Rozdział trzeci. Nadzieja w Bogu Odkupicielu, cz. 2

Zatrzymajmy się na chwilę przy osobie Maryi – nim podążymy krok w krok za Jej Synem, naszym Panem. Wspomnijmy, że jeden z towarzyszy Jezusa chciał pożegnać się z bliskimi, nim pójdzie za Nim. Lecz On mu odmówił. I bodaj podobny był, jak się wydaje, sposób, w jaki Jezus postąpił z Maryją. Lecz czy wzbudzi to Jego niezadowolenie, jeśli na krótką chwilę zostaniemy przy Niej, choć nasze rozważania Jego dotyczą? O Maryjo, przenika nas nabożna cześć wobec Twych siedmiu ran, lecz czy ta nie była największą, zakładającą następne, z której mogłaś czerpać poznanie tego, co miało nadejść? Jak zniosłaś to pierwsze rozstanie z Chrystusem? Jak minęły Ci te pierwsze, samotne dni? Gdzie się schroniłaś? Gdzie Ci minęły długie lata, w czasie których On wypełniał swoją służbę? Pewnego razu – na początku tej drogi – podjęłaś próbę, by być blisko Niego, lecz niczego się wtedy nie dowiedzieliśmy o Tobie (por. Łk 8, 19–21), aż do czasu, gdy znajdujemy Cię stojącą pod Jego krzyżem. I wówczas, po wielkiej radości jaką było powtórne ujrzenie Go i po wielkim pocieszeniu, którego nigdy stracić nie można, gdy przyszedł kres Jego wszelkich cierpień i poniżenia, gdy nigdy już nie musiałaś wylewać nad Nim łez, wciąż przez wiele lat byłaś od Niego oddzielona, żyjąc w ciele, otoczona przez niegodziwy świat i nieszczęście, spowodowane Jego nieobecnością.

Błogosławiona Maryja, pośród wielu innych smutków, cierpiała z powodu utraty swego Syna, po tym jak mieszkał z Nią pod jednym dachem przez trzydzieści lat. Gdy miał nie więcej niż dwanaście lat, dał Jej znak tego, co będzie, mówiąc: „W tych rzeczach, które są Ojca mego potrzeba abym był” (por. Łk 2, 49); a gdy nadszedł czas i rozpoczął czynić cuda, powiedział do Niej: „Co mnie i tobie niewiasto?”. Cóż mamy wspólnego? – zapytał i niebawem Ją opuścił. Pewnego razu próbowała Go ujrzeć, lecz nadaremno, nie mogła dostać się do Niego z powodu tłumu, a On nie uczynił niczego, by mogła podejść do Niego, nie przekazał Jej ani słowa. Spróbowała raz jeszcze – znalazła się blisko Niego, by ujrzeć Go wiszącego na krzyżu, umierającego. Chrystus po swym zmartwychwstaniu spędził na ziemi tylko czterdzieści dni, a później Ją opuścił, gdy była w podeszłych latach, by dokonała swego życie w rozłące. Porównajmy jej trzydzieści szczęśliwych lat i ten czas osamotnienia.

Widzę Ją w opustoszałym domu, gdy Jej Syn go opuścił i zszedł do krainy, gdzie nie było miejsca, w którym mógłby złożyć swą głowę; oboje cierpieli – Ona z powodu samotności, On – ponieważ wystawił się na ludzkie ciosy. Jak ponuro mijał dzień; a przychodziły wieści, że On znajduje się w jakimś niebezpieczeństwie czy ucisku. Być może słyszała, że udał się na pustynię, gdzie był kuszony. Chciała dzielić wszystkie Jego cierpienia, lecz nie pozwolono Jej. Pewnego razu doszła do Niej niepokojąca wiadomość, którą wielu przyjmowało na serio, że opuściły Go zmysły. Jego przyjaciele i bliscy poszli, by zająć się Nim. Poszła razem z nimi, by Go zobaczyć i dostać się do Niego. Z powodu tłumu nie mogła jednak tego uczynić. Doszła do Niego wieść o Jej obecności, lecz nie przedsięwziął niczego, by się z Nią spotkać, ani nie przekazał Jej ni słowa. Rozczarowana, wróciła do swego domu, nie widząc się z Nim. I tam pozostała, być może w towarzystwie ludzi, którzy w Niego nie wierzyli.

Widzę Ją również po Jego wniebowstąpieniu. To także czas żałoby, lecz i pocieszenia. Był to czas pełen cieni, lecz nie zgryzoty. Pan był nieobecny, lecz nie z powodu pobytu w obcych stronach, nie doznawał już cierpienia. Śmierć nie miała nad Nim władzy. Przybywał do Maryi dzień w dzień – w postaci Najświętszej Ofiary. Widzę Maryję na Mszy świętej, celebrowanej przez św. Jana. Czeka na moment Przeistoczenia. Maryja zwraca się ku Niemu, gdy trwa Najświętsza Ofiara – cóż mam powiedzieć? Ona przyjmuje Tego, którego porodziła.

O święta Matko, teraz Ty stój przy mnie w czasie Mszy świętej, gdy przychodzi do mnie Chrystus – tak, jak pełniłaś służbę wobec Dziecięcia, tak jak zawierzyłaś Jego słowom, gdy dorósł, tak jak stałaś pod Jego krzyżem. Stój przy mnie, święta Matko, bym mógł osiągnąć coś z Twej czystości, niewinności, wiary, by On mógł być jedynym celem mej miłości i uwielbienia, tak, jak był Twoim.

Byli inni, którzy służyli Mu w sposób bardziej bezpośredni, a o których mówiliśmy więcej – święci aniołowie. To głos archanioła ogłosił proroctwo o Jego przyjściu, przepowiadając poczęcie Wiekuistego w łonie Maryi. Aniołowie wyśpiewywali Jego narodziny i wszyscy aniołowie Boży pełnili służbę przy żłóbku. Anioł posłał Go do Egiptu i przywiódł Go stamtąd. Aniołowie służyli Mu po kuszeniu na pustyni. Aniołowie czynili cuda w Jego imieniu, gdy On z głębi swej woli nie wypowiadał wszechmocnego: „Niech się stanie” (łac. fiat) (1). Lecz wreszcie i im kazał odejść od siebie, tak jak rozstał się ze swą matką. Aniołowie wspomniani są w czas Jego Męki. Po nocy spędzonej w Ogrójcu powiedział: „Czy myślisz, że nie mógłbym poprosić Ojca mego, a przysłałby mi zaraz więcej niż dwanaście hufców anielskich?” (Mt 26, 53) – dając w ten sposób do zrozumienia, że odsunął od siebie niebieskich strażników. Kościół modli się do Niego, na pamiątkę Jego Wniebowstąpienia: „Królu chwały, Panie Zastępów, który w triumfie wstąpiłeś do nieba, nie zostawiaj nas sierotami”. On, Pan Zastępów, był w owym czasie pozbawiony tych zastępów.

Gdy opuścił swą Matkę, miał innych przyjaciół – dwunastu apostołów – tak, jakby pragnął towarzyszy na drodze żywota. Wybrał ich, jak sam powiedział, by byli „nie sługami, lecz przyjaciółmi” (por. J 15, 15). Uczynił ich swymi zaufanymi. Mówił im rzeczy, o jakich nie opowiadał innym. Zaiste, było Jego wolą, nie tyle uczynić im zaszczyt, co zawierzyć – tak jak postępuje ojciec wobec ukochanego dziecka. Obdarzył ich o wiele znaczniejszym błogosławieństwem, niźli królów, proroków, mędrców, z powodu rzeczy, które im zawierzył. Nazywał ich „maluczkimi” (por. Mt 11, 25) i w sposób szczególny obdarzał swymi darami: mądrości i roztropności. Rozradował się, wychwalając ich, że opuścili wszystko i poszli z Nim i wytrwali przy Nim w Jego przeciwnościach, a jakby w dowód wdzięczności zapowiedział, że zasiądą na dwunastu tronach, sądząc dwanaście plemion Izraela (por. Mt 19, 28). Cieszył się ich współczuciem, gdy nadszedł czas okrutnego sądu. Zgromadził ich przy sobie na Ostatniej Wieczerzy, jakby mogli Go wesprzeć w nadchodzący czas. „Pożądaniem – powiedział – pożądałem spożyć tę Paschę z wami, zanim bym cierpiał” (por. Łk 22, 15) (2). Było w tym wzajemne obdarowywanie się, pełne bliskości współczucie między Jezusem a nimi. Lecz było Jego czcigodną wolą, by i oni Go opuścili, by został sam ze sobą. Jeden zdradził, drugi się Go zaparł, reszta odeń uciekła, pozostawiając Go w rękach wrogów. Nawet po tym, jak Zmartwychwstał, nie mogli w to uwierzyć. Tak oto samotnie został zmiażdżony niczym w winnej prasie.

On, który był Wszechmocny, godzien wszelkich błogosławieństw, który wypełnił swą duszę pełnym chwały widokiem swej Boskiej Natury, zdolny był uczynić podległe swej duszy wszelkie słabości, jakie sprowadziła na Niego męka; pośród cierpienia mógł się radować współczuciem; opuszczony przez ludzkich przyjaciół, nadal mógł się cieszyć (i czynił to), umniejszając mękę światłem Boskiej Obecności.

A oto ostateczne cierpienie, jakiego doznał zgodnie ze swą wolą. Pełniąc swą misję, mógł uciekać się do Ojca; mógł Go wzywać; w Nim mógł szukać ucieczki; mógł schronić się w zbawiennej, Boskiej Komunii wobec doznawanych gwałtów i niewdzięczności. Samotny modlił się w Ogrójcu. Wcześniej mówił: „Ojciec miłuje Syna i wszystko Mu pokazuje, co sam czyni” (por. J 5, 20). Składał dzięki Ojcu, że ukrył swe tajemnice przed mądrymi i objawił je prostaczkom. Lecz teraz pozbawił się pocieszenia, które było Mu niczym źródło, przez które żył, a uczynił to nie tylko w jakiejś mierze, ale zupełnie. Gdy zaczęła się Jego pasja, powiedział: „Smutna jest dusza moja aż do śmierci” (por. Mk 14, 34), a u jej końca wyrzekł: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” (por. Mt 27, 46). Tak ogołocił się ze wszystkiego.

Mój Boże i Zbawco, któryś pozbawił się światła pocieszenia, którego dusza była pogrążona w mroku smutku, którego uczucia usychały z pragnienia tego, co było ich prawdziwym celem – a wszystko to uczyniłeś dla człowieka – nie zakrywaj przede mną światła Twego oblicza, żebym nie wysechł z powodu takiej straty i żebym nie zginął w mej niegodziwości. Kto oprócz Ciebie mógłby znieść utratę Słońca duszy? Kto może chodzić bez światła, lub pracować bez czystego powietrza, poza Twymi największymi świętymi? Co do mnie, niestety, zwróciłbym się dla swej wygody ku stworzeniu, gdybyś Ty nie ofiarował mi siebie. Nie płakałbym, nie czuł głodu ni pragnienia sprawiedliwości, lecz szukałbym czegokolwiek pod ręką, karmiłbym się odpadkami, zaspokoiłbym swój apetyt resztkami, prochem, byle czym, a to wszystko nawet jeśli nie byłyby mi trucizną, z pewnością nie nakarmiłoby mnie. O mój Boże, nie opuszczaj mnie pośród tej ziemi jałowej, na której jestem; daj mi pociechę Twej łaski. Jak mógłbym mieć w sobie jakąkolwiek czułość lub słodycz, gdybym nie miał Ciebie, w którego się wpatruję? Jak mógłbym wytrwać w modlitwie, która w dwójnasób jest mym obowiązkiem, odkąd żyję w Oratorium, gdybyś Ty nie dodawał mi zachęty i nie czynił jej dla mnie radością? Z jakim trudem stary człowiek utrzymuje w sobie odrobinę ciepła; jak powolnie odkrywa to, co zgubione. I jeszcze, o mój Boże, św. Filip Nereusz jest mi ojcem, wydaje się, że on nigdy w swym życiu nie doznał opuszczenia. Zsyłałeś na niego próby, lecz czy kiedykolwiek odebrałeś mu światło Twego oblicza?! Filipie, czy nie zechciałbyś podzielić się ze mną częścią swego pokoju i wesela, radości, łagodności, pełnej samozaparcia miłości? We wszystkim jestem ci tak niepodobny, choć żyję podług twojej reguły.

Męki cielesne Naszego Pana

 Jezus przyjmuje kaźń w pokoju duszy

Jego cielesne udręki były większe niż jakiegokolwiek męczennika, ponieważ On tak chciał. Wszelki fizyczny ból, jeśli w ogóle jest doświadczany, polega na tym, że odczuwa się go w tym lub innym stopniu, zależnie od natury ożywionego umysłu, będącego w danym ciele. Roślinom w ogóle brak uczuć, bo nie mają w sobie umysłu, ani ducha. Prymitywne zwierzęta odczuwają w mniejszym lub większym stopniu, zgodnie z przysługującym im pierwiastkiem rozumności. Człowiek czuje o wiele więcej niż jakiekolwiek zwierzę, bo ma duszę; dusza Chrystusa odczuwała o wiele więcej niż dusza jakiegokolwiek człowieka, bo wynosiło ją ku górze zjednoczenie ze Słowem Bożym. Chrystus odczuwał cielesny ból w sposób o wiele bardziej przejmujący, niż jakikolwiek człowiek, tak jak człowiek odczuwa ból znacznie mocniej, niż jakiekolwiek zwierzę.

Ulgę w bólu przynoszą myśli, które pozwalają się od niego oderwać. Tak żołnierze w bitwie często nie wiedzą, kiedy zostali zranieni. Podobnie jest z osobami leżącymi nieprzytomnie w gorączce – dopiero po jej ustaniu są w stanie jedynie przypomnieć sobie towarzyszące im uczucie zmęczenia i niepokoju. Stąd też amok jest niczym silny środek, łagodzący cielesny ból; dlatego ludzie dzicy giną na palu, pośród męczarni, śpiewając pieśni, które wprawiają ich w nastrój psychicznego upojenia. I ponownie, krótkotrwały ból jest względnie łatwy do zniesienia (jeśli nie towarzyszy nam świadomość jego nieustannej obecności); lecz ból może się przeciągnąć, co znieść trudniej – jego następujące po sobie uderzenia stają się coraz cięższe ze względu na poprzednie; ból wydaje się rosnąć, ponieważ się przedłuża. Chrystus cierpiał nie tak jak cierpi się w delirium czy w amoku, lub bez świadomości, lecz patrzył bólowi w twarz! Poddał mu cały swój umysł, przyjął go wprost do swego serca i przecierpiał wszystkie męki w pełni świadom bólu.

Chrystus nie przyjął podanego na gąbce wina, które miało przyćmić Mu umysł. Chciał odczuwać ból trzeźwym umysłem. Jego dusza była tak bardzo skupiona na Jego cierpieniach, jakby nic nie mogło jej od nich oderwać. Chrystus przyjmował cierpienie całym sobą, czynnie, przyjmował przeszłość i przywoływał przyszłość, i cała męka była skupiona w tym jednym momencie, a wszystko co przecierpiał i wszystko co było do przecierpienia skupiało się, wzrastając w tym momencie Jego pasji. Lecz mimo to, dusza Jego była pełna pokoju, nie poddana namiętnościom, bez najmniejszego śladu rozgorączkowania, jakby była bierna i w ten sposób przyjmowała cały ciężar bólu, nie mając siły zrzucić go z Jezusa. Poza tym, mogły Go podtrzymywać świadomość własnej niewinności i wiedza o tym, że cierpienia dobiegną kresu. Lecz on odrzucił takie pociechy i odwrócił od nich swe myśli, by móc cierpieć absolutnie i doskonale.

O mój Boże i Zbawicielu, który dla mnie przeszedłeś przez wielorakie męki z tak czystą świadomością, tak skrupulatnie i dogłębnie, z hartem ducha, uzdolnij mnie, przez swą pomoc, bym – jeśli stanę przed przerażającą próbą cielesnego bólu – był w stanie jej sprostać, przez udział w Twoim pokoju ducha. Wybłagaj dla mnie tę łaskę, o Maryjo Dziewico, któraś oglądała Twego cierpiącego Syna i bolała wraz z Nim. Wybłagaj dla mnie tę łaskę, bym mógł, kiedy cierpię, zjednoczyć me boleści z Jego i Twoimi boleściami, a to niech będzie – za sprawą Jego męki i zasług Twoich i wszystkich świętych – zadośćuczynieniem za moje grzechy i zadatkiem mego życia wiecznego.

 Serce Jezusa złamane ludzkim grzechem

Cierpienia Naszego Pana były tak wielkie, ponieważ Jego dusza była pogrążona w bólu. A to pokazuje, że Jezus cierpiał w duchu, zanim doznał męki cielesnej, czego przykładem modlitwa w Ogrójcu. Pierwsze cielesne cierpienia nie przyszły na Niego z zewnątrz – biczowanie, cierniowa korona, gwoździe wbijane na krzyżu – lecz z głębi Jego duszy. Jego dusza była w tak wielkiej agonii, że nazwał to śmiercią: „Smutna jest dusza moja aż do śmierci” (por. Mt 26, 38) (3). Duchowe cierpienie było tak wielkie, że ogarnęło całe Jego ciało. Uczucie bólu uderzyło w Jego serce, jakby rozlały się wody potopu a chmury rozerwały pod naporem wody. Krew, płynąca wartko z Jego cierpiącego serca, rozlała się wszędy z wielką siłą, tworząc dla siebie nowe ujścia, wypełniając wszystkie pory Jego ciała, wielkimi kroplami wydobywając się na powierzchnię Jego skóry, upadając ciężko na ziemię.

Trwał w tym konaniu od czasu modlitwy w Ogrójcu. Pierwsze i ostatnie uderzenie bólu w czas Jego męki – miało naturę duchową. I tak jak biczowanie i ukrzyżowanie nie rozpoczęły Jego cierpień, tak też ich nie zakończyły. To śmiertelne zmaganie się Jego duszy, nie zaś ciała, sprowadziło na Niego śmierć (4). Jego prześladowcy byli zdziwieni, słysząc, że skonał. Co zatem było przyczyną Jego śmierci? Pękło to umęczone agonią serce, które od pierwszej chwili, w tak budzący trwogę sposób starało się ulżyć cierpieniu, roniąc krwawe łzy. Pękło serce, a wtedy On umarł. Pękłoby od razu, gdyby mu na to pozwolił. I wreszcie przyszedł ten moment. Wypowiedział słowo – serce pękło.

O cierpiące serce, złamały cię miłość, smutek i strach. Złamał cię ogrom ludzkiego grzechu, jego treść, to poczucie, które spoczęło na tobie. Spalała cię chwała Boża; przerażenie bliskim widokiem obrzydliwego, duszącego swą nieczystością grzechu; głęboki wstyd i obrzydzenie, i odraza, i opór, jakie budził w Tobie grzech, przenikliwy żal wobec grzeszników, upadających w piekielną otchłań – wszystkie te uczucia, którym przyzwolenie zostało przez ciebie dane, skupiły się na tobie, serce. Tyś oddało się w ich moc, a one przyniosły ci śmierć. To mocne, bezmiernie szlachetne, wspaniałomyślne, czułe i czyste serce zostało zgładzone przez grzech.

O najczulszy i najmilszy Panie Jezu, kiedyż me serce zyska cząstkę Twych cnót? Kiedy me serce twarde i kamienne, serce pełne pychy, serce pełne niewiary i nieczystości, serce ciasne i samolubne zostanie rozgrzane i upodobnione do Twego? O, naucz mnie, jak kontemplować Ciebie, bym mógł stać się Tobie podobny i kochać Cię pewnie i prosto, jak Ty ukochałeś mnie.

Zdać się na łaskawość Boga wobec własnej słabości. „Wykonało się” (por. J 19, 30)

To koniec, o Panie, zarówno Twej męki, jak naszego umartwienia. Mogliśmy towarzyszyć Ci od Twego postu na pustyni do Twojej śmierci na krzyżu. Przez czterdzieści dni wyznawaliśmy gotowość czynienia pokuty. Ten czas mógł się dłużyć, lub mógł przebiec szybko; lecz niezależnie od tego, czy długi był czy krótki, nadszedł jego kres. To koniec, a my czujemy radość z tego powodu; to dla nas ulga i kres ciężarów. Dzięki Ci składamy, że dokonało się, co miało się dokonać. Dziękujemy Ci za czas smutku, lecz dziękujemy goręcej, spoglądając przed siebie – w nadchodzące święto. Wybacz nam nasze niedostatki w trakcie Wielkiego Postu i nagródź nas w czas Wielkanocy.

Istotnie, bardzo mało uczyniliśmy dla Ciebie, o Panie. Pamiętamy dobrze naszą ociężałość i znużenie; naszą niezdolność do umartwiania siebie, gdy braku wytrwałości nie tłumaczyły żadne względy zdrowotne; naszą niezdolność do modlitwy i medytacji, nieporządek umysłu, nasze niezadowolenie i nasze poirytowanie. Lecz mimo to, może ktoś z nas uczynił coś dla Ciebie. Spójrz na nas jako na całość, o Panie, spójrz na nas jako na wspólnotę i niech dobre czyny nielicznych będą usprawiedliwieniem dla nas wszystkich.

O Panie, nadszedł kres. Wiemy, jak ociężałe i ospałe są nasze serca, mamy świadomość własnej letniości; nie zasłużyliśmy, by radować się Wielkanocą, ani nie jesteśmy w niczym pomocni, radując się nią. Bardziej radujemy się Wielkanocą, niż pozwalają nam na to nasze wcześniejsze umartwienia; niechże więc ta radość nie będzie naszą zasługą. Okaż nam swą pobłażliwość, ze względu na zasługi Twej wszechmocnej Męki i przez wzgląd na Twych świętych. Przyjmij nas jako swą małą trzódkę (por. Łk 12, 32), pośród powszedniego dnia, na tym łez padole, w czasach tak ubogich w wiarę i miłość. Miej dla nas współczucie, wyzwól nas i daj nam pokój.

O mój Zbawicielu, który teraz jesteś w grobie, lecz niebawem zeń powstaniesz, zapłaciłeś już okup za nas. Wykonało się – consummatum est (por. J 19, 30) – to pewne. Przepełnij nas swym Zmartwychwstaniem i tak, jak nas odkupiłeś, utwierdź nas w Tobie, weź nas w posiadanie, uczyń nas Twoimi.

Kard. John Henry Newman

(1) Oryginalnie: „Angels wrought His miracles, when He did not will to exert His Almighty fiat”.

(2) Tak u ks. Wujka i w tekście angielskim, w Biblii Tysiąclecia następująco: „Gorąco pragnąłem spożyć tę Paschę z wami, zanim będę cierpiał”.

(3) Newman przedstawia tu egzegezę inną od potocznie przyjmowanej. Słowa te, w myśl jego rozważań, należy rozumieć tak: „Tak dalece smutna jest dusza moja, że doznaje śmierci”.

(4) Co wcale nie umniejsza, ani nie zaprzecza rzeczywistym cierpieniom ciała, które negowali heretycy w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, twierdząc, np. że ciało Jezusa było pozorne.

Powyższy tekst jest fragmentem książki kard. Johna Henry’ego Newmana O krok bliżej… Medytacje.