach, na owych najemników i na służbę po wsiach i miastach, na robotników po kopalniach i hutach; celem, jaki zakładają sobie przy pracy, nie jest wyłącznie kromka chleba codziennego, ale nabycie na własność mniej lub więcej znacznego kawałka ziemi, ogrodu, domu, akcji lub innych papierów wartościowych – ale pewna niezależność w mieście lub we wsi rodzinnej, uczciwe wyposażenie dzieci itp. Pozostawiać robotnikowi jako jedyny rezultat jego pracy samą tylko możność żywienia się i bawienia z dnia na dzień, jest to odbierać mu przywilej i korzyść, jaką najwięcej sobie ceni, najszacowniejszą w jego oczach nagrodę za mozoły pracy. Jak sobie cenią robotnicy tę korzyść, dowodem może być to, iż wszyscy prawie do niej się garną, i to Bóg wie, za jaką cenę pracy i oszczędności. Wszak z tej właśnie możności zamieniania płacy i zarobku na własność ruchomą lub nieruchomą powstały wszystkie niemal fortuny, dziś istniejące po świecie.

Tymczasem w systemie socjalistycznym, znoszącym własność prywatną, robotnik może używać swego zarobku jedynie na wydatki codziennego utrzymania. Rezultatem jego pracy, ostatnim celem jego nadziei jest wydawać mniej lub więcej na wyżywienie siebie, na ubranie lub przyjemności. Nie ma chyba ani jednego rozsądnego robotnika, który by się zgodził zamienić warunki dzisiejsze – jakkolwiek ciężkie – na te, jakie mu w przyszłości ofiaruje socjalizm.

To jest pierwszy argument, jaki encyklika stawia przeciw socjalizmowi. Argument to prosty i najmniej rozwiniętemu umysłowi dostępny, mogący wywrzeć wrażenie już nie tylko na umysłach ludu wiejskiego, ale i robotników miejskich; znaczenia temu argumentowi mogą odmawiać chyba jacyś źli robotnicy lub socjalistyczni fanatycy. Papież przedstawia go w następujących słowach:

„Rzeczywiście, jak to każdy łatwo pojmuje, wewnętrzną pobudką do pracy, przedsięwziętej przez tych, co się oddają zyskownemu jakiemuś zajęciu, bezpośrednim celem, jaki sobie stawia pracownik, jest zdobycie sobie pewnego jakiegoś majątku, który by posiadał na własność, jako rzecz doń tylko należącą; jeśli bowiem poświęca swe siły i zdolności na usługi innych, czyni to oczywiście w tym celu jedynie, aby miał z czego łożyć na swe utrzymanie i na potrzeby życia, a po swej pracy spodziewa się nie tylko prawa do zapłaty, ale nadto ścisłego i surowego prawa do używania jej podług swego upodobania. Jeśli więc, ograniczając się w wydatkach, dochodzi do pewnych oszczędności, i jeśli dla dalszego ich sobie zabezpieczenia zamienia je na przykład na rolę, rzecz oczywista, że ta rola jest tylko zamienionym jego zarobkiem i niczym więcej: rola przeto będzie taką samą własnością tego robotnika, jak zapłata za jego pracę. Któż zaś nie widzi, że na tym właśnie polega prawo własności ruchomej i nieruchomej? Wymagana zaś przez socjalizm za miana własności prywatnej na własność zbiorową miałaby jedynie ten skutek, że uczyniłaby położenie robotników bardziej zależnym już choćby przez to samo, że odbierałaby im wszelką nadzieję i wszelką możność zwiększenia swej ojcowizny i poprawy swego po łożenia”.

Drugi argument Leona XIII przeciw socjalizmowi jest natury więcej podniosłej, więcej filozoficznej, a tym samym więcej subtelnej. Opiera się na samej naturze człowieka, która czyni zeń jestestwo cielesne, wymagające dla podtrzymania życia rzeczy fizycznych i cielesnych. Zwykłe zwierzę nie posiada rozumu; ma ono poznanie tylko zmysłowe, nie może przewidywać przyszłości, ani potrzeb swych, ani środków zaradzenia takowym; po zbawione również wolności i swobody, posiada działalność bardzo ograniczoną ciasnymi bardzo granicami w zakresie rzeczy materialnych, jakie zmysłami postrzega; kieruje się samą naturą tylko za pomocą instynktu. U zwierząt zatem bezrozumnych sama na tura czuwa nad podtrzymaniem życia jednostek i nad zachowaniem gatunków. Ale inaczej się rzecz ma z człowiekiem, którego poznanie i działalność absolutnie przekraczają granice życia zmysłowego. Człowiek przewiduje przyszłość, swe przyszłe potrzeby i różne środki zaradzania takowym; zestawia przyczyny ze skutkami według celów, jakie ma na względzie, i według środków, jaki mi rozporządza, jednocześnie zaś jest swobodny w swym działaniu, mając zdolność działania lub niedziałania, używania tych środków lub owych, dążenia do tego celu lub do innego. Ponieważ nie kie ruje nim natura, on sam przeto powinien się rządzić i sobą kierować, musi więc sam po Bogu być swoją opatrznością, zapobiegającą swym potrzebom obecnym i przyszłym, aby podtrzymać życie i zachować ród ludzki.

Żeby zaś podwójny ten cel osiągnąć, człowiek ze względu na swą naturę cielesną potrzebuje dóbr materialnych, które przezorność jego i praca muszą wydobywać z ziemi, potrzeba zaś ta nie jest potrzebą dnia jednego, lecz potrzebą stałą i wieczną. Codziennie potrzebuje człowiek jeść, przyodziewać się, dla życia zaś umysłowego i moralnego, wykonywanego za pomocą zmysłów, potrzebuje mnóstwa rzeczy materialnych. Dobra zaś te przeróżne, do życia zmysłowego i umysłowego konieczne, wydobywa człowiek pośrednio lub bezpośrednio, z pracą swą lub bez pracy, z ziemi, z roli, która je w swym łonie zamyka. Konieczna przeto, aby ten człowiek mógł rozporządzać ziemią, i to nie tylko na chwilę obecną, ale i na przyszłość, w odpowiedniej do swych potrzeb mierze. Otóż, być panem jakiejś cząstki ziemi, móc podług upodobania rozporządzać nią w obecnej chwili i na przyszłość w widokach zysków, przydatnych do życia ludzkiego, to właśnie jest prawem własności. Natura zatem, która zobowiązuje człowieka, żeby sam sobie był opatrznością, która sama przez się nie zaspakaja potrzeb jego, natura, powiadam, wymaga, aby człowiek był właścicielem ziemi, a tym samym i wszelkich innych środków wytwórczych. Wkładając na człowieka konieczność zaradzania swoim potrzebom, dostarczając mu gruntu, z którego wydobywać może to, co mu jest konieczne, dając mu wreszcie rozum i wolną wolę, wyraźnie powiada, że człowiek jest po to, by być panem ziemi i według woli nią rozporządzać. Odmawiać więc człowiekowi prawa własności znaczy tyle, co sprzeciwiać się wymaganiom samej natury. Leon XIII wypowiada tę prawdę w następujących słowach:

