Rozdział trzeci. Przygotowywanie broni

W głębi lądu, w odległości jednego dnia drogi z Barcelony, gdzie słoneczne wybrzeże Hiszpanii obmywają błękitne wody Morza Śródziemnego, wyrasta ogromna, surowa góra, której szczyty mają kształt ząbkowanego ostrza piły. To Montserrat – lub też „przepiłowana góra”, jak nazywają ją Hiszpanie. Na jej skalistym zboczu znajduje się jedna z najsłynniejszych świątyń Madonny, „Matki Boskiej z Montserrat”. Zachód słońca wczesnego, wiosennego wieczoru barwił ostre szczyty purpurą, a samotny jeździec powoli wspinał się stromą, górską ścieżką, prowadzącą do sanktuarium. Jeźdźcem tym był Ignacy.

Dokąd zmierzał ten młody błędny rycerz? Odpowiedzi nie znał jeszcze dobrze nawet on sam. Umysł zaprzątały mu marzenia o Ziemi Świętej, ponieważ w Hiszpanii, nawet w czasach, o których tu mowa, słowa „wyprawa krzyżowa” ciągle jeszcze sprawiały, że każde szlachetne serce zaczynało bić szybciej. Czy właśnie takie plany miał Nasz Pan względem niego? Ignacy nie wiedział. Jak przystało żołnierzowi oczekiwał na rozkaz, gotowy na to, co przyniesie przyszłość.

Na razie odczuwał potrzebę odosobnienia, pokuty i modlitwy. Żarliwa natura Ignacego nie uznawała półśrodków. Na górskiej drodze spotkał żebraka i obdarowawszy go swoimi bogatymi szatami z jedwabiu i aksamitu, sam przywdział długą tunikę z płótna workowego, a jako pasa użył sznura. Tak ubrany wieczorem powiesił swój miecz oraz sztylet nad ołtarzem Matki Boskiej i jak prawdziwy rycerz, przygotował się by czuwać. Było to w wigilię Zwiastowania 1522 roku.

Wieczorne cienie wydłużały się coraz bardziej aż zapadła noc; promienie księżyca wpadały przez wysokie, łukowato zwieńczone okna kaplicy, rysując dziwne kształty na ścianach, posadzce i wokół nieruchomej postaci, która klęczała z wyciągnięty mi ramionami przed ołtarzem. Przez całą noc Ignacy czuwał na modlitwie, ofiarując się swemu „Panu lennemu”, obiecując stać się Jego „człowiekiem” i zawsze walczyć w Jego imieniu. Był to początek nowego życia.

O świcie, po wysłuchaniu Mszy świętej i przyjęciu Komunii, Ignacy wyruszył do nieopodal położonego miasteczka Manresa. Znalazłszy tam schronienie w szpitalu św. Łucji, zaczął doglądać chorych, wybierając tych najbardziej opryskliwych, a także tych, którzy cierpieli na najgorsze choroby. Zbierał wokół siebie dzieci żyjące na ulicy i uczył je katechizmu. Cały swój wolny czas spędzał na modlitwie. Pod tuniką nosił pas z żelaza, a włosiennica zajęła miejsce delikatnego lnu, który niegdyś przywdziewał z taką rozkoszą.

Ludzie przyglądali mu się i zastanawiali; było coś w szlachetnej postawie tego młodego nieznajomego, w błysku jego bystrych, ciemnych oczu, co zupełnie nie przystawało do zgrzebnej szaty. „To książę w przebraniu”, szeptali. Inni drwili z niego, nazywając głupcem. Samemu Ignacemu ani włosiennica, ani pokuta nie przychodziły łatwo. Jego natura wiele razy buntowała się przeciw szpitalnym widokom, woniom i pracy, którą sam sobie wyznaczył i odczuwał silną pokusę, by zostawić to wszystko i wrócić do poprzedniego życia, które tak cieszyło zmysły. Przeciwstawiał się tym pokusom jak na prawdziwego żołnierza przystało; wyszukiwał pacjentów cierpiących na raka, trąd czy inne odpychające choroby i całował ich rany, obmywając je i bandażując z jeszcze większą czułością.

Tak minęło kilka miesięcy, ale Ignacy nie był jeszcze zadowolony. W skalistym, górskim zboczu nieopodal Manresy znajdowała się jaskinia, której wejście było zarośnięte krzewami dzikiej róży i głogu. W jaskini tej Ignacy zdecydował się zamieszkać. Pozbawiony łóżka, z wyjątkiem tego, które oferowała twarda ziemia i bez światła innego niż to, które wpadało przez małe wejście, Ignacy modlił się i odprawiał pokutę, prosząc Boga o radę. Tam dowiedział się, że ma założyć zakon i że zakon ten uratuje wiele dusz.

Nie należało oczekiwać, że nieprzyjaciel ludzi zostawi w spokoju tego człowieka, który miał wyrwać tak wielu z jego szatańskiego uścisku. Diabeł atakował często i z mocą. Jedna po drugiej, niemal bez przerwy, nawiedzały Ignacego pokusy, by poddać się i powrócić do dawnego życia; pokusy by rozpaczać lub by być dumnym. Przyszła także najgorsza ze wszystkich, udręka zwątpienia.

