Rozdział trzeci. Poza Kościołem nie ma zbawienia

„Ubi nullus ordo, sed sempiternus horror inhabitat – Gdzie żaden porządek, ale wieczna zgroza zamieszkuje” (Hb 10, 22). Najmilsi bracia! Widzieliśmy, bracia moi, zeszłym razem, jaka jest nieomylność Kościoła. Ale ta rzecz jest tak wielkiej wagi, że nie zaszkodzi obejrzeć ją z obu stron. Bo i zaprawdę, cóż może być większej wagi? Jeśli Kościół jest nieomylny, nie ma poza Kościołem prawdy; jeśli nie ma prawdy, nie ma zbawienia. Jak Kościół jest nieomylny, tak to twierdzenie jest niezawodne: poza Kościołem nie ma zbawienia. A tu naciera głos Chrystusa pana, upominającego: „Co pomoże człowiekowi, choćby świat cały zyskał, a stracił duszę swoją?”. Potrzeba zbawienia jest pierwszą potrzebą człowieka. Bo i zaiste, co pomoże, powtarzamy za naszym Mistrzem, co pomoże wszystko inne, jeśli człowiek straci swoją duszę? Nic więc ważniejszego nie mamy, jak wiedzieć, gdzie jest nasze zbawienie, jak przekonać się coraz mocniej o prawdzie tego twierdzenia, że poza Kościołem zbawienia nie ma, bo nie ma prawdy.

Pójdziemy więc dzisiaj w stronę odwrotną, będziemy szukali, czy jest gdzie indziej zbawienie, niż w Kościele, czy jest gdzie indziej prawda? Posłany od Boga na to, pokazałem wam, bracia moi, ziemię żyjących, pokazałem wam, zeszłym razem Słońce nieomylności, które jej przyświeca i całą niesprzeczność, zgodę, porządek, jaki w niej mieszka. Teraz pójdziemy, że użyję słów Hioba, do ziemi ciemnej i obleczonej chmurą śmierci, do ziemi nędzy i ciemności, gdzie cień śmierci, gdzie żaden porządek, ale wieczna zgroza zamieszkuje. Bo, jak Kościół jest obrazem nieba, jest odbiciem nieba na ziemi, tak wszystko, co poza Kościołem, jest obrazem piekła, jest odbiciem piekła na ziemi. Kościół to wrota do nieba: „Haec est porta coeli, iusti intrabunt per eam – to jest brama niebieska, sprawiedliwi wejdą przez nią” (Ps 117, 20); a co jest za Kościołem, to wrota do piekła, o nich Chrystus powiedział: „Bramy piekielne nie przemogą przeciw Kościołowi memu”. A jak piekło jest właściwie niezgodą i nieporządkiem, wojną wieczną, pasowaniem się życia ze śmiercią, jest, że tak powiem, śmiercią w życiu i życiem w ciągłej śmierci, jest, jednym słowem, wojną najokropniejszą, tak i to, co w jego bramach siedzi, ta część ludzkości, która przez nie wstępuje, musi nosić na sobie piętno swojego początku i swojego końca, musi być niezgodą, musi być sprzecznością, musi być wojną ustawiczną. Piekło jest zaprzeczeniem Boga jako życia stworzenia, jako końca i tego, którym stworzenie żyje, i dlatego nosi na sobie piętno zaprzeczenia, którym jest niezgoda i wojna, bo niezgoda i wojna z zaprzeczenia wynikają, z zaprzeczenia tego, co istnieje, tego, co jest życiem. Piekło jest jednym, wielkim zaprzeczeniem, zaprzeczeniem życia. Więc i jego dziecko musi na tym świecie nosić na sobie to samo piętno zaprzeczenia, ale nie będzie to jeszcze zaprzeczenie życia samego, jak tam u kresu drogi; będzie zaprzeczeniem drogi do życia, będzie zaprzeczeniem prawdy Bożej, woli Bożej, danej przez objawienie, aby człowieka doprowadzić do jego celu, do Boga, który jest jego życiem; będzie zaprzeczeniem Chrystusa, który jest prawdą i drogą, a na końcu i życiem.