„Nadto, co zdaje się być jeszcze ważniejsze, podawany (przez socjalistów) środek pozostaje w rażącej sprzeczności ze sprawiedliwością, własność bowiem prywatna i osobista przysługuje człowiekowi z prawa natury. Pod tym względem zachodzi wielka różnica pomiędzy człowiekiem a zwierzętami pozbawionymi rozumu. Te ostatnie nie rządzą się same; rządzi nimi i kieruje natura przy po mocy podwójnego instynktu, który z jednej strony pobudza ustawicznie czujność ich działalności i rozwija siły takowej, z drugiej zaś strony wywołuje, a jednocześnie ogranicza, każdy z ich ruchów. Pierwszy instynkt prowadzi zwierzęta do zachowywania i obrony własnego życia, drugi – do rozpowszechniania gatunku. Podwójny ten rezultat osiągają one z łatwością przez używanie rzeczy obecnych i sobie dostępnych. Zresztą, nie są zdolne sięgnąć poza te granice swej działalności dlatego, że rządzą się tylko zmysłami i każdym poszczególnym przedmiotem, jaki te zmysły postrzegają. Zupełnie zaś inną jest natura ludzka. Człowiek posiada w całej doskonałości siłę natury zmysłowej i skutkiem tego może się cieszyć przedmiotami fizycznymi i cielesnymi. Życie atoli zmysłowe, nawet w całej pełni posiadane, nie tylko nie obejmuje całej natury ludzkiej, ale jest od niej daleko niższe i obowiązane jej ulegać i być poddanym. Tym, co w nas panuje, co czyni nas ludźmi, co nas istotowo odróżnia od zwierzęcia, jest rozum, czyli inteligencja, na mocy zaś tego przywileju trzeba przyznać człowiekowi nie tylko ogólną zdolność do używania rzeczy zewnętrznych, ale nadto jeszcze pewne stałe i wieczne prawo do ich posiadania – do posiadania za równo rzeczy niszczących się przez doraźne użycie, jak tych, które pozostają nam po ich przez nas użyciu.

Lepiej jeszcze uwydatnia nam tę prawdę głębsze rozważenie natury ludzkiej. Człowiek rozumem swym ogarnia nieskończoną mnogość przedmiotów, a do rzeczy obecnych dodaje i nawiązuje rzeczy przyszłe; nadto jest on panem swych czynności; to też pod kierunkiem prawa wiecznego i pod ogólnym zarządem Opatrzności Boskiej jest on do pewnego stopnia sam dla siebie prawem i opatrznością; dlatego też ma człowiek prawo wyboru rzeczy, jakie uzna za najwłaściwsze nie tylko do zapobiegania potrzebom teraźniejszości, ale także potrzebom przyszłości. Stąd też wynika, że powinien mieć pod swoją władzą nie tylko wytwory ziemi, ale nadto i samą ziemię, którą dla jej płodności uznaje za powołaną dostawczynię zapasów żywnościowych na przyszłość. Potrzeby ludzkie wiecznie się powtarzają; zaspokojone dziś, rodzą się jutro z tymi samymi wymaganiami. Żeby więc na zawsze mógł zaspakajać swoje potrzeby, musiała natura oddać mu do rozporządzenia jakiś pierwiastek stały, mogący mu wiecznie dostarczać odpowiednich środków. Tym zaś pierwiastkiem mogła być tylko ziemia ze swymi wiecznie płodnymi zasobami”.

Wykazawszy w ten sposób, że prawo własności prywatnej jest przyrodzonym prawem człowieka, dlatego że natura chce, aby on sam był swoją opatrznością, czyniąc go rozumnym i wolnym, oraz poddając go wiecznym potrzebom fizycznym, które zaspokoić może jedynie przy pomocy wytworów z ziemi osiąganych, papież-filozof odpowiada potem wszystkim na niektóre zarzuty, zwrócone przeciw tej zasadniczej nauce.

Pierwszy zarzut jest ten, że opatrznością jednostek jest państwo, i że tym samym z prawa przyrodzonego daje natura prawo własności państwu, nie zaś poszczególnym jednostkom. Na ten zarzut odpowiedź nie jest trudna. Człowiek, jednostka, istnieje przed państwem, które jest zbiorem jednostek, jak kamień istnieje przed murem, będącym nagromadzeniem kamieni. Jednostka wchodzi do państwa i przyczynia się do jego utworzenia swymi zdolnościami przyrodzonymi, a w szczególności swym uzdolnieniem do po zostawania własną opatrznością, do zaradzania swym potrzebom za pośrednictwem prawa własności, bez wszelkiej w tym zależności od innych ludzi. Nie po to jest państwo, by człowiekowi odejmowało ten przywilej, z natury mu dany, ale przeciwnie, jest ono po to, aby mu go poręczało i ułatwiało jego używanie, czyli wykonywanie prawa własności prywatnej. Z tego więc, że człowiek jest przeznaczony do życia w społeczeństwie, nie można nic wnioskować przeciwko wypowiedzianej powyżej zasadzie; prawo własności prywatnej opiera się na samej naturze człowieka.

Zarzucają po wtóre, że Bóg po to oddał ziemię całemu rodzajowi ludzkiemu, aby zabezpieczyć jego potrzeby i przyjemności. Powiadają, że Bóg ustanowił własność wspólną, niepodzielną, a za prowadzenie własności prywatnej jest wywróceniem porządku prze zeń ustanowionego; nadto, własność prywatna ma jakoby sprzeciwiać się celowi twórcy natury, albowiem przyznaje ona niektórym, to jest właścicielom, wyłączne prawo do wytworów ziemi. – Na ten zarzut papież z góry odpowiada, wyjaśniając znaczenie tego zdania: Bóg dał całą ziemię do wspólnego posiadania rodzajowi ludzkiemu. Zdanie to znaczy tylko tyle, że Bóg sam nie dzielił dóbr ziemskich przez wyznaczanie każdemu, co miało doń należeć, lecz pozostawił ludziom staranie o ten podział, mający się dokonać przez pracę i przez prawa. Ludzie przeto, zaprowadzając własność prywatną, nie wywrócili porządku ustanowionego przez Boga, ale go uzupełnili, spełniając część zadania, jaką im Bóg do spełnienia pozostawił.

