Rozdział trzeci. Oświadczyny

Ludwik Pasteur pochodził ze skromnej rodziny. Gdy miał dwadzieścia sześć lat, zwróciło na niego uwagę naukowców jego zdumiewające odkrycie dotyczące kryształów. W roku 1849 został mianowany docentem na uniwersytecie w Strasburgu. Rektor tego uniwersytetu, Laurent, miał trzy córki. Po piętnastu dniach od swej pierwszej wizyty w jego domu, Pasteur poprosił o rękę Marii. Młody naukowiec czuł, że ta młoda kobieta rozumie życie tak, jak on i że pragnie takiego samego rodzaju życia, jakiego on poszukiwał – życia prostoty, pracy i dobroci. Wysłał panu Laurentowi taki list:

„Proszę Pana, za kilka dni wystosowana zostanie do Pana prośba wielkiej doniosłości dla mnie i dla Pana rodziny, i jest w moim obowiązku udzielić Panu następującej informacji, która może pomóc Panu zdecydować o zgodzie lub odmowie:

Mój ojciec jest garbarzem w Arbois, małym miasteczku w regionie Jury. Moje siostry prowadzą dom mego ojca, ponieważ przeżył on w maju stratę żony, a naszej matki. Moja rodzina żyje dostatnio, choć nie bogato. To, co posiadamy, oceniam na nie więcej niż dziesięć tysięcy dolarów. Co się mnie tyczy, już dawno postanowiłem zrezygnować z całego mego udziału na rzecz sióstr. Ja zatem nie mam majątku. Wszystko, co mam – to dobre zdrowie, życzliwe serce i posada na uniwersytecie.

Dwa lata temu ukończyłem École Normale (szkoła pedagogiczna) ze stopniem magistra w dziedzinie fizyki. Osiemnaście miesięcy temu uzyskałem doktorat i przedstawiłem kilka swoich prac w Akademii Nauk, gdzie zostały bardzo dobrze przyjęte, a zwłaszcza ostatnia z nich. Pozwalam sobie przesłać Panu, jako załącznik do tego listu, bardzo przychylną opinię na temat tej mojej pracy.

Powyższe określa mój aktualny status. Co do przyszłości, mogę powiedzieć tyle, że jeśli nie zmienię kompletnie swoich gustów, to poświęcę się badaniom chemicznym. Jest moją ambicją wrócić do Paryża, gdy osiągnę jakąś pozycję dzięki pracy. Pan Biot rozmawiał ze mną kilka razy, żeby przekonać mnie, abym rozważył pracę w Instytucie. Za dziesięć lub piętnaście lat, być może, będę mógł brać ją poważnie pod uwagę, jeżeli solidnie popracuję. To marzenie jest jedynie daremnym kłopotem; to nie ono wcale każe mi kochać naukę dla niej samej”.

Czy można znaleźć bardziej skromny, bardziej szczery list wysłany przez zakochanego młodego mężczyznę?

A kiedy zwrócił się do Marii, zapewnił ją z widocznym zakłopotaniem, że jest pewien, iż nie może być raczej uważany za kogoś atrakcyjnego dla młodej dziewczyny, lecz niech zechce ona – jak pisał – być nieco cierpliwa i pozna jego wielką ku niej miłość; wyraził też nadzieję, że i ona go pokocha, bo „pamięć mówi mi, że gdy dałem się dobrze poznać innym, to mnie pokochali”.

Choć jego miłość dla Marii była wielka, miał serce podzielone: Ludwik Pasteur kochał naukę, kochał swoje kryształy. Zaczął mieć na tym tle skrupuły i wreszcie napisał do swej narzeczonej prosząc ją, „by nie była zazdrosna, jeżeli nauka będzie szła przed nią w jego życiu”.

Nie była zazdrosna. Madame Pasteur wyszła nie tylko za mężczyznę, lecz także za jego pasję naukową. Jej miłość miała tę rzadką cechę, że wiedziała, jak się usunąć, a manifestowała się poprzez, niekiedy, zupełny brak manifestowania się. Była godną towarzyszką tego wielkiego człowieka, wielkiego uczonego, człowieka wielkiego serca.

Czyżby koniec miłości?

