Rozdział trzeci. „Mnieście to uczynili”

Nie każdy kogo spotykamy jest w jednakowy sposób znakiem Chrystusa. Jak zatem możemy najlepiej pomóc naszym dzieciom rozpoznać, kochać, służyć i w zamian być obdarowywanym przez naszego Pana, Jezusa Chrystusa, gdy w szczególny sposób stawia na ich drodze szczególnych ludzi?

Zacznijmy od tych spośród nas, którzy stanowią bezpośrednich i obiektywnych przedstawicieli Chrystusa: Jego kapłanów. Jak mamy pomóc naszym dzieciom rozpoznać, szanować, miłować i być gotowym służyć Chrystusowi-Kapłanowi w każdym kapłanie, jakiego przyjdzie im spotkać?

Rozpoznać Chrystusa-Kapłana w każdym kapłanie to rozpoznać w nim pośrednika między Bogiem a człowiekiem, który głosi nam Słowo Boże, wiedzie nas do życia Bożego, uczy, jak służyć i kochać Boga, by cieszyć się Jego szczęściem wiecznym.

Czcić Chrystusa-Kapłana w każdym kapłanie to uznać go za uświęconego przez Boga, wybranego, wyświęconego i upoważnionego do najświętszej pracy na ziemi; to szanować go, gdyż powołał go Bóg, a on Mu odpowiedział.

Kochać i być gotowym służyć Chrystusowi-Kapłanowi to wkomponować nasze dążenia w kapłańską pracę Chrystusa, być otwartym na misję, jaką mają do spełnienia nasi kapłani – brać aktywny udział w życiu parafii, odwdzięczać się za ich trud nie tylko ofiarą, ale w miarę możliwości także wsparciem duchowym, szacunkiem, życzliwością, pomocą czy chwilą wytchnienia, czego potrzebują wszyscy, bez względu na pozycję i stanowisko.

Przede wszystkim kapłan musi stanowić naturalny element świata naszych dzieci. Jeśli ksiądz raz w tygodniu będzie sylwetką przy dalekim ołtarzu albo raz w miesiącu głosem w konfesjonale, dzieci nabiorą do niego zaledwie niesprecyzowanego szacunku.

Umożliwmy dzieciom, by podczas Mszy świętej mogły wyraźnie widzieć i słyszeć kapłana – zazwyczaj z przodu kościoła jest trochę miejsca – by przyglądały się chrztom, zadawały pytania o to, co widzą, by były obecne, gdy kapłan przychodzi do domu z ostatnim namaszczeniem, jednym słowem – by z bliska zobaczyły, na czym polega praca kapłana.

Zapraszajmy także naszych księży do naszych domów, by je pobłogosławili, by odwiedzali chorych, tak często jak tylko mogą. Wówczas, razem z dziećmi, przygotujmy się odpowiednio do takiej wizyty, i wspólnie przeczytajmy odpowiednie modlitwy.

Ponadto, jeśli dzieci mają się od nas dowiedzieć czegokolwiek na temat pracy pod przewodnictwem i razem z kapłanami przy wznoszeniu Królestwa Bożego na ziemi, sami także powinniśmy brać czynny udział w życiu naszej parafii, według zdolności, jakimi obdarzył nas Bóg. Wówczas dzieci zobaczą, że można oddzielić osobę od urzędu, jaki sprawuje, co jest tak ważne we wszystkich sferach życia. Zobaczą, że staramy się być mili i życzliwi, bez względu na niedoskonałości i słabości księdza, których sami mamy tak wiele, i że ksiądz także stara się okazywać nam cierpliwość i miłosierdzie.

