Rozdział trzeci. Kolejne urodziny

Mijały lata i coraz bardziej ujawniały się różne dary, jakimi Bóg obdarzył Imeldę. Po pierwsze, była niezwykle ładnym dzieckiem. Po drugie, miała bystry umysł. Po trzecie, nie była ani trochę samolubna. Jak tylko zaczęła mówić i chodzić, przyjemność sprawiało jej uszczęśliwianie innych ludzi. Wspaniały był dla niej dzień, gdy pozwolono jej przyjść do kuchni i pomagać w rozdawaniu ubogim jedzenia i ubrań.

Pewnego czerwcowego ranka mała córeczka hrabiego Egano bawiła się w jednym z zakątków ogrodu, gdzie świeciło słońce. Był to dzień jej piątych urodzin i mnóstwo kolorowych flag powiewało na wieżach zamkowych dla uczczenia tego wielkiego wydarzenia. Dziewczynce przyszła do głowy niezwykła myśl.

– Wiem już dlaczego ładnie jest pomagać innym ludziom – powiedziała do siebie uradowana Imelda. – Dlatego, że mieszka w nich Bóg! Gdy pomagamy biednym i chorym, to tak naprawdę pomagamy Jemu!

Brązowy drozd, który przycupnął na najwyższych gałązkach krzaku róży, zwrócił swe bystre oczka na małą dziewczynkę i po chwili z jego gardełka popłynęła pieśń.

– Słusznie! – śpiewał. – Bardzo słusznie!

Imeldę przepełniał zachwyt. Jak cudownie jest żyć! Nawet małe dzieci mogą oddawać Bogu cześć i chwałę. Jeśli będą pamiętały, że każde ludzkie ciało zostało przeznaczone na mieszkanie dla Trójcy Przenajświętszej, będą miłe i posłuszne wobec ludzi, którzy są wokół nich. A za miliony innych osób, których nigdy nie zobaczą ani nie poznają, a które również są świątyniami Boga, mogą ofiarować swe modlitwy i wyrzeczenia.

Po chwili Imelda uklękła, złożyła ręce i zamknęła pobożnie oczy. W sukience z najlepszego białego jedwabiu i ze złotymi lokami opadającymi na ramiona wydawała się być jakimś małym, przepięknym posążkiem. Ten piękny widok nie wywarł jednak żadnego wrażenia na Beatrycze, która zjawiła się w ogrodzie kilka minut później. Co więcej, służąca wydała z siebie okrzyk przerażenia.

– Panienko Imeldo! Co panienka robi? Dlaczego klęczysz na wilgotnej ziemi?

Powoli malutki posążek ożył i dziecko podniosło oczy.

– Myślałam właśnie o czymś miłym, Beatrycze.

– Tak?

– Pomyślałam sobie, że jestem tabernakulum.

– Czym?

– Tabernakulum. Jestem nim, ponieważ od chrztu mieszka we mnie Bóg. Ty też jesteś tabernakulum, Beatrycze. I tatuś, i mamusia… i mój wuj… i wszyscy dobrzy ludzie na całym świecie. Czy to nie cudowne?

Służąca uśmiechnęła się szeroko.

– Chyba tak. Ale nie musisz klęczeć na wilgotnej ziemi, żeby być tabernakulum. A teraz chodź – już czas wracać do domu. Wiesz, że szykuje się przepyszny obiad z okazji twoich urodzin.

Imelda skinęła głową.

– Pójdę z tobą, Beatrycze. Ale pomyśl tylko! Jestem tabernakulum od pięciu lat i nie zdawałam sobie z tego sprawy aż do tej chwili.

Służąca znów się uśmiechnęła.

– Jakże wielkie myśli mieszczą się w tej malutkiej główce! – powiedziała cicho.

Po wykwintnym obiedzie serwowanym na złotej zastawie Imelda udała się wraz z rodzicami do małego pokoju na najwyższym piętrze zamku. Jego ściany zdobiły bogate gobeliny przywiezione z Turcji i Persji. Znajdowały się tam ręcznie rzeźbione stoły i krzesła z rzadkiego drewna, wiele z nich inkrustowanych było kością słoniową, perłami i nefrytem. Wszędzie stały świeżo ścięte kwiaty i chociaż był czerwiec, w kominku rozpalono duży ogień, aby najmniejszy chłód nie dochodził z kamiennych ścian i podłogi.

– Mamy dla ciebie kilka niespodzianek – powiedział Egano Lambertini, patrząc z czułością na swoją małą córeczkę.

– Chodź tu, moje dziecko, i otwórz paczki od twoich przyjaciół.

Imelda podbiegła ochoczo do ogromnego stołu zasypanego stosem podarków.

– Ach, tatusiu! Jak dużo prezentów!

– Oczywiście. Przecież wiele osób kocha moją małą dziewczynkę.

Donna Castora podeszła do dziewczynki, żeby pomóc jej w rozpakowywaniu prezentów.

