Rozdział trzeci. Młodość Augustyna

Zaraz po przyjściu na świat małego Augustyna, matka poleciła zanieść go do Kościoła chrześcijańskiego, aby na jego czole uczyniono znak krzyża i tym samym przyjęto do grona katechumenów. W tym czasie istniał zwyczaj, którego Kościół nigdy nie zaakceptował, odkładania chrztu do czasu, gdy katechumeni udowodnią, że potrafią oprzeć się pokusom życia w częściowo pogańskiej społeczności. To ze względu na ten błędnie pojmowany szacunek dla sakramentu, obawiając się, że młody obrońca Chrystusa mógłby skalać swój miecz w walce, wysyłano go bez broni w serce konfliktu, w którym potrzebował całej siły, której źródłem mogły być tylko sakramenty.

Przyszłość Moniki, jej męża poganina, a także mieszkańców domu rysowała się w ciemniejszych barwach niż dla większości matek chrześcijanek. Trzymając małego synka w ramionach, z ciężkim sercem myślała o przyszłości. W tej chwili syn należał do niej, ale później, gdy nie będzie już w stanie zatrzymać go przy sobie i ochraniać miłością macierzyńską, jakie niebezpieczeństwa na niego czekają? Wpływ niewierzącego ojca w czasie, gdy tworzy się wizja życia chłopca, dom, który nie znał Chrystusa – czy wszystkie te zagrożenia mogły pozostać bez wpływu na jego młodą duszę? Płacząc i modląc się Monika pochyliła się nad główką dziecka śpiącego spokojnie przy jej piersi i poleciła synka Ojcu Niebieskiemu, dla którego nie było rzeczy niemożliwych.

Augustyn twierdził, że miłość do Chrystusa wyssał wraz z mlekiem matki. Jak tylko zaczął mówić, nauczyła go słów modlitwy. Gdy zaczął rozumieć wiele rzeczy, opowiedziała mu w jego dziecięcym języku o wielkich prawdach wiary chrześcijańskiej. Stojąc przy nodze matki lub leżąc w jej ramionach, słuchał z zaciekawieniem tego głosu, który potrafił przekazać tak ważne rzeczy w języku zrozumiałym dla małego dziecka.

Był to czas zasiewu, który miał w przyszłości przynieść tak obfite zbiory, mimo iż oba okresy rozdzieliły długie zimowe dni. Chłopiec był dzieckiem myślącym i inteligentnym. Kochał wszystko, co wzniosłe, dobre i szlachetne. Nienawiść do tego, co złe, niskie i brzydkie, którą wpoiła mu matka we wczesnym dzieciństwie, prześladowała go w najgorszych chwilach życia. Krzyk, który wyrwał się z jego duszy, gdy był już dorosłym mężczyzną i w pełni zakosztował ziemskich rozkoszy, ale poznał ich gorzki i niezadowalający smak, miał swoje źródło właśnie w tych wczesnych naukach. „Stworzyłeś nas bowiem jako skierowanych ku Tobie. I niespokojne jest nasze serce, dopóki w Tobie nie spocznie.”

Pewnego dnia, gdy chłopiec miał około siedmiu lat, nieoczekiwanie zachorował. Cierpiał bardzo i wkrótce stan pogorszył się do tego stopnia, że choroba zagroziła jego życiu. Rodzice pogrążeni byli w bólu, ale Augustyn myślał jedynie o swojej duszy. Błagał i modlił się, by udzielono mu chrztu. Monika przyłączyła się do próśb syna. Patrycjusz uległ. Wszystko zostało przygotowane, gdy dziecko nagle poczuło się lepiej. Wtedy też ktoś, jak wspomina Augustyn, najprawdopodobniej ojciec, podjął decyzję o ponownym przełożeniu chrztu – jednak bez wskazania konkretnego terminu.