W końcu moglibyśmy również spróbować ułatwić kapłanom, szczególnie tym ze swoich parafii, odwiedzić nasze domy i serdecznie ich ugościć. Każda katolicka rodzina powinna modlić się o łaskę przyjaźni z przedstawicielami Chrystusa. Nie istnieje prostsza ani pewniejsza (ani przyjemniejsza) droga, by pozwolić naszym dzieciom poznać, pokochać i służyć Chrystusowi w Jego kapłanie, niż wprowadzić go do naszego domu jako czcigodnego, kochanego i bliskiego gościa, przy którym nie trzeba „odprawiać ceregieli”, niemniej jednak darzyć należnym szacunkiem; gościa, który jest dla nas widomym znakiem Chrystusa; gościa, który podyskutuje z rodzicami, pobawi się z dziećmi, przed którym pochylimy głowy na błogosławieństwo pod koniec każdej wizyty.

Gdyby każdy katolicki dom postępował w powyższy sposób by tworzyć i wzmacniać więzi wspólnej fascynacji Bożym dziełem, bezinteresownej pomocy i autentycznego miłosierdzia wśród świeckich i kapłanów, jak daleko idące byłyby tego następstwa w liczbie powołań wśród przyszłych pokoleń, w prężnej pracy i w dynamice życia Kościoła!

Wiele z tych metod może nam posłużyć, by nauczyć dzieci czcić i służyć Chrystusowi w Jego duchownych, by zaczęli postrzegać duchownych jako mężczyzn i kobiety szczególnie Mu drogie; jako tych, którzy przyjęli Jego powołanie, by żyć wyłącznie, niepodzielnie i pokornie w oblubieńczym związku miłości i całkowitego oddania Bogu, do którego reszta z nas musi dochodzić na sposoby mniej bezpośrednie.

Poprzez osobiste kontakty i przyjaźń, wspólną pracę i zainteresowania z duchownymi, poprzez lekturę, korespondencję czy najskromniejsze nawet datki na Stowarzyszenie Propagacji Wiary i zakony kontemplacyjne, możemy zwrócić uwagę naszych dzieci na istnienie tych przejawów życia religijnego. Powinniśmy starać się wzbudzić w nich wdzięczność dla wszystkich osób duchownych za szczególną rolę, jaką pełnią w realizacji wielkiego dzieła Chrystusa.

W czasach powszechnej ogólnikowej wiedzy na temat „psychologii głębi”, wielu rodziców nawiedza strach o psychikę naszych dzieci teraz i w przyszłości, o to, co sobie o nas pomyślą za kilka czy kilkanaście lat. Bez względu na to, ile prawdy leży we współczesnych teoriach psychologicznych, faktem niezaprzeczalnym jest to, że dzieci czerpią wzorce z naszego zachowania, by tworzyć własne poglądy na temat autorytetu, rodzicielstwa, małżeństwa, miłości ojcowskiej, matczynej i małżeńskiej. Zdajemy sobie także nazbyt wyraźnie sprawę, że bez względu na nasze starania, nie postępujemy jak idealni ojcowie, matki czy małżeństwo.

Wierzymy oczywiście, że jeśli będziemy się modlić i pracować, Bóg obdarzy nas łaskami potrzebnymi do wychowania dzieci. Czy jest jednak coś oprócz modlitwy, czego Bóg od nas oczekuje, by mimo wszelkich zagrożeń pozornie tkwiących w życiu rodzinnym i dzieciństwie grzesznej ludzkości, nasze dzieci wyrosły na porządnych ludzi?

Na to pytanie odpowiedzią służy chrześcijański i sakramentalny model wychowania. W istocie, jako rodzice jesteśmy niedoskonałym obrazem doskonałej Boskiej miłości, ojcostwa, władzy rodzicielskiej i opieki. Niemniej jednak, jesteśmy Jego obrazem, z racji bycia katolickimi rodzicami. Możemy zatem, zależnie od potrzeb i rozwoju dziecka, pomóc im zrozumieć zarówno pozytywne jak i negatywne implikacje tego faktu.

Nasza miłość i troska są jedynie nieudolną kopią miłości i troski Bożej. Wszystko co w nas dobre, prawdziwe i słuszne pochodzi od Boga. Jako rodzice jesteśmy narzędziem Bożej miłości, opieki i troski o dzieci, zatem zasługujemy na posłuszeństwo i miłość.

