Rozdział trzeci. Młody żołnierz

W trzynastym wieku całymi Włochami wstrząsały straszliwe wojny i Franciszek Bernardone nie musiał długo czekać na szansę wypróbowania swego szczęścia w żołnierce.

Niewiele ponad dwadzieścia kilometrów od Asyżu leżało większe miasto zwane Perugią. Podobnie jak Asyż, wybudowano je na szczycie góry i wydawało się, jakby oba miasta uśmiechały się do siebie ponad zieloną doliną. Jednak przez setki lat rozdzielała je nienawiść i wzajemne zatargi. Perugia, silniejsza i wyżej położona, leżała jak smok gotujący się do skoku na niewielkiego, acz wściekłego wroga. Asyż był zawsze gotów do boju, niczym małe lwiątko. Zdarzało się czasami, że zwyciężał lew; zawsze starczało mu zaciekłości, by zadać wielkiemu smokowi dotkliwy ból.

Kiedy Franciszek miał około dwudziestu lat, między wielkim smokiem i małym lewkiem wybuchła wojna. Z górskiego zbocza schodziła w dolinę perugijska armia; z przeciwległej strony nadciągały oddziały asyskie. W armii Asyżu znalazł się Franciszek oraz większa część jego kompanii, z którą w czasie pokoju tak wesoło spędzał czas. Radośni jak zawsze, aż rwali się, żeby zobaczyć prawdziwą bitwę.

Armie spotkały się na równinie i stoczyły bitwę nad rzeką, w pobliżu maleńkiego miasteczka o nazwie Ponte San Giovanni – Most Świętego Jana.

Tym razem perugijczycy mieli przewagę nad asyżanami i pierwsza walka młodego żołnierza zakończyła się klęską. Jeden dzień ukazał mu całą grozę bitewnego pola. Widział rannych i umierających. Słyszał straszne krzyki osamotnionych koni. Cierpiał w oślepiającym słońcu i palącym pragnieniu. Wojna, która zawsze wydawała mu się pełna szlachetności i chwały, objawiła mu się jako okrutny i okropny chaos.

Armia asyska poniosła tego dnia dotkliwą klęskę. Wielu ludzi zostało zabitych, wielu dostało się do niewoli, zaś jednym z jeńców był Franciszek Bernardone. Był zbyt zmęczony, głodny i spragniony, by odczuwać coś więcej niż łaknienie i senność; zastanawiał się jednak nad tym, jak do tego wszystkiego doszło. Czy naprawdę był tym samym człowiekiem, który jeszcze kilka dni wcześniej zachwycał się wojowniczą piosenką trubadura?

„Wierz w ramion swoich siłę,
A gdy zwycięża wróg,
Zgiń walcząc w krwi i pyle,
Lecz żyw nie padaj z nóg”.

Wiedział, że nie okazał się tchórzem. Nawet się nie bał, a mimo to teraz był bezbronnym jeńcem.

Dzięki swemu wykwintnemu ubiorowi i dworskim manierom Franciszek nie został uwięziony razem ze zwykłymi żołnierzami, tylko wśród szlachciców. Pozostał w niewoli przez okrągły rok. Musiała to być dla niego przykra odmiana po swobodnym, beztroskim życiu w Asyżu. W tamtych czasach jeńców nie traktowano zbyt łagodnie – również tych szlachetnie urodzonych – i nawet jeśli Franciszek i jego towarzysze nie cierpieli szczególnych niewygód, długotrwałe zamknięcie samo w sobie było trudne do zniesienia. Na Franciszku niedola nie odcisnęła jednak silnego piętna. Armia Perugii nie mogła uwięzić jego fantazji. Jego współwięźniowie w zdumieniu słuchali, jak opowiada o swoich nadziejach i planach na przyszłość: o bitwach, które stoczy, o sławie, jaką zdobędzie; o pięknych damach, które obdarzą go uśmiechem. Uwielbianym przezeń dzielnym rycerzom – Gawainowi, Tristanowi czy Lancelotowi – również zdarzało się dostać do niewoli, lecz później udawało im się odzyskać wolność i walczyć jeszcze lepiej niż kiedykolwiek. Franciszek marzył więc o wojennej sławie i przechwalał się z dumą:

– Zobaczycie, że kiedyś cały świat będzie mnie podziwiał.

Mimo dumy i chełpliwości Franciszek zachował swoją łagodność i skłonność do okazywania współczucia każdemu, kto się czuł nieszczęśliwy. Jeden z jeńców był tak próżny i irytujący, że żaden z jego towarzyszy nie chciał się z nim zadawać. Biedak przesiadywał ponuro na uboczu, z zachmurzoną twarzą i głową pełną czarnych myśli. Piosenki, gry i żarty, na których inni spędzali długie godziny, sprawiały, że siedząc w kącie wydawał się jeszcze bardziej samotny. Franciszek nie mógł patrzeć na jego smutną, zgorzkniałą twarz. Wielokrotnie wymykał się z hałaśliwego towarzystwa, aby serdecznie porozmawiać z samotnym rycerzem i krok po kroku, okazując wrodzoną życzliwość, jakiej jeszcze nikt nigdy się nie oparł, zdobył serce nieszczęśnika. Dzięki dobrej woli kochanego przez wszystkich chłopca, ofiara i jej dręczyciele zaprzyjaźnili się w końcu ze sobą i w wielkim więzieniu zapanował pokój.

Przez całą długą zimę pani Pika spoglądała smutnymi oczyma w kierunku wież Perugii po drugiej stronie doliny. W zaciszu swego serca zastanawiała się, jaki też los spotkał jej kochanego chłopca. Czy był chory, cierpiący i samotny? Kiedy będzie mógł do niej wrócić? Wciąż jej się zdawało, że słyszy jego śpiew, tak jak owego ranka, kiedy beztrosko wyjeżdżał na swoją pierwszą bitwę:

„Niech każdy będzie gotów
By wszystko z siebie dać,
Lśnią tarcze, włócznie, groty
I radość w sercach gra”.

Gdyby bryza wiejąca poprzez długą dolinę mogła przynieść z Perugii wesoły głos więźnia, pocieszyłoby to trochę jego matkę.

Zarówno na wolności, jak i w więzieniu, serce Franciszka z Asyżu zawsze pozostawało sercem poety, sercem trubadura. Dzięki temu, że jego kompani zachowali we wdzięcznej pamięci śmiech i piosenki, które pozwalały im znieść niewolę, historia jego wesołości dotarła do nas po ponad siedmiuset latach.

cdn.

Sophie Jewett

Powyższy tekst jest fragmentem książki Sophie Jewett Święty Franciszek. Opowieść o Trubadurze Pana Boga.