Rozdział trzeci. Pokój i wojna

Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi (Mt 5, 9). Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz (Mt 10, 34).

Rozważyliśmy jak to się dzieje, że kluczem do paradoksów Ewangelii i kluczem do paradoksów katolicyzmu jest jeden i ten sam fakt, iż życie, które je tworzy, jest równocześnie Boskie i ludzkie. Przejdźmy teraz do rozważań, w jaki sposób rozwiązuje to paradoksy katolicyzmu, zwłaszcza te, z których czynią nam zarzut nasi przeciwnicy.

Żyjemy bowiem w czasach, kiedy ludzie inteligentni nie uważają już katolicyzmu za zbyt absurdalny, aby z nim dyskutować. Ci, którzy w związku ze swoją postawą znajdują się poza naszymi granicami, podają konkretne powody. Wysuwane są konkretne oskarżenia, które trzeba albo przyjąć, albo obalić.

To prawda, że stojący poza murami Miasta Pokoju nic nie wiedzą o życiu, jakie wiodą wewnątrz jego mieszkańcy, nic – o harmonii i pocieszeniu, które może dać tylko katolicyzm. Jednak jest możliwe, że o pewnych kwestiach, na przykład w ogólnych zarysach o kształcie tego miasta na tle nieba, o miejscu, jakie zajmuje w świecie, o jego szerokim wpływie na ludzkie życie w ogóle, ci bezstronni obserwatorzy wiedzą więcej, niż ów pobożny, który w pokoju zamieszkuje wewnątrz. Rozważmy zatem ich refleksje, niekoniecznie jako całkowicie fałszywe. Możliwe, że ujrzeli przelotnie coś, co my przegapiliśmy i dostrzegli relacje, które my albo uznajemy za rzecz oczywistą, albo których zupełnie nie udało nam się zobaczyć. Może być tak, że owe oskarżenia okażą się argumentami na naszą korzyść.

Słyszymy, że każda światowa religia, która zasługuje na tę nazwę, za swój główny cel i swoje podstawowe prawo uważa ustanowienie albo popieranie pokoju między ludźmi. Dokładnie tak było w pierwszych dniach chrześcijaństwa. To właśnie przepowiedział wielki prorok na temat działania chrześcijaństwa, kiedy jego Boski Założyciel przyjdzie na ziemię. Natura odzyska swą utraconą harmonię, a waśnie między ludźmi ustaną, kiedy przybędzie On, Książę Pokoju. Zwierzęta będą leżały razem w przyjaźni, wilk i baranek oraz pantera z koźlęciem (Iz 11, 6). Co więcej, to właśnie Posłanie Pokoju aniołowie głosili nad Jego kołyską w Betlejem. To właśnie dar pokoju On sam obiecał swoim uczniom. To właśnie Boży Pokój, który przewyższa wszelką wiedzę (Ef 3, 19) powierzył wielki Apostoł swym nawróconym. Jak zatem słyszymy, to stanowi istotę chrześcijaństwa. Najwyższym błogosławieństwem dla czyniących pokój jest właśnie to, że będą nazwani synami Bożymi (Mt 5, 9).

Jednak kiedy zwrócimy się ku katolicyzmowi, jesteśmy zmuszeni widzieć w nim nie tego, który gromadzi, ale tego, który rozprasza, nie córę pokoju, ale matkę niezgody. Czy jest dziś jakiś udręczony kraj w Europie, który nie zawdzięcza przynajmniej części swych niedoli roszczeniom katolicyzmu? Czyż to nie katolicyzm leży u korzeni podzielonej lojalności Francji, nieszczęść Portugalii i waśni Włoch? Przyjrzyjcie się historii, a znajdziecie wszędzie tę samą opowieść. Co tak często zakłócało politykę Anglii pomiędzy dwunastym a piętnastym wiekiem i rozdarło ją na dwoje w szesnastym wieku, jeśli nie zdecydowany opór dojrzewającego narodu przeciwko tyranii Rzymu? Co stoi za wojnami religijnymi w Europie, za stosami Smithfield (1), za kołem tortur Elżbiety I, za krwią nocy św. Bartłomieja, jeśli nie owa nietolerancyjna i nieznośna religia, która nie doszłaby do porozumienia nawet z najrozsądniejszym ze swych przeciwników? Oczywiście nie da się całkowicie rozłożyć winy i powiedzieć, że w każdym konkretnym przypadku to katolicy byli agresorem, ale prawdą jest przynajmniej stwierdzenie, że to katolickie zasady stwarzały okazję, a katolickie roszczenia były niefortunną przyczyną całej tej niezmierzonej powodzi ludzkiego nieszczęścia.