Jeśli się więc pokaże, bracia moi, że wszystko, co jest poza Kościołem, jest niezgodą, sprzecznością i wojną, że wszystko nosi na sobie piętno zaprzeczenia, będzie rzeczą niezawodną, że prawda jest w Kościele, że w nim tylko jest, jak nieomylność, tak i zbawienie. Idźmy więc teraz śmiało do tej ziemi nieporządku i zgrozy, ale idźmy z Bogiem. Bez Boga człowiek gotów jest upodobać sobie choćby w nieporządku i zgrozie. Dlaczego? Bo to dzieło jego rąk, a on tak szalenie kocha samego siebie i dzieła swoich rąk! Prośmy więc Boga, niech nas broni przeciwko nam samym, prośmy o to szczerze! Co nam pomoże budowanie nowych światów, jeśli sami siebie stracimy? O, prośmy całym sercem Boga o miłość prawdy, aby nam zgroza była zgrozą, fałsz fałszem, a prawda prawdą, przez przyczynę Najświętszej Panny. Zdrowaś Maryjo!

Powiadając, że wszystko, co jest poza Kościołem, nosi na sobie piętno zaprzeczenia, nie mówimy o tej części ludzkości, która uprzedziła Kościół, o ludzkości starożytnej. Już widzieliśmy, co stanowi jej właściwą cechę. Jej cechą było raczej zapomnienie, jak zaprzeczenie, chociaż i od tego nie jest wolna; jej grzechem było raczej zgubienie, często dobrowolne, prawdy, niż jej odepchnięcie i pomiatanie. W tym samym stanie zostaje ludzkość chińska, indyjska i inna. Póki do każdej z nich słowo Chrystusa nie doszło, chodzili za prawem swoim, resztką pierwotnego prawa, danego przez Boga człowiekowi, i według tego Bóg ich sądził. Nie o nich tu mówimy. Mówimy o tych, co wiedząc o Kościele, wiedząc, że Bóg dał go za nauczyciela i przewodnika na tej drodze ziemskiej, jednak go porzucają i powiadają, że człowiek sam sobie poradzi, że ma w sobie wszystko, co mu potrzeba, aby poznał swój cel i doszedł do niego. Ci właściwie są poza Kościołem. Otóż, o tych powinniśmy się przekonać, jaką noszą cechę na sobie i czy w nich może być prawda, a następnie, zbawienie.

A najpierw trzeba nam rozpatrzeć główną zasadę tych, co się stawiają poza Kościołem. tą zasada jest, że człowiek sam sobie wybiera przedmiot wiary, zasada przeciwna tej drugiej, że Kościół daje ten przedmiot wiary. Jest to ta sama zasada, która została ozdobiona głośnym wyrażeniem zasady wolnego badania, liberi examinis, w języku reformatorów XVI wieku. Ten więc człowiek, jest poza Kościołem, i to powiedzmy raz a dobrze, jasno, ten człowiek jest poza Kościołem, który nie uczy się od Kościoła, w co ma wierzyć i co ma czynić. Czy to bierze z rozumu, czy też od odczucia swego, czy mu to daje mądrość ludzka, czy jakieś objawienie, wszystko jedno, skoro tylko bierze skądinąd, jak z Kościoła, już przez to samo staje poza Kościołem wiernych Bożych. Bo wiara katolicka nie jest z rozumowania ani też z objawienia pojedynczym ludziom uczynionego, wiara jest ze słuchania Kościoła, fides ex auditu, jak powiada św. Paweł: „wiara ze słuchania”. To rzecz jasna. Największy teolog, największy uczony i doktor w Kościele, jeden z tych, których Kościół nazywa swymi ojcami, którzy prawdę, przez Boga objawioną, swym rozumem obronili, rozjaśnili, rozwinęli, gdyby dlatego wierzył, że ta prawda objawiona do jego rozumu przypadła, że on ją pojął, a nie dlatego, że Bóg ją objawił a Kościół podał, że ją wziął od Kościoła, przestałby mieć wiarę prawdziwą, miałby wiarę ludzką, cała jego wiara oparłaby się na jego rozumie, wierzyłby samemu sobie. Największy geniusz i najprostszy człowiek są tu równi; obaj mają ten sam powód wiary, ten, że Bóg objawił, a Kościół podaje, słuchanie Kościoła a przezeń Boga. Bóg nie przyrzekł nikomu nieomylności; owszem objawienia pojedyncze mylić się mogą; sto razy o tym Bóg przestrzega. Cała pewność pojedynczego (prywatnego) objawienia jest w tym, że się zgadza z nauką Kościoła. i dlatego wszyscy święci, którzy mieli objawienia, przynosili je pod osąd Kościoła, nie na nich budowali swoją wiarę.