Pewien eseista czyni zatrważającą uwagę: „Jakiż to smutny wiek, gdy ktoś przystępuje do Pierwszej Komunii świętej, by skończyć z religią, otrzymuje stopień licencjatu, by skończyć ze studiami, i wchodzi w związek małżeński, żeby skończyć z miłością”.

Pomińmy tutaj dwa pierwsze zdania, a przyjrzyjmy się trzeciemu.

Czy to prawda, że dla niektórych małżeństwo staje się końcem miłości? To twierdzenie można pojmować różnie. Niektórzy uważają, że przed ślubem można bawić się w miłość. Później, gdy zmysły się stępią, szuka się towarzysza. „Młodość przechodzi”, mówią ludzie pobłażliwie, obserwując swobodę młodych. Są nawet pseudo-moraliści, którzy radzą młodym dziewczętom nie wychodzić za mąż dopóki nie „spróbują rozmyślnie, podobnie jak chłopcy” – a za radą tą niestety niektóre z nich idą.

To ohydna koncepcja miłości i małżeństwa lub przygotowania do niego. Rzecz jasna, nie akceptuję żadnej z tych idei.

Są też tacy, którzy myślą, że miłość jest dobra, ale przed małżeństwem. Jeżeli zaś chodzi o samo małżeństwo, to jest ono przede wszystkim inwestycją. Nie jest tak ważne, żeby się pobrać z kimś, do kogo czuje się silny pociąg, lecz raczej żeby zrobić dobry interes. Szuka się nie osoby, lecz nazwiska, statusu, fortuny. Nie ma w tym nic z miłości. Nie, w istocie jest to sprawa interesu: koncepcja równie odrażająca jak pierwsza, równie odpychająca.

Autor tej wypowiedzi miał prawdopodobnie na myśli to, że przed małżeństwem młody mężczyzna i kobieta są niczym płonący ogień, być może również krótko po ślubie. Lecz wkrótce, a przynajmniej relatywnie krótko po ślubie, przestają mówić o miłości. Oboje wzięli na siebie owo jarzmo – oboje znosić muszą niezbędne ograniczenia przypisane ich wspólnej egzystencji. Minęło zauroczenie narzeczeństwa czy też pierwszych dni życia małżeńskiego. Nie zostało nic tylko szara proza monotonnej egzystencji z osobnikiem, z którego zrobiło się boga lub boginię – z osobą, która jest ostatecznie jedynie biednym stworzeniem.

– Mężczyzna, „biedny człowiek, który je, pije, nosi koszule i kalesony, i który gubi swoje guziki”, jak ktoś go żartobliwie opisał. „Człowiek, który nigdy nie potrafi znaleźć czegokolwiek w kredensie czy garderobie; który nigdy nie doceni wysiłku gotowania ani, co mu się podaje do jedzenia; który wieczorem rzuca swoje ubranie na stos na krzesło, a rano narzeka, że spodnie są nie dość starannie wyprasowane; człowiek, który wcześniej wydawał się rycerzem, czarodziejem, uroczym księciem oraz którego śmiałe gesty – tak stanowcze, a jednocześnie delikatne, poruszały serce i pobudzały całe jestestwo, tak iż wyobraźnia kazała ukoronować go aureolą doskonałości”, który jednak teraz…

– Kobieta, naprawdę biedne stworzenie, ciągle spragnione pieszczot, nawet w najmniej odpowiednich momentach; kobieta, która ma głupie pomysły, bóle głowy, ataki humoru; która przejawia gwałtowną chęć wydawania niepotrafiącego się oprzeć żadnej sklepowej witrynie, zwłaszcza gdy jest jakaś interesująca wyprzedaż; kobieta, która pożąda strojów mogących zrujnować najbardziej pracowitego mężczyznę, najzamożniejszego męża – faktycznie, kiepskiego rodzaju kobieta!

Czyż nie ze względu na wszystkie te rzeczy, a przynajmniej ze względu na niektóre z nich, Pan Nasz zechciał uczynić małżeństwo obrzędem niosącym Boże łaski – sakramentem?

Pewnie przejaskrawiliśmy poetykę życia małżeńskiego; nie popełnijmy tego błędu w stosunku do prozy wspólnego życia.

W ramach przygotowania do tej prozy, która zawsze może wystąpić i zdarza się nawet w najbardziej udanych małżeństwach, będę dążył do uświęcania siebie praktykując miłość i cierpliwość.