Cel, jaki Bóg miał na względzie i jakim było zadośćuczynienie potrzebom wszystkich ludzi za pomocą wytworów ziemi, został osiągnięty w systemie własności prywatnej. I istotnie, wszyscy ludzie podtrzymują swe życie fizyczne przy pomocy wytworów ziemi, które jedni zdobywają sobie przez uprawę roli do nich należącej, a inni przez pracę, której zyski zamieniają na wytwory ziemi. Tym sposobem ziemia czyni zadość potrzebom wszystkich, a praca jest środkiem ogólnym zabezpieczenia sobie istnienia.

Leon XIII w następujących słowach wykłada i odpiera podwójny ten zarzut przeciw prawdziwej nauce: „I niechaj się nikt nie powołuje w tej sprawie na opatrzność państwową, gdyż państwo jest późniejsze od człowieka, i zanim mogło się ono utworzyć, człowiek już otrzymał od natury prawo do życia i do zabezpieczenia swego istnienia. Również niechaj nikt prawowitości własności prywatnej nie przeciwstawia faktu, że Bóg dał ziemię do użytku całemu rodzajowi ludzkiemu, gdyż Bóg nie oddał jej ludziom po to, aby wszyscy razem w nieładzie na niej panowali. Nie takie jest znaczenie tej prawdy. Znaczy ona jedynie to, że Bóg nie wyznaczał działów każdemu poszczególnemu człowiekowi, lecz chciał rozgraniczenie własności pozostawić pomysłowi ludzkiemu i prawom narodów. Zresztą, jakkolwiek podzielona na własność prywatną, ziemia nie przestaje służyć do wspólnego użytku wszystkich, bo nie ma nikogo między śmiertelnikami, kto by się nie żywił wytworami i owocami roli. Kto jej nie posiada, brak ten uzupełnia pracą, tak iż z całą prawdą twierdzić można, że praca jest powszechnym środkiem czynienia zadość potrzebom życia, bez względu na to, czy się tę pracę wykonuje na własnym zagonie, czy też w jakimś zyskownym zajęciu, za które płaca wydobywa się z rozlicznych wytworów ziemi, na jakie ta płaca zamienić się daje”.

Odpowiedź ta daje nowy dowód, że własność prywatna opiera się na naturze, gdyż ziemia, którą Bóg dał ludziom na zabezpieczenie ich potrzeb, nie wydaje sama przez się wytworów, do życia ludzkiego koniecznych; udziela ich jedynie za pomocą pracy. Kiedy jeden obrabia jakąś cząstkę tej ziemi, pozostawionej na użytek wszystkich, przyswaja ją sobie, czyni własną; pomysłem swoim i pracą, jaką w nią wkłada, wyciska na niej niejako swe piętno, swój obraz i niesprawiedliwością byłoby, gdyby ktoś inny zabrał mu to, co on swą pracą uczynił swoje, gdyby chciał niszczyć to piętno osobiste, jakie tamten przez jej uprawę na niej wycisnął.

Na próżno niektórzy starzy zwolennicy dawnych błędów mnie mają, że ten, kto uprawiał jakąś część ziemi, przedtem nieuprawną i przez człowieka jeszcze nieobrabianą, ma prawo do samych tylko owoców ziemi, nie zaś do jej własności. Opinia ta bowiem jest błędna, gdyż człowiekowi, który wykarczował tę nieuprawną cząstkę ziemi, wydziera część owoców jego pracy. Wszak praca jego przemieniła dziką przedtem ziemię, uczyniła ją płodną, dla ludzi użyteczną nie tylko w ciągu jednego roku, lecz ustawicznie, byleby człowiek podtrzymywał tę płodność, nie przestając uprawiać raz zasadzonej winnicy, orać wykarczowanej roli, naprawiać zbudowane go domu itp.; a zatem powiększył człowiek przyrodzoną wartość ziemi, to zaś polepszenie tak dalece wcieliło się w rolę, że prawie niepodobna go od niej odłączyć. Tymczasem, według przyrodzonej sprawiedliwości, skutek należy do przyczyny, a więc do pracownika powinna należeć ziemia, którą ręka jego uczyniła urodzajną. Jeśli zaś ktoś inny chce z niej korzystać i sobie przywłaszczać, wszystko lub choćby część tylko tego, co jest owocem znojów pierwsze go pracownika, wówczas popełnia oczywistą niesprawiedliwość. Wymownie argument ten rozwija Leon XIII: „Z tego wszystkiego jeszcze raz widać, że własność prywatna jest najzupełniej zgodna z naturą. Ziemia wprawdzie dostarcza człowiekowi obficie rzeczy koniecznych do zachowania, a nawet do uprzyjemnienia życia, ale nie mogłaby tego uczynić sama przez się bez uprawy i bez starań ze strony człowieka. Ten zaś człowiek co czyni, kiedy obraca zasoby swego umysłu i siły ciała na zdobycie sobie tych dóbr natury? Oto zabiera dla siebie, że tak powiem, część natury cielesnej, którą uprawia, i pozostawia na niej jakby odbicie jakieś swej osoby, tak iż nadal z wszelką słusznością posiada to dobro jak swoje i nie wolno nikomu tego prawa w jakikolwiek sposób naruszać. Siła tego rozumowania jest tak oczywista, iż dziwić się można, że niektórzy zwolennicy przestarzałych opinii mogą mu jeszcze zaprzeczać, przyznając człowiekowi prywatnemu używanie roli i jej wytworów, ale odmawiając mu prawa posiadania z tytułem właściciela tego gruntu, na którym dom sobie zbudował, lub tego kawałka ziemi, którą własnym staraniem uprawiał. Nie widzą więc oni tego, że przez to pozbawiają tego człowieka owocu jego pracy, gdyż wreszcie ten grunt, ręką robotnika skopany, najzupełniej się zmienił; przedtem był w stanie dzikim, teraz wykarczowany i uprawiony, z płodnego stał się urodzajnym; to, co go ulepszyło, w nim się zamyka i tak ściśle się z nim zespoliło, że w większości wypadków niepodobna byłoby je odeń odłączyć. Otóż, czy sprawiedliwość pozwoliłaby na to, aby przyszedł ktoś obcy i przywłaszczył sobie tę ziemię, zroszoną potem tego, kto ją uprawił? Jak skutek idzie za przyczyną, tak sprawiedliwe jest, aby owoc przynależał do pracownika”.

Na pomoc tym dowodom rozumowym przywołuje papież argument, oparty na powadze. Czerpie zaś go z jednomyślnej niemal zgodności rodzaju ludzkiego, który zawsze uważał własność prywatną za zgodną z naturą oraz bardzo sprzyjającą pokojowi i pomyślności społecznej, następnie bierze go z praw państwowych, które tę własność sankcjonowały, i wreszcie z powagi prawa Bożego, które zabrania nawet pożądać cudzej własności.