Otóż ci, co stanęli poza Kościołem, gdzie idą, jakie piętno nosi ich praca, jaki jest jej koniec? Możemy to wszystko na własne oczy obejrzeć, nie potrzebujemy wyprowadzać następstw oderwanych z wyłożonej zasady, mamy przed sobą rzeczywistość. Ona nam pokazuje, jak doskonałe są dzieła Boże i czym byłaby ludzkość, gdyby się nad nią Bóg nie zlitował i nie ustanowił Kościoła.

W szesnastym to wieku, jak wszystkim wiadomo, nastąpiło wielkie oderwanie. Za przewodnictwem Lutra mnóstwo ludzi stanęło poza Kościołem. Ogłoszona była przez nich ta zasada: niepodległość od władzy kościelnej w tłumaczeniu Pisma Świętego. Widzieliśmy, że Kościół był po to postanowiony przez Boga, aby najpierw dawał każdemu całe objawienie w swojej tożsamości, a potem, aby dawał jego prawdziwe rozumienie. Otóż naprzód targnął się duch ludzki na to ostatnie, sam sobie objawienie tłumaczył. Jest w zasadach nauki kościelnej punkcik mały i ledwie dostrzeżony, nauka o odpustach, która jednak jest następstwem koniecznym innych dogmatów i całej wiary. Od tego zaczął ów pierwszy reformator; inaczej to zrozumiał, inaczej uczył albo raczej zaprzeczył tej nauce. Zaprzeczywszy nauce o odpustach, musiał zaprzeczyć zasłudze wynikającej z dobrych uczynków, z której tamta nauka wypływa, i zaprzeczył. Zaprzeczywszy zasłudze, musiał wprowadzić dogmat, że sama wiara, nie uczynki, usprawiedliwiają, i wprowadził; musiał także zaprzeczyć wolności człowieka, i zaprzeczył; a zaprzeczywszy wolności, musiał ogłosić grzech za niewinny, i ogłosił. Sławne jest jego twierdzenie: „Grzesz mocno, ale wierz jeszcze mocniej”. Zaprzeczył w koniecznym następstwie wierze w czyściec, w Msze prywatne, w większą część sakramentów. Co Luter nie zreformował, to dokończyli następni reformatorzy. Kalwin do reszty zniósł wolność człowieka i sprawcą grzechu śmiało uczynił Boga. Zwingli wyrzucił resztę sakramentów i zostawił jakieś tylko znaki bez rzeczy, bez sakramentów, które są węzłem, wiążącym duszę człowieka z Bogiem. Kiedy tak duch ludzki, postępując w tłumaczeniu objawienia na swoją rękę podjętym, zabił wolność człowieka, zerwał węzeł łączący go z Bogiem, przyszedł z kolei na Boga samego. Zawsze opierając się na piśmie Świętym, nie porzucając jeszcze objawienia, Socyn zaprzeczył Bóstwu Chrystusa pana. Nasza nieszczęśliwa Polska dała przytułek temu bluźnierstwu. O, bodajby to naprawiła, stając za Chrystusem, Bogiem swoim! Zaprzeczone następnie zostało Bóstwo Ducha Świętego. Za tymi przeczeniami koniecznie poszło zaprzeczenie Trójcy Świętej i przyszli unitarianie, którzy jednego tylko Boga, jakiegoś wielkiego samotnika, przypuścili. Oto gdzie duch ludzki zaszedł w tłumaczeniu Objawienia. Tyle tylko na końcu z objawienia zrozumiał, że jest jakiś Bóg.

