Rozdział trzeci. Pierwsze przygody

Wiemy, jak bardzo Jezus kochał Świątynię w Jerozolimie. Nie tylko się w niej modlił, ale też często spacerował po jej portykach, rozmawiając z przyjaciółmi. Tam też nauczał tych, którzy chcieli Go słuchać, o Królestwie Bożym.

Portyki był to rodzaj wybrukowanych chodników po obu stronach Świątyni. Otwarte z jednej strony, miały strop podtrzymywany przez kolumny. Podobne rozwiązania znajdujemy w większości klasztorów i opactw, noszą one nazwę krużganków. Ludzie mogą tam usiąść lub spacerować na świeżym powietrzu, a jednak osłonięci od deszczu i zimnego wiatru. Na pewno widzieliście kiedyś taki krużganek.

Apostołowie po Wniebowstąpieniu Pana nadal chodzili modlić się do Świątyni, i chętnie wykorzystywali portyki jako dobre miejsce do mówienia ludziom o Jezusie.

Pewnego popołudnia Piotr i Jan weszli na dziedziniec świątynny przez bramę zwaną Piękną. Wnoszono tam właśnie pewnego człowieka, żeby położyć go koło bramy. Był on kaleką – nie mógł chodzić ani stać o własnych siłach, i to od urodzenia.

Aby jakoś przeżyć, ów chromy człowiek siadywał codziennie przy Pięknej Bramie i żebrał o datki u przechodzących ludzi. Zobaczywszy Piotra i Jana, prosił ich o jałmużnę. Apostołowie zatrzymali się, i Piotr powiedział:

– Spójrz na nas!

Przypuszczam, że kaleka niewiele się spodziewał po apostołach – dwaj biedni rybacy nie wyglądali na ludzi, od których można by otrzymać przyzwoity datek. Pewnie zaczął prosić o jałmużnę kogoś innego. Jednak kiedy Piotr przemówił, chromy spojrzał na niego wyczekująco, myśląc, że coś dostanie.

Piotr powiedział:

– Nie mam srebra ani złota – ale co mam, to ci daję – w imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, chodź!

Kaleka wpatrywał się w Piotra, pełen zdumienia. Apostoł ujął go za rękę i dźwignął z ziemi. Chory mógł stać! Mógł również chodzić! Mógł nawet skakać! I chociaż był to już człowiek w średnim wieku, zaczął podskakiwać rozradowany, wielbiąc głośno Boga. Nic dziwnego. W trójkę weszli do portyku Salomona. Uzdrowiony człowiek trzymał się Piotra i Jana i opowiadał wszystkim napotkanym ludziom, co się stało. Oczywiście zaraz zebrał się tłum, wszyscy się dziwili, gdyż znali kalekę – od dawna widywali go siedzącego i żebrzącego pod Piękną Bramą. Teraz zaś skakał i rozpowiadał wszem i wobec, że uzdrowili go Piotr i Jan.

Piotr uznał, że to dobry czas na wyjaśnienie.

– Mężowie izraelscy! – przemówił. – Dlaczego się temu dziwicie? I dlaczego patrzycie na nas, jakbyśmy sprawili własną mocą lub pobożnością, że on chodzi? Dokonał tego Bóg, by wsławić swego Syna, Jezusa.

Po czym mówił im, jak źle postąpili, odmawiając Jezusowi wiary, i że powinni tego żałować, i okazać to, dołączając do uczniów Jezusa.

Znajdziecie całą mowę Piotra w trzecim rozdziale Dziejów Apostolskich: nie chcę wam jej tu przytaczać. Gdybym włączyła do tej książki wszystko, co jest zawarte w Dziejach, pewnie byście się wahali, czy chcecie się męczyć czytaniem tak grubej księgi. Dobrze by było – i rozsądnie – gdybyście przeczytali poszczególne rozdziały Dziejów Apostolskich, zanim zabierzecie się za moją książkę. Potem moglibyście wrócić do Dziejów i sprawdzić, czy to, co wam powiedziałam, pomogło wam je zrozumieć.

Piotr i Jan wciąż jeszcze przemawiali do tłumu, który gromadził się też kiedyś wokół Naszego Pana, gdy podeszła do nich grupa ludzi, rozgniewanych co się zowie. Zaczęli pytać, co znaczy ten zgiełk i zbiegowisko. Byli wśród nich kapłani, dowódca straży świątynnej i saduceusze.