„Słusznie przeto – powiada papież – ogół rodzaju ludzkiego, nie dając się poruszyć przeciwnymi opiniami małej garstki ludzi, ale od czuwając wymagania natury, uznaje, że pierwsza podwalina podziału dóbr i własności prywatnych opiera się na prawach natury; słusznie też obyczaj wszystkich wieków uświęcił prawo rzeczonej własności, tak zgodne z naturą człowieka i z cichym, a łagodnym życiem społeczeństw.

Ze swej strony znów prawa cywilne, które, o ile są sprawiedliwe, nabierają wartości z prawa naturalnego, potwierdzają też prawo własności prywatnej i siłą je popierają. Wreszcie, na prawie tym kładzie swą pieczęć powaga praw Bożych, zabraniając pod grozą kar bardzo surowych samego nawet pożądania cudzej własności: „Nie będziesz pożądał żony bliźniego twego, ani domu, ani roli, ani sługi, ani służebnicy, ani wołu, ani osła, ani wszystkich rzeczy, które jego są” (Pwt 5, 21).

Trzeci argument przeciw socjalizmowi bierze papież z praw rodziny, czyli ze społeczności domowej, i wyraża go w ten sposób: niezależnie od społeczności świeckiej otrzymuje człowiek od natury prawo żenienia się i wychowywania dzieci; prawo to pociąga za sobą inne, a mianowicie prawo zabezpieczania potrzeb rodziny, której naturalną opatrznością jest ojciec, gdyż ją żywi i majątek w spadku po sobie zostawia. Prawa państwa nie mogą tu więcej znaczyć, niż prawa rodziny, które są dawniejsze od tamtych: względem rodziny państwo ma tę tylko władzę, że w razie ostatecznej konieczności powinno przychodzić jej z pomocą i czuwać nad tym, aby szanowano prawa każdego, gdyby przypadkiem w tym społeczeństwie domowym sprawiedliwość została pogwałcona. Socjaliści więc wywracają naturalny porządek rzeczy, gdy chcą odebrać ojcu, a powierzyć państwu obowiązek utrzymywania i kierowania rodziną, jak również, kiedy chcą odebrać jednostkom wynikające z tego obowiązku prawo prywatnej własności.

Na wstępie przypomina papież tę wielką prawdę, że każdy ma swobodę wyboru stanu życia, zawarcia małżeństwa i płodzenia dzieci, lub pozostawania w stanie bezżennym, to znaczy, zachowywania dziewictwa. Oba te prawa dał człowiekowi sam Twórca natury, czyniąc człowieka zdolnym do małżeństwa i ojcostwa, bez zobowiązywania wszakże do tego kogokolwiek; żadna więc władza ludzka przeciw obu tym prawom występować nie może. Małżeństwo i płodzenie dzieci stanowią dwa istotne pierwiastki społeczności domowej, i oba uchylają się spod wszelkiej władzy społeczności świeckiej. Ta ostatnia jest obszerniejsza od społeczności rodzinnej, ale nastąpiła dopiero po niej; państwo dopuszcza już istnienie rodziny, gdyż samo jest tylko nagromadzeniem rodzin, a przeto nie może ono ani nadać rodzinie istotowego jej układu, ani go jej odebrać. Tymczasem zaś, ten właśnie układ rodzinny dla głowy społeczności domowej, dla ojca rodziny, wymaga prawa własności, prawa posiadania rzeczy przynoszących dochód, oraz prawa przekazywania tych rzeczy w spadku swym dzieciom. Wszak rodzina jest jakby przyrostem, przedłużeniem, dalszym ciągiem osoby rodziców, a natura tak samo, jak pozostawiła człowiekowi staranie o zaspokojenie potrzeb obecnych i przyszłych swej własnej osoby, tak również pozostawia mu obowiązek czuwania nad potrzebami swego przyrostu, jaki człowiek sam sobie nadał przez zrodzenie dzieci. Zresztą sam zdrowy rozum wyraźnie nam mówi, że ci, co używając swobodnie swych zdolności i władz przyrodzonych, dali istnienie jestestwom, mającym pewne potrzeby, zaciągnęli tym samym obowiązek przyrodzony odpowiedniego czuwania nad tymi potrzebami. Ojciec przeto razem z matką powinien być opatrznością swych dzieci.

Otóż, skoro prawo własności jest konieczne dla jednostki, aby mogła w sposób, z naturą swą zgodny, uczynić zadość potrzebom swym osobistym, to ileż więcej potrzebne jest ono dla ojca rodziny? Wszak te potrzeby rodziny nie tylko są liczniejsze, ale nadto różnorodniejsze: potrzeby dziecięctwa i małoletności: wyżywienia, wychowania, nauki; potrzeby młodości: wybór stanu, odpowiednie stanowisko w społeczeństwie, małżeństwo; potrzeby wytworzone przez choroby dzieci, starość matki, przedwczesna śmierć ojca itp. Nie może człowiek uczynić zadość tym wszystkim obowiązkom, jakie nań wkłada natura, jeśli nie posiada prawa własności, jeśli nie może nabyć i członkom swej rodziny przekazać pewnego jakiegoś majątku dochodowego, który by im umożliwiał nawet po śmierci ojca żyć i zachować w społeczeństwie stanowisko, jakie im dało urodzenie. Następującymi słowy argument ten wypowiada encyklika:

„Prawa te wszakże, każdemu człowiekowi oddzielnie wziętemu wrodzone, okazują się jeszcze surowszymi, kiedy się je rozważa w stosunku i łączności z obowiązkami życia domowego. Rzecz niewątpliwa, że w wyborze rodzaju życia wolno każdemu albo iść za radą Chrystusa o dziewictwie, albo też zawrzeć węzły małżeńskie. Żadne prawo ludzkie nie jest w stanie w jakikolwiek sposób pozbawić przyrodzonego i pierwiastkowego prawa każdego człowieka do małżeństwa, ani też ograniczyć głównego celu, dla jakiego je od początku Bóg ustanowił: «Rośnijcie i mnóżcie się». I oto jest rodzina, to znaczy społeczność domowa, bardzo mała wprawdzie, ale rzeczywista i wcześniejsza od wszelkiej społeczności świeckiej, której też dlatego z konieczności przyznać trzeba pewne prawa i pewne obowiązki, stanowczo niezależne od państwa.

To więc prawo własności, którego w imię samej natury wymagamy dla jednostki, przenieść teraz trzeba na człowieka, jako głowę rodziny. Jednostka, przechodząc do społeczności domowej, o tyle więcej zdobywa sobie tego prawa, o ile większej nabiera ono w niej rozciągłości. Natura wkłada na ojca rodziny święty obowiązek żywienia i utrzymywania swych dzieci; idzie ona jeszcze dalej: jak dzieci noszą na sobie podobieństwo ojca i są jakby rodzajem przedłużenia jego osoby, tak podobnie natura daje ojcu poczucie troszczenia się o przyszłość swych dzieci i wytworzenia im dziedzictwa, które by im pomagało w trudnej wędrówce życia bronić się przeciw wszelkim niespodziankom losu. Ale czyż może wytworzyć to dziedzictwo ojciec bez zdobycia sobie i bez posiadania pewnego stałego i dochodowego majątku, który by mógł im przekazać drogą spadku?”