Ale duch ludzki nie tylko traci rozumienie Objawienia, kiedy je weźmie na swój warsztat, traci jeszcze samo Objawienie. To Pismo Święte, które jest dla niekatolików jedynym źródłem objawienia (bez Tradycji), podpada także wnet jego badaniu, roztrząsaniu i zaprzeczeniu. Już Luter zaczął tę pracę. Kiedy mu jeden list apostolski zanadto co innego mówił od jego nauki, wyrzucił go z Pisma, a sławna jest jego odpowiedź, gdy się go pytano o przyczynę, odpowiedź, która jest dla wszystkich niekatolików godłem: „tak chcę, tak każę, niech za przyczynę stanie wola moja” (1). Co rozumniejszego nie może nam żaden niekatolik odpowiedzieć. Dać może za każdym razem z dziesięć przyczyn, ale prawdziwa przyczyna będzie zawsze taka sama: tak chcę, tak mi się podoba. To właśnie jest zasadą tej drogi ducha ludzkiego poza Kościołem: powaga własna, wola własna. Lecz ta praca niszczenia Pisma Świętego dopiero sporo po Lutrze stała się ogólną. Wtedy szczególniej, kiedy wskutek ciągłych, a coraz większych zaprzeczeń zatraciło się rozumienie Objawienia, kiedy Pismo Święte leżało przed duchem ludzkim jak wielka zagadka. Wówczas się spytał, czy to Pismo jest rzeczywiście Objawieniem Bożym, słowem Bożym? Wstyd mu było powiedzieć, że wątpi, on, który niby dlatego posłuszeństwo Kościołowi wypowiedział, aby właśnie poszedł za Pismem, za czystym słowem Bożym. Ale wstyd nigdy nie wstrzyma ludzi, bo się znajdzie taki, który nie ma wstydu. Przyszli tacy, co zaprzeczyli natchnieniu Bożego Pisma, powiedzieli, że nie jest słowem Bożym. Była to wielka śmiałość, powstała po niej wielka walka. Ale protestanccy obrońcy Pisma nie mieli czym go bronić. Odrzuciwszy Boską nieomylność Kościoła, został im jeden tylko dowód: tak chcę, tak mi się podoba. Tylko na nieszczęście ten dowód równym prawem do wszystkich należy. Ci, co odrzucali natchnienie Pisma, co przeczyli temu, że jest słowem Bożym, powiedzieli również: tak chcę, tak mi się podoba. Dali dowód na dowód. A że byli w postępie, w tym postępie zaprzeczania, za którego rozwijaniem się idziemy, więc oni wygrali. Tak został wypędzony Duch Boży z Pisma Świętego; Pismo Święte przestało być dla tych ludzi słowem Bożym, Objawieniem Bożym. Została jeszcze jego powierzchnia, jakby zewnętrzne ciało, ta martwa głoska, która stanowi księgi święte. Wtedy urodziła się, wyrosła i rozszerzyła szkoła krytyków biblijnych. Z wielkim przyborem sprzętów i narzędzi, z sumienną i mozolną pracą przyszli ci ludzie rozrzynać ciało Pisma Świętego. Już z początku odrzucone były ze Starego Testamentu księgi, tzw. deuterokanoniczne. Ta szkoła przyszedłszy z gramatyką, ze słownikami i ze starożytnościami hebrajskimi, greckimi, chaldejskimi, odrzuciła pięcioksiąg Mojżesza, odrzuciła Daniela, odrzuciła inne księgi, a wreszcie cały Stary Testament, jako daleko później napisany, jednym słowem, jako dzieło jakichś oszustów. Skończywszy sprawę ze Starym, wzięła się do Nowego Testamentu. Rzecz się zaczyna zwykle od słabych początków. Odrzucono list św. Pawła do Żydów, początek Ewangelii św. Mateusza, potem Ewangelię św. Jana, jako dzieło jakiegoś gnostyka, list św. Pawła do Tymoteusza, jeden i drugi, list do Tytusa, apokalipsę św. Jana, tę dlatego, że jest dramatem, późno napisanym, a upadek żydostwa i pogaństwa wystawiającym, ów zaś dlatego, że jest płodem głowy zagorzałej, wreszcie wszystkie trzy ewangelie Mateusza, Marka i Łukasza, jako wypisane późno już z jakiejś pierwotnej ewangelii syrochaldejskiej; a już nie wiem, co i zostało z Nowego Testamentu. W ten oto sposób zginęło Objawienie, a nawet wszelki jego ślad, nawet ten głos zewnętrzny, w który się to Objawienie Boże oblekło. Ale nie dosyć, nie dosyć! Zaprzeczenie nie tu się zatrzymało. Do tego rzecz przyszła, że znaleźli się ludzie, którzy zaprzeczyli bytowi historycznemu Chrystusa Pana, temu, że Chrystus żył kiedyś na świecie. Pięćdziesiąt lat temu, tu we Francji, znalazł się pierwszy człowiek, który wyrzekł te głupstwo, a dziś niejeden już to mówi, książki o tym piszą, i znalazły się podobno gminy całe, które podały prośbę do swego rządu, by im nie dawał pastorów chrześcijańskich, bo Chrystus nigdy nie był na świecie. Czy mógł kiedyś szatan uroczyściej zażartować z rodzaju ludzkiego? Przez osiemnaście wieków cały rodzaj ludzki rozumiał, że Chrystus żył naprawdę na świecie, nigdy nikomu nie przyszło wątpić o tym, nawet największym Jego nieprzyjaciołom. Piętnaście milionów męczenników krew swoją dało na zaświadczenie tego, niezliczone pokolenia wierzyły w Chrystusa, w nim pokładały całą nadzieję, Jego kochały nad wszystko i czego dlań nie poniosły. Świat cały, cała historia koło Chrystusa się obraca, nie ma historii bez Chrystusa, a tu jeden człowiek stawi się naprzeciw i prawi poważnie: „Rodzaju ludzki, tyś się pomylił, ja to lepiej wiem, niż ty. Twego Chrystusa nigdy nie było na świecie”. O doprawdy, nie było czegoś na świecie dotychczas – tego tak uroczystego głupstwa. Bracia moi, do niego idzie, do niego koniecznie idzie duch ludzki, kiedy się poza Kościołem postawi, kiedy sobie za zasadę weźmie: Wierzę, bo tak chcę, bo tak mi się podoba.