Saduceusze było to stronnictwo, którego członkowie nie wierzyli w zmartwychwstanie umarłych: może pamiętacie, że kiedyś gorąco spierali się o to z Jezusem i odeszli pokonani. Rzecz jasna, nie mogli oni stanąć po stronie apostołów, którzy nie tylko nauczali o zmartwychwstaniu wszystkich ludzi w Dzień Ostateczny, ale i głosili Zmartwychwstanie Naszego Pana.

Wszyscy ci ludzie mieli się za bardzo ważnych, a apostołów uważali za nic nieznaczące osoby. Byli oburzeni całą tą wrzawą wokół uzdrowionego człowieka.

Tak naprawdę nie wiedzieli, co począć z całą tą sprawą. W końcu aresztowali Piotra, Jana i uzdrowionego kalekę. Wtrącili ich do więzienia aż do następnego dnia. Przez to kapłani zyskali czas do namysłu. Nie mogli jednak nic poradzić na to, że do Kościoła przystąpiła wielka liczba ludzi: tego dnia liczba chrześcijan powiększyła się o pięć tysięcy!

Następnego ranka przyprowadzono Piotra i Jana na sąd przed arcykapłana, Annasza (sądził on również Naszego Pana). Zebrali się tam też przełożeni, starsi, uczeni w Jerozolimie i reszta kapłanów – wszystkie ważne osoby.

Pytali apostołów:

– Czyją mocą albo w czyim imieniu to uczyniliście?

Co za pytanie! Zupełnie, jakby nie słyszeli, że apostołowie tłumaczyli to wszystkim wokół! Duch Święty natchnął Piotra, jak odpowiedzieć.

– Przełożeni ludu i starsi! Jeśli przesłuchujecie nas dzisiaj w sprawie dobrodziejstwa, dzięki któremu chory człowiek odzyskał zdrowie – odezwał się Piotr – to niech będzie wiadomo wam wszystkim i całemu ludowi Izraela, ze stało się to w imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, którego wy ukrzyżowaliście, a którego Bóg wskrzesił z martwych. To przez Niego ten człowiek stanął przed wami zdrowy.

Wiecie co? Wątpię, czy ci Bardzo Ważni Ludzie czuli się kiedykolwiek bardziej głupio niż teraz! Musieli się też nieźle przestraszyć. Pamiętali, jak postąpili z Jezusem, jak naciskali na Rzymian, by Go ukrzyżowano. Myśleli, że to już koniec Jego nauk, a oto teraz cała sprawa wydawała się zaczynać od początku, i to w bardzo denerwujący sposób.

Widzieli, że Piotr i Jan to tylko biedni rybacy z niewielkim wykształceniem – uważali ich za „niepiśmienne zera” – a oto nie wydawali się wcale przelęknieni. I co najgorsze, był z nimi ten dawny kaleka, stojący teraz prosto na własnych nogach (i może podskakujący od czasu do czasu).

Nie można było udawać, że to nie ten sam człowiek, co niegdyś nie mógł chodzić – zbyt wielu ludzi go znało: widzieli go żebrzącego pod Piękną Bramą.

Co więc mieli zrobić kapłani? Nie mieli pojęcia. Kazali Piotrowi, Janowi i uzdrowionemu wyjść z sali, a sami zaczęli się naradzać.

W końcu zdecydowali, że ponieważ w żaden sposób nie da się zaprzeczyć cudowi, trzeba powstrzymać szerzące się o nim pogłoski. Czy można było wymyślić coś równie niemądrego? Przecież dobrze wiedzieli, że wieść o cudzie rozeszła się już po całej Jerozolimie, że wszyscy o tym mówią i rozglądają się tylko za kimś, kto jeszcze nie słyszał tej historii, by od nowa ją opowiadać. A kapłanów stać było tylko na to, by kazać Piotrowi, Janowi i uzdrowionemu kalece, aby więcej nie wspominali o uleczeniu i już nigdy nie nauczali ludu o Jezusie!

Postraszyli apostołów i uzdrowionego, że spotkają ich okropne rzeczy, jeśli nie posłuchają tego rozkazu. Myślę, że Piotr i Jan z trudem powstrzymywali uśmiech. Odpowiedzieli z całą powagą:

– Rozsądźcie, czy słuszne jest bardziej słuchać was niż Boga?