Nadszedł czas, by zająć się kształceniem chłopca; zaproponowano, by posłać go do szkoły w Tagaście. Była to pogańska szkoła, w której uczono o pogańskich autorach i, co gorsze, idealne miejsce do prowadzenia pogańskich rozmów i zabaw z rówieśnikami.

Patrycjusz dumny był z urody i inteligencji syna i liczył na jego wielkie sukcesy w przyszłości, tymczasem wczesne lata szkolne Augustyna nie zapowiadały spełnienia tych nadziei. Chłopiec chętnie uczył się rzeczy, które go interesowały, natomiast notorycznie unikał wszystkiego, co sprawiało mu trudności. Nudziła go nauka czytania i pisania, a oczywista prawda, że dwa i dwa to cztery, wręcz go wyczerpywała. Choć zachwycały go opowieści Wergiliusza, nie do końca lubił Homera i nie mógł mu wybaczyć, że to właśnie przez niego był zmuszany brnąć w lodowatych wodach gramatyki języka greckiego.

Na nieszczęście dla Augustyna ta mało ciekawa oczywistość, że dwa i dwa daje cztery, wymagała przyswojenia przed przejściem na wyższe poziomy wiedzy. Nauczyciele szkół w Tagaście znali tylko jeden sposób na skłonienie uczniów do nauki – użycie rózgi.

Augustyn nie cierpiał kar cielesnych, tak samo jak wszelkich nieprzyjemnych rzeczy, jednak nie garnął się do pracy. Jedynym sposobem na uniknięcie tego, czego nie lubił, było pójście za przykładem wielu szkolnych kolegów i bawienie się w czasie przeznaczonym na naukę oraz opowiadanie wymyślnych kłamstw nauczycielom i rodzicom, aby uniknąć kary. Wybiegi tego rodzaju wcześniej czy później wychodzą na jaw. Monika zdając sobie sprawę z tego, że więcej można zdziałać podchodząc do syna z miłością nie zaś groźbami, posłała go na nauki do chrześcijańskich księży, aby nauczyli go panować nad sobą w imię miłości do Boga.

W efekcie Augustyn modlił się jeszcze żarliwiej, prosząc przede wszystkim o to, by nie bito go w szkole. Gdy któregoś dnia matka zastała go modlącego się właśnie o to w cichym kąciku pokoju, wyjaśniła mu, że jeśli odrobił zadania domowe, nie miał powodu do lęku, jeśli zaś nie, mógł oczekiwać kary. Przechodzący nieopodal Patrycjusz, który usłyszał tę rozmowę, wyśmiał obawy syna i zgodził się z żoną. Augustyn uznał, że oboje pozbawieni byli serca.

W miarę jak chłopiec dorastał, zaczął objawiać różne talenty, jego nauczyciele zaś widząc do czego jest zdolny, wyznaczali mu wręcz surowsze kary, gdy bezczynnie spędzał czas. Sukcesy zaczęły napawać dumą samego Augustyna i zapragnął prześcignąć swoich towarzyszy w nauce. Koledzy oszukiwali tak w szkole, jak i podczas zabaw. Złe zwyczaje łatwo nabyć, więc i Augustyn czasem oszukiwał. Gdy to odkryto, wpadał w złość, choć nie miał sobie równych, jeśli chodzi o krytykę nieuczciwości u innych. Jednak mimo iż Augustyn często ulegał pokusom, co wynikało z upodobania do czerpania przyjemności z życia, w jego naturze było wiele dobrego. Miał wierne i kochające serce, które przyciągało do siebie wszystko, co niezwykłe i szlachetne. Po prawdzie był nieodrodnym synem zarówno swojej matki, jak i ojca; ziarna wyki i pszenicy wzrastały u niego obok siebie.