Nasze niedoskonałości i ograniczenia odróżniają nas od Boga; pokazują, że nie jesteśmy (ani nie powinniśmy wymagać by być) wyłącznym obiektem zainteresowania, szacunku i miłości naszych dzieci, gdyż uczucia te powinny za naszym pośrednictwem trafiać do Boga.

„Bóg kocha cię mocniej nawet niż mama i tata. Dał ci rodziców, żebyś zobaczył, jak bardzo cię kocha, dał ci też Matkę Boską, Matkę swego Syna, by była z tobą w niebie…” „Tacie i mamie powierzono opiekę nad tobą i twoje wychowanie w zgodzie z wolą Bożą byś mógł, gdy już dorośniesz, w Jego imię robić wielkie rzeczy i mieć udział w Jego szczęściu wiecznym. Dlatego musimy zabraniać ci robić rzeczy, które ci szkodzą, a wymagać, byś robił to, co dla ciebie dobre, aż będziesz na tyle dorosły, by samemu wiedzieć, czego Bóg od ciebie oczekuje…” „Bóg chce, żebyś teraz słuchając nas uczył się, jak w przyszłości słuchać Jego, na wzór naszego Pana, Jezusa Chrystusa, który był posłuszny swej Matce i św. Józefowi, gdy był jeszcze chłopcem na ziemi…”

Kiedy natomiast nasze dzieci dostrzegą, podobnie jak my sami, że popełniliśmy błąd, byliśmy niesprawiedliwi, albo straciliśmy panowanie nad sobą, wykorzystajmy te momenty, by wykształcić w dzieciach właściwy stosunek do doskonałej Miłości Boga-Ojca: „Tak, mama nie miała racji. To musi być wspaniałe, że Pan Bóg nigdy nie popełnia błędów i że kocha cię i opiekuję się tobą przez cały czas, cokolwiek się nie stanie, bez względu na to jak źle wszystko wydaje się wyglądać…” „Tak, rozzłościłam się, a nie powinnam. Tata i mama też muszą się starać, żeby być dobrzy. Ale Pan Bóg nigdy nie straci cierpliwości, nawet jeśli będziesz bardzo, bardzo niegrzeczny, ale jak tylko Go przeprosisz, On da ci następną szansę. Powiedzmy Mu razem, że nam przykro i poprośmy, żeby pomógł nam zacząć od nowa…” „Tak, mama po prostu nie zrozumiała. Jak to dobrze, że Pan Bóg zawsze ma dla ciebie czas i zawsze cię zrozumie, tak samo jak Matka Boska, która potrafi pomóc ci dużo bardziej niż mama…”

Jeśli będziemy kierować uwagę i uczucia dziecka ku Bogu w takich codziennych sytuacjach, będziemy równoważyć konsekwencje naszych niedoskonałości w byciu rodzicem i niedoskonałości dzieci jako ciągle rozwijających się istot. Sakramentalne podejście do naszego rodzicielstwa powinno nam również pomóc, by z Bożą pomocą, uniknąć tak nadopiekuńczości, jak zaniedbania. Powinno także ustrzec nasze dzieci przed problemami emocjonalnymi, które zwykle pojawiają się, gdy ich wyobrażenia o doskonałości ich rodziców zderzają się z rzeczywistością. Ponadto, takie podejście powinno położyć fundamenty pod pełen ufności, prawdziwie dziecięcy stosunek do Boga, przejaw dojrzałości duchowej; stosunek, który dużo łatwiej jest wykształcić i rozwijać dziecku, niż określać go po raz pierwszy w dorosłym życiu.