– Nawet król Neapolu przysłał ci coś – powiedziała radośnie. – Musisz pamiętać, kochanie, żeby modlić się gorąco za tak dobrych przyjaciół.

Dziewczynka potrząsnęła lokami.

– Będę się modliła każdego dnia – powiedziała.

Przez kilka minut rodzice stali i przyglądali się jak ich pięcioletnia córka z zachwytem otwiera prezenty jeden po drugim. Były tam zabawki, obrazki, biżuteria, jedwabie, perfumy – wszystkie te rzeczy musiały kosztować małą fortunę. W końcu, gdy wszystkie paczki zostały już otwarte, Imelda podniosła do góry różaniec z wielkich, białych pereł, na którym zawieszony był złoty krucyfiks.

– Och, mamusiu! Jaki on cudowny!

Na policzkach donny Castory wystąpiły rumieńce zadowolenia.

– To mały prezent ode mnie – wyszeptała. – Dostałam go od mojej matki, gdy byłam w twoim wieku.

Imelda delikatnie pogładziła koraliki. Były takie piękne! A jak wspaniale błyszczał złoty krucyfiks w świetle ognia!

– Bardzo mi się podoba ten różaniec – powiedziała. – Codziennie będę go odmawiała do Naszej Pani.

W tym momencie hrabia Egano zabrzęczał mieczem i chrząknął.

– A mój prezent? – zapytał. – Czy nie widzisz, córeczko, tych metrów delikatnego jedwabiu? Gdy się w niego przystroisz, będziesz jeszcze piękniejsza niż teraz.

Imelda odwróciła się, żeby spojrzeć na jedwabie – jasnoniebieskie, różowe, zielone, żółte, białe – sprowadzone aż ze Wschodu. Niezwykle rzadkie i kosztowne! Wkrótce zostaną przerobione na sukienki dla niej.

– Są cudowne! – wykrzyknęła. – Ach, tatusiu, jesteś dla mnie taki dobry!

Egano Lambertini zachichotał.

– A dlaczego miałbym nie być? Jesteś dobrym dzieckiem. Zasługujesz na wszystko, co najlepsze.

Imelda milczała przez moment, wpatrując się w ogromny stos prezentów na stole. Po chwili przeniosła wzrok na błyszczący sznur pereł, który trzymała w ręce.

– O co chodzi? – spytała donna Castora, widząc smutek na twarzy swojego dziecka. – Czy coś się stało?

Imelda potrząsnęła szybko głową.

– Ach, nie. Tylko myślałam sobie… teraz, kiedy skończyłam już pięć lat…

– Tak? Mów dalej, dziecko!

– Zastanawiałam się, mamusiu, czy mogłabym dostać jeszcze jeden prezent. Nic by nie kosztował… a bardzo by mnie ucieszył, bardziej niż wszystkie te wspaniałe rzeczy.…

Hrabia zaśmiał się.

– Cóż za pazerna dziewczynka! Czego jeszcze potrzebujesz?

Imelda podniosła swoje niebieskie oczy. Jej malutka twarzyczka spoważniała nagle.

– Chciałabym otrzymać Naszego Pana w Komunii Świętej – wyszeptała. – Tak, jak przyjmują Go dorośli.

Zapadła cisza, gdyż zdziwieni rodzice nie wiedzieli przez moment, co powiedzieć. Po chwili donna Castora uklękła przy córce i objęła ją w czułym uścisku.

– Obawiam się, że to niemożliwe, córeczko.

– Ale dlaczego, mamusiu? Skoro Nasz Pan kochał małe dzieci, gdy przebywał na ziemi, na pewno nadal chce, żeby do Niego przychodziły.

– Oczywiście, że chce. Ale są pewne reguły, które mówią, kiedy

można przyjąć Komunię Świętą. Po pierwsze, trzeba mieć wystarczająco dużo lat, żeby zrozumieć ten wielki zaszczyt.

– Ale ja go rozumiem! A dzisiaj skończyłam pięć lat.

Egano Lambertini poruszył się niezgrabnie. Zawsze miał wrażenie, że jego mała córeczka nie jest zwyczajnym dzieckiem. A teraz widok jej drobnej postaci, zastygłej w pobożnym pragnieniu przytłoczył go.

– Żeby przyjąć Komunię Świętą, musisz najpierw skończyć czternaście lat – powiedział kategorycznie. – To jeden z warunków stawianych przez Kościół, więc nie męcz już matki. Bądź po prostu wdzięczna za wszystkie te piękne prezenty.

Imelda owinęła różaniec z pereł wokół ręki i podeszła posłusznie do stołu. W oczach miała łzy, ponieważ nigdy wcześniej ojciec nie mówił do niej tak ostrym tonem.

– Nie miałam zamiaru być chciwą – odezwała się drżącym głosem. – Po prostu nie mogę doczekać się chwili, kiedy przyjmę do swego serca Naszego Pana.

