Rozdział trzeci. O prawdziwej pobożności

Nasze serce musi kochać, bo po to Pan Bóg dał nam serce. Jak to serce materialne jest punktem środkowym naszego życia, tak serce duchowe, tak miłość jest punktem, jest duszą naszego życia duchowego. To prawda tak jasna, tak pewna, że o tym już nikt ani na chwilę nie wątpi. Tak jest, bracia! Kochać i cierpieć, pracować w tym cierpieniu i pracować w tej miłości – to całe nasze życie, to jedyny cel naszego życia. Ale, bracia, stawiam pytanie: jak mamy kochać i co mamy kochać? Pytanie to ważne, a odpowiedź na nie zna już każde dziecko, bo to było pierwszym, czego się nauczyło: „Kochaj Pana Boga twego ze wszystkiego serca twego”. Ale wstyd pomyśleć, że to, co już jako dzieci wiedzieliśmy, gdy tylko podrośniemy, to jak gdybyśmy nigdy o tym nie słyszeli. Stańmy między niebem a ziemią: i świat i Bóg pragnie pozyskać nasze serce. Mamy wybór: Boga albo świat – Stwórcę albo stworzenie. Tutaj nie ma rozdziału: dwóm panom służyć nie można, dwóch panów słuchać trudno – to pewne. Chcecie więc kochać ludzi – kochajcie. Ale wiedzcie o tym, bracia, że jeśli ukochacie Boga, to już i ludzi będziecie kochać, a ta wasza miłość będzie zbawienną, błogosławioną i ściągnie rosę łask niebieskich na wasze domy i na wasze dzieci i na waszą rodzinę; jeśli zaś Boga nie ukochacie, to wasza miłość będzie tylko chwilowym popędem znudzonego serca – będzie to tylko miłość własna, płaszczykiem miłości prawdziwej pokryta, a tak bezrozumna, że ani wam, ani tym, którzy są tej miłości przedmiotem, zbawienia nie przyniesie.

O, bracia! Chcecie mieć przykład prawdziwej miłości, to macie Maryję, której narodzenie obchodzi dziś Kościół święty. Kochajcie Boga tak, jak Maryja kochała – kochajcie ludzi, jak Ona kochała – a i wy i ci, których kochacie, doznają tej miłości zbawiennych skutków. Ale jeśli chcemy dojść do takiej miłości, miejmy nabożeństwo prawdziwe, gruntowne, gorące – to jedyny pewny środek dojścia do zupełnej doskonałości. Nabożeństwo to niechaj będzie przedmiotem naszej uwagi.

Prawdziwe nabożeństwo to dla jednego rzecz ciężka, dla drugiego łatwa! – Zależy to od usposobienia naszego serca, od sposobu naszego życia, a jednak przede wszystkim zależy od łaski Boga i od naszej dobrej woli. Na łasce Boskiej nigdy nam nie zbywa, a więc zbywa nam jedynie na dobrej woli. O, bracia! Zwróćmy nasze oczy wstecz, zwróćmy na dziecięce lata naszej niewinności, gdy nasza dusza była tak spokojna! – Ach! Wówczas modlitwa była naszą jedyną pociechą, wówczas modlitwa była nam tak łatwą, umieliśmy tak słodko modlić się! Czy nie byliśmy wówczas szczęśliwymi? Czy skarżyliśmy się wtedy na świat? – Nie. Skarżyliśmy się może na ludzi? – I to nie. Ani zazdrość, ani gniew, ani zmysłowość, ani pycha wówczas nas nie prześladowały. Byliśmy szczęśliwi. Czemu to wszystko tak się odmieniło? Czemu to wszystko jak sen minęło? Ale ktoś może powiedzieć: „Wszak nie można być zawsze dzieckiem, bo rozum rozwija się z każdym dniem, trzeba więc według ludzi się zachowywać”.