Zatem jakże osobliwie niepodobna – słyszymy – jest ta religia waśni do religii Jezusa Chrystusa, religia wszystkich tych praw i twierdzeń dogmatycznych oraz dotyczących dyscypliny – do łagodności Ubogiego Człowieka z Nazaretu! Jeśli istnieje dzisiaj gdziekolwiek na świecie prawdziwe chrześcijaństwo, to jest ono ukryte nie pośród takich, jak ci. Należy go raczej szukać pomiędzy łagodnymi humanitarystami naszego własnego i każdego innego kraju – pomiędzy ludźmi, którzy walczą o pokój za wszelką cenę, ludźmi, których najważniejsze cnoty to tolerancja i miłosierdzie, ludźmi, którzy zasłużyli – o ile w ogóle komuś się to udało – na błogosławieństwo bycia nazwanym synami Bożymi (Mt 5, 9).

Od życia katolicyzmu zwracamy się ku życiu Jezusa Chrystusa i na pierwszy rzut oka faktycznie wydaje się, jakby owo przeciwstawienie było uprawnione. Nie możemy zakwestionować zarzutów naszego krytyka. Każde z jego historycznych twierdzeń jest prawdziwe. To rzeczywiście prawda, że katolicyzm dał sposobność do większego rozlewu krwi, niż jakakolwiek ambicja czy zazdrość człowieka.

Dalej, prawdą jest, że Jezus Chrystus wypowiedział to błogosławieństwo, że nakazał swym wyznawcom poszukiwać pokoju i że w szczytowym punkcie swego wyniesienia powierzył im pokój, którym jedynie On może obdarzyć. Jednak kiedy przyjrzymy się temu bliżej, sprawa nie jest taka prosta. Przede wszystkim, jaki był rzeczywiście bezpośredni, natychmiastowy wpływ życia i osobowości Jezusa Chrystusa na społeczeństwo, w którym żył, jeśli nie waśnie, rozlew krwi i nieszczęście, które zarzuca się Jego Kościołowi? To właśnie dokładnie z tego powodu wydano Go w ręce Piłata. Podburza naród. Siebie podaje za Króla (Łk 23, 2). Jest kontrowersyjnym demagogiem, nielojalnym obywatelem, zagrożeniem dla rzymskiego pokoju.

I rzeczywiście wydaje się, że istnieje usprawiedliwienie dla tych oskarżeń. To nie język współczesnego „humanitarysty”, współczesnego tolerancyjnego „chrześcijanina” spływał z Boskich warg Jezusa Chrystusa. Idźcie i powiedzcie temu lisowi (Łk 13, 32), wykrzykuje o władcy swego ludu. Podobni jesteście do grobów pobielanych, które z zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz pełne są kości trupich i wszelkiego plugastwa. Obłudnicy! (Mt 23, 27). Takiego języka używa w stosunku do przedstawicieli religii Izraela. Czy to sposób mówienia, jaki słyszymy z ust współczesnych przywódców religijnych? Czy język taki jak ten byłby choć przez chwilę tolerowany przez współczesny, humanitarny kler? Czy można sobie wyobrazić bardziej podżegający sposób mówienia, bardziej „niechrześcijańskie uczucia”, jak by je nazwano dzisiaj, niż owe słowa wypowiedziane nie przez kogo innego, a przez Boskiego Założyciela chrześcijaństwa? A co powiecie o tej zadziwiającej scenie, kiedy rozrzucił sprzęty po dziedzińcach świątynnych?