Hrabia złagodniał.

– Czas szybko zleci – powiedział szorstko. – Zanim się obejrzysz, będziesz miała czternaście lat i staniesz się najpiękniejszą dziewczyną w Bolonii. A teraz rozchmurz się, dziecko. To dzień radości, a nie łez.

Nagle rozległo się pukanie do drzwi i po chwili weszła Beatrycze. W ręce trzymała mały zielony koszyk przykryty białą tkaniną.

– Ślepiec Piotr przysłał to na urodziny panienki Imeldy – poinformowała donnę Castorę. – A Jan, piekarz, upiekł ciasteczka. Obaj przekazują ci pozdrowienia, moja pani.

Wejście służącej nastąpiło w samą porę. Donna Castora rzuciła mężowi szybkie spojrzenie ponad głową Imeldy.

– Czy są tu jeszcze ci ludzie, Beatrycze?

– Tak, moja pani. Są w kuchni, gdzie dano im coś do jedzenia i picia.

Donna Castora spojrzała na swoją małą córkę.

– Może pójdziesz podziękować Janowi i Piotrowi za ich prezenty? – spytała.

– Dobrze, mamo – powiedziała powoli Imelda. – Może ślepiec opowie mi jakąś historię. Wygląda na to, że zna ich wiele.

Donna Castora uśmiechnęła się uspokojona.

– Biegnij więc z Beatrycze, dziecko. Twój ojciec i ja mamy coś do omówienia.

Trzymając wierną służącą za rękę, Imelda szybko przemierzała kamienne korytarze zamkowe, pokonując wiele krętych schodów, aż w końcu znalazła się w wielkiej kuchni. Tam, na otwartym ogniu, gotowały się potrawy w ogromnych, czarnych, blaszanych kotłach. Powietrze wypełniały setki ostrych zapachów, a na stole leżały całe stosy złocistego, świeżo upieczonego chleba. Jak zwykle kuchnia Lambertinich gotowa była na każdy tłum biedaków jaki mógłby zjawić się u bram zamku.

Imelda od razu dostrzegła swoich dwóch przyjaciół. Piekarz i wyplatacz koszy siedzieli przy stole, niedaleko drzwi, rozmawiając ze sobą przy posiłku złożonym z chleba i sera. Obaj wstali, żeby przywitać się z dzieckiem, które stało teraz przed Beatrycze.

– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, malutka! – zawołał ślepiec wyciągając rękę. – Żyj nam sto lat!

– Żebyś nam się zdrowo chowała – dodał nieśmiało piekarz.

Imelda usiadła na małym stołeczku, który przyniosła jej Beatrycze, i spojrzała na dwóch przyjaciół.

– Piotrze, twój koszyczek jest bardzo ładny. Janie, ciasteczka wyglądają pysznie. To bardzo miło z waszej strony, że pamiętaliście o mnie.

Wyplatacz koszy skierował swe niewidzące oczy w stronę dziewczynki.

– Na pewno dostałaś wiele prezentów, które są dużo piękniejsze od naszych – powiedział łagodnie. – Który z nich podobał ci się najbardziej, mała przyjaciółko?

Imelda spojrzała na sznur białych pereł, który wciąż oplatał jej rękę.

– Różaniec – odpowiedziała powoli. – Jest zrobiony z pereł i ma złoty krucyfiks. Dostałam go od mamusi.

Potem zerkając porozumiewawczo na piekarza, zwróciła się znowu do ślepca.

– Opowiedz mi jakąś historię, Piotrze. Taką specjalną na moje urodziny.

Ślepiec uśmiechnął się.

– Jeszcze jedną? Obawiam się, dziecko, ze znasz już wszystkie moje nieciekawe opowieści.

– Na pewno nie, Piotrze. Beatrycze mówi, że w całej Bolonii nie ma lepszego od ciebie gawędziarza. Znasz dziesiątki opowieści.

– Zna ich setki – dumnie poprawił dziewczynkę piekarz. – Gdy mój syn był małym chłopcem, zawsze męczył Piotra, żeby opowiadał mu historie.

Niewidomy znowu się uśmiechnął.

– To może opowiem ci o Tarsycjuszu – powiedział. – Ta opowieść powinna ci się spodobać.

Imelda otworzyła szeroko swe niebieskie oczy.

– Tarsycjusz? Kto to taki, Piotrze?

Niewidomy splótł szczupłe palce.

– To jeden ze świętych, mała przyjaciółko. Odważny, rzymski chłopiec, który z miłości do Boga nie bał się poświęcić własnego życia. Czy chciałabyś usłyszeć jego historię?

Imelda kiwnęła głową.

– O tak! – zawołała z zapałem. – Bardzo!

cdn.

Mary Fabyan Windeatt

Powyższy tekst jest fragmentem książki Mary Fabyan Windeatt Patronka I Komunii Świętej.