W systemie socjalistycznym państwo bierze na siebie obowiązek zaspakajania potrzeb dzieci, z tym zaś obowiązkiem nabiera ono wynikającego zeń prawa kierownictwa i rządzenia. Państwo więc pochłania rodzinę, która przestaje tworzyć społeczeństwo samo się rządzące na mocy własnej powagi, jaką otrzymuje od Twórcy natury. Ojcu i matce pozostawia tylko zadanie wydawania na świat dzieci, a może, logicznym i nieuniknionym następstwem tych zasad, będzie ono popchnięte do warunkowania i ograniczania tego przyrodzonego zadania. Wszak będzie ono musiało zakazywać stwarzania dzieci ludziom, których uzna za niezdolnych do udzielania życia dzieciom dostatecznie silnym i pięknym, oraz będzie mu siało zakreślić wszystkim prawne granice płodności. Takie jest logiczne następstwo składanego na państwo zadania opiekowania się potrzebami wszystkich dzieci, a odebrania rodzicom wszelkiej o te dzieci troski, wszelkich zobowiązań i wszelkich praw odnośnych. Ale zresztą pomijamy tu wszelkie uwagi, o jakich i encyklika przemilcza.

Przypuściwszy jednak nawet, że państwo cofnęłoby się od tych ostatnich środków interwencji w życiu rodzinnym, to i wówczas jeszcze znosiłoby ono istotowe prawa rodziny, prawo własności, prawo wychowywania i kierowania dziećmi, jakie natura dała rodzicom. A przecież nie mniej święte, niż prawo państwa, są prawa społeczności domowej, przynależne jej ze względu na cel jej przy rodzony, którym jest rodzenie i wychowywanie dzieci łącznie z moralną i cielesną wygodą rodziców. Można powiedzieć nawet, że prawa społeczności domowej powinny być stawiane przed odnośny mi prawami państwa, gdyż rodzina logicznie i faktycznie istnieje przed państwem. Niepodobna bowiem pojąć utworzenia się państwa, jeśli się nie przypuści uprzedniego istnienia pewnej ilości rodzin, a historycznie mówiąc, od rodzin poczynały się państwa i tak samo dziś się poczynają w krajach kolonizacyjnych. Wszelka zbiorowość, wszelkie społeczeństwo przypuszcza pewne pierwiastki przed nią istniejące i tworzące następnie jej członki; tak samo się rzecz ma z państwem odnośnie do rodzin. Oczywista rzecz, że mniejsze społeczeństwa naturalne, rodzinami zwane, w tym celu zawiązują się w społeczeństwa obszerniejsze, zwane państwami, aby w tym zjednoczeniu znaleźć silniejsze środki obrony swych praw i większą łatwość spełniania swych obowiązków, a więc w szczególności – aby uzyskać od państwa skuteczniejszą obronę swego prawa własności i swej domowej niezależności, aby otrzymać poparcie przeciwko tym, co napadają własność lub osoby stanowiące rodzinę, aby przez wspólne usiłowania wielu rodzin ułatwić sobie nabycie dóbr materialnych, wychowanie dzieci i spełnienie obowiązków religijnych. Gdyby zaś państwo zamiast dostarczać ludziom środków dokładniejszych spełnienia obowiązków i łatwiejszego wykonywania praw rodzinnych, znosiło i jedno i drugie, wówczas byłoby plagą rodu ludzkiego; jedynym wówczas rozumnym systemem na świecie byłby system anarchistów.

Państwo jednakże posiada względem rodziny pewne prawa, będące jednocześnie zobowiązaniami. Prawa te wszakże nie tylko nie szkodzą prawom społeczności domowej, czyli prawom jednostek, ale nawet wspomagają je i bronią. Papież wylicza dwa prawa tego rodzaju, z których pierwszym jest prawo przybywania z pomocą rodzinie, znajdującej się chwilowo w niemożności zaspokojenia swych potrzeb. Ponieważ ta rodzina jest członkiem społeczności świeckiej, przeto ta ostatnia powinna przybywać tamtej z pomocą, po to bowiem przede wszystkim społeczność świecka powstała, aby spełniać to, czego rodzina o własnych siłach spełniać nie może. – Drugim prawem społeczności świeckiej jest prawo obrony osobistych praw członków społeczności domowej w razie ciężkiego ich pokrzywdzenia. Państwo jest ustanowione dla obrony praw każdego obywatela, powinno przeto udzielać pomocy temu członkowi rodziny, którego prawa naruszałby drugi. Wypadek taki zdarzyć się może, gdy by mąż nadużywał swej powagi względem żony lub względem dzieci, albo też, gdyby żona lub dzieci nie chciały spełniać zobowiązań względem głowy rodziny. W tych i tym podobnych razach państwo miesza się w sprawy domowe, gdyż społeczność rodzinna nie wystarcza do spełnienia swych zobowiązań, ani też do skutecznej obrony praw każdego ze swych członków: granic tych jednak państwu przekraczać nie wolno. Natura rzeczy zabrania znosić lub ograniczać władzę ojca. Źródło tej władzy jest tam, gdzie jest źródło życia ludzkiego, to jest w akcie rodzicielskim. Dziecko, według samej natury aktu, który mu daje istnienie, jest rzeczą ojca, jako przedłużenie jego osoby; ojciec zatem ma obowiązek i prawo utrzymywać je i nim kierować, jak utrzymuje i kieruje swą własną osobą, dopóki dziecko przez rozwój swych sił fizycznych i moralnych nie dojdzie do stanu osoby niezależnej, mającej obowiązek i prawo utrzymywać się i sobą kierować. Bez naruszenia najpierwotniejszych zasad sprawiedliwości nie mogłoby państwo odebrać ojcu obowiązku i prawa, jakie natura mu daje względem tego rozwoju swej własnej osoby, który się zowie dzieckiem. Skądinąd znów dziecko stanowi część państwa jedynie jako członek rodziny; przed swą pełnoletnością mogło się zaliczać do społeczności świeckiej tylko przez pośrednictwo społeczności domowej, której cząstkę stanowi i której jest członkiem zależnym, pod ojcowską opieką umieszczonym. Socjalistyczny więc system, pragnący narzucić państwu obowiązki i prawa ojca, narusza sprawiedliwość przyrodzoną i rozrywa zasadnicze węzły rodziny. Argument powyższy rozwija Leon XIII w następujących słowach:

„Toteż rodzina, tak samo jak społeczeństwo świeckie, jak rzekliśmy, jest właściwie zwaną społecznością, z właściwą jej władzą i rządem, władzą i rządem ojcowskim. Dlatego też odnośnie do wyboru i użycia środków, jakich wymaga zachowanie i używanie sprawiedliwej niezależności, cieszy się rodzina prawami co najmniej równymi prawom społeczności świeckiej, zawsze jednak w zakresie, jaki jej wskazują bezpośrednie jej cele. Powiedzieliśmy co najmniej równymi, gdyż społeczność domowa przewyższa społeczność świecką pierwszeństwem logicznym i pierwszeństwem rzeczywistym, które to pierwszeństwo z konieczności podzielają jej prawa i jej obowiązki. Gdyby zaś jednostki, gdyby rodziny wchodzące w skład społeczności świeckiej, znajdowały w niej zamiast podpory – przeszkodę, zamiast poparcia – zmniejszenie swych praw, wówczas należałoby raczej unikać takiej społeczności, aniżeli do niej się garnąć.

Chcieć zatem, aby władza świecka zagarnęła wszystkich i samo nawet ognisko domowe, jest błędem wielkim i okropnym. Prawda, że gdyby się gdzie znalazła rodzina jakaś w rozpaczliwym położeniu bez wyjścia, to w takiej ostateczności sprawiedliwą i słuszną byłoby rzeczą, aby władza świecka przyszła jej z pomocą, gdyż każda rodzina jest członkiem społeczeństwa. Podobnie, gdy by jakieś ognisko domowe było widownią ciężkiego pogwałcenia praw wzajemnych, władza publiczna słusznie wyrządzałaby sprawiedliwość każdemu z pokrzywdzonych. Tego rodzaju interwencja państwowa nie oznacza gwałcenia [praw] obywateli, lecz należyte praw tych umacnianie, popieranie i obronę. Na tym wszakże poprzestać powinno działanie tych, co przewodniczą sprawom ogólnym; przekraczać tych granic zabrania im natura rzeczy. Władzy ojcowskiej nie może obalić ani pochłonąć państwo, albowiem ma ona źródło tam, gdzie ma źródło życie ludzkie. Dzieci są czymś należącym do ojca; są one w pewnym znaczeniu rozprzestrzenieniem jego osoby, i mówiąc z całą ścisłością, dzieci nie bezpośrednio same przez się zaliczają się i wcielają do społeczności świeckiej, lecz przez pośrednictwo społeczności domowej, w której są zrodzeni. Ponieważ „dzieci są z natury swej czymś należącym do ojca… powinny więc po zostawać pod opiekę rodziców aż do chwili, kiedy sobie zdobędą używanie wolności woli”. Tym sposobem więc, socjaliści, stawiając na miejscu opatrzności ojcowskiej opatrzność państwową, sprzeciwiają się przyrodzonej sprawiedliwości i rozrywają węzły rodzinne”.

Wykazawszy, że socjalizm sprzeciwia się dobru robotników, oraz przyrodzonym prawom jednostki i rodziny, Leon XIII już w kilku wierszach zaznacza opłakane następstwa, jakie by nie chybnie sprowadzić musiało urzeczywistnienie doktryny socjalistycznej. Pierwszym następstwem tego rodzaju byłoby zamieszanie we wszystkich warstwach społeczeństwa. Niepodobna bowiem, aby się udało znieść własność prywatną, będącą podstawą wszelkiego społeczeństwa od początku aż do dnia dzisiejszego, bez okropnej jakiejś walki, bez wojny na śmierć pomiędzy tymi, co posiadają, a tymi, co chcą im odebrać ich mienie i oddać je państwu, Aby zdobyć posiadanie majątku, pieniędzy, ziemi, domów i innych wartościowych przedmiotów, nie cofają się ludzie przed żadną pracą, przed żadną ofiarą, a niekiedy nawet, niestety, przed żadną zbrodnią! Rozumie się też, że nie pozwolą wydrzeć sobie własnego mienia, chyba razem z ostatnią kroplą krwi swojej. A przecież nie idzie tu o małą jakąś garstkę ludzi, nie o samych bogatych tylko, ale o wszystkich posiadaczy, o tych, co mają choćby skrawek ziemi, słomianą strzechę, papier procentowy, sklepik ubogi, ruchomość jakąś nędzną, słowem, idzie tu o olbrzymią większość rodu ludzkiego. Wielu z tych drobnych posiadaczy nie miałoby może nic przeciw temu, aby majątki „bogatych” uczyniono własnością narodu, ale skoro kto zechce sięgnąć po własne ich mienie, którego zdobycie tyle pracy ich kosztowało, i którego strzegą, jak źrenicy oka, skoro kto zechce z tej ich własności, do nich wyłącznie dziś należącej, uczynić własność wszystkich, przekona się natychmiast, jak straszne wywoła oburzenie i wojnę, jakiej ludzkość dotychczas nie oglądała. Gdzież są ci i ilu ich jest, co gotowi są pozbawić się wszystkiego, co posiadają, na korzyść społeczeństwa?

Samo nawet przewidywanie urzeczywistnienia zasady socjalistycznej, to jest wydania wszystkiej własności na rzecz ogółu, wy starczałoby do wzniecenia zamieszania wszędzie i do powstrzymania rozwoju społeczeństwa. Przypuśćmy na chwilę, że rolnicy, przemysłowcy, kupcy i robotnicy upewniają się, iż wytwory ich pól, fabryk, sklepów i pracy staną się wspólną własnością wszystkich, i że społeczeństwo przeznaczy im, tak samo, jak innym, pewien odpowiedni udział w używaniu tych dóbr doczesnych, a zobaczymy, iż niebawem chwastem zarosną pola, zamkną się podwoje fabryk i sklepów; a robotnik nie zechce pracować za pieniądz, który nie ma do niego należeć. Sama tedy próba nawet i samo przewidywanie urzeczywistnienia systemu socjalistycznego pociągnęłoby nieodwołalnie za sobą powszechny upadek i przerażającą wojnę społeczną.

Ale przypuśćmy, iż rzecz się stała, iż wszelka własność prywatna stała się wyłączną własnością narodu, przypuśćmy, że nie ma już ani bogatych, ani kapitalistów, ani pensjonowanych, że samo tylko społeczeństwo przyjęło na się obowiązek zaradzania potrzebom wszystkich; wówczas w nowym tym stanie rzeczy jakież będą losy ludzkie? Ileż jest prawdy w tym ponętnym obrazie złotego wieku, jaki nam przedstawiają pisarze socjalistyczni?