O, bracia! Na te wszystkie trudności odpowiedź jest krótka i łatwa. Oto mamy przykład Maryi: święta przy urodzeniu, świętą pozostała przez cały ciąg swego życia. Prawda, urodziliśmy się w grzechu, ale urodziliśmy się w Kościele katolickim, w którym udzielony nam chrzest święty zmył tę plamę, co ją przynieśliśmy na świat; przywdzialiśmy szatę niewinności i otrzymaliśmy łaskę Bożą. Zawsze dzieckiem być nie można, to prawda – ale można być zawsze niewinnym, zawsze można pozostać dobrym i zawsze można kochać Boga. Lecz gdy tylko ten płomień miłości Boskiej zaczyna ostygać, to płomień namiętności bardziej i bardziej się rozszerza; gdy tylko rozmowa z Bogiem jest dla nas nudną, szukamy wówczas rozmów ludzkich, a tamtą uważamy za niepotrzebną; zaś rozmowy ludzkie są tak próżne, jak te serca, z których wychodzą, bo ani rozumu naszego oświecić, ani serca do dobrego zagrzać nie potrafią. Gdy tylko zaczynamy uciekać od kościoła, to pełno jest nas wszędzie, gdzie nas nie potrzeba: i po ulicach, i po spacerach, i po zabawach. A nie nauczy się tam ani żona, ani mąż, jak mają powinności małżeńskie wypełniać; nie nauczy się tam matka, jak ma dzieci wychować; nie nauczy się tam dziecko, jak ma rodziców szanować; nie nauczy się pełniący służbę, jak ma wiernie innym służyć. Dlatego to teraz tyle skarg, tyle narzekań oczy codziennie widzą i uszy codziennie słyszą… Bo rzecz prosta: o ile będziemy oddalać się od Boga, o tyle się oddalimy od dobrego.

Zaniedbać nabożeństwo, to znaczy zaniedbać własne doskonalenie. Pierwsze powinności, które przyjęliśmy na chrzcie świętym, są powinnościami naszej świętej wiary; jeżeli te będziemy sobie lekceważyć, to i obowiązki stanu będzie dla nas lekką rzeczą przekroczyć. Nie możemy zawsze być dziećmi? A czemu nie? O, ojcze! O matko, która tak mówisz! A co byście na to powiedzieli, gdyby wasz syn, gdyby wasza córka powtórzyli te same słowa? „Ja byłem synem, ja byłam córką twoją – ale to tylko do dziesiątego, ale to tylko do dwudziestego roku; teraz bądź zdrów, ojcze! Bądź zdrowa, matko! Teraz mi już wolno lżyć ciebie, obrażać cię, bluźnić przeciw tobie; już przestałem być twoim dzieckiem”. Czy teraz niemało dzieci potwierdza to samo jeżeli nie słowem, to przynajmniej uczynkiem? Bóg jest naszym ojcem – Maryja naszą matką. Ale gdzie cześć, gdzie uszanowanie, gdzie nasza miłość dla Nich? Nie chcemy być dziećmi Maryi, wyrzeknijmy się więc zawczasu wszelkich praw do nieba, do wieczności, wyrzeknijmy się zbawienia i lećmy w przepaść wieczną. Nie chcemy mieć Boga za ojca – będziemy go więc mieli za nieprzebłaganego sędziego; nie chcemy Maryi za matkę – będziemy ją mieli za oskarżycielkę.

„Ale Pan Bóg – powiada niejeden – nie potrzebuje mnie, ani mojej modlitwy, ani mego nabożeństwa”. O, bracia! To pewne, to aż nadto pewne, że Pan Bóg ani mnie, ani ciebie, ani żadnego nie potrzebuje; ale my potrzebujemy Pana Boga, ale my potrzebujemy Maryi. O, człowieku! O, nędzny prochu! Kim jesteś? Popatrz na ulicę, gdy powstanie silna burza – masz obraz twego życia, masz obraz całego rodzaju ludzkiego: wstają tumany kurzu, proch w górę się wznosi i wiruje w powietrzu, a gdy wicher ucichnie, proch opada i, jak był prochem, tak prochem na ziemi zostaje. Ta burza – to życie; ten proch w górę uniesiony – to żyjący człowiek; ten proch opadły – to człowiek umarły. Rzućmy okiem tylko po naszym mieście, spostrzeżemy jakby mrowisko: wszyscy zajęci, wszyscy biegają, krzątają się, budują, sprzedają, kupują, jakby tu mieli żyć już wiecznie; myślą o wszystkim, tylko o tym jednym nie pomyślą, o czym by najwięcej powinni myśleć. A pośród tego gwaru i zamieszania biją dzwony grobowe, i dzień mija po dniu, a bramy cmentarza nigdy się nie zamykają, przyjmując jednego po drugim – i nie minie wiele czasu, jak już tyle minęło wieków, a o nas ani wzmianki, ani śladu nie będzie… Bóg zaś będzie, jak był od wieków, w całej swojej chwale. A z nami co się stanie? – Ach, bracia! Strach pomyśleć!… Choć podobno o tym nikt nie myśli.