W ten sam sakramentalny sposób, podczas gdy nasze dzieci stają się dorosłe i coraz bardziej świadome następstw ludzkiej miłości, możemy wykorzystać nawet własne niedoskonałości, by pokazać dzieciom, czym jest małżeństwo i jak powinno wyglądać. Możemy pomóc naszym dzieciom zrozumieć, że ideał małżeństwa, miłości, poświęcenia, doskonałej jedności jest prawdziwszy i bardziej rzeczywisty niż niedoskonałe istoty ludzkie; że ludzkie niedoskonałości są przewidziane przez Boga i nie naruszają rzeczywistości miłości i szczęścia w miłości, do jakich zostaliśmy stworzeni. W ten sposób zaszczepimy naszym dzieciom autentyczny chrześcijański realizm, ochronimy je przed rozczarowaniem, pomożemy osiągnąć owocną dojrzałość chrześcijanina.

Wszyscy znamy przepiękną prawdę „Hospes venit, Christus venit – Gość w dom, Bóg w dom”. Trudność polega na pokazaniu naszym dzieciom przez przykład w codziennym życiu, że zawsze jesteśmy szczęśliwi mogąc zaprosić do naszego domu gości, bowiem w każdym możemy gościć i służyć naszemu Panu, Jezusowi Chrystusowi. I to nie tylko, gdy w naszych drzwiach staje serdeczny przyjaciel lub wpływowy znajomy, ale także nudziarz, który będzie niepotrzebnie zawracał nam głowę, albo akwizytor, od którego nie mamy najmniejszej ochoty czegokolwiek kupować.

We wszystkich tych ludziach Chrystus-Gość prosi nas o najlepszą gościnę, jaką możemy mu zaoferować w danej sytuacji, powiedzmy, dziesięć minut pełnej uwagi dla nudziarza, a dla akwizytora – uśmiech i kilka minut rozmowy o pogodzie. Bowiem im więcej zdołamy z siebie wykrzesać dla każdej osoby, która zapuka do naszych drzwi, tym bardziej nasze dzieci skłonne będą zrozumieć, że to przychodzi do nich sam Chrystus.

Innym aspektem nauki prawdziwej chrześcijańskiej gościnności jest sprawienie, by było to szczęśliwe, naturalne i częste wydarzenie w naszych domach. Jeśli dzieci odniosą wrażenie, że zapraszanie gości to dziwna, sztuczna i rzadka okoliczność, wymagająca wielu wyszukanych przygotowań, stonowania i oficjalności, trudno będzie wpoić im, że robimy to wszystko po to, aby ugościć Chrystusa, który ich miłuje. Z drugiej strony, sami powinni brać udział w niektórych przygotowaniach, by w ten sposób przywyknąć do robienia tego, co mogą, by uczcić Chrystusa, gdy przychodzi do nich w każdym gościu.

Sakramentalny plan rzeczy daje nam również receptę jak pomóc naszym dzieciom osiągnąć prawdziwie chrześcijański stosunek względem tych, którzy cierpią i samego cierpienia. Odkąd Nasz Pan przeżył mękę Krzyża w imię naszego odkupienia, ludzkie cierpienie nabrało godności, której cierpiący niekoniecznie musi być świadom. A ze słów Naszego Pana wiemy, że to Jemu służymy starając się dopomóc drugiemu człowiekowi.

W każdym cierpiącym odnaleźć można bowiem umęczonego Chrystusa, który w naszym bliźnim daje nam możliwość zaopiekowania się Nim tu i teraz, służenia Mu i okazywania współczucia. Stąd opieka nad chorymi jest łaską; stąd głęboki szacunek, jakim powinno się darzyć zawód lekarza i pielęgniarki. Każda ciężka choroba czy przypadłość w rodzinie, sąsiedztwie czy wśród przyjaciół daje nam sposobność, by porozmawiać o tym z dziećmi i tak postępować.