O, bracia moi, przypatrzcie się raz dobrze dziełu człowieka, dziełu szatana! Czyście dobrze uważali, jak ono od początku do końca nosi na sobie piętno zaprzeczania, piętno niszczenia! Jak nosi na sobie ten charakter, który Chrystus szatanowi daje, że on był kłamcą i mężobójcą od początku. Przywódcy tego dzieła zguby, o których to samo powiedzieć wypada, co sam Chrystus do żydów powiedział, że ich ojcem jest diabeł, nie poszli w ślady ojca swego? Czy tego nie widzicie? Na każdą prawdę, przez Kościół podaną, powiedzieli swoje „nie”, kłamcy! Tylu synów Kościoła powiedli z przepaści do przepaści, aż do zupełnego wydarcia im wszelkiej prawdy i wszelkiego życia, mężobójcy!

Jeśli człowiek, stanąwszy na zasadzie samodzielności, przychodzi do zniszczenia całego objawienia, przychodzi niemniej i do zniszczenia swego własnego życia, życia swej duszy. Nie tylko niszczy dar Boży, który mu Bóg dał z zewnątrz, ale jeszcze siebie samego niszczy, to, czym go Bóg wewnątrz uczynił. To dzieło samobójstwa duchowego trzeba nam teraz rozpatrzyć.

Widzieliśmy zeszłym razem, że bez nieomylności Kościoła człowiek nie może mieć wiary, a jednak wiara jest mu koniecznie do życia potrzebna. Bo tak jest, bracia moi; człowiek musi czymś swoje uczucie zapełnić, to uczucie o nieskończonych pragnieniach. Co ma zapełnić jego uczucie, musi być pewne, musi być nieomylne. Tak, tylko objawienie Boże, tylko prawda Boża, przez pośrednictwo nieomylne Kościoła podana, może uczucie człowieka wypełnić.