Jedność miłości

„Miłość dąży poprzez swą jedyność do ucieczki przed miernotą wszystkich innych.” Taką definicję miłość daje pewien autor.

Nie chodzi o weryfikację wszystkich ludzi, z którymi ma się kontakt, jak na paradzie, tak by za pomocą metodycznego, racjonalnego, chłodnego rozróżnienia można było wyłuskać tego wybranego lub tę wybraną. To nie selekcja; obiekt pożądania przyciąga natychmiast; to po prostu on lub ona; cała reszta nie istnieje. Jak wyraził to jeden autor: „Miłość jest monoteistyczna”. Nie ma potrzeby obalania idoli. Stoi tylko jeden piedestał dźwigający święte wyobrażenie – uciechę dla oczu i ku któremu serce zwraca się w nieodpartym porywie.

O, niepojęta mocy zakochanego serca, tak skora ubóstwić kiepską rzeczywistość, którą ono wybrało! Nic innego już dla niego nie istnieje! W sztuce Asmodeusz Mauriaca, bohaterka Emanuela, która myślała o życiu zakonnym dopóki nie spotkała Harry’ego, w którym zakochała się od pierwszego wejrzenia, posuwa się w swojej deklaracji aż tak daleko:

„Wiesz, gdy słyszałam kogoś mówiącego o kimś «On jest dla mnie wszystkim», nie wiedziałam, co to znaczy. Nasz ksiądz mówi, że mężowie i żony kochają się nawzajem miłością Bożą. Nie mogę tego zrozumieć. Wydaje mi się, że gdyby Harry któregoś dnia miał się dla mnie stać wszystkim, wówczas nie byłoby już w moim sercu i życiu miejsca dla nikogo, nawet dla Boga”.

Niezależnie od tego partykularnego przypadku Emanueli, w słowach tych jest jakaś prawda; one uwypuklają dobrze znany fakt. Ileż to młodych dziewcząt w okresie narzeczeństwa, młodych żon w pierwszych miesiącach po ślubie, zaniedbuje duchowość, oszołomione tak bardzo ludzkim szczęściem! Przedtem cała ich miłość, cała potrzeba dawania siebie były nakierowane na sprawy Boże. Ich pokłady czułości spływały na Jezusa i Maryję, były karmione Komunią świętą.

Obecnie inny obiekt pochłania całe ich zainteresowanie. Muszą więc być czujne, żeby ich pobożność nie osłabła. Ich potrzeby się zwiększyły; nie jest to czas, by osłabić pielęgnowanie świętości. Niewątpliwie, a przede wszystkim w przypadku młodej mężatki, niektóre ćwiczenia duchowe nie będą możliwe, np. codzienna Msza święta i Komunia święta w niektórych przypadkach będzie musiała być poświęcona na rzecz wierności obowiązkom nowego stanu. Lecz sama pobożność nie musi się zmniejszać, jak to się często dzieje, gdy ludzie czują się szczęśliwi.

Koniecznym jest, by wśród radości małżeńskich, a przede wszystkim wśród radości poprzedzających ślub lub następujących bezpośrednio po nim, starać się zachować poczucie równowagi i prawdziwych wartości. Miłość ku Bogu niekoniecznie działa dokładnie tak, jak pociąg ku stworzeniom. W tym pierwszym przypadku, jest to kwestia rzeczywistości niewidzialnej, w drugim – rzeczywistości zmysłowej. Ta ostatnia, choć bliższa i bardziej dostępna, nigdy nie przyćmiewa tej pierwszej. Szanuj jako Boskie to, co Boskie, świadomie zaś nie ubóstwiaj, a mówiąc poprawniej, nadmiernie nie przeobrażaj stworzenia, bez względu na jego talenty.

Jeżeli możliwe, pozostawaj zawsze w prawdzie. Uświadom sobie, że tylko Bóg jeden jest Bogiem i że każdy byt stworzony ma swoje ograniczenia. Staraj się, by twoje ograniczenia i twoja mierność były jak najmniej odczuwane, i szlachetnie wybaczaj ograniczenia i przeciętność swojego towarzysza życia.

Ziemia nigdy nie będzie czymś innym niż jest; nie czas próbować zmieniać ją w niebo.

Ks. Raoul Plus SI

Powyższy tekst jest fragmentem książki Ks. Raoula Plus SI Chrystus w rodzinie. t. 1: Małżeństwo.