Ważni Ludzie nie mieli na to odpowiedzi, z wyjątkiem kolejnych gróźb: nie ośmielili się jednak wtrącić apostołów i uzdrowionego kaleki z powrotem do więzienia, gdyż obawiali się jedynej rzeczy, jakiej zawsze boją się Ważne Osoby: co powiedzą ludzie. W końcu więc nie pozostało im nic innego, jak puścić zatrzymanych wolno.

Uwolnieni wrócili do swoich przyjaciół i wszyscy razem radowali się i wychwalali Boga za to, co przez nich uczynił, modlili się o siłę i odwagę w dalszym głoszeniu Ewangelii mimo wszelkich gróźb. Kiedy skończyli modlitwę, zostali napełnieni Duchem Świętym, który przybył, by ich umocnić i wlać im jeszcze więcej odwagi. Cały dom, w którym byli zebrani, zadrżał – był to znak obecności Ducha. Może pomyślicie, że to dziwny znak, wyobrażam sobie jednak, że pierwsi chrześcijanie byli „rozradowani w Bogu” – pełni wesela, jak święci w niebie – dom, drżący w posadach, musiał dobrze pasować do ich nastroju. Ta radość, ożywienie i szczęście musiały się przyczynić do tego, że niektórzy ludzie w dzień Pięćdziesiątnicy uznali apostołów za pijanych.

Jak wam już powiedziałam, członkowie młodego Kościoła Naszego Pana dzielili się z innymi wszystkim, co mieli. Jeden z nowo nawróconych nazywał się Barnaba. Usłyszycie jeszcze o nim niejedno. Pochodził on z wyspy Cypr, gdzie miał ziemię, którą sprzedał, a pieniądze przyniósł apostołom.

Nigdy nie było żadnej zasady ani nakazu, by ludzie dołączający do Kościoła musieli sprzedawać swe dobra. W początkach Kościoła wydawało się po prostu słuszne, by wszyscy podzielili się tym, co mają, i by nikt nie musiał się troszczyć o swoją własność. Znalazła się jednak para małżonków, Ananiasz i Safira, którzy chcieli zyskać uznanie za sprzedanie swych dóbr i przyniesienie pieniędzy apostołom, ale pragnęli ich oszukać.

Pomyśleli, że skoro przyniosą tylko część pieniędzy i udadzą, że to już wszystko, wtedy każdy będzie podziwiał ich dobroć, a oni jednocześnie będą mieli korzyść z odłożonych pieniędzy.

Taki grzech – mówienie kłamstw, by ludzie myśleli, że jesteś lepszy niż naprawdę – nazywamy hipokryzją. Zawsze bardzo gniewa on Naszego Pana. Nie mógł On pozwolić, by hipokryci oszukali apostołów. Gdy więc Ananiasz przyszedł z pieniędzmi, Piotr od razu poznał, że nie była to cała zapłata za ziemię.

– Nie ludziom skłamałeś, ale Bogu – powiedział Piotr, i po tych słowach Ananiasz padł martwy na ziemię.

Łukasz nie mówi, czy Piotr przewidział tę śmierć. Opowiada tylko, że młodsi mężczyźni owinęli Ananiasza, wynieśli go i pogrzebali. Później przyszła także Safira. Piotr dał jej szansę na ujawnienie prawdy, ale ona również skłamała, i umarła podobnie jak jej mąż. Młodzieńcy, którzy pogrzebali jej męża, po powrocie znaleźli martwą Safirę i ją też pochowali.

Gdy rozniosła się historia śmierci tej pary, wszystkich ogarnął wielki strach – wcale się temu nie dziwię.

Jeśli kiedykolwiek będzie was kusić, by przekonać ludzi, że jesteście lepsi niż naprawdę, przypomnijcie sobie Ananiasza i Safirę! Zróbcie to nie dlatego, by groziła wam śmierć, ale byście pamiętali, że hipokryzja jest rzeczą, którą Nasz Pan naprawdę potępia. Dodam jeszcze, że nie wiemy, czy Ananiasz i Safira poszli do piekła. Może w ostatnim momencie pożałowali swego postępku.

Marigold Hunt

Powyższy tekst jest fragmentem książki Marigold Hunt Pierwsi chrześcijanie.