Natura człowieka jest taka, że w nim rozum i serce, wiedza i uczucie powinny się do zgody ułożyć. Inaczej spokojny nie będzie. Serce nie może posiąść przedmiotu, którym żyje, jeśli mu go rozum nie da. Bóg jest tym przedmiotem życia człowieka; ale Bóg nie zajmie serca jako dobro, jeśli wpierw rozumu nie zajmie jako prawda. Gdybyśmy rozumu nie mieli, nie wiedzielibyśmy nawet o Bogu, tym więc mniej moglibyśmy Go kochać, a następnie posiadać. Bez rozumu nie mielibyśmy wolności, bo byśmy nie wiedzieli co złe a co dobre, a następnie, co jest wyborem między jednym a drugim; bez wolności nie mielibyśmy zasługi; bez zasługi nie mielibyśmy nagrody, tej nagrody, którą jest sam Bóg. Ci więc, co o Bogu i rzeczach wiecznych rozprawiają, a zwalczają rozum, doprawdy sami nie wiedzą, co czynią; bo odrzucając rozum odrzucają podstawę, która czyni nas zdolnymi dotarcia do Boga i do rzeczy wiecznych. Uczucie więc musi otrzymać przedmiot, którym żyje, przez rozum, tj. iż rzecz tylko rozumna może je wypełnić w sposób dostateczny.

W Kościele rozum prawdziwie żyje, ma przedmiot, ma prawdę, nad którą może pracować. Więc i uczucie żyje tu prawdziwie, bo za przedmiot swego życia, swojej miłości, ma prawdę przez rozum przyjętą. Tu rozum i serce są w zgodzie. Poza Kościołem sama sprzeczność panuje. Tam ciągła wojna, nie powiem wiar, ale zdań, mniemań, sądów, bo wszystkie na powadze ludzkiej są oparte, a jeśli jest jakiś porządek, jakiś związek logiczny w tym dziele, to polega na zaprzeczaniu. Zaprzeczanie rozwija się w następstwie logicznym, jedno z drugiego wypływa, jest to porządek niszczenia, logika śmierci. Co to za wojna wyobrażeń i mniemań, co za spór, co za nieporządek, co za zgroza! Człowiek jest wolny i nie jest wolny; dobre uczynki są potrzebne i nie są potrzebne; sama wiara usprawiedliwia i nie usprawiedliwia; Bóg jest sprawcą grzechu i nie jest nim; Chrystus jest w Eucharystii i nie ma Go tam; Ciało Chrystusa jest wszędzie i nie jest wszędzie; Chrystus jest Bogiem i nie jest Bogiem; Bóg jest w trzech osobach i nie jest w trzech osobach; Pismo jest natchnione i nie jest natchnione; Objawienie jest i nie ma objawienia; i to wszystko w jednym czasie, na mocy tej samej zasady, i to ta rzecz tak rozwija się w nieporządku i sporze; kłócą się i godzą i znowu się kłócą i zabijają i palą, wojna bez końca! Prawdziwie, ziemia pokryta chmurą śmierci, „gdzie żaden porządek, ale wieczna zgroza zamieszkuje”. Czyście się dobrze przypatrzyli temu dziełu, bracia moi?

Uderzający to widok, bracia moi! I rozum go widzi, jest nim uderzony. Spełnia on swój urząd, pokazuje sprzeczność, sprzeczności znieść nie może. Ale serce nie chce przystać, i wtedy rozum odłącza się od niego, a ten rozbrat rozumu z sercem jest owocem wewnętrznym owej zasady samodzielności w rzeczach wiary. Cała tajemnica leży w dumie, która opanowała serce człowieka; choć rozum widzi sprzeczność, ale jej duma widzieć nie chce, spuszcza zasłonę na rozum, każe mu dalej pracować i mozolić się, prowadzić dalej dzieło sprzeczności. I tak rozum traci swoje prawdziwe życie, a za nim i uczucie człowieka, które bez rozumu życia mieć nie może. Cała ta robota jest rozpaczliwa; człowiek jej wytrzymać nie może i trzeba, aby miał serce bardzo suche i bardzo próżne, by ją do końca mógł prowadzić. Jest to droga czystego rozumowania, którą postępują tak nazwani racjonaliści i doktrynerzy, kiedy porzuciwszy już objawienie nie wiedzą, o czym mówią, „zmarnowali się w myślach swoich – evanuerunt in cogitationibus suis” – i karmią się frazesami, formami bez rzeczy, myślami bez znaczenia.