Dość chwili zastanowienia i odrobiny zdrowego rozsądku, by na to pytanie odpowiedzieć. Pierwotnym następstwem nowego stanu rzeczy byłaby powszechna niewola jednostek i rodzin. W systemie bowiem socjalistycznym samo tylko społeczeństwo, to jest państwo albo naród był by właścicielem dóbr, koniecznych do podtrzymania ludzkiego życia; na nim spoczywałby ciężar zapobiegania potrzebom wszystkich – starania o uprawę roli, o przemysł, o handel z zagranicą, o wychowanie, o sztukę, innymi słowy, samo społeczeństwo byłoby obowiązane wytwarzać, a następnie wszystkie wytwory rozdzielać. Jest to bezpośrednie i konieczne następstwo teorii socjalistycznej, następstwo zresztą, na które zgadzają się wszyscy zwolennicy rzeczonej teorii.

Tymczasem zaś wytwarzanie rzeczy, do życia ludzkiego koniecznych i użytecznych, otrzymuje się drogą pracy, a społeczeństwo, obowiązane do rzeczonego wytwarzania, powinno by być również koniecznie zobowiązane do rozdzielania pracy pomiędzy obywateli: pracy na roli, pracy w kopalniach, pracy nad wychowaniem, nad ogólnym zarządem, nad piśmiennictwem, słowem wszelkiego rodzaju pracy, takiej jaka się spełnia przed naszymi oczyma dla zapewnienia każdemu z nas codziennego utrzymania. Ale wiemy wszyscy, że rozmaite prace, do życia konieczne, nie są ani jednakowo łatwe, ani jednakowo pociągające, najprzykrzejszymi są właśnie te, które są do życia najkonieczniejsze i które wymagają największej ilości pracowników. Społeczeństwo zatem będzie musiało każdemu obywatelowi wyznaczyć oddzielny rodzaj pracy, czas jej trwania i miejsce, gdzie dokonywać jej powinien; inaczej zaś, wszyscy obywatele, jako równe prawa mający i pewni zawsze osiągnięcia tego samego rezultatu pracy, jakąkolwiek ona by była, wybierać będą dla siebie prace najmniej przykre, a wówczas wytwarzanie rzeczy do życia koniecznych ustanie. Przypuśćmy, że wszyscy członkowie jakiegoś narodu otrzymują jednakowe prawo wyboru dla siebie cząstki pracy ogólnej z zapewnieniem tego samego rezultatu swej pracy, to jest jednakowej ilości rzeczy do życia koniecznych; ilu się znajdzie takich, co wybiorą twardą pracę w kopalniach lub na roli, pracę parobków folwarcznych, woźniców, murarzy, kamieniarzy, palaczy przy maszynach parowych itd.? Wszyscy żądać będą czynności nadzorców, przełożonych, sędziów, i innych tym podobnych. Będzie musiało zatem społeczeństwo wskazać każdemu rodzaj, czas i miejsce pracy; będzie zmuszone naznaczać pracę ojcu, matce, dzieciom. A czy to nie będzie najtwardsza ze wszelkich niewoli?

Społeczeństwo jako rozdawca pracy, jeśli nie zechce skończyć swego zadania głodem powszechnym, będzie musiało oznaczać ilość i rodzaj pożywienia, ubrania i rozrywek każdemu obywatelowi kraju, będzie musiało dla każdego określać wielkość i urządzenie mieszkań, ono bowiem tylko będzie miało obowiązek i władzę dostarczania swym członkom mieszkania. Społeczeństwo będzie musiało oznaczać kraje, gdzie każdy ma mieszkać, inaczej bowiem kraje z klimatem surowym lub niezdrowym szybko by się wyludniły, a inne nadmiernie przeludniły; opustoszałyby wsie, gdzie przyjemności życia są rzadkie, miasta zaś wzrosłyby nadmiernie. Wychowanie dzieci należałoby z konieczności do państwa, ono samo bowiem po nosiłoby jego wydatki i koszty. Do państwa również, jako do jedynego właściciela papieru, drukarń i księgarń, należałby wyłączny kierunek i ogłaszanie dzienników i książek. Byłaby to, jak widzi my, najzupełniejsza i najpowszechniejsza niewola.

Innym znów wynikiem zastosowania systemu socjalistycznego byłaby wzajemna zazdrość obywateli jednych względem drugich, nieustanne oskarżanie się wzajemne i szpiegostwo. Państwo, jako obowiązane do podziału pracy i wszelkich wytworów takowej, niechybnie popełniałoby liczne błędy. Każdy uważałby się za gorzej obdzielonego, aniżeli jego sąsiad, za więcej obarczonego pracą, albo za mniej dobrze żywionego, odziewanego, mieszkającego itd. Ponieważ każdemu zależałoby na tym, aby inni nie wydawali nic po nad ścisłą konieczność, gdyż wydatki czyniono by ze wspólnej kasy, a przeciwnie, aby pracowali możliwie najwięcej, stąd widzimy, co za szpiegostwo, co za narzekania i nienawiści wzajemne rodziłyby się wszędzie z takiego systemu. Dziś ubogi zazdrości bogatemu i utyskuje, ale obok tego wie, że nierówności społeczne, na jakie on cierpi, wynikają po większej części z samej natury rzeczy, że bogaty, używając bogactwa, używa swego prawa; wobec tego ubogi czyni sobie z konieczności cnotę. Przeciwnie zaś, w systemie socjalistycznym, który wszystkich czyni równymi pod względem pracy i używania, obywatel byłby w swym prawie, dozorując pracy i wydatków innych obywateli, narzekając i walcząc w celu wymierzania sobie sprawiedliwości. Byłby to zatem stały i, że tak powiem, prawny stan niezgody i walki między obywatelami kraju i synami jednej ziemi.