„Ach! Na co to chodzenie do kościoła? Do czego te modlitwy, to klęczenie? Bóg jest czystym duchem, więc tylko w duchu czcić go trzeba. Ja się modlę, gdy patrzę na te gwiazdy, na to słońce, gdy słucham śpiewu ptaków, mruczenia potoku!” – O, taką modlitwą niedaleko zajdziesz i nie postrzeżesz się, jak przelecą godzina po godzinie, dzień po dniu, a tobie co zostanie?

Nie tam szczęście, gdzie złoto; nie tam szczęście, gdzie honory; nie tam szczęście, gdzie śmiechy i swawola – ale tam, gdzie czystość sumienia, gdzie spokój serca, gdzie miłość Boga i Maryi! Lepiej zaiste z Maryją się smucić, niż ze świętym weselić. Pytam was wszystkich, których serca zbolałe, a którzy ze łzami witacie i żegnacie słońce – was, którzy od dzieciństwa nosicie ciężki krzyż – was, których nękają choroby lub przygniata nędza – was, którym potwarz wydarła sławę i spokój – jeżeli jeszcze żywa wiara jest w waszych sercach, jeżeli miłość Maryi jest w waszej duszy – pytam: czy zamienilibyście się z tym rozpustnym bogaczem, który stracił wiarę, który bluźni Maryi? Ach! Nigdy, nigdy! O, lepiej po tysiąckroć razy być owym żebrakiem, co siedząc u drzwi kościoła, czeka na ten szczęśliwy moment, kiedy połączy się z Tą, na której cześć odmawia pobożnie koronkę!

O, Maryjo! Gdy Ty się okazałaś, wówczas cały ród ludzki pogrążony był w morzu grzechów; noc straszna, noc piekielna, rozwidniona łuną, spoczywała na tych bałwanach wrzącej namiętności! Ty nad tym morzem pokazałaś się gwiazdą morską, a świat Cię powitał! Morze zawsze to samo, ale nad tym morzem jest błękit nadziei, a na tym błękicie tyle gwiazd, jasnych gwiazd! – To wszyscy święci, nasi patronowie; a pośród nich jedna gwiazda, jaśniejsza nad inne – to Maryja, to nasza matka, to nasza królowa, to nasza opiekunka, to nasza pocieszycielka! Ale, o Maryjo, byśmy niegodni byli Twej miłości, gdybyśmy nie mieli miłości dla bliźnich, gdybyśmy nie mieli miłosierdzia nad grzesznikiem, naszym bratem – bo ten kochać Ciebie nie może, kto nie idzie za twoim przykładem, a kto za twym przykładem idzie, ten i grzesznika kocha. Może wyda się to wam dziwne, że trzeba kochać grzesznika, nieprzyjaciela Boga, nieprzyjaciela Maryi. Tak jest! Możemy i powinniśmy kochać, ale kochać miłością chrześcijańską, miłością rozumną, miłością zbawienną dla niego. O ile grzech nienawidzić, o tyle grzesznika kochać powinniśmy. Nie tym chwałę Boga rozszerzymy, że będziemy niemiłosiernie sądzili i potępiali nieszczęśliwego, ale tym, że go na dobrą drogę naprowadzimy; nie tym spodobamy się naszej Matce, że będziemy ścigali i prześladowali Jej dzieci, ale tym, że najwięcej dzieci dla Niej pozyskamy.

O, bracie! O, siostro! Tylko ostrożnie, ostrożnie w sądzeniu, aby wyrok, który wydasz na twego brata, nie był kiedyś wydany na ciebie! Owe plotki, owe obmowy, niby to rozsiewane z wielkiej gorliwości, rozgadywane, jeszcze nikogo nie nawróciły, ale już wielu zgubiły. prawdziwa Miłość nie łaje, ale naucza – nie cieszy się z nędzy drugiego i nie mówi: „Dobrze mu tak, bo to rozpustnik, bo to rozpustnica, bo to pijak, bo to jędza itd.”, ale widzi i płacze i radzi i prosi; miłość prawdziwa nie potępia grzesznika, ale grzech. Jak najostrzej karzmy i sądźmy grzech – ale jak najłagodniej sądźmy i obchodźmy się z grzesznikiem. Kto może odgadnąć serce bliźniego? Nie sądźmy cudzego serca, my, którzy własnego serca nie pojmujemy; inne będą wyroki świata – inne wyroki nieba. Zostawmy sąd temu, któremu sąd przynależy, a który nam ani władzy, ani pozwolenia po to nie dał, abyśmy sądzili brata; sobie zachowajmy modlitwę. Nie na sądzenie i nie na potępianie bliźniego ustanowione jest Bractwo Serca Maryi, ale po to, abyśmy się wzajemnie łączyli na uproszenie nawrócenia grzeszników. Tym, o bracia i siostry, ściągniecie błogosławieństwo nieba na to miasto, na wasze domy, na wasze dzieci – tym ściągniecie błogosławieństwo Maryi, a kogo Ona pobłogosławi na ziemi, ten błogosławiony będzie w niebie.

Weźmy przykład. Oto młoda osoba, która zawsze była pokorną, dobrą i miłosierną, znalazła się w takim położeniu, gdzie wśród okazji do grzechu walczyła długo i mężnie, lecz w chwili słabości upadła i straciła swoją niewinność. Nieszczęśliwa poznała swój grzech, więc zalana łzami wyciąga ręce do ludzi i prosi, błaga, zaklina, aby ją ratowali, aby wyrwali ją z jej przepaści. Wyznała swoją winę, uczyniła pokutę, i Bóg jej przebaczył; ale ludzie przebaczyć nie chcą, rozgłaszają wszystkim wkoło jej nieszczęście, stronią od niej, wytykają palcem i przywodzą nieszczęśliwą do rozpaczy. I to ma być gorliwość o chwałę Boga? To ma być miłość bliźniego? To ma być naśladowanie Zbawiciela, który żadnego grzesznika skruszonego nie oddalił od siebie? „Ale to grzech tak szkaradny!” Ach, bracia! Nie udawajcie delikatności sumienia; już tego grzechu nie ma, bo go już spowiedź zgładziła; to nie grzech jest przedmiotem waszej nieczułości, lecz człowiek, wasza siostra. – Ale jak z jednej strony nieludzką jest ta twardość ku bliźniemu, tak znowu z drugiej strony nierozumne i zgubne jest pobłażanie dla samego grzechu. Oto osoba najgorszych obyczajów, a ty, bracie, usprawiedliwiasz jej grzech, uniewinniasz ją, może i zachęcasz i pozwalasz i dajesz przytułek w twoim domu– stajesz się więc uczestnikiem jej grzechu, stajesz się uczestnikiem jej kary. I co jest przyczyną takich poglądów. Oto dziwolągi rozbujałej wyobraźni, oto niemądre wnioski i obłąkane rozmowy wydzierają nam wiarę, wydzierają nam prawdę, a dają nam kłamstwo…

O, Maryjo, Matko nasza! Naucz nas żyć dla Boga! Naucz i o innych sądzić wedle sądu Bożego! Bądź nam gwiazdą morską w tej żegludze życia! Bądź nam posłem zbawienia! Amen.

Ks. Karol Antoniewicz SI

Powyższy tekst jest fragmentem książki Ks. Karola Antoniewicza SI Rekolekcje z Matką Bożą.