Poza tą smutną drogą, duch ludzki, przywiedziony do rozpaczy ową ciągłą sprzecznością, poza Kościołem objawiającą się, a nie chcąc iść za ową logiką zaprzeczania, która go prowadziła do zaprzeczenia Boga samego i do zaprzeczenia samego siebie, nie chcąc też z drugiej strony poddać się na powrót Kościołowi, co zrobił? Porzucił rozum – pewnie dlatego, aby mu nie przypominał tej rozpaczającej sprzeczności, jaka jest na tej drodze – i uczuciem albo wyobraźnią chciał się przedrzeć do nieba. Ten kierunek przybrali anabaptyści, kwakrzy, swedenborgianie, metodyści, pietyści i wielu innych. Ale to ich uczucie nie mogło dotrzeć do przedmiotu, którym by żyło, i ciągle nie może do niego dotrzeć. Jedni po drugich wołali do nieba o Objawienie; im bardziej ich uczucie było w próżni po odjęciu mu prawdziwego Objawienia kościelnego, tym większym głosem wołali, lecz Objawienie nie przyszło, a to, co za Objawienie brali, było tak błahe, tak niedorzeczne, że na żadną wiarę nie zasługiwało. Widma, urojenia i pozory stały się przewodnikiem tych ludzi, ich wiarą. Objawienia ich nosiły to samo piętno sprzeczności, które wyżej widzieliśmy, i ta sprzeczność musiała wreszcie przywieść i przywiodła uczucie do rozpaczy.

Duch ludzki musi tak skończyć wobec tej sprzeczności, której rozum znieść nie może, musi utracić wiarę w prawdę i dobro. Zwrot, jaki czyni uczucie w stronę objawienia, wstrzymuje na chwilę dojście do tego kresu; ale ten stan gorączkowy ani trwać nie może długo, ani wielu ludzi za sobą pociągnąć. Wszystkie sekty, które wyliczyliśmy, ledwie mają po parę tysięcy wiernych. Za rozpaczą idzie obojętność. Człowiek staje się obojętny na prawdę i na dobro, zapomina o niebie i całym ciężarem przypada do ziemi. Musi żyć, ale jego życie staje się zupełnie ziemskie, rozum swój obraca na badanie materii, serce na jej kochanie; materia staje się jedynym przedmiotem jego życia. Z syna Bożego człowiek staje się bydlęciem. Co mu z prawdy, co z dobra, co z wiary, co z Boga? Jemu trzeba jeść i pić, trzeba mu spać. Oto wiara, do której człowiek przychodzi, kiedy porzuci Kościół! Oto jego życie!

Czy do tego snu śmierci, czy do tego samobójstwa duchowego, zabicia wszystkiego, co jest wyższe w człowieku, co go człowiekiem czyni, czy do tego stanu bydlęcego nie przyszli dziś ludzie? Co bym dał, żeby tego nie było! O, co bym dał, żeby tak przynajmniej nie było w moim narodzie! (2) Polsko, Polsko! Gdzie twoja miłość do Kościoła, gdzie twoja wiara, gdzie twój Bóg? Na te święte imiona twoje serce niegdyś drżało, a dziś, nie wiem, czy je rozumiesz? Wolałaś jeść i pić, wolałaś spać, a dziś, gdy Bóg zsyła karanie, czy się opamiętałaś? O, bodaj bym nie widział! Ale to źle, bracia moi, źle z naszą Polską. Kościół święty, jedyne dzieło zbawienia, nienawidzą, wiary nie znają, a Boga, Boga dla nich nie ma; strach, aż jak pusto po nim w sercach! Polsko, Polsko! Najnieszczęśliwszy z narodów, kiedy się opamiętasz?