Dzielny duch żołnierza walczył z nimi do ostatka i po dziesięciu miesiącach ciężkich zmagań nastały pokój i światłość. Jako owoc tych bojów, Ignacy zdobył na całe życie szczególny dar pomagania i pocieszania tych, którzy zmagali się z pokusami, lub których wiara była poddawana próbie. Również w owej jaskini w Manresie, podczas modlitwy i walki, powstała broń, która miała stanowić potężne narzędzie przeciw nieprzyjacielowi – Ćwiczenia duchowne św. Ignacego.

Ćwiczenia – o których mówi się, że zdobyły Bogu więcej dusz, niż jest w tej małej książeczce liter – składają się z serii rozmyślań, które pierwotnie miały trwać cztery tygodnie, chociaż czas ten można skrócić, zależnie od woli, do tygodnia, lub mniej.

Rozmyślanie to słowo oznaczające bardzo prostą czynność, nad którą wszyscy spędzamy, świadomie czy też nie, znaczną część naszego życia. Ignacy, kiedy leżał przykuty do łóżka w rodzinnym zamku, byłby pewnie tak samo wystraszony pomysłem, że miałby rozmyślać, jak każdy inny młodzieniec w jego wieku. Jednak, gdy tak leżał, czytając Żywot Chrystusa, a później dumał nad tym, co przeczytał, wyobrażając sobie czyniącego dobro Pana i z pokorą prosząc o wybaczenie grzechów i łaskę, by mógł temu Panu lepiej służyć, nieświadomie rozmyślał i to bardzo pożytecznie.

Ten, który odbywa Ćwiczenia – lub Rekolekcje Ignacjańskie, jak to nazywamy obecnie – powinien na pewien czas porzucić myśli o świecie zewnętrznym i, na ile to możliwe, rozmyślać w ciszy i odosobnieniu. Ćwiczenia to, mówiąc pokrótce, dogłębnie wyjaśnione nauki Ewangelii. W rozmyślaniach na pierwszy tydzień jest przedstawiona owa wielka prawda, że Bóg stworzył człowieka i dał mu świat i wszystko co na nim istnieje po to, by człowiek Mu służył i głosił Jego chwałę. Później należy rozważyć grzech, nieuchronność śmierci i przyszłego życia – piekła lub nieba – wraz z nieskończonym miłosierdziem Boga oraz Jego umiłowaniem skruszonych grzeszników. W drugim tygodniu rekolektant rozmyśla o życiu Naszego Pana, które jest przedstawione w Ewangelii.

Tam, w stajni w Betlejem, w warsztacie cieśli w Nazarecie, we wsiach i miasteczkach Judei, uczy się kochać i naśladować Pana, który zstąpił z nieba by stać się człowiekiem i nauczyć nas jak iść przez życie. Rozmyślając o królestwie Chrystusowym, rekolektant pyta siebie samego, tak jak niegdyś Ignacy, czyż taki Wódz i Król nie jest wart całkowitego oddania i postanawia od tej pory stać się Jego wiernym uczniem i naśladowcą.

Trzeciego tygodnia, wykonujący Ćwiczenia rozmyśla o bolesnej męce i śmierci Chrystusa, pamiętając, że właśnie temu zawdzięcza swoje zbawienie. Skoro jego Pan tyle dla niego wycierpiał, czy on z kolei nie może znieść nieco trudności życiowych i wyrzeczeń dla Niego? „To wszystko uczyniłem dla ciebie, cóżeś ty uczynił dla Mnie?” – pyta Chrystus i serca najsłabszych napełniają się odwagą.

Tydzień czwarty wypełniony jest myślami o niebiosach i wiecznym szczęściu czekającym tych, którzy wiernie podążali za Panem na ziemi. Wtedy też rekolektant widzi, że „cierpień teraźniejszych nie można stawiać na równi z chwałą, która ma się w nas objawić” i, stanąwszy przed wspaniałą i zwycięską armią świętych, prosi ich o pomoc w przetrwaniu walki, która go czeka, tak aby pewnego dnia on też mógł radować się zwycięstwem wraz z nimi.

W odosobnionej jaskini w Manresie ciągle można oglądać kamień, na którym Ignacy nakreślił plan Ćwiczeń i nad którym podobno ukazywała się wizja Błogosławionej Matki Bożej, by inspirować i wspierać Ignacego podczas pisania. Dzieło to jest tak proste, a tak cudowne są jego efekty, że ludzie, zobaczywszy jak zmieniali się ci, którzy odbywali Ćwiczenia, pytali później cóż to za czarnoksięstwo i magię uprawiał Ignacy wraz ze swoimi uczniami.

– Pokazali ci diabły i czarownice? – spytał przejęty lękiem młody przyjaciel człowieka, który wrócił z rekolekcji odmieniony.

– Gorzej – odpowiedział tamten. – Pokazali mi moją własną duszę.

To cel i dzieło Ćwiczeń. „Panie, pozwól mi poznać Ciebie i poznać siebie, tak abym mógł kochać Ciebie i nienawidzić siebie”, modlił się św. Augustyn. W tych dwóch stwierdzeniach tkwi ziarno świętości.

cdn.

Frances Alice Forbes

Powyższy tekst jest fragmentem książki Frances Alice Forbes Św. Ignacy Loyola. Żołnierz Jezusa.