Ostatnim wreszcie następstwem tego systemu byłoby powszechne ubóstwo i nędza. Cóż bowiem w danym jakimś kraju wytwarza dostatek środków do życia, jeśli nie – obok przyrodzonej płodności roli – działalność ręcznej i umysłowej pracy? O ile więcej mieszkańcy kraju pracują głową i rękami, jako inżynierowie, rolnicy, kowale, górnicy itp., o tyle więcej wzrasta ogół naturalnych i sztucznych wytworów. Następnie źródłem bogactwa kraju bywa trzeźwość, oraz zmysł ekonomii i oszczędności jego mieszkańców. Oczywista rzecz bowiem, że jeśli zużywanie wytworów pracy zamyka się w granicach konieczności lub odpowiedniej przyzwoitości, zwyżka dorobku nad wydatkami zwiększać się będzie z roku na rok, a ta właśnie zwyżka stanowi dostatek, bogactwo kraju. Ale praca wytwórcza, czy to będzie praca głowy, czy praca rąk, wymaga starań i wysiłków, jest rzeczą uciążliwą, męczącą człowieka i wyczerpującą jego życie; w systemie własności prywatnej człowiek oddaje się pracy w nadziei zaspokojenia potrzeb bieżących, zabezpieczenia sobie przyszłości, wzbogacenia się, wyniesienia swej rodziny i zapewnienia losu dzieciom. Skoro zaś nie będzie potrzebował ten człowiek myśleć o przyszłości, ani o utrzymaniu rodziny, jeśli niepodobna mu będzie wzbogacić siebie lub swoich najbliższych, gdyż samo społeczeństwo będzie obarczone tymi rozlicznymi obowiązkami i nie pozwoli nikomu się nimi zajmować, wówczas człowiek będzie dawał tylko minimum pracy, do jakiej jest zdolny, będzie pracował po amatorsku. Ponieważ znów wytwory, do życia ludzkiego konieczne, pozostają w prostym stosunku do spełnianej pracy, przeto wytwory pracy niechybnie się zmniejszą. Jednocześnie zaś ponieważ jednostka nie będzie mogła odnosić dla siebie i swoich najbliższych żadnej korzyści z ponoszonych przez siebie umartwień, przeto zniknie trzeźwość i oszczędność, wymagające z natury swej pewnego poświęcenia i ofiary. Pozostanie jeszcze wprawdzie, jako bodziec do pracy i oszczędności, zamiłowanie dobra ogólnego i chwały osobistej, ale bodziec podobny może wpływać na małą tylko ilość pracowników i w stopniu bardzo niewielkim. A więc nieuniknionym następstwem systemu socjalistycznego byłaby w prędkim czasie powszechna niemoc i nędza. To właśnie przedstawia Leon XIII w kilku następujących wierszach: „Ale obok niesprawiedliwości systemu socjalistów widzimy same tylko okropne jego następstwa: zamieszanie we wszystkich warstwach społecznych, nienawistną i nieznośną niewolę wszystkich obywateli kraju, otwarte wrota wszelkim zazdrościom, wszelkim niezadowoleniom, wszelkim sporom, talent i zdolność pozbawione bodźca i w koniecznym wyniku bogactwa zatamowane u źródła; wreszcie, na miejscu owej wymarzonej przez socjalistów równości widzimy równość w ogołoceniu, w niemocy i w nędzy”.

Odpowiedź na dwa zarzuty. Na zakończenie tej ważnej omawianej tu sprawy odpowiemy w kilku słowach na dwa argumenty, powtarzane często przez socjalistów.

Kapitał, powiadają, jest owocem niesprawiedliwości, gdyż pochodzi z nadwyżki ceny handlowej przedmiotów przemysłu nad ceną materiału surowego i zapłaty za pracę. Przywłaszczając sobie tę nadwyżkę, kapitalista okrada pracownika, całe bowiem zwiększenie wartości materiału nieobrobionego pochodzi z pracy robotników, a zatem należy do robotnika.

W tym rozumowaniu tkwi sofizmat. Trzeba bowiem wpierw zauważyć, że kapitał nie pochodzi wyłącznie z przemysłu, lecz po wstaje także z oszczędności pracownika, którego wydatki są mniejsze od zarobku, jak również z dochodów własności terytorialnej, która w ostatnim wyniku jest owocem pracy. Co się zaś tyczy korzyści, jaką kapitalista ciągnie z przemysłu, to ona również jest najzupełniej prawna, gdyż kapitał jest tak samo konieczny jak praca przy wyrobie przedmiotów przemysłu, a przeto i on powinien mieć udział w zyskach z przemysłu. Bez kapitału nie będzie można nabywać materiałów do przerabiania; tak samo będzie po największej części z narzędziami do przemysłowego przetwarzania koniecznymi, z maszynami, domami, opałem itd. Nadto, robotnik wymaga i potrzebuje zapłaty – nie prawdopodobnej, lecz pewnej, ściśle oznaczonej i niezwłocznie uiszczonej. Przeciwnie zaś, korzyść, mająca wyniknąć ze sprzedaży przedmiotów przemysłu, bywa bardzo zawodna, daleka i zmienna; może nawet zamienić się w stratę. Tymczasem, kto poręcza robotnikowi zapłatę, jakiej w razach koniecznych potrzebuje? Kapitalista. Czy nie jest przeto słuszne, aby za usługi, jakie świadczy, i za ryzyko, na jakie się wystawia, bywał wynagradzany?

Z drugiej strony znów, ponieważ kapitalista, zapłacił sprawiedliwą cenę za materiał surowy i sprawiedliwe wynagrodzenie za pracę, stał się przeto prawym właścicielem przedmiotu, wytworzonego z materiału surowego i z pracy. Jeśli korzysta przy jego sprzedaży, korzyść ta słusznie mu się należy.

Kapitał, powiadają jeszcze socjaliści, jest z natury swej czymś niemoralnym, gdyż popycha kapitalistę do możliwego wtrącania w nędzę i w niewolę olbrzymiego mnóstwa ludzi.

Przyznajemy, że tu niebezpieczeństwo jest rzeczywiste, ale powinno być i może być skutecznie zwalczane. Wykazuje to Leon XIII w dalszym ciągu swej encykliki, poświęconej właśnie zbadaniu środków pogodzenia kapitału z pracą. Wymienia on na stępujące po temu środki: wpływ religii na kapitalistów i na pracowników, w których wywoła cnoty, konieczne dla spokoju i pomyślności wszystkich warstw społecznych, mądrze stosowana interwencja państwowa, o ile okoliczności wymagać jej będą, wreszcie, obopólne usiłowania chlebodawców i pracowników, powiązanych w stowarzyszenia różnego rodzaju, mające na celu rozwój dobrobytu w ubogich warstwach społeczeństwa. System więc kapitalistyczny, czyli system własności prywatnej, można i powinno się w życiu przeprowadzać bez naruszenia praw sprawiedliwości i bez skazywania robotników na nędzę. Przeciwnie zaś, socjalizm z natury swej pozostaje w sprzeczności z prawem przyrodzonym i po ciąga za sobą z konieczności wyżej wspomniane wstrętne dla jednostek i dla ogółu następstwa. Każdy przeto człowiek zdrowego rozsądku zgodzi się na wniosek, jaki stawia Leon XIII we wzmiankowanej encyklice: „Z tego wszystkiego, co rzekliśmy, widać, że stanowczo odrzucić należy teorię socjalistyczną o własności zbiorowej, jako teorię szkodliwą dla tych nawet, których wspomagać zamierza, jako przeciwną przyrodzonym prawom jednostek, jako zwyrodniającą zadania państwowe i burzącą spokój publiczny. Pozostaje więc rzeczą pewną, że ci, co szczerze pragną dobra ludu, powinni za pierwszą swą zasadę uważać nietykalność prywatnej własności”.

Dr Jan Chrzciciel Jaugey

Powyższy tekst jest fragmentem książki Socjalizm i komunizm potępione przez papieży.