Przeto nas Bóg posyła, aby budzić z tego snu śmierci. Każe nam wołać i mówić: „poza Kościołem nie ma zbawienia”. Sami widzieliście, co się dzieje poza Kościołem. Tam prawdziwie ziemia śmierci, „gdzie żaden porządek, ale wieczna zgroza zamieszkuje”. Tam prawda Boża jest powoli zabijana i niszczona, tam sam człowiek pozbawiony jest porządku w rozbracie rozumu z uczuciem, i zraniony we wszystkim, co go czyni człowiekiem i synem Bożym; gdzie tam może być zbawienie? Posyła nas Bóg i każe wołać, że tylko Kościół daje zbawienie, że, „kto Kościoła nie słucha, niech tobie będzie jako poganin i jawnogrzesznik; kto wami, tj. Kościołem, pogardza, mną pogardza, a kto mną gardzi, gardzi tym, który mnie posłał. – Idźcie, opowiadajcie; kto nie uwierzy, będzie potępiony”, i jeszcze: „Kto nie wierzy, ten już jest osądzony”. To wszystko Bóg mówi, bracia moi, i każe nam to wam powtarzać, abyście ze snu powstali, aby się wam uszy ducha waszego otworzyły i abyście usłuchali głosu Bożego! Albo to wam się zdaje, że można Boga nie słuchać? Prawda, że kto jest w dobrej wierze poza Kościołem, tego potępienie Boże nie dosięga. Lecz ci z was, co są poza Kościołem, czy są poza Kościołem w dobrej wierze? Czy nie wiedzą o tym, że Bóg każe im być w Kościele? A jeśli wiedzą, jakim sumieniem ociągają się jeszcze? Nie lękają się potępienia Bożego? O, wielkim snem śpi ta dusza, która na to nie zadrży!

Przeto, bracia, zlitujcie się sami nad sobą. Nie możecie wątpić, że Kościół jest nieomylny, nie możecie wątpić, że poza Kościołem jest omylność i błąd, nie możecie wątpić, że w Kościele tylko jest zbawienie, a poza Kościołem śmierć, żadnym sposobem wątpić nie możecie, że Bóg każe wam Kościoła słuchać, być w Kościele, a w przeciwnym razie grozi potępieniem. To wszystko jest pewne, jak sam Bóg. I potępienie i zbawienie równie pewne; zbawienie w Kościele, potępienie poza Kościołem. Bracia moi, na co jeszcze czekacie, co was jeszcze wstrzymuje? Czy to tak trudny wybór między pewnym zbawieniem a pewnym potępieniem? Spieszcie się, spieszcie, bo ostrzegam was: Czas jest krótki! Amen.

Ks. Piotr Semenenko CR (3)

(1) Dobitny to przykład woluntaryzmu Marcina Lutra, stawiania woli na pierwszym miejscu. Tu są źródła całej późniejszej tradycji liberalnej i antykatolickiej. Początków myśli woluntarystycznej możemy szukać już w XIV wieku, w radykalnej myśli lewego skrzydła franciszkanów – spirytuałów, Williama Ockhama, Marsyliusza z Padwy i innych nominalistów, z nauki których czerpał sam Luter.

(2) Kazanie to było skierowane do towiańczyków, którzy stawali ostentacyjnie z Mickiewiczem na czele po stronie profesorów uniwersytetu, napadających na Kościół (Michelet, Quinet), i którzy uczuciem kazali szukać wiary.

(3) Piotr Semenenko, zmartwychwstaniec (1814–1886). Urodzony na Podlasiu, powstaniec, potem emigrant, wyświęcony w Rzymie w roku 1841. Umysł głęboki, wybitny w dziedzinie filozofii, teologii, ascetyki; jako kaznodzieja służy bogactwami własnego umysłu i duszy, podaje prawdę żywą, jasny i głęboki w wykładaniu, wymowny w rozumowaniu i dowodzeniu, niezrównany w oddziaływaniu na rozum i wolę słuchaczy (wymowny rozum); cel jego pracy: rozbudzić duszę, dać jej żywą prawdę, przekonać ją i zdobyć dla dobra i dla prawdy. Wydano jego konferencje na „Ojcze nasz”, „Credo” – chrześcijańskie prawdy wiary (głębokie konferencje religijno-filozoficzne) – oraz Kazania na niedziele i święta całego roku, 2 tomy, Lwów 1913 (Ks. Zygmunt Pilch, Szkoła Kaznodziejstwa, Kielce 1937, s. 128–129).

Powyższy tekst jest fragmentem książki Protestantyzm potępiony przez papieży.