Co do wpływu takich słów i metod, Nasz Pan sam jest dość jednoznaczny. „Nie popełnijcie błędu”, woła do współczesnych humanitarystów, którzy roszczą sobie prawo do wyłączności na reprezentowanie Go. „Nie popełnijcie błędu. Nie przyszedłem przynieść pokoju (Mt 10, 34) za wszelką cenę. Są gorsze rzeczy, niż wojna i rzeź. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz (Mt 10,34). Przychodzę dzielić rodziny (Łk 12, 52), a nie jednoczyć, rozdzierać królestwa, nie łączyć. Przychodzę postawić matkę przeciw córce, a córkę przeciw matce (Łk 12, 53). Przychodzę ustanowić nie powszechną tolerancję, ale powszechną prawdę”.

Jak można zatem pogodzić ten paradoks? W jakim sensie jest możliwe, aby skutkiem wpływu Osobowości Księcia Pokoju, a zatem wpływu Jego Kościoła, pomimo ich twierdzeń, że są przyjaciółmi pokoju, był nie pokój, ale miecz?

Kościół katolicki jest społecznością ludzką. To znaczy, że składa się z jednostek ludzkich. Zależy, mówiąc po ludzku, od ludzkich okoliczności. Może zostać zaatakowany, osłabiony i rozbrojony przez ludzkich wrogów. Mieszka pośrodku ludzkiej społeczności i to z ludzką społecznością musi sobie radzić.

Gdyby Kościół nie był ludzki – gdyby był wyłącznie społecznością Boską, dalekim miastem w niebiosach, przyszłym, odległym ideałem, do którego społeczność ludzka się przybliża, wtedy w ogóle nie byłoby konfliktu. Kościół nigdy nie doświadczyłby szokującego spotkania oko w oko z namiętnościami i antagonizmami ludzi. Mógłby powstrzymać, od czasu do czasu, swoje Rady Doskonałości (2), swoje wezwania do doskonalszego życia, gdyby nie one właśnie były kluczowymi i aktualnymi zasadami, które zobowiązany jest propagować pośród ludzi. I znowu – gdyby Kościół był całkowicie ludzki, nie byłoby konfliktu. Gdyby został wywyższony, wyłącznie jako wynik najsubtelniejszej myśli religijnej świata, apogeum osiągnięcia duchowego, także mógłby pójść na kompromis, mógłby się powstrzymać, mógłby być cicho.

Ale on jest zarówno ludzki, jak i Boski, dlatego jego działania wojenne są pewne i nieuniknione. Zamieszkuje bowiem pośrodku królestw tego świata, a te są utworzone, w każdym razie obecnie, na całkowicie ludzkich podstawach. W dzisiejszych czasach mężowie stanu i królowie nie opierają swojej polityki na nadprzyrodzonych okolicznościach. Ich celem jest rządzenie poddanymi, sprzyjanie pokojowi i jedności tychże poddanych, prowadzenie wojny, jeśli zajdzie taka potrzeba, w imię pokoju poddanych – wszystko to w oparciu o całkowicie naturalne podstawy. Handel, finanse, rolnictwo, edukacja w zakresie spraw tego świata, nauka, sztuka, badania – ogólnie działalność ludzka – są współcześnie, w swym czysto naturalnym aspekcie, przedmiotem działalności niemal każdego męża stanu. W swej działalności publicznej nasi władcy rzekomo nie opowiadają się ani za religią, ani przeciw niej. Religia jest to prywatna sprawa jednostki, a rządy stoją z boku – a przynajmniej utrzymują, że tak jest.