W wieku czternastu lat Augustyn zaczął gwałtownie wyrastać z wieku dziecięcego. Patrycjusz, dumny bardziej niż kiedykolwiek z uzdolnionego syna, postanowił nie szczędzić wysiłków, aby zapewnić mu najlepsze wykształcenie na jakie pozwalała mu własna pozycja. Zdaniem nauczycieli chłopiec posiadał szczególny dar wymowy i umiejętność logicznego myślenia. Wróżono mu wspaniałą karierę w dziedzinie prawa. Postanowiono wysłać go do odległej o trzydzieści kilometrów Madaury, miasta o wiele większego od Tagasty, znanego ze swojej kultury i szkół. Było to zarazem jedno z najbardziej pogańskich miast w Afryce, jednak ten argument nie miał znaczenia dla Patrycjusza, mimo iż był ważny dla Moniki. Jedyną pociechą dla niej podczas tej pierwszej rozłąki stanowiła myśl, że syn nie będzie daleko od domu. W rzeczy samej niedaleko pod względem odległości, jednak daleko w sensie duchowym!

Madaura była dużym i ładnym miastem, posiadającym własny cyrk, teatr, piękne forum i rynek otoczony rzeźbami przedstawiającymi bogów. Szczyciła się wysokim poziomem nauczania, ale był to w zasadzie jedyny powód do dumy. Nauczycielami byli mężczyźni, których bardziej by zawstydziło złapanie na niedociągnięciach stylu niż na popełnieniu najgorszej zbrodni i u których nic poza tym nie wywoływało uczucia zażenowania. Uczniom wskazywali pogańskich bogów jako wzór do naśladowania i obiekt podziwu.

Nie były to najlepsze wzorce zachowań. Wielcy pogańscy poeci i inni autorzy przedstawiali bogów jako równych lub jedynie niewiele silniejszych od zwykłych śmiertelników. Pisali, że podlegali złym i niskim pokusom w takim samym stopniu, jak najprymitywniejsi z ich wyznawców. Ich rzekome przygody pozbawione elementów moralnych i wzniosłych, opisywane przez wybitnych autorów antycznych niezwykle wyrafinowanym językiem, podkreślały wręcz to niebezpieczeństwo. Prawdą jest, że najwybitniejsi przedstawiciele kultury klasycznej przecinali krępujące ich więzy w poszukiwaniu prawdy i piękna absolutnego, których istnienie przeczuwają geniusze, jednak niewielu poszło ich śladem.

Uczniowie z Madaury dorównywali swoim nauczycielom. Nie istniały zakazane tematy pod warunkiem, że mówiło się o nich wykwintnym językiem. Społeczeństwo rzymskie w IV wieku oczekiwało przedstawień teatralnych. To właśnie z tego społeczeństwa musieli zbiec święty Antoni i święty Hieronim, aby ratować swoje dusze.

Nauczyciele niezwykle wysoko cenili inteligencję i żywość myśli Augustyna, jednak interesowali się wyłącznie kształceniem umysłów uczniów. Serce i dusza pozostawały nietknięte lub też inspirowane bardziej do czynienia zła niż dobra. Augustyn okrzyknięty został geniuszem, wspaniale zapowiadającym się mówcą i poetą.

Mimo że zbierał pochwały zarówno od nauczycieli jak i innych uczniów, chciwie wsłuchując się w ich słowa, nie czuł się szczęśliwy i brakowało mu spokoju. Uległ subtelnym pokusom Madaury niczym zboże podcinającej je kosie. Najpierw złe myśli, ale łatwo odparte; potem złe uczynki. Zatracił gdzieś swoją dziecięcą niewinność wraz z poczuciem szczęścia. Wiedział zbyt dużo i miał zbyt szlachetną naturę, aby łatwo zadowolić się czymś haniebnym. Pozostałości nauk matki były nadal żywe.

A Monika? W odległej zaledwie o trzydzieści kilometrów Tagaście modliła się za swoje dziecko, błagając usilnie Ojca Niebieskiego, aby chronił je przed złem, opiekował się nim, gdy jej zabrakło u jego boku; wierząc, że syn ma się dobrze.

cdn.

Frances Alice Forbes

Powyższy tekst jest fragmentem książki Frances Alice Forbes Św. Monika. Ideał matki chrześcijanki.