Z drugiej strony, cierpienie przyjmowane w łączności z cierpiącym Chrystusem ma udział w Jego Męce i jest bezcenne dla wiecznego zbawienia duszy. Św. Teresa mówi – zaakceptować cierpienie (i wszystkie trudności, próby i niedogodności) to zdobywać środki, które wagą swych cierpień Pan przemieni w swą walutę, która wykupi duszę z grzechu, uwolni z czyśćca, uzyska łaski i błogosławieństwo dla potrzebujących. Kiedy nasze dzieci odczuwają dotkliwy ból gdy chorują, podsuńmy im ten punkt patrzenia na własne cierpienie, by w ten sposób pomóc im je przetrwać bez użalania się nad sobą, stoicyzmu czy tkliwości, lecz chociaż z odrobiną chrześcijańskiego heroizmu.

W związku z tymi prawdami, kiedy tylko mamy możliwość rozmowy z dziećmi na temat Męki Naszego Pana, wartości cierpienia, powinniśmy starać się podkreślać fakt, że to w grzechu pierworodnym, a z nim w następstwach wszystkich grzechów wielu pokoleń tkwi źródło ludzkich nieszczęść. Bóg Ojciec nie lubuje się w naszym cierpieniu, tak jak nie lubował się w cierpieniu swego Syna. Ale Jego cudowna inwencja, że tak się wyrażę, dzięki Męce Chrystusa pozwoliła nam ofiarować nasze cierpienie Chrystusowi, by wesprzeć Go w dziele naszego odkupienia.

Wszelkie nowoczesne technologie, używane dziś przez niepełnosprawnych dążą przede wszystkim do niezależności. Kiedy dzieci są już wystarczająco duże, by to zrozumieć, możemy wytłumaczyć im, jak sam Bóg, „aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej” (Flp 2, 8) stosuje tę zasadę w dziele naszego odkupienia. Nawet małe dzieci są w stanie docenić wielką przenikliwość i talent, potrzebne by wykorzystać ponownie rzecz już bezużyteczną, a co za tym idzie potrafią docenić co uczynił Chrystus przez swoje cierpienie, dla naszego cierpienia.

Oczywiście musimy pokazać im także, że żadna ludzka wiedza nie jest w stanie pojąć wszystkich przejawów cierpienia. Wiemy jedynie, że Bóg jest niezgłębioną Miłością i nieskończoną Dobrocią, i że w jedynie sobie wiadomy sposób z całego ogromu zła, jakie nas dotyka, uczyni większe dobro i przyniesie dużo więcej szczęścia w życiu wiecznym.

Podobnie i my możemy przekazać naszym dzieciom założenia prawdziwie chrześcijańskiego stosunku do osób niepełnosprawnych. Każde schorzenie fizyczne i umysłowe objęte jest obiektywną godnością, którą cierpienie ludzkie otrzymało przez Mękę Naszego Pana. Czy to w opiece, w doglądaniu, czy w jakiejkolwiek innej formie pomocy, jakiej potrzebuje osoba niepełnosprawna, możemy wypełniać naszą służbę Bogu. Jedynie Bóg wie, jaką wartość ma cierpienie poszczególnych ludzi dla wielkiego dzieła zbawienia, my natomiast wiemy, że osobie niepełnosprawnej dane jest pomagać Panu przy wznoszeniu Jego Królestwa w najcenniejszy, a zarazem najtrudniejszy sposób.

Nie mamy zatem prawa litować się nad osobami tak doświadczonymi przez Boga – litość niesie ze sobą poczucie wyższości, a kim my jesteśmy, by wywyższać się nad Chrystusa? Należy raczej im współczuć, tak, jak Pan pozwala nam współodczuwać Jego cierpienie. Nie mamy jednak oczekiwać, że każdy niepełnosprawny musi być świętym (ani, że ogromne cierpienie bezwzględnie uczyni nas świętymi!), ale została mu dana szczególna sposobność, by tę świętość osiągnął.