I to właśnie w takim świecie, w tego rodzaju społeczeństwie ludzkim, Kościół katolicki musi zamieszkiwać z racji swego człowieczeństwa. On także jest królestwem, chociaż nie z tego świata, a jednak w nim.

Kościół jest także Boski. Jego przesłanie zawiera, by tak rzec, pewną liczbę nadprzyrodzonych zasad objawionych mu przez Boga. Kościół został ustanowiony w sposób nadprzyrodzony. Spoczywa na nadprzyrodzonej podstawie. Nie jest zorganizowany tak, jakby ten świat był wszystkim. Przeciwnie, stawia królestwo Boga zdecydowanie na pierwszym miejscu, a królestwa tego świata – zdecydowanie na drugim. Pokój Boga – najpierw, a harmonia ludzi – potem.

Zatem kiedy nadprzyrodzone zasady Kościoła stoją w sprzeczności z naturalnymi, ludzkimi zasadami, Kościół ma obowiązek być przyczyną niezgody. Na przykład jego prawa dotyczące małżeństwa stoją w konflikcie z prawami małżeńskimi większości współczesnych państw. Nie ma sensu mówić mu, aby zmodyfikował te zasady. To tak, jakby mówić mu, żeby przestał być nadprzyrodzony, aby przestał być sobą. Jak może zmodyfikować coś, co – jak wierzy – stanowi jego Boskie Przesłanie?

Ponieważ Kościół jest zorganizowany na nadprzyrodzonej podstawie, istnieją w jego strukturze nadprzyrodzone elementy, których nie może zmodyfikować, tak samo, jak swoich dogmatów. Ostatnio we Francji oferowano Kościołowi królestwo tego świata (Mt 4, 8), jeśliby to uczynił. Proponowano mu, aby faktycznie zachował swoje bogactwo, swoje kościoły i swoje domy, a zrezygnował ze swej zasady duchowego odwoływania się do Namiestnika Chrystusa. Gdyby Kościół był jedynie ludzki, jakże oczywista byłaby jego powinność! Jakże nieuniknione, że zmodyfikowałby swoją strukturę zgodnie z ludzkimi ideami i zachowałby swą własność w stanie nietkniętym! I jak całkowicie niemożliwy musi być taki układ dla społeczności, która jest równie Boska, co ludzka!

Zatem, odwagi! Ponad wszystko pragniemy pokoju – to znaczy, pokoju Boga, nie zaś ten pokój, który daje świat (J 14, 27), ponieważ on może go dać, może także odebrać. Nie tego pokoju, który zależy od harmonii natury z naturą, ale natury z łaską.

Jednak tak długo, jak świat jest podzielony pod względem posłuszeństwa, tak długo, jak świat albo kraj, albo rodzina, albo nawet pojedyncza dusza opiera się na zasadach naturalnych, oddzielonych od Boskich, tak długo dla tego świata, tego kraju, tej rodziny i tego ludzkiego serca nadprzyrodzona religia katolicka będzie przynosić nie pokój, ale miecz. I tak będzie do końca, do ostatniej katastrofy, która wstrząśnie światem – do samego Armagedonu.

„Przybywam – woła Jeździec na Białym Koniu – aby przynieść pokój, zaiste, ale pokój, o jakim świat nawet nie marzy. Pokój zbudowany na wiecznych fundamentach samego Boga, nie na ruchomych piaskach ludzkich umów. A dopóki ta wizja nie zaświta, musi być wojna, aż rzeczywiście zstąpi pokój Boga i zostanie przyjęty, aż do tego czasu Moja szata musi być skąpana we krwi, a z Moich ust wychodzi nie pokój, ale miecz obosieczny (Ap 1, 16 i 19, 13).

Ks. Robert Hugh Benson

(1) Za panowania królowej Marii, w latach 1553–1558 w Smithfield spalono na stosie około trzystu protestantów za herezję.

(2) Inaczej rady ewangeliczne: ubóstwo, czystość i posłuszeństwo.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Roberta Hugh Bensona Paradoksy katolicyzmu.