Gdy nasze dzieci mają poznać np. osobę niewidomą, powinniśmy szczerze pomówić z nimi o następstwach tej choroby, tak by dzieci mogły postawić się na miejscu tej osoby („współodczuwać”). Nie wolno nam jednak poprzestać na komentarzu: „Biedny Jacek, czy to nie straszne, że nie widzi!”. Lepiej powiedzieć: „Jak wysoko Bóg musi cenić Jacka, skoro każe mu się zmagać z takim cierpieniem. Dlatego powinniśmy być ogromnie wdzięczni, że możemy gościć Jacka. Postarajmy się, by jak najprzyjemniej spędził z nami czas”.

W ten sam sposób możemy pokazać dzieciom, jak najlepiej pomagać i służyć Chrystusowi w niepełnosprawnych i potrzebujących. Nie polega to na wyręczaniu ich we wszystkim, ale w tym, co ułatwi Chrystusowi jeszcze pełniej działać w nich i przez nich. W przypadku osoby niewidomej, największym dobrem byłoby pomóc jej osiągnąć samodzielność – przede wszystkim dając do zrozumienia, że jest dla nas zwyczajnym człowiekiem. Zamiast denerwującego narzucania się ze swoją pomocą, które daje nam przyjemne poczucie własnej wspaniałomyślności, powinniśmy ustalić, do czego naprawdę możemy się przydać, a kiedy tylko to możliwe, przyjmować pomoc z ich strony.

Jeśli będziemy myśleć i postępować według tych założeń, czcząc Chrystusa szczególnie w potrzebujących i cierpiących, nasze dzieci z łatwością nauczą się na czym polega prawdziwe chrześcijańskie miłosierdzie. Jeśli natomiast będziemy usiłować być bezmyślnie, impulsywnie i aż do bólu „dobrzy”, nasze dzieci mogą zarazić się tą sentymentalną litością, i obawiać się wszelkiego cierpienia, co jest popularnym dziś wypaczeniem postawy chrześcijańskiej.

Musimy uczulić nasze dzieci na współzależność tych założeń, dotyczącą dawania jak i przyjmowania pomocy, otwarcia na chrześcijańskie miłosierdzie. Jedną z naszych największych ułomności jest poczucie upokorzenia już samą potrzebą pomocy, poczucie, że musimy w bezpośredni i wymierny sposób za wszystko się odwdzięczyć, nawet za życzliwość.

Takie podejście jest naturalnie przeszkodą dla wolnego przepływu ciepła i wzajemnej pomocy pomiędzy członkami Ciała Chrystusa. Pewną formą egoizmu jest wykorzystywanie każdej możliwej okazji, by służyć Chrystusowi w swych bliźnich, odmawiając jednocześnie tej możliwości innym. Św. Tomasz mówi, że aktem miłosierdzia jest już samo przyjęcie go, oczywiście we właściwym znaczeniu tego pięknego słowa, jako miłości wyrażonej przez kochającą służbę Bogu i bliźniemu.

Musimy zatem starać się uczyć nasze dzieci, także własnym przykładem, jak wdzięcznie i wspaniałomyślnie przyjmować każdą pomoc, jako pochodzącą od samego Chrystusa. Nauka ta zaczyna się od wpojenia im najprostszego „Proszę” i „Dziękuję”, co wcale nie jest tak proste, jak mogłoby się wydawać, gdyż zwykła uprzejmość wymaga odrobiny autentycznej pokory, uznania, że jesteśmy zależni od pomocy innych, że wszystko nam się bezwzględnie nie należy, i że za pomoc winni jesteśmy wdzięczność.

Pragniemy oczywiście, by nasze dzieci stały się tak niezależne, jak to możliwe, zwłaszcza od nas – by przyzwyczaiły się, że zanim poproszą o pomoc muszą postarać się poradzić sobie same. Muszą się również nauczyć, kiedy i jak można prosić o pomoc i radę, i przyjmować ją nie jako należną, nie jako zniewagę, ale naturalnie i z wdzięcznością w duchu pokory. Pokora bowiem jest nadrzędną cechą naszej relacji z Bogiem i bliźnimi, a względem siebie wszyscy na swój sposób jesteśmy potrzebujący – potrzebujemy siebie nawzajem, potrzebujemy dawać i otrzymywać.

Nie starczyłoby miejsca, by spisać choćby wstęp do tematu relacji ludzkich i ich wspaniałych możliwości pod względem chrześcijańskiego miłosierdzia. Naszym zadaniem jest pokazać dzieciom, jak być dobrymi bliźnimi dla Chrystusa obecnego w naszych sąsiadach w lokalnej społeczności i parafii; jak być dobrymi bliźnimi dla Chrystusa w potrzebujących i cierpiących na całym świecie, dla dusz w czyśćcu i zastępów świętych w niebie. Dzieci powinny także postrzegać wszelką pomoc jako pomoc od samego Chrystusa, i przez to przyjmować ją z wdzięcznością.

Sakramentalna postawa, trud, by dostrzegać i służyć Chrystusowi, gdy nawiedza nas osobiście w naszych bliźnich, jest chrześcijańskim kluczem do ludzkich relacji. Cała wiedza o zachowaniu ludzi, o naszych organizmach, umysłach i duszach, wszystkie metody postępowania wobec innych i pomocy przy ich problemach, możemy podporządkować miłości i służbie Chrystusowi w naszym bliźnim. A jeśli zaczniemy we własnych domach, pomożemy w ten sposób naszym dzieciom wykształcić podstawowe nawyki prawdziwego chrześcijańskiego miłosierdzia, które jest w stanie objąć całą współczesną wiedzę i postęp, i wykorzystać je w służbie Chrystusowi.

Zagadnienia do dyskusji

1. Omów sposoby pielęgnowania powołania w swoich dzieciach. Które metody są nie do przyjęcia?

2. Omów metody dyscyplinowania i karania dzieci w świetle prawdy, że rodzice są odbiciem doskonałej miłości, autorytetu i opatrzności Bożej. Jakich praktycznych środków użyć, by być jednocześnie kochającym i sprawiedliwym? Jak poznać, czy jest się zbyt surowym lub zbyt pobłażliwym? Zbyt niekonsekwentnym lub zbyt spolegliwym?

3. Podaj zastosowanie powiedzenia „Gość w dom, Bóg w dom”. Czy można podtrzymać takie nastawienie względem wszystkich, którzy pukają do naszych drzwi, włączając akwizytorów, opiekunki do dziecka, dzieci z sąsiedztwa i odwiedzających się nastolatków? Czy powinniśmy zapraszać ludzi do naszych domów, gdy są w wyraźnej potrzebie, chociaż wolelibyśmy zachować swoją prywatność?

4. „Miłosierdzie polega tak na braniu jak na dawaniu.” Wyjaśnij to stwierdzenie i pokaż, jakie ma zastosowanie co do pomocy i prezentów ze strony naszych krewnych, przyjaciół i znajomych.

5. Omów chrześcijańskie podejście do bólu i cierpienia na codzień. Czy rodzice powinni narzekać na zły stan zdrowia w obecności dzieci? Czy powinni zachowywać się jak gdyby nigdy nie odczuwali żadnych dolegliwości? Czy powinniśmy dodawać dzieciom odwagi, by cierpliwie znosiły ból i cierpienie? Jak powinniśmy reagować na upadki i dolegliwości naszych dzieci?

Pytania sprawdzające

1. W jaki sposób kapłan jest szczególnym przedstawicielem Chrystusa?

2. Jak kapłani mogą stać się realnym elementem życia naszych dzieci?

3. Czy to, że dzieci przejmują wzorce autorytetu i rodziny od swych rodziców oznacza, że rodzice powinni postępować jakby byli doskonali i wolni od grzechu?

4. Jaką rolę odgrywa grzech pierworodny w cierpieniu?

5. Jaki jest chrześcijański stosunek do cierpienia? Do cierpiących?

Mary Perkins

Powyższy tekst jest fragmentem książki Mary Perkins Dom rodzinny. Wychowanie